Tam, gdzie kończy się cała historia

Asystentka patologa podskakiwała radośnie we własnym kółeczku i śmiała się szczerze, gdy jej pląsający szef robił głupie miny i do iście techniackich wygibasów dodawał góralskie akcenty. Muzyka przeszła przez ambient do rąbanki, więc teraz oboje dźgali palcami zawieszone ponad ich głowami brzuchy ogromnych chomików. Patolog kiwał się, wykręcał ręce i boksował powietrze, czarna istota zaś coraz śmielej unosiła kolana i nożycowała rękami liany, żywopłoty i włosy Chrystusa Pana.

Zmarli, oczywiście, nie wyrażali głośnych sprzeciwów. Z ich cichymi westchnieniami musiała liczyć się jedynie Istota Rzeczy, ale dla niej ci po drugiej stronie kanału sueskiego Cherona, ci z zainkasowanymi spadkami i obolami z oczu i z serca, ci wszyscy udręczeni pośmiertnie stanowili dla niej jedynie szare tło.

Istota Rzeczy zdała sobie sprawę z kalamburu, wszak czarna jak zakolanówki dziewczyna plus biały jak fartuch patolog, powinny dać szarość, szarostność jak szarolistność wierzby życia, ale dwoje tak intensywnych obecnie ludzi zupełnie nie miało szans, w jej ocenie, stworzyć choćby namiastki szarości. Istota Rzeczy miała pogląd na tę materię zupełnie świeży i niewyrobiony, jak plastelina w opakowaniu, na samym dnie tornistra trzecioklasisty.

Przełamane w osi symetrii pędzące wozy czasu spływały z utartych dróg, zabierając w obie strony woźniców i ich psów, pasażerów, myszy i siano. A świat pędził, nie zwalniając, rozdzielając po równo białemu i czarnej.

Patolog tańczył, popijając wódkę. Czarna popijała wódkę i pląsała razem z nim, w tej samej minucie, sekundzie, w tej samej pracowni, wśród tych samych trupów. Dwoje pracowników sektora śmierci, pijanych jeszcze przed jedenastą. Siedemnastą? Siedemnastą.

Nikogo nie obchodził wszechświat i walające się dookoła trupy, obowiązki i problemy innych światów. Są rzeczy ważne i ważniejsze.

 

***

 

Majonez pokrywał się najpierw jełczejącą warstewką, potem czarnymi kropkami pleśni, na końcu zaś rosły na nim przepiękne wykwity, godne co najmniej podium na world press photo. Najlepiej zawsze ocenia się wojnę, flamingi i przeruchane przez bośniackich bojowników kobiety i dzieci, ale tym razem, gdyby zabłąkał się w te strony ktoś z czymś tak trywialnym jak telefon komórkowy z aparatem, lub, nie ma co marzyć, bezlusterkowym fudżi czy chociaż zdolny amator z gównem w ręce – mogłoby powstać zdjęcie. Takie przez duże Zet.

Wykwity pleśni porastające zepsutego, zaśmierdłego człowieka, uciekające po podłodze insekty, larwy much, przebarwienia, zapach gnijącego mięsa.

Dla samego tego zapachu amerykańscy turyści dawaliby grube banknoty, pomyślał on, obserwując swoje martwe jak stolik nocny ciało. Smród był nie do wytrzymania, ale przecież zmarli mają o tym, by nie rzecz marne, słabe pojęcie. Martwy człowiek wydziela zapach, pomyślał. Ja też wydzielam, nie jestem gorszy od innych.

Z tą myślą pożegnał się i odpłynął. Jego czystość, przezroczystość i bezbarwność kontrastowała mocno z tym przepotwornym pierdolnikiem, który zostawił po sobie w sferze ziemskiej doczesności.

– Coś strasznie jebie – wzruszył ramionami Adam w fartuchu spawacza, pierwszy człowiek na Ziemi. Przechodził właśnie obok drzwi w stronę dachu, gdzie, jak sądził, znajdzie odpowiedzi na niezadane pytania. Za drzwiami zaś rozkładał się majonezowy król.

– Kurwi niemożebnie – dodał głos z jego ramienia.

Wypolerowana tysiącami rąk stara poręcz zaskrzypiała lekko, nieświadomie i całkowicie bez negatywnych emocji. Pyknięcie starego drewna nie wymagało komentarzy, nie niosło przesłań, nie stało na przeszkodzie. Ulotne jak trzepot rzęs rozjechanej sarny.

– Dzień dobry – mruknął nastolatek z nosem w smartfonie na jego widok. – Ale śmierdzi, uupf – dodał.

– Jebie wręcz zjawiskowo nie na miejcu, jak siarkowy bąk między fotomodelkami – zagadał Adam, ale dzieciak go olał. Może nie słyszał. Po chwili trzasnęła klamka, zaraz po niej drzwi.

Minęli Adama inni ludzie, schodzący z ostatniego piętra.

– Pan do nas? – spytał chłopak, student z teczką w ręce. Jasnowłosa dziewczyna w brązowym płaszczu i kozakach ze sztucznego zamszu zamarła w bezruchu na moment.

Adam uśmiechnął się do diabłów, tańczących na ścianie za ich plecami, powyżej ich głów. Demony plątały języki i ogony, strzelały z moździerzy we własne pozycje i wybuchały do wtóru własnych okrzyków i pisków. Gdy mrugnął, zniknęły.

– Ja na dach – odparł. – Gołębi patrol. – Poklepał się po fartuchu, jakby czegoś szukał. Przestali zwracać na niego uwagę, dziewczyna odpauzowała się i para kontynuowała schodzenie.

– Antykoncepcja – powiedział do siebie i szedł dalej w górę. Piął się po schodach i po drabinie. Potem stał na dachu i wsłuchiwał się w rozmowy gołębi.

 

***

 

Helena Gloria patrzyła, jak patolog upada w zwolnionym tempie. Jego taniec przestał przypominać dzikie pląsy i zaczął wyglądać obraźliwie dla baletu, szpetnie dla fokstrota, a to, co ćpuny po zadymionych piwnicach nazywają bailar, tańcem, przypominało w porównaniu grację walca. Patolog przegrał walkę z flaszką, jego umysł i ciało poddało się, wszystko, co było do powiedzenia – zostało przez niego powiedziane. Istota Rzeczy, przyzwana przez niego, ziewała w kącie pomieszczenia.

– Widzisz – powiedziała, już nie wiadomo, który raz do Heleny Glorii. – Twój patologiczny piernik-szef przynajmniej nie chowa się w skorupie majonezowego zapomnienia, nie miesza psychodelików z wódą i nie sra pod siebie.

– Ale cię nie widzi – powiedziała, siadając na posłaniu z poskładanych fartuchów, które leżały na ławce od nie wiadomo jak dawna. – Nie dostrzega cię.

Istota Rzeczy nie była na świecie od wczoraj i nie musiała nic mówić. Patolog, tańcząc i dźgając ogromnego, niewidzialnego chomika, dostrzegał ją, a jakże. Tańcząc, właśnie, dostrzegał. Właśnie wtedy dostrzegł, dostrzegał ją siłą emocji, bohaterstwa własnego (do spółki z mocą gorzały i bełkotliwymi plemiennymi tańcami) w zamiłowaniuni rozkochaniu.

Właśnie tańcząc doktor nauk medycznych, patolog Dominik dotarł do własnej świadomości, w której kochał był ją, Helenę. Na wieki już, w jego ocenie, związanej z tym bezimiennym pogromcą majonezu.

Istota Rzeczy stała, wbita, wryta w ziemię, czekając na jakiś ruch ze strony Heleny.

Helena zaś podkuliła nogi, obserwując rozlanego na ziemi patologa, który we własnym zakresie szanując Helenę i podziwiając ją, podrzemywał. Był przy tym dość narąbany, by uszło mu ciche łkanie.

"Dlaczego płaczesz?", zapytała bezgłośnie Istota Rzeczy, wykonując ustami takie same ruchy jak Helena.

– Dlaczego płaczesz?

Dominik usłyszał głos Heleny. Odwrócił się do niej, spojrzał, westchnął. Zwrócił się ku Istocie Rzeczy.

– Widzi cię? – spytał cicho, najlżejszym szeptem zwracając się do właścicielki bladych ud i jego czerwonego serca.

– Nie wiem. – Istota Rzeczy wzruszyła ramionami, trzymając je założone jedno na drugie.

– Nie wiesz – odpowiedziała Helena, przesiadając się obok Dominika, biorąc jego głowę i wsuwając swoje udo pod nią. Gdy szczecina jego głowy zetknęła się z jej miękkim udem, oboje przeszyły dreszcze.

– Wiem – powiedział on, tak na moment szczęśliwy, znalazłszy idealne zen, będąc tu i teraz, z nią, choćby i najbardziej pijanym, na zimnych, staromodnych kaflach.

Istota Rzeczy wyszła, by więcej nie odwiedzać tej biało-czarnej mikstury młodości, dojrzałości i śmierci.

 

***

 

Towar w sklepie pobrano, wydano, zjedzono i wysrano, a dwójka z nabrzeża nie wyszła z roli, siedząc spokojnie i mocząc w spokoju kija.

– Spałaś dziś z gołą cipą – rzekł on, spokojny, gotowy do zdjęcia jej kosmyku z czoła lub pozbawienia życia.

Niewiele wystarczy, myślał, żeby kogoś zabić. Jeden ruch, jeden pstryk, jedno słowo i był człowiek, jest trup. Wisielec, naleśnik, topielec, skwarka, glut, zombal lub chrupek, w zależności od przykładu sposobu wyjścia na wyjście. Wyjścia do wyjścia.

– Nie lubię tych inscenizacji. Męskich ciuchów też nie lubię. Nie lubię już tych studiów.

– O – powiedziała, siadając obok niej Istota Rzeczy.

Mogę ją pchnąć do rzeki i nie dać rady uratować. Mogę ją dźgnąć scyzorykiem. Przydusić paskiem torby. Otruć. Ogłuszyć i utopić.

– Kocham cię – powiedział, żeby odegnać myśli.

Gdy Istota Rzeczy wywróciła oczami, dziewczyna wstała.

– Wracam do domu – rzekła, ściągając z ramienia torbę. Oddalała się powolnym krokiem, zrzucając po kolei kawałki męskiej odzieży.

Już nie chciał jej zabić. Nie chciał też, żeby odeszła. Ale z tym drugim akurat nie potrafił nic zrobić.

Gdy uwolniła spod szala włosy, Istota Rzeczy westchnęła i wstała również.

– Spierdalam stąd, ślepcze.

Żachnęła się jeszcze, zachwiała w pół kroku, ale wyraz twarzy siedzącego na nadbrzeżu nie zmienił się.

– Aaa, kurwa. – Machnęła na niego ręką i odbiegła w stronę, w którą oddaliła się Ona –

Dziewczyna Śpiąca Z Gołą Cipą.

Chłopak z nabrzeża zsunął się do wody.

 

***

 

Kolorowy ręcznik, saszetka z zupki chińskiej, połówka butelki keczupu i zepsuta wiatrówka, wyliczał znaleziska Adam, snując się po dachach. Można by już rzec, że trzeźwym umysłem ogarniał wszechświat, ale byłoby to kłamstwo w dwójnasób, gdyż ani on nie ogarniał wszechświata, ani nikt inny – może poza kilkoma szamanami z różnych zakątków świata, nieznającymi nawzajem swoich języków i w nosie mających fejsbuki i inne dramatykierstwa tego uniwersum.

Adam uśmiechał się do świata zaś świat, cóż, był Adama zupełnie nieciekaw.

 

Ewa w tym samym czasie pisała kolokwium z ćwiczeń, na których myślała, że się zna, jednak kartka z pytaniami skutecznie wybiła jej z głowy przekonanie o własnej zajebistości.

Zadanie pierwsze, nie wiem. Drugie, nie wiem. Trzecie i czwarte, bladego pojęcia nie mam. Zostało piąte, o którym być może mam jakiekolwiek pojęcie. Uciekła myślami do faceta w fartuchu, z którym przeżyła krótką przygodę w leśnym ostępie przy drodze.

– Macie państwo jeszcze pięć minut. Termin poprawkowy będzie od jutra na tablicy – powiedział wykładowca, soczysty, mięsisty trener dżudo i profesor uniwersytecki w jednym. Bezlitosna kanalia dla studentów, choć zawyżał oceny, jak miał taki kaprys.

– Pani w siebie po prostu nie wierzy – powiedział jej kiedyś na korytarzu. Równie dobrze mógł wbić jej włócznię w trzewia i przekręcić.

– Kolorowy ręcznik – powiedziała nagle, wychodząc.

– Co? – spytała Amanda, dziewczyna z wymiany zagranicznej, która podobnie jak Ewa, oddała pustką kartkę.

– Zepsuta wiatrówka – odpowiedziała. – Sama nie wiem.

Obie wzruszyły ramionami i weszły do windy.

Powinny się były bardziej postarać, zrobić coś z życiem z sercem, włożyć więcej siebie, przyłożyć się i zademonstrować swoją wiedzę, a nie rozsiewać dookoła siebie aury niekompetencji i dziadostwa, pomyślała Istota Rzeczy, przechodząc obok nich, jakby w oczekiwaniu na jakikolwiek rozwój wydarzeń. Na próżno.

 

Adam i Ewa zaginęli w niezorganizowacji światowej, minąwszy w inerci Istotę Rzeczy, sens istnienia i, na szczęście, nowotwory złośliwe. Majonezowy król zepsucia został znaleziony dostatecznie późno, by, trafiwszy na stół patologa Dominika, nie zastać w pracy ani jego, ani jej – skupionych naonczas na sobie samych w ciepłym kraju, dokąd udali się celem poznania się lepiej i sprawdzenia, czy jej odpowiada bladołysienie, i czy jemu nie przeszkadza lekki nadmiar bladego tłuszczyku i mrocznego poczucia humoru. Czytelnik powinien choćby i na samym końcu dowiedzieć się, czy był happy end czy nie, i w tym przypadku był.

Dziewczyna Śpiąca Z Gołą Cipą zostawiła chłopaka, który za wszelką cenę usiłując zwrócić na siebie jej uwagę, przeziębił się w wodzie i przez miesiąc walczył z zapaleniem oskrzeli i wypluwał gęste, zielone strzępy śluzu z myślą, że to już naprawdę koniec. Jej czarne kozaki ze sztucznego zamszu już kilka dni później ocierały ramiona kogoś innego, bo życie trwa dalej i naprawdę, naprawdę nie ma na co czekać.

Albert i Balin kupili wymarzoną kabinę i zupełnie się nie martwili tym, że przepłacili. Grunt, że się im podobało przez kolejne dziesięć lat. Kogo, kurwa, obchodzą pieniądze?

 

Przypomnij sobie, jak patolog tańczył. Ile szczęścia było w plemiennych wygibasach.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • AlaOlaUla 30.11.2019
    Zanim umrę, to napiszę, że śliczne i słodkie lisomyszki?
    Jak przeczytam, to dam znać. Tymczasem idę se pozdychać?
  • AlaOlaUla 01.12.2019
    Przebrnęłam?

    Pierwsza część zostanie moją ulubioną❤
    Niesamowite, że w takim stopniu różni się od pozostałych. Szkoda, że nie poszedłeś w tamten klimat. Nieco surrealistyczny, bajkowy, nieuchwytny. Później zdjąłeś okulary i szlag trafił bajeczkę.
    Tutaj najbardziej wyczuwam, tylko nie kpij ze mnie, Gombrowicza. W 1szej cz odczuwalny był ktoś z opowi.

    Jest jakieś stopniowanie sytuacji, uczuć, życia. I za grubą warstwą absurdu pokazane jest to, co nas dotyka. Putania, które codziennie sobie zadajemy. Szukając w rozpędzonym życiu i nieobecnych ludziach odpowiedzi.

    Gdybyś kiedyś zdecydował się napisać cośkolwiek w stylu pierwszej części mej ulubionej, to możesz liczyć na czytelniczkę.

    Papatki misiu Okropnisiu?
  • Okropny 01.12.2019
    Dzięki za odczytanie i w ogóle komentarz. (moja książka jest trochę taka, święta idą, może weźmiesz?) Odarcie z bajki było trochę potrzebne do zakończenia (inaczej by trwało i trwało). Za porównanie do Gombrowicza dziękuję, miło mi.
    Kto z opowi?

    No, nic. Miło, żeś wpadła i przeszła tę drogę razem ze mną.
  • AlaOlaUla 01.12.2019
    Okropny, Łoj, tak!!! Kupię książkę. Chcę bardzo, ale z dedykejszyn???
  • Okropny 01.12.2019
    AlaOlaUla no spoko, odezwij się na fejsie
  • AlaOlaUla 01.12.2019
    Okropny ni mom fejsa?
  • AlaOlaUla 01.12.2019
    Mam instagram?
  • Okropny 01.12.2019
    AlaOlaUla może być instagram
  • Okropny 01.12.2019
    AlaOlaUla o.kro.pny
  • AlaOlaUla 01.12.2019
    Okropny biegnę!!!
  • Okropny 03.12.2019
    Yo, wysłałem ci wiadomość na insta

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania