Poprzednie częściUporczywa Przeszłość Rozdział 1

Uporczywa Przeszłość Rozdział 2

Brzęczenie budzika doprowadzało Liliannę do wściekłości. Przed momentem zamknęła oczy, a już musiała wstać. Otworzyła oczy i zapaliła lampkę stojącą na szafce nocnej obok łóżka. Wzięła kąpiel, umyła zęby i zeszła do kuchni zrobić sobie śniadanie. Przy stole siedział Marek, jej ojciec. Miał pięćdziesiąt osiem lat i był szanowanym prokuratorem w Berlińskim sądzie. Nigdy też nie stracił nadziei na to, że jego jedyna córka będzie kontynuowała tradycje rodzinną i zostanie prawnikiem. Rodzice nie traktowali jej poważnie, kiedy jako dziecko mówiła, że zostanie sławną pisarką. Byli pewni, że jej to minie, dlatego doznali szoku, kiedy sześć lat temu zakomunikowała im, że po maturze ma zamiar dostać się na studia germanistyczne. Krzyczeli, że nie tak ją wychowali, próbowali przekonać, żeby została prawnikiem jak matka, ojciec, brat i rodzice matki. Ona jednak nie chciała i nie poddała się presji. Po dwutygodniowym milczeniu jednak zaakceptowali, że ich córka nie zostanie nigdy uznanym prawnikiem.

- Witaj, córeczko. - Uśmiechnął się do niej zza porannej gazety. - Czyżbyś szła do tego wydawnictwa?

- Witaj, tatusiu! - Ucałowała jego czoło i nalała gorącego kakao do kubka ze zdjęciem psa. - Tak, dzisiaj idę podpisać umowę.

- Jednak nie ma odwrotu od tej irracjonalnej decyzji? - Westchnął, przegryzając kawałek chleba.

- Nie ma. - Obdarzyła go uśmiechem. - Musisz się pogodzić, tatusiu, że Twoja dorosła już córeczka podejmuje własne decyzje. I żyje tak, jak tego pragnie.

- Ale co będziesz tam robić?

- Redagować książki, pisać recenzje, by szef mógł podjąć decyzję o tym, czy nadaje się do wydania, czy też nie. - Napiła się słodkiego napoju i zamknęła oczy rozkoszując się jego smakiem.

- A ten Twój szef, jaki jest?

- A skąd mam to wiedzieć? Wiem tylko tyle, że jest bardzo przystojny. - Zaśmiała się.

- Niby masz te dwadzieścia pięć lat, ale umysł dziecka, wiesz? - Uśmiechnął się kręcąc głową.

- Właśnie za to mnie kochasz, prawda? - Przytuliła się do niego.

- Idź, dziecko i nie grzesz więcej. - Pocałował ją w policzek. - Powodzenia!

Poszła do sypialni i wyciągnęła z szafy czarne spodnie i beżową bluzkę. Ubrała się i podeszła do lustra. Zastanawiała się, czy zrobić makijaż, stwierdziła jednak, że nie będzie udawała kogoś innego, wytuszowała tylko rzęsy i z radością stwierdziła, że nie wygląda tak fatalnie. Chwyciła telefon i napisała sms do Mayi. "Witam, pani adwokat! Dziś koniecznie musimy iść na kawę. Uciekam spełniać marzenia. Miłego dnia!" i uśmiechając się nacisnęła "wyślij". Po chwili dostała odpowiedź. "Witam, kartoflu! Nie widzę innej możliwości, choć dziś powiedziałabym, że musisz opić podpisanie umowy. Również miłego dnia. Powodzenia!".

Schowała telefon do torebki, ubrała płaszcz i wyszła z domu żegnając się z ojcem. Idąc na pociąg czuła dziwne zdenerwowanie, właśnie spełniało się jej największe marzenie, chciała więc jak najlepiej wypaść. Usiadła w pustym przedziale i wyciągnęła książkę. Otwarła ją z namaszczeniem i gładząc pachnący świeżością papier skupiła się na czytaniu. Z ołówkiem w ręce śledziła uważnie każde słowo, zaznaczając te, które najbardziej trafiały do jej wnętrza. Zatrzymała się przy słowach: "Kiedyś powiedziała mi, że kluczem do szczęścia są marzenia, które można zrealizować...". Uśmiechnęła się do siebie. Jej babcia powtarzała jej to samo, gdy z dziecinną naiwnością informowała, że zostanie pisarką. Zawsze wspierała każdą decyzję Lilianny, nigdy jej nie potępiała i nie oceniała. Zawsze tylko powtarzała, że ma dążyć do szczęścia, by na stare lata stwierdzić, że niczego nie żałuje. Babcia co prawda nigdy jej tego nie powiedziała, ale czuła, że kobieta żałuje wielu rzeczy. Opowiadając jej o wojnie unikała tematu śmierci, a zwłaszcza tematu Obozu po którym został jej wyblakły tatuaż. Dziwiła się też, że po wszystkich tragediach, jakich doświadczyła przez Niemców była wstanie tutaj mieszkać. Ona uśmiechała się tajemniczo i proponowała kolejną filiżankę herbaty. Nie mówiła również, dlaczego każdego roku, dokładnie 29 kwietnia piecze placek drożdżowy i ubiera się odświętnie, tego dnia jest również bardzo smutna. Dziadek również. Tłumaczyła sobie, że tego dnia umarł lub został zamordowany ktoś im bliski. Nigdy nie dopytywała dokładnie o co chodzi, mieli prawo do swoich tajemnic, czy po prostu mogli nie mieć ochoty o tym rozmawiać.

Zatrzymała się przed szklanymi drzwiami i weszła do środka witając się radośnie z recepcjonistką. Skierowała się do gabinetu szefa czując coraz większy ucisk w żołądku. Zapukała delikatnie i słysząc zgodę otworzyła drzwi. Bruno natychmiast wstał i wyciągnął rękę obdarzając dziewczynę wyuczonym, dystyngowanym uśmiechem.

- Witam, Pani Lilianno. - Wskazał na krzesło. - Proszę usiąść.

- Dziękuję bardzo. - Speszona spuściła wzrok.

- Zatem przechodząc do konkretów, by nie przedłużać. Proszę oczywiście przeczytać, ale w skrócie streszczę. Umowa zawiera deklaracje o poufności, w przypadku złamania jej grozi kara grzywny lub nawet więzienia, ponieważ cały materiał zgromadzony w wydawnictwie jest autorstwem naszych klientów. - Wskazał punkt na białej kartce. - Drugą sprawą są godziny Pani pracy. Zaczynamy od ósmej i kończymy o szesnastej, chyba, że zlecenie wymaga siedzenia nawet do późnych godzin nocnych. Oczywiście osobiście lub z pomocą asystentki wdrożę Panią w obowiązki, ponieważ nie ma Pani doświadczenia. - Spojrzał na nią. - Wysokość pensji wynosi 2000 euro, więc sądzę,że będzie Pani zadowolona z pracy u nas.

- Tak, jak najbardziej. - Uśmiechnęła się. - Nie muszę więc czytać, nie sądzę,żeby coś Pan kombinował, więc podpiszę od razu.

Podpisała wszystkie egzemplarze starannie, co było trudne do wykonania. Cała drżała, nie mogła zapanować nad trzęsącymi się rękoma. Podała jedną umowę Brunowi, drugą włożyła w beżową teczkę i schowała do torebki.

Bruno wdrażał powoli Liliannę w obowiązki. Pokazał jej pokój, program, w którym miała poprawiać błędy i redagować tekst, numery telefonów, pod które miała dzwonić, kiedy będzie wszystko gotowe, a ona słuchała w skupieniu modląc się, by niczego nie zapomnieć. Szczęście wypełniało każdą najmniejszą część jej ciała. Zasiadła przy biurku i zaczęła czytać pierwszy tekst zauważając niewielkie błędy stylistyczne i poprawiając je według instrukcji szefa. Czuła, że wkracza w intymność człowieka, którego nigdy nie widziała. Wiedziała, że każde słowo układające się najpierw w zdanie, później w całą książkę jest osobistymi przemyśleniami danego człowieka. Zwłaszcza u początkujących pisarzy. Nie mieli oni doświadczenia w wyodrębnianiu swoich przekonań, dlatego każda postać przedstawiała albo ich samych albo kogoś z ich najbliższego otoczenia. W ten sposób mogła dowiedzieć się dużo o człowieku. Mężczyzna, który nazywał się Michael Baum był pesymistą, który nigdy nie wierzył, że szczęście może zapukać do jego drzwi, mimo to pragnął poczucia stabilizacji, posiadania kobiety, która pokaże mu, że to nie świat jest zły. Czytała, otwierając niekiedy oczy ze zdumienia. Bez wątpienia miał talent, jednak to nie od niej zależało, czy Bruno zechce wydać jego książkę. Nie od niej zależało też, czy ona się sprzeda. Ubolewała nad tym, że czytanie książek stało się domeną kujonów, a każdy, kto w późniejszym czasie deklarował swoje zamiłowanie uznawany był za dziwaka czy starą pannę. Ona dostała obie etykietki.

Spojrzała na zegarek, który wskazywał dwadzieścia minut po szesnastej. Czas zleciał tak szybko, a ona ciągle czuła niedosyt. Zgodnie z prośbą udała się do gabinetu szefa. Zapukała.

- No proszę, pierwszy dzień i już siedzi Pani dłużej w pracy. - Odpowiedział miło, lecz nie spojrzał na nią zza papierów.

- Chciałam dokończyć rozdział. - Nie usiadła, nerwowo bawiła się dłońmi przypominając sobie o umówionym spotkaniu.

- I jak Pani minął pierwszy dzień? Na którym rozdziale Pani skończyła?

- Na dwunastym. - Speszyła się, gdy gwałtownie spojrzał na nią otwierając szeroko oczy. - Ale oczywiście poprawię się. Miałam mały problem z tym programem.

- Dwanaście rozdziałów? - Powtórzył. - Jestem pod wrażeniem. Tylko niech Pani się tak nie spieszy, bo będę musiał dać Pani podwyżkę.

- Ja po prostu lubię czytać. - Chrząknęła. - W takim razie... Życzę miłego popołudnia. Do widzenia.

- Pani Lilianno? - Spojrzał na nią. Odwróciła się w jego stronę. - Do widzenia.

Wyszła, zamykając cicho drzwi. Ubrała się, zbiegła po schodach i dysząc wyciągnęła z torebki komórkę, wykręcając numer do Mayi.

- Nie musisz dzwonić, tutaj jestem. - Usłyszała głos Mayi za sobą. Wzdrygnęła się i zaśmiała ze swojej reakcji. - Wystraszyłaś się, jakbyś co najmniej zobaczyła ducha.

- Bo tak się przez moment poczułam!

- Opowiadaj lepiej, jak było w pracy. - Maya poszła w stronę samochodu.

- Wspaniale! Dostałam do zredagowania książkę nowego pisarza. Ma tak cudowny styl, że nie mogłam oderwać się od niej... I przez to się spóźniłam. Zaczytałam się po prostu.

- Tak myślałam. - Westchnęła. Widząc przepraszające spojrzenie Lilianny od razu dodała. - Będziesz typem pracownika, którego nie sposób będzie wygonić z pracy. - Zaśmiała się łagodnie. - Ale pytając, jak było w pracy miałam na myśli, czy jakiś przystojniak pojawił się na horyzoncie.

- Ty już masz męża, to po co Ci przystojniak? - Zapytała zdziwiona.

- Głupolu! - Puknęła się w czoło. - Nie o mnie mi chodziło. - Opuściła ręce zrezygnowana. - Jak chcesz wyjść za mąż, skoro nie zwracasz uwagi na facetów?

- Ach, o to Ci chodzi! - Przewróciła oczami. - Przychodzę tu pracować, nie flirtować.

- A co za problem połączyć przyjemne z pożytecznym? Szybki numerek na kserokopiarce! - Puściła jej oczko.

- Nie wnikam, co robisz z Franzem w kancelarii, kiedy mnie tam nie ma! - Zaczęła się śmiać.

Maya jechała w stronę ulubionej kawiarni, śmiały się z niewielkiej wiedzy Lilianny na temat flirtowania. Gdy dojechały na miejsce od razu zaczęły opowiadać o minionym dniu w pracy.

- A jak tam z Franzem? - Wzięła łyk kawy.

- Jak to z Franzem. - Westchnęła. - Ostatnio zaczyna rozglądać się za nowym samochodem, bo ten stary rzekomo mu się znudził.

- Stary? - Skrzywiła się. - Ma go dwa miesiące!

- Dla Niego już jest stary. - Zaśmiała się. - Aż dziw, że jestem jego żoną od pięciu lat.

- Jak ten czas leci. Pięć lat ślubu i cztery związku. To prawie dziesięć. - Udała przerażenie i dodała. - To jak całe życie!

- Na Ciebie przyjdzie też czas, więc się nie śmiej! - Obdarzyła ją udawanym, szyderczym uśmiechem.

- Podziękuję jednak. Dobrze mi tak, jak jest.

- Czyli jak? Samotne wieczory, popołudnia spędzane ze mną? A gdzie miłość? Gdzie seks?

- Co ty masz z tym seksem. - Westchnęła radośnie. - Dobrze mi tak, po prostu. Nie zastanawiam się nad tym, jak mogłoby wyglądać moje życie, bo to i tak nic nie zmieni. Poznam chłopaka, zakocham się, a on mnie później zostawi. Na co mi to?

- Lili, Lili. - Pokręciła głową. - Musiałabym Cię nie znać, żeby uwierzyć Ci w te brednie! Chcesz drinka? Kawy?

- Poproszę jeszcze jedną kawę. - Uśmiechnęła się.

Maya poszła do baru, a ona została z brzęczącymi w jej uszach słowami dziewczyny. Chwila samotności nie trwała długo, odwróciła się słysząc za sobą męski, spokojny głos.

- No proszę, znów się spotykamy. - Przysiadł się do stolika.

- Pan Bruno, cóż za niespodzianka. - Zerknęła w kierunku wmurowanej Mayi. - W zasadzie jestem tutaj z bratową.

- Jasne, jasne! Nie przeszkadzam, chciałem się tylko przywitać. - Uśmiechnął się, po czym wstał. Kiwnął w kierunku zaskoczonej Mayi.

Gdy odszedł dziewczyna wróciła na swoje miejsce i patrzyła na Liliannę z wyrzutem, zaskoczeniem i szczęściem.

- Kto to był? - Odprowadzała mężczyznę wzrokiem.

- Mój szef. - Odparła beznamiętnie. Otworzyła szeroko oczy domyślając się, co bratowa miała na myśli. - Nie!

- Dlaczego na wszystko od razu mówisz kategoryczne "nie"? Zabaw się trochę, dziewczyno. Masz dwadzieścia pięć lat, nie chcesz chyba zostać zgorzkniałą starą panną, z którą nikt nie będzie miał siły przebywać, bo jej hormony będą świrowały! - Oburzyła się. - Poza tym on... Jest naprawdę przystojny.

- Wiem, że jest przystojny i pewnie ma żonę, dziewczynę, narzeczoną - Wymieniała. - Albo narzeczonego!

- Wybadaj grunty! - Westchnęła, mieszała łyżeczką kawę. - Widzisz, to jest Twoja największa wada. Ciągle się poddajesz, dojdź raz do połowy drogi, zanim zawrócisz.

- Ja nie weszłam na tą drogę i nie chcę wejść. Chcę być częścią wydawnictwa, chcę być etapem na drodze tworzenia się książki, nie rozumiesz? Z moim udziałem światło mogą zobaczyć naprawdę dobrzy autorzy. Czy to nie jest piękniejsze od złamanego serca?

- A kto mówi o złamanym sercu? - Zmrużyła oczy. - Ty się na dobrą sprawę nigdy nie zakochałaś. Nie poczułaś, jakie to szczęście mieć obok siebie drugiego człowieka.

Rozmawiały tak długo, aż nie zadzwonił Franz z pytaniem, gdzie podziewa się jego żona. Zapłaciły i poszły, każda w swoją stronę.

 

Bruno wracał do domu, mijał zatłoczone ulice starając się skupić na drodze. Spotkanie z Lilianną po raz kolejny nie dawało mu spokoju, przez co złościł się na siebie. Nigdy nie przeżywał czegoś takiego, nigdy nie czuł się tak, jakby znał jakąś dziewczynę dłużej, niż faktycznie. Dojechał do domu, wjechał do garażu i zamknął za sobą drzwi. Przeszedł przez duży, biały hol. Klaśnięciem dłoni zapalił kolejne światło. Salon urządzony był nowocześnie, białe ściany, na jednej z nich położone zostały szare, drewniane panele, duży, płaski telewizor powieszony był naprzeciw szarej, miękkiej sofy, na ciemnych panelach odznaczał się biały, puchowy dywan. Mimo, że minimalizm i prostota charakteryzowały to wnętrze, wydawało się szczególnie przytulne za sprawą ciepłego światła. Podszedł do szklanego barku i wyciągnął Whiskey. Nalawszy do kwadratowej szklanki rozłożył się na kanapie, włączył telewizor ustawiając na kanał radiowy. Zamknął oczy, wziął łyka napoju i rozpłynął się w rozmyślaniach. Po raz kolejny, z niewiadomych przyczyn jego myśli zeszły na temat Lilianny Weissmann. Gdy przechodziła obok jego gabinetu z nieobecnym wzrokiem, gdy on przechodził obok jej pokoju i widział, jak siedzi w skupieniu i odgarnia kosmyk włosów. Jak wychodzi z pracy spiesząc się w niewiadomym kierunku. Ze zdziwieniem stwierdzał, że zapamiętuje tak banalne rzeczy, które nigdy dla niego nie miały większego znaczenia. Nie patrzył na jej ciało, czy jest zgrabna, seksowna, czy porusza się z należytym dla kobiet wdziękiem. Zrobił kolejny łyk, oczami wyobraźni widział, jak dziewczyna podnosi do ust kubek z kawą i popija, po czym oblizuje usta. Uśmiechnął się sam do siebie na wspomnienie tego momentu. Dźwięk telefonu przywrócił go do rzeczywistości. Spojrzał na telefon, na ekranie wyświetliło się imię Yvonne. Westchnął ciężko i odebrał.

- Tak, Yvi? - Starał się uśmiechnąć.

- Cześć, kocie! Jesteś w domu?

- W zasadzie jestem, a o co chodzi? - Ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę było spotkanie z Yvonne. Chciał jeden wieczór spędzić w samotności, w spokoju, odpocząć, nie musieć spowiadać się z każdego kroku, z każdej kolejnej wypitej szklanki Whiskey.

- Może bym wpadła? Mam bardzo seksowną bieliznę. - Wymruczała do telefonu.

- Dziś nie, Yvi. Może spotkamy się jutro?

- Słucham? - Spoważniała nagle. - Jak to? Jesteś z jakąś lafiryndą? Może z tą brzydulą z kawiarni?

- Yvi, o co Ci chodzi? Nikogo ze mną nie ma, jestem sam. Całkiem sam. Chcę spędzić dzisiejszy wieczór przed telewizorem. - Westchnął zrezygnowany.

- Oczywiście. Nie rób ze mnie głupiej! - Krzyknęła.

- Nie muszę, Yv. W tym momencie to Ty z siebie robisz niezbyt rozgarniętą nie potrafiąc zrozumieć prostej rzeczy.

- Wiesz co? Tobie w ogóle na mnie nie zależy.

- Yvonne, skarbie mój. - Westchnął popijając drink. - Chcę mieć trochę przestrzeni. Chcę spędzić dzisiejszy wieczór tylko i wyłącznie w swoim towarzystwie. Jutro się odezwę, zabiorę Cię na kolację do Twojej ulubionej restauracji, zgoda? - Usłyszał w odpowiedzi jedynie milczenie. - I... Pojedziemy kupić te szpilki, które Ci się podobały.

- Naprawdę? - Zapytała znacznie spokojniejszym i weselszym tonem.

- Tak, cukierku. - Przypuszczał, że ten argument zadziała. Zawsze działał.

- Wiesz, może masz rację. - Zaśmiała się. - Czasami każdy chce mieć dzień tylko dla siebie. No to do jutra, kocie!

- Do jutra, Yvi.

Rozłączył się czując ulgę z zakończonej rozmowy. Oparł się wygodnie na sofie i spojrzał na sufit. Nie wiedział, czy to za sprawą alkoholu czy dziewczyny, jednak poczuł się strasznie zmęczony. Sytuacją, życiem. Pustymi wymówkami i przede wszystkim spotkaniami, które do niczego nie prowadzą. pogłośnił muzykę wsłuchując się w tekst piosenek. Wreszcie poczuł odprężenie. Wreszcie też nie myślał o dziewczynie, której nie znał.

 

Lilianna skupiła swoje myśli na słowach Mayi. Za kilka dni miało odbyć się urodzinowe przyjęcie Franza, które pomagała zorganizować. Nie musiała wracać wcześniej do męża, poza tym mogła bez problemu poświęcić swój czas, by pomóc przyjaciółce. Długo szukała lokalu, na który zgodziłaby się Maya, wreszcie znalazła średniej wielkości klub.

- Słuchasz mnie? - Wyrwała dziewczynę z zamyślenia. - Czy zamówiłaś tort?

- Maya, nie znasz mnie? - Uśmiechnęła się. - No pewnie, taki, jak sobie zażyczyłaś. Co prawda w cukierni dziwnie na mnie spojrzeli, kiedy powiedziałam im, że tort w kształcie samochodu nie jest dla dziewięciolatka, a dla dwudziestodziewięciolatka.

- Naprawdę? - Zaśmiała się. - Racja, to dość dziwna forma dla dużego chłopaka.

- Faceci to wieczne dzieci. - Spojrzała na brzuch. - Więc teraz będziesz miała ich dwójkę!

- Wiesz, jak się cieszę? A jak Franz! - przewróciła oczami. - Już chciał kupować łóżeczko.

- Słyszałam, żeby lepiej nie kupować do któregoś miesiąca, bo się zapesza.

- W świętego mikołaja też wierzysz, co? - Zaśmiała się kręcąc głową.

- Nie, przeczytaj sobie! - Uśmiechnęła się starając udawać obrażenie.

- Wiesz... na tym przyjęciu pewnie będzie parę singli.

Spojrzała na Mayę z lękiem. Jeśli wpadnie na pomysł, by podczas przyjęcia urodzinowego swatać ją z jakimkolwiek facetem będzie zmuszona wyjść. Rozumiała zachowanie przyjaciółki, jednak ona nikogo nie potrzebowała. Bardziej, niż samotnych wieczorów bała się złamanego serca. To tak, jakby komuś złamać rękę. Mimo, że po czasie złamanie się zagoi, zrost i tak pozostanie. Tak samo było z nią. Pewien mężczyzna kilka lat temu zabrał jej serce, nie przyszło mu jednak do głowy, by je zwrócić. To w zupełności wystarczyło, żeby zniechęcić ją do kolejnych rozczarowań.

- Lili... - Zwróciła się do niej łagodnym tonem. - Ja wiem, że wydaję się natrętna, ale nie jest tak. Nie staram się znaleźć Ci faceta dlatego, że chcę mieć szwagra, ale dlatego, żebyś Ty w końcu się zaczęła uśmiechać.

- Ale ja cały czas się uśmiecham! - Zaoponowała.

- Chcę Twojego szczęścia. - Spojrzała na nią. - Już wystarczy opłakiwania Svena.

- Minęło niespełna pięć lat... - Zaśmiała się. - Wcale nie chodzi o niego. Po prostu nie chcę. Dobrze mi tak, a jeśli będę miała z kimś być to uwierz, będziesz pierwszą osobą, która się o tym dowie, zgoda? - Puściła jej oczko.

Odprowadziła ją na dół, bo Franz chciał jechać do domu. Zrobiła sobie gorącą czekoladę i usiadła w kuchni przy laptopie. Rodzice siedzieli w salonie, oglądali wtuleni komedię romantyczną popijając czerwonym, wytrawnym winem. Lubiła na nich patrzeć wiedząc, jak długo są razem. Jej dziadkowie i rodzice po tylu latach wspólnego życia nadal byli w sobie zakochani. Widać to było po rozmarzonych oczach i uśmiechu za każdym razem, kiedy się zobaczyli. Włączyła stronę internetową hurtowni zajmującej się produkowaniem akcesoriów na przyjęcia. Zadzwoniła, by zamówić transparent z napisem "Happy Birthday", balony i pływające lampiony, które każdy wypuści do jeziora znajdującego się nieopodal klubu. Do kuchni wszedł ojciec Lilianny, oparł się o blat i dłuższą chwilę przyglądał się córce.

- Mogę o coś zapytać? - Odezwał się w końcu.

- Właśnie zapytałeś. - Uśmiechnęła się odrywając wzrok od komputera. - Coś się stało?

- Czy ty jesteś szczęśliwa?

- Skąd to pytanie? - Zdziwiła się. - Oczywiście, że tak.

- Jesteś moją jedyną córką i chcę dla Ciebie jak najlepiej. W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, kiedy to postanawia stworzyć swoją rodzinę. - Widać było po jego minie, że jest zestresowany.

- Tatusiu, jeśli chcesz, żebym się wyprowadziła to po prostu mi to powiedz, bez przemowy. - Uśmiechnęła się - Nie jesteś na sali sądowej.

- Oczywiście, że tego nie chcę. - Starał się wytłumaczyć. - Chcę jednie...

- Mojego szczęścia? - Przerwała mu. To zdanie słyszała ostatnio bardzo często. - Jestem szczęśliwa. I proszę, na litość boską, przestańcie.

- Przepraszam, jeśli Cię uraziłem, córeczko. - Pocałował ją w czoło. To właśnie z ojcem miała najlepszy kontakt, zawsze mogła na niego liczyć i zawsze też ją wspierał, kiedy potrzebowała.

- Nie żartuj nawet. - Przytuliła się do niego. - Wiesz, tak sobie myślę, że to najwyższy czas, by znaleźć mieszkanie.

- Ale ja nie chcę, żebyś się wyprowadzała! - Zrobił wielkie oczy. - Teraz Ty nie żartuj.

Ucałowała go ostatni raz i poszła do swojego pokoju. Nawet, jeśli ojciec nie to miał na myśli, wiedziała, że jest zbyt stara na mieszkanie z rodzicami. Postanowiła więc rozejrzeć się za mieszkaniem, choćby jednopokojowym, byle stanąć na własnych nogach.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Prue 15.12.2014
    Opowiadanie ma wszystko co dobre, poprawność, dialogi i opisy. Ode mnie 5
  • NataliaO 16.12.2014
    Yvonne, takie zazdrośnice są bleee . Fajnie się czyta coraz ciekawiej

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania