Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 44

Neczeru, najbardziej był zainteresowany widokiem ciemnego wnętrza, a nie istot zgromadzonych w nim i poprosił Naira o sprawdzenie sposobu niezwykłego odżywiania. Podczas rejestrowania dotykiem wydzielin i wizualnie kłębowiska ciał, wykonał kompleksową analizę soku rośliny pod kątem substancji odżywczych. Płyn, a właściwie sok krzewu był kaloryczny, uśmierzał ból, dobrze się wchłaniał również przez skórę i powstrzymywał w początkowej fazie funkcje życiowe, lecz był halucynogenny i mocno uzależniał. Jednak długotrwałe jego spożywanie, doprowadzało do rozpuszczania się tkanek. Wtedy dochodziło do powolnego wnikania do gruntu i zasilanie czynnikiem organicznym karmiących krzewów.

Nair, gdyby był wierzący w Boga, o którym kilkakrotnie mówił przy różnych okazjach, z pewnością zacząłby wzywać już na początku jego imię. Tylko tym razem wszelkie teatralne teksty i gesty wyparowały. Pozostała mu pustka w głowie i zapadł się w swojej świadomości, ponieważ pustynne plemiona chroniły potomstwo, nawet gdy było mocno zdeformowane. Kiedy zmarły, żywili się nimi, lecz dopóki żyły wszyscy starali się ulżyć ich cierpieniu. Niedługo po upadku wysoko rozwiniętej cywilizacji prawie wszystkie noworodki na skutek silnego promieniowania i chemicznego skażenia, przychodziły na świat w formie zniekształconych potworków. Pomimo zdeformowania i braku pełnej sprawności niektórych organów wydłużano byt, nawet gdy przynosiło im to cierpienie. Część osiągała pełnoletniość i wydawała potomstwo, które rodziło własne. Pewnego dnia już nic nie mieli wspólnego z dalekimi przodkami.

Jeleniowiec, bardziej był w stanie logicznie myśleć, prawdopodobnie wynikało to z tego, że coś takiego nie dotykało jego rasy. Obcy mu ludzie, którzy byli mu wrogami, swoje chore potomstwo skazali na śmierć. Widocznie prawo do egzystencji w plemieniu upiornej staruchy przysługiwało jedynie młodym i zdrowym. Zanim przystąpili do otwierania kolejnych mateczników, on już wiedział, co w nich zastanie.

Nowy człowiek przytłoczony szczegółowymi analizami Neczeru, podtruty zaduchem, otumaniony roślinnym sokiem, przytłoczony widokiem intensywnych barw czerwieni i czerni, zatracił się w sobie. Oczy jego patrzyły i nie widziały zła, wielkiego poświęcenia, męki, cierpienia, lecz w przeciwieństwie do nich usta same mówiły.

- Panie mój widzę wielką niegodziwość, jaką dokonano na tych bezbronnych dzieciach i ból rozsadza piersi moje, a oczy łzami płoną. Nawet zniszczona konfliktami ziemia na ten widok krzyczy do bram niebios. Wszyscy święci tam zasiadający, zostawcie swoje trony i zobaczcie, co przez wasze zaniechanie, człowiek drugiemu uczynił. Pozwoliliście im na bycie chciwymi, pełnymi pychy i łaknącymi władzy. Teraz popatrzcie na ich dzieło i uwierzcie mi, że podobnej niegodziwości uczynili znacznie więcej. Boże bogów, Królu królów zasiadasz na tronie, a władza to nie tylko przywileje, lecz przede wszystkim obowiązki. Wszystko jest jawne i otwarte przed Tobą. Widzisz i słyszysz wszystko, więc przyjrzyj się tej nikczemności i nie pozwól na jej szerzenie, tak jak miało to miejsce za czasów upadłej cywilizacji. Zamiast ograniczać ich poczynania, dałeś im wolną wolę i pozwoliłeś na nieograniczony apetyt. Żaden nie patrzył, co po sobie zostawi, tylko garnął majątek i władzę. Cyklicznie ziemia zalewała się krwią, a większość ofiar to ludzie niewinni. Niezmiennie ich się oszukiwano i karmiono fałszem. Prowodyrzy, oprawcy i kaci rzadko za życia doświadczają sprawiedliwej kary. Nawet dusze zmarłych wołają o szybsze wyroki, by młode pokolenia doświadczyły gniewu Twojego. Dorastanie w świadomości konieczności przestrzegania nadanych praw, uchroni ich od kar, już za planowanie czynienia krzywdy. Każdemu wystarczyłoby tylko siedem dni nauki i dzień Wielkiego Sądu nigdy by nie nadszedł, ponieważ czy człowiek słuchający głosu świętego jest w stanie wyrzec się dobra. Znacznie szybciej pojmie przekaz i stworzy coś podobnego do niego. Przestanie mylić dobrobyt z dobrem, radość z szyderstwem, otaczający przepych ze szczęściem, wymuszoną szczodrość z jałmużną. Zapamięta kruchość własnego życia i przyrówna do niego gromadzony nadmiar. Dbać będzie o innych, tak samo, jak o siebie. Ochroni pracowitych, pokrzywdzonych, biednych i mniej zaradnych, język mu prędzej kołkiem stanie niż oczerni i opluje.

Stan nawiedzenia albo odlotu narkotycznego, jaki tworzyły rośliny w uformowanej przez plemię staruchy zielonej klatce, ulatywał tylko niewielkim wejściem. Nair, czując wielką potrzebę pożegnania przed odejściem, schylił się i dotknął kilku leżących niewielkich postaci. Ból, jaki odczuwał w głowie, znacznie spowolnił jego myśli, był tak potworny, że mógł, uniemożliwić mu wydostanie się z pułapki. Jedynie wrodzona potrzeba albo instynkt samozachowawczy nakłonił go do podjęcia wysiłku ucieczki z roślinnego więzienia. Kiedy przedarł się przez stworzone przez siebie wejście, ono zasunęło się i krzewy ponownie stworzyły nieprzebyty szpaler.

Teraz wiedział, że w każdej chwili jest w stanie wejść do wnętrza, tylko w jakim celu. Nikomu tam nie był w stanie pomóc, a jedynie mógł zaszkodzić. Jakakolwiek próba odłączenia dziecka i prawdopodobnie chorego albo starca od rośliny skończyłaby się dla niego śmiercią w męczarniach, a tak to niedługo wszyscy spokojnie zasną. Gdy tak się stanie krzewy mogą okazać się niebezpiecznymi dla wszystkich organizmów żywych, ponieważ nic nie zapewni im odpowiedniego nawożenia. Kiedy do tego dojdzie mogą z potrzeby wydać jakieś owocniki, albo zaczną się korzeniami rozrastać, co jest przy ich budowie komórkowej bardziej prawdopodobne.

Najwięcej wyrozumiałości do poczynań ludzkiego plemienia miał strażnik. Jako komputer biologiczny rozumiał, jaka wielka jest potrzeba zachowania zdrowego gatunku. Obce mu były dylematy moralne często odwołujące się do różnych bogów. Może dlatego, że jego twórcy w bazie umieścili wszystkich im współczesnych, a mimo to ludzkość na przestrzeni wieków dodała wielu nowych, zapominając o starych. Gdyby pierwsza matka nie wykazała się nadmiarem ostrożności i chorobliwą chęcią ochrony jej dzieci przed zagrożeniem, prawdopodobnie wysłannik zostałby wrzucony do zielonej klatki, a jego misja zakończyłaby się niepowodzeniem. Znał słowo szczęście, lecz przez tysiąclecia nic dla niego nie znaczyło i podczas wynoszenia go na orbitę, nie widział sensu o kilkukrotnym jego powtarzaniu. Dopiero po prawie pięciu tysiącach lat, gdy musiał ukrywać się między asteroidami, przed statkami kosmicznymi i satelitami szpiegowskimi upadłej cywilizacji, zdał sobie sprawę, jakie to jest ważne. Wtargniecie ludzi na jego pokład, nie posłużyłoby do wzbogacenia różnorodności flory i fauny o gatunki wymarłe. Tylko do rozwinięcia myśli naukowej i dorobku technicznego dla celów militarnych. Bank nasion i embrionów przechowywany na jego pokładzie w najlepszym razie wylądowałby w jakimś eksperymentalnym laboratorium, gdzie pleśń i grzyby dokonałyby totalnego zniszczenia. Rozważania i odtwarzanie wspomnień trwałyby prawdopodobnie znacznie dłużej, gdyby nie napłynęły przypadkowo pozyskane przez wysłannika właściwości ziemi, na której usiadł i podparł się chcąc wstać.

Gleba szczególnie odpowiadała zrzucającemu liście drzewu garo, które osiągało wysokość czterech rosłych mężczyzn. Jego liście mają kształt jajowaty i są długie na całą dłoń dorosłego człowieka, lecz szerokie zaledwie na dwa, góra trzy palce. Mają ostrokątną nasadę i szpiczasty wierzchołek, a nagi ogonek jest długi jak paznokieć. Niewielkie białe kwiaty są zebrane przeważnie po trzy w pęczkach, ze środkiem wypełnionym przez tuzin pręcików. Wzrokowo niczym specjalnie się nie wyróżniają aż do letniego zmierzchu. Kiedy słońce zachodzi i zakochani rozpoczynają swoje spotkania. Garo, zaczyna intensywnie pachnieć, aromatem oszałamiającym i jednocześnie uwodząco zachwycającym. Prawdopodobnie tylko dlatego jego nasiona umieszczono w banku i mają posłużyć do przywrócenia uniesień młodym ludziom. Natychmiast rozpoczął planowanie wiosennych nasadzeń, późniejszej wegetacji i sposobu na systematyczne sprawdzanie właściwości gleby.

Nowy człowiek, nawet nie zauważył, dłuższej nieobecności strażnika, tak bardzo był pochłonięty sobą. Kiedy w pełni oprzytomniał po doznanym wstrząsie, powrócił do koncepcji spędzenia zimy w opuszczonej osadzie plemienia. Chcąc zrealizować zamiar, zaczął uporządkowywać początkowy nieład. Przypadkowość w ordzie, jaką tworzył z Jeleniowcem i wilczałami, musiał zastąpić prawami i obowiązkami dla wszystkich w sposób możliwy do udźwignięcia. Prawie niczego nie byli w stanie wytworzyć i z racji swoich ograniczeń zostali zmuszeni do korzystania z pozostawionych niewielkich zapasów. Jakiekolwiek ich uzupełnienie, wiązało się z koniecznością dobrego poznania najbliższej okolicy i zagrożeń, jakie na nich czyhają.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania