Tomik ~ Sezon Burz "Duch Lasu"
Samotny jeździec ostatni raz zerknął przez ramię na leżące pod kolumną zwłoki wampirzycy, które zostały rozwiane, niosąc za sobą odrażający smród. Przechodzący obok mieszkańcy nie zwracali na to specjalnej uwagi. Nawet siedzący pod rzeźbą niziołek w zielonym surducie zdawał się być zajętym liczeniem pieniędzy w skórzanym mieszku. Nikt nawet nie zatrzymał się, by podziękować nieznajomemu za rozwiązanie problemu z bruxą.
Słońce już na dobre oświetliło dolinę, więc spinając wodze, mężczyzna ruszył przed siebie.
Mijane po drodze kobiety z dziećmi żegnały go pustym, pozbawionym emocji spojrzeniem.
Oczy są podobno zwierciadłem duszy, myślał jeździec, spoglądając na podchodzącego chłopca. W jego martwym spojrzeniu dostrzec można było własne, nieskalane odbicie i kłębiące się na niebie chmury.
Nagle malujący się na twarzy chłopca uśmiech został zdarty przez chmarę czarnych kruków lecących w ich stronę. W mgnieniu oka młodzieniec odwrócił się i pobiegł do mamy, która chwytając za leżące widły, zaryglowała drzwi.
Czarne ptaki, okrążywszy chaty, wylądowały w końcu przed człowiekiem, kręcąc łbami. Zaskoczony mężczyzna sięgnął do kieszeni i wyjmując kawałek chleba, rzucił go przed siebie. Reakcja zwierząt była inna niż przypuszczał.
Największy z nich, oblepiony krwią samiec wyszedł przed siebie i trzepocząc głośno skrzydłami, wypluł ciemną, gęstą ciecz, po czym przemówił ludzkim głosem.
— Kim jesteś, nieznajomy? — zapytał ochrypłym tonem.
— Jestem wędrowcem — odparł mężczyzna, drapiąc się w potylicę.
— Uciekaj zanim Duch Lasu upomni się o twoją duszę.
— Duch Lasu? — zaskoczony wędrowiec spojrzał na mknący między drzewami cień wysokiej postaci.
Już tu jest, pomyślał kruk, widząc błądzące spojrzenie człowieka i unosząc skrzydła do góry, poderwał całe stado do lotu.
Zachodzące słońce skryte już za górą przysłoniło całą dolinę ciemnościami. Widząc działanie tak potężnej iluzji, mężczyzna zeskoczył z konia i dobywając z kieszeni dwa pokryte runami kamienie, rzucił je. Srebrny wylądował trzy kroki przed nim, podczas, gdy czarny wzbił się w górę i zaczął zataczać obszerne kręgi nad głową jeźdźca.
Skradająca się w krzakach postać zaczęła robić hałas, tak jakby chciała być zauważona.
Wyłaniający się zza drzew stwór posiadał dwa metry wzrostu. Jego wątłe, okryte suknem i korą ciało naszpikowane było bełtami. Głowa przyodziana była w kościsty, jeleni łeb z bogatym porożem i zwisającymi kawałkami ludzkiej skóry. Dłonie, nieproporcjonalne do reszty ciała, zakończone były haczykowatymi szponami, a krótkie nogi pełne były grubych, kręconych włosów.
Krocząca poczwara, zadzierając szponami o leżący głaz, wydobyła z siebie okropne rżenie.
— Skąd przybywasz, wędrowcze? — zapytała ze spokojem.
— Z północy — skłamał mężczyzna, mrużąc swoje wielkie, niebieskie oczy.
— Jam jest ten, który zmarł i chodzi między wami — odparł stwór, podnosząc na niego żółte ślepia.
— Jesteś leszym — stwierdził człowiek, po czym cofnął się o krok — To ty sprawujesz pieczę nad miastem?
— Owszem. Chronię je przed złą aurą i niebezpieczeństwem.
— Łżesz! — wtrącił niziołek w surducie, wyłaniając się zza chaty i trzymając dębowy kostur, poplamiony krwią — Każesz nam składać ofiary, ku własnej ucieszy. Jeśli nastąpi sprzeciw, zabijasz!
Te ostatnie słowa odbiły się echem wśród drzew, wywołując na twarzy stwora paskudny uśmiech.
Leszy ponownie przyłożył szponiastą dłoń do kamienia. Błyskające iskry wzleciały w niebo i opadając, podpaliły suchą, żółtą trawę.
Cała wieś stanęła w płomieniach, a tajemniczy mężczyzna i niziołek zostali zamknięci w ognistym okręgu.
Krzyk kobiet i dziecięce wrzaski darły powietrze i drażniły uszy, zmuszając karła do ich zatkania i wywołując jeszcze paskudniejszy uśmiech na twarzy kreatury.
Gdy ogień zgasł, zniszczona ziemia odrodziła się w postaci zdrowej, zielonej trawy i polnych kwiatów.
Leżący na ziemi nieludź nie mógł wydobyć z siebie ani słowa. Dostrzegłszy na jego czole znak jelenich rogów, mężczyzna chwycił go w pasie i przewieszając przez siodło, sam wskoczył na wierzchowca.
Stojący im na drodze leszy wskazał palcem na karła.
— Macie trzy dni.
Wisząca nad nimi chmara kruków zanurkowała i otaczając potwora, uniosła go wysoko ponad ziemię i zniknęła w koronach drzew. Siedząc mocno w kulbace, mężczyzna spiął wodze i popędził wierzchowca traktem przecinającym mroczny bór.
Komentarze (6)
"Nagle malujący się na twarzy chłopca uśmiech został zdarty przez chmarę czarnych kruków, lecących w ich stronę." - usuń przecinek.
"Czarne ptaki okrążywszy chaty, wylądowały w końcu przed człowiekiem, kręcąc łbami." - przecinek po 'ptaki' jest wręcz pożądany.
"— Kim jesteś nieznajomy?" - przecinek przed 'nieznajomy' jest potrzebny.
"— Uciekaj, za nim Duch Lasu upomni się o twoją duszę." - usuń przecinek i połącz 'za' i 'nim'.
" pod czas" - o kurcze, cóż to się stało tutaj? 'Podczas', oczywiście.
"— Skąd przybywasz wędrowcze?" - przecinek przed 'wędrowcze'.
"Leszym" - to nie nazwa własna, tylko np. gatunku zwierzaka, albo rasy, więc z małej.
" nie ludź " - razem.
"Siedząc mocno w kulbace, mężczyzna spiął wodze i popędził wierzchowca traktem, przecinającym mroczny bór." - usuń przecinek przed 'przecinającym'.
Hmmm... Tekst wydaje się mieć potencjał, opis leszego był dobry, a i ortografa, i interpunkcja stoją na wysokim poziomie. Styl pozostawia wiele do życzenia, jest ciężki, 'plastikowy', nie potrafiłem się wczuć. Na dodatek był bardzo krótkim tekstem, bardzo średnim.
Zafascynował cię Sapkowski, prawda? Widać po samym tytule i po tekście, aż za bardzo. Wszystko wydaje się być przesadzone, jest mało opisów emocji, jakichś dogłębnych przemyśleń, stwierdzeń, zaskoczeń.
Masz potencjał, musisz tylko potrenować.
3
Pozdrawiam ;)
W oczy rzuciły mi się tylko: *podczas *nie ludź - nie można tego jakoś zastąpić? :/
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania