Poprzednie częściUporczywa Przeszłość Rozdział 1

Uporczywa Przeszłość Rozdział 4

Obudziła się zaskakująco niewyspana, rozdrażniona i zmęczona. Szybko wzięła prysznic, umyła zęby i zeszła do kuchni przyrządzając sobie sałatkę na śniadanie. Nalała kawy do białej, kwadratowej filiżanki, usiadła do stołu i czytała gazetę. Jej ojciec patrzył się na nią nie wypowiadając słowa, co zdenerwowało ją jeszcze bardziej.

- Co, tatko? - Starała się ukryć nerwy.

- Nic, patrzę na moją córkę. - Uśmiechnął się blado. - Wyglądasz na naprawdę wkurzoną. Nigdy to wcześniej Ci się nie zdarzyło. Czyżby praca w tym wydawnictwie nie była tą, o której marzyłaś?

- Nie, praca jest w porządku. - Nie odrywała wzroku od gazety. Nie chciała rozmawiać na temat jej problemów z szefem, który wykorzystuje każdą okazję, by wygarnąć jej, że coś robi źle.

- No więc w czym problem? - Nie dawał za wygraną.

- Gorszy dzień, po prostu.

- Możesz okłamać mamę, ale wiesz dobrze, że mnie się nie da. - Zaśmiał się popijając kawę.

- Miałam koszmary, więc się nie wyspałam. Denerwuję się też przyjęciem urodzinowym Franza, bo chcę, żeby wyszło dobrze. - Spojrzała na niego. Nie wyglądał, jakby jej uwierzył.

- I tylko to? - Patrzył na nią podejrzliwie.

- Owszem, to już dzisiaj, więc nie wrócę do domu po pracy. Przebiorę się na miejscu i od razu pójdę do klubu, żeby wszystkiego dopiąć.

- Lili. - Westchnął ściągając z głowy okulary, które zakładał zawsze do czytania. - Pomyśl czasem o sobie. Ja się cieszę, że pomagasz Mayi, ale chciałbym mieć zięcia.

- Tatuś! - Zaśmiała się przewracając oczami.

Wstała i poszła do swojego pokoju, nie chciała rozmawiać po raz tysięczny o jej życiu prywatnym, bo niby co miała powiedzieć? Nic się nie działo. Po pracy szła albo do domu albo do kawiarni, w której umawiała się z Mayą. Spakowała w siatkę sukienkę i czarne szpilki, ubrała kurtkę i wyszła z domu żegnając się z rodzicami.

Idąc do pracy czuła to samo zdenerwowanie, które towarzyszyło jej za pierwszym razem. Bała się, co tym razem zrobi źle, czy znów pojawi się w jego gabinecie w nieodpowiednim momencie. Jego ciągłe wahania nastroju przyprawiały ją o mdłości. Każdy dzień był niespodzianką, bo nie wiedziała, co ją czeka. Jednego dnia w ogóle się nie odzywał, drugiego był miły, a innym razem wyzywał ją od najgorszych, by później przepraszać. Dlatego cieszyła się na przyjęcie, bo to była jedyna okazja, żeby zapomnieć o nieprzyjemnościach w pracy i cieszyć się teraźniejszością. Tego było jej trzeba, bez pytań o facetów, bez narzekania szefa. Tylko ona, drinki i taniec. Otworzyła szklane drzwi do wydawnictwa i przywitała się z Sophie. Codziennie wymieniały dokładnie te same zdania. Czy wszystko dobrze, jak się czują i że nie mogą doczekać się szesnastej. I poszła, jak co dzień do swojej pracy. Czytała, zapisując fragmenty, które w pewien sposób zmieniały jej patrzenie na świat. Dlatego tak bardzo kochała czytać. Niekiedy w jednej książce znajdowała tylko jedno zdanie, ale wiedziała, że to jedno zdanie warte było godzin siedzenia na łóżku pod kocem z kubkiem gorącej herbaty w dłoni. To zdanie, które sprawiało, że jej świat choćby na ułamek sekundy uległ zmianie. Lubiła przy czytaniu wyobrażać sobie pisarzy, ich reakcje, ich zachowania przy komputerach, ich sposób myślenia. Wtedy mogła zapomnieć o rzeczywistości.

Wreszcie zegar wybił godzinę siedemnastą, myśląc, że wszyscy wyszli już godzinę temu z biura poszła do łazienki i zmieniła ubranie na czarną, dopasowaną sukienkę, którą Maya wybrała jej na ostatnich zakupach. Materiał przylegał do ciała uwydatniając pełne biodra, wcięcie w talii i - co podobało się Liliannie najbardziej - uwydatniała biust. Rozpuściła włosy, rozczesała je i zrobiła mocniejszy makijaż, usta przeciągnęła czerwoną szminką. Usatysfakcjonowana spakowała rzeczy do torebki i wyszła. Poczuła, że w coś uderzyła, więc spojrzała szybko. Bruno trzymał się za nos, wydała z siebie krzyk przerażenia. Podbiegła szybko do niego.

- Nic Panu nie jest? - Pochyliła się nad nim, blednąc z każdą sekundą - Tak strasznie przepraszam, myślałam, że nikogo nie ma.

- Nic mi nie jest. - Zaśmiał się nie odrywając dłoni od twarzy. - Trochę boli. Muszę przyznać, że ma Pani mocne uderzenie.

- Nie ja tylko drzwi, ale jeszcze raz Pana przepraszam. - Pomogła mu wstać. - Nikogo zwykle o tej godzinie nie ma.

- Dzisiaj postano... - Opuścił dłonie ukazując otwartą buzię i szeroko otwarte oczy. Przyglądał się jej, jakby za nią stał seryjny morderca z siekierą. - Ładnie Pani wygląda.

- Dziękuję. - Uśmiechnęła się dotykając kosmyka niesfornie spadającego na jej policzek.

- Czyżby dziś szykowała się jakaś randka?

- Można tak powiedzieć. - Zaśmiała się nie chcąc tłumaczyć się z jej niecodziennego stroju. - Musiałam przebrać się tutaj, bo nie zdążyłabym pojechać do domu.

- Może... - Podrapał się po głowie odwracając wzrok. - Podwiozę Panią na spotkanie?

- Nie, dziękuję, mam z kim wrócić, ale to miłe z Pana strony. - Odwróciła się.

- W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Pani udanej randki.

- Dziękuję bardzo, ja Panu życzę udanego dnia. - Uśmiechnęła się na pożegnanie i poszła. Przed wydawnictwem czekała na nią Maya. Od razu zaczęła kiwać jej zza szyby, już z daleka było widać, że od rana spędzała czas u kosmetyczki i fryzjera. Wsiadła do samochodu od razu komplementując bratową.

- Pięknie wyglądasz!

- Dziękuję, Lili! Ty też, o dziwo jak kobieta. - Zaśmiała się ruszając samochodem.

- Ty lepiej uważaj, żebyś wypadku nie spowodowała, mądralo. - Prychnęła udając obrażoną. - Wszystko jest przygotowane, ale pojadę tam lepiej, by wszystkiego dopilnować, a Twoim zdaniem jest przyprowadzić Franza!

- Nie będzie problemu, powiedziałam mu, że mam ochotę dzisiaj pójść do klubu z moim mężczyzną, niczego się nie domyśla. - Spojrzała na nią zdziwiona. - Dlaczego jesteś cała czerwona?

- Czerwona? - Dotknęła policzków. - Nie jestem!

- Opowiadaj lepiej, co się stało, zamiast tracić mój czas na dziecinne zgadywanki! - Zaśmiała się promiennie.

- Wpadłam na szefa i prawie złamałam mu nos. - Odpowiedziała ponuro.

- Molestował Cię? - Odwróciła gwałtownie głowę ze złością w oczach.

- Proszę Cię, przestań, Maya!- Wzrok Lilianny przypominał minę psa, który coś przeskrobał. Westchnęła. - Szedł do domu.

- To dlaczego go uderzyłaś? - Spojrzała na mnie krzywo.

- Nie uderzyłam... To znaczy otworzyłam drzwi, a on tam był. - Patrzyła przez boczną szybę samochodu.

- Nie uważasz, że to dość dziwne? Ciągle na siebie wpadacie, chodzicie w te same miejsca... Jakby łączyło Was przeznaczenie. - Powiedziała to tak poważnym tonem, że Lilianna poczuła ucisk w żołądku. - Nie chodzi o to, że wciskam Ci na siłę kolejnego faceta, po prostu widzę to.

- Wierzysz w przeznaczenie? - Zaśmiała się bardziej do siebie. - Ty? Wielka Pani Adwokat?

- No właśnie nigdy nie wierzyłam. Zawsze ciężko pracowałam, by stać się tym, kim jestem teraz, to są moje luźne spostrzeżenia.

- Dobrze, zmieniając temat... - Czuła, że się czerwieni, musiała więc zająć myśli czymś innym. - Jak dotrą wszyscy, to Ci wyślę SMS.

- Wiem, obgadywałyśmy to nie raz nie dwa! - Zaśmiała się.

Dojechały na miejsce. Lilianna pożegnała się z przyjaciółką i poszła do klubu. Sprawdzała starannie wszystkie kubki, tort i rozmawiała z barmanami o pokazie dla swojego brata. Zaczęli schodzić się zaproszeni goście, większość z nich była prawnikami, reszta pracowała w gazetach, w policji i na całe szczęście wszyscy przyszli z osobą towarzyszącą, co oznaczało, że Maya nie będzie szukała wśród nich wybranka. Gdy wszyscy dotarli Lilianna zgodnie z umową wysłała do przyjaciółki SMS z informacją i zaczęła opowiadać, jak ma wyglądać niespodzianka. Po piętnastu minutach dostała wiadomość zwrotną, że są na miejscu. Każdy ustawił się według wcześniejszego polecenia i w momencie, gdy drzwi się otworzyły wszyscy szumnie krzyknęli "Wszystkiego najlepszego!", spontanicznie zaczęli klaskać, a parę mężczyzn radośnie gwizdać. Franza mina zdradzała zszokowanie, radość, zmieszanie i szczęście, oczy zaszkliły mu się, jak gwiazdy odbite na tafli jeziora, gdy Maya przytuliła go i obdarzyła namiętnym pocałunkiem. Każdy podszedł do niego składając mu życzenia i wręczając prezent, na samym końcu zrobiła to Lilianna wygłaszając przemowę o tym, jak bardzo cieszy się z jego szczęścia, jak wiele osiągnął i, że ma najwspanialszą żonę na świecie, bo to ona wpadła na pomysł niespodzianki. Nie lubiła składać pustych życzeń, wolała powiedzieć to, co czuła. Wierzyła, że tylko słowa, które szczerze wypływają z ludzkiego serca są wstanie się spełnić. Zaczęła się zabawa, toasty, śmiech. Patrzyła z radością na bawiących się ludzi, ona sama stała przy barze pijąc kolejnego drinka, gdy z lękiem spojrzała na idącą w jej stronę Mayę z jakimś mężczyzną. Domyślała się już, co zaraz nastąpi, dopiła więc szybko alkohol, by się przygotować.

- Lili, pozwól na chwilę! - Chwyciła jej dłoń uśmiechając się do niej radośnie. - To jest mój znajomy, Max.

- Max Schreiner. - Uścisnął jej dłoń nie odrywając wzroku od jej oczu. - Miło mi Cię poznać.

- Lilianna Weissmann. - Uśmiechnęła się pragnąc, by to się skończyło.

- Uciekam do Franza. - Maya patrzyła na nich z błyskiem w oku. Po czym cicho dodała w kierunku dziewczyny. - Baw się dobrze!

Odeszła zostawiając ich samych, nigdy nie czuła się bardziej niezręcznie, niż w tej chwili. Spojrzała na niego, wysoki blondyn o ciemnoniebieskich oczach, biała koszula opinała się na jego pokaźnych mięśniach.

- Jeszcze nigdy nie spotkałem tak urodziwej dziewczyny. - Podszedł do niej bliżej.

- Widzę, że mam do czynienia z przypadkowym podrywaczem? - Poprosiła o kolejnego drinka nie obdarzając mężczyzny spojrzeniem.

- Cóż. - Zaśmiał się odwracając głowę. Przygryzł dolną wargę i zbliżył swoje usta do ucha dziewczyny. - Wcale nie takim przypadkowym, adoruję Cię jak najbardziej poważnie.

- Posłuchaj, Max. - Spojrzała na niego, ich usta zbliżyły się do siebie niebezpiecznie blisko, odchyliła więc głowę. - Nie jestem zainteresowana związkami.

- A czy rozmowa zobowiązuje Cię do czegoś? - Oparł się o blat baru. - Spójrz, każdy się bawi, a Ty siedzisz tutaj i pijesz drinki. Z kilometra idzie wyczuć, że jesteś singielką.

- Bo piję drinki? - Zaśmiała się. - Owszem, jestem, czy coś to zmienia?

- Nie, ani dla mnie, ani dla tych wszystkich gości, którzy tak licznie się dzisiaj zebrali. - Wskazał zamaszystym gestem przepełnioną salę. - Szanuję Twoją postawę, naprawdę. Tylko czasami fajnie jest mieć kogoś, z kim można porozmawiać.

- Mam osoby z którymi mogę porozmawiać. - prychnęła oburzona. - Wydaje Ci się, że mnie znasz, czy co?

- Nie znam Cię, ale dużo zdradza Twoja postawa. - Spojrzał na nią z cwaniackim uśmiechem, przez który w jego policzkach pojawiły się dołeczki.

- I co o mnie mówi? - Zapytała całkiem poważnie, bez zgryźliwego tonu, jaki w tych przypadkach zawsze przybierała.

- Jesteś zdystansowana, bo zostałaś w przeszłości zraniona, dlatego teraz wolisz trzymać wszystkich facetów z dala od siebie, bo tak jest dla Ciebie prościej. - Patrzył na nią. - Nie jesteś typem seksownej panienki, która potrafi uwodzić, ale masz bogate wnętrze. - Słuchała go w skupieniu. - Za dnia nosisz maskę wiecznie uśmiechniętej, zadowolonej z życia i pomocnej, ale gdy wracasz do domu i ją ściągasz jesteś zagubiona, samotna... Kładziesz się spać zastanawiając się, jak mogłoby wyglądać Twoje życie, gdyby tamten Ciebie nie skrzywdził. Czy leżelibyście wtuleni szepcząc sobie słodkie słowa, czy kochałabyś się z nim tak namiętnie, jak na początku. I wtedy wypijasz lampkę wina, by zapomnieć o tym, co tak bardzo Cię boli. - Wypił drink i uśmiechnął się w jej stronę. Była zszokowana trafnością spostrzeżeń. - I co, zgadłem?

- Po części... - Odpowiedziała po chwili zmieszana.

- Otwórz się, daj się poznać... I daj sobie poznać mnie. - Puścił jej oczko.

- W takim razie... - Westchnęła głęboko. - Opowiedz mi o sobie. Ja nie potrafię z taką dokładnością wnioskować czyiś zachowań.

- Jakiś czas temu wróciłem ze swojej ostatniej misji, teraz uczę w szkole wojskowej w Berlinie, mam psa, który teraz pewnie śpi na kanapie... - Zaśmiał się. - Też czuję się samotny, ale w przeciwieństwie do Ciebie nie boję się o czyjeś towarzystwo zawalczyć.

- Jesteś nauczycielem, no proszę. - Uśmiechnęła się do Niego. - Z psem. Interesujące.

- Owszem, od niedawna wziąłem ze schroniska brązowego spaniela, jest nieufny, ale z czasem zobaczy, że warto kogoś pokochać. - Spojrzał na nią tak, jakby czytał jej w myślach. - A nauczycielem nie jestem, przynajmniej nie z powołania. Bardziej, niż stado rozwrzeszczanych nastolatków wolałbym walczyć.

- Czyli żołnierz. - Zlustrowała go. - Nawet to widać.

- Tak, to te moje mięśnie. - Zaśmiał się. - Byłem na czterech misjach w Afganistanie i choć to zabrzmi naprawdę dziwnie, to był najlepszy okres w moim życiu. Najlepszy i najgorszy zarazem.

- Dlaczego? - Zaciekawił ją swoją osobą.

- Dlaczego najlepszy? Bo czułem się potrzebny. Trzymałem w ręku broń, której nie chciałem użyć, bałem się jak diabli, ale jednocześnie wiedziałem, że tylko ja jestem wstanie obronić kobietę z dzieckiem przed islamskimi bandytami. W pewien sposób zapobiegałem rozprzestrzenianiu się zarazy na inne kraje. Poznałem tam wspaniałych ludzi, uczyłem się honoru, odwagi. - Westchnął i spoważniał. - A najgorszy dlatego, że niemal każdego dnia musiałem się żegnać. To było jak niekończąca się historia... Gdy byłem na patrolu, dżihadyści atakowali i jeden z moich ludzi ginął, a ja musiałem salutować na pożegnanie, gdy trumna z jego ciałem leciała do domu. - Otrząsnął się. - Jezu Chryste, jest impreza, a ja takie rzeczy gadam! Może zatańczymy?

- Jasne... - Odpowiedziała cicho wstając z miejsca. Była w szoku po tym, co jej powiedział. Wtedy go doceniła widząc, ile przeszedł. Nie był kolejnym, niewartościowym chłopakiem, który chciał pójść z nią do łóżka, a potem nawet nie zadzwonić. Zaprowadził ją na środek parkietu i przyciągnął do siebie prowadząc w tańcu.

 

Bruno spojrzał w lustro, nos zsiniał i lekko spuchł, w połączeniu ze zmartwionym wyrazem twarzy wyglądał jakby właśnie wyszedł z pijackiego przyjęcia, które okazało się walką nasterydowanych kogutów. Nie martwił się jednak ani zielono fioletowym siniakiem, ani opuchlizną, która sprawiała, że jego nos wyglądał jak niedojrzały ziemniak. Cały czas miał w głowie wystrojoną Liliannę, która pędziła na randkę z facetem, z którym wyląduje w łóżku. Choć bardzo wątpił, żeby to miało miejsce, ona nie wyglądała na jedną z tych dziewczyn, jakie miał przyjemność do tej pory poznawać. Była tak niedostępna i zdystansowana, a jednak martwiła go sama świadomość, że teraz siedzi przy obcym facecie, pije z nim drinki, a on może później to wykorzystać zapraszając ją do swojego domu. Poczuł złość, która pulsowała w każdej żyle, nie myśląc zbyt wiele wszedł do dużej garderoby i rozejrzał się. W jednej części kolorystycznie powieszone garnitury, skrojone na miarę i wszystkie od najlepszych projektantów, w drugiej natomiast zwinięte koszulki i spodnie jeansowe. Wyciągnął spośród nich czarną, dopasowaną koszulkę z długim rękawem i parę spodni. Ubrał je, przeciągnął delikatnie, niemal niezauważalnie żelem włosy i zszedł na dół. Gdyby nie siniak i opuchlizna, która jednocześnie była pamiątką po spotkaniu z Lilianną wyglądałby na poważnego, przystojnego biznesmena. Teraz wyglądał jednak przeciętnie, mimo to postanowił wyjść z domu, by przestać zadręczać się tą dziewczyną. Wystarczyło, że myśli o niej nie pozwalały mu zasnąć, nie potrzebował psuć sobie dodatkowo wieczoru.

Wsiadł do samochodu i pojechał, by znaleźć odpowiedni klub. Przemierzał ulicę Berlina, stojąc na jednych ze świateł wyciągnął telefon i wybrał, spośród licznej listy numerów, swojego przyjaciela, ten jednak nie odbierał. Westchnął ciężko na myśl, że kolejny raz pojedzie samotnie pić piwo patrząc na bawiących się ludzi. Jeden, niewielki klub wydał mu się być odpowiedni, znalazł więc parking i zaparkował samochód. Wyszedł zamykając drzwi i wyruszył na poszukiwanie chętnej dziewczyny do spędzenia jednorazowego wieczoru w jego towarzystwie. W środku trwało najwyraźniej przyjęcie urodzinowe, które zdradzały balony w kształcie samochodów, postanowił jednak wejść. Podszedł do baru i zamówił drinka, kelner spojrzał na niego z uprzejmością i nalał mu zamówiony napój. Oparł się i patrzył na roztańczony tłum. Usłyszał znajomy głos, ten sam, przez którego nie mógł w nocy spać, odwrócił głowę i zobaczył coś, na co nigdy nie mógł być przygotowany. Lilianna stała niedaleko i roześmiana wpatrywała się w jego najlepszego przyjaciela, który nie odbierał telefonu. Poczuł ukłucie w żołądku, zrobiło mu się gorąco, wypił szybko drinka. Najchętniej zapadłby się pod ziemię, chciał uciec z tego miejsca, ale został zauważony przez Maxa. Szedł w jego kierunku, wydawało mu się, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie, a on nie może zrobić kroku. Jak w trzymających w napięciu horrorach, kiedy ofiara jest ścigana przez seryjnego morderce z maską na głowie, ale w ostatnim momencie potyka się i zostaje zabita.

- Bruno! - Uśmiechał się do niego, nagle zobaczył przerażoną twarz Lilianny, która patrzy na niego z niedowierzaniem. - Co tutaj robisz?!

- A no wyszedłem się napić. - Patrzył to na niego to na dziewczynę. - Witam, Pani Lilianno.

- Dzień dobry. - Odpowiedziała nie patrząc mu w oczy. Widać było na jej twarzy powstające rumieńce. Nie mogła oderwać wzroku od jego nosa, musiał wyglądać naprawdę fatalnie.

- O! Widzę, że się znacie! - Zaśmiał się. - To całe szczęście, zaoszczędzę sobie kompromitacji przedstawiania.

- Pani Lilianna jest moją pracownicą. - Zachował powagę, choć nie wiedząc dlaczego chciał po raz pierwszy dać Maxowi w twarz.

- Lili jest bez wątpienia najlepszą kobietą na całym przyjęciu. - Puścił mu oczko po czym energicznie dodał. - Ale wybacz, stary, nie oddam jej!

- Myślę, że za dużo wypiłeś i gadasz głupoty. - Lilianna wyglądała na naprawdę zawstydzoną. - Pójdę do Mayi, nie będę Wam przeszkadzać.

- Zostań, Lili, proszę. - Objął ją ramieniem, a Bruno poczuł, jak krew pulsuje mu w żyłach. Gdyby to on nie był w tej sytuacji, zaśmiałby się z ironii losu i nazwałby siebie frajerem, który pozwolił, by dziewczynę sprzątnięto mu sprzed nosa.

- Naprawdę, porozmawiajcie sobie, a ja pójdę poplotkować z Mayą. - Spojrzała na Bruna i zniknęła w tłumie.

Przez chwilę nastała niezręczna cisza, którą próbował wykorzystać na uspokojenie swoich emocji.

- Co Ci się stało w nos? - Zapytał mrużąc oczy i przybliżając się bliżej. - Wyglądasz, jakbyś został zaatakowany przez buldoga.

- No prawie. - Zaśmiał się wspominając historię z drzwiami. I Lilianną, jak zwykle. - Długa i niezbyt ciekawa historia.

- Koniecznie musimy się spotkać na piwie.

- Tak, dzwoniłem do Ciebie, ale nie odbierałeś. - Zamówił jeszcze jednego drinka. - Cóż, najwyraźniej miałeś ku temu powody.

- Bruno, nie wiem, czy można zakochać się od pierwszego wejrzenia, ale na pewno ona mnie zauroczyła. - Słowa przyjaciela sprawiły, że znów wziął szybki łyk, starał się robić dobrą minę do złej gry, nie mógł jednak powiedzieć mu tego, co czuł.

- No proszę, Max, nie sądziłem, że jesteś zdolny do takich słów! Ty, najlepszy żołnierz w jednostce, który ponad życie kocha mundur. - Uśmiechnął się, choć wiedział, że jego stwierdzenie było zbyt niesprawiedliwe, a szok malujący się na twarzy Maxa tylko to potwierdzał.

- Jak widzisz, każdy może się zmienić. - Również zamówił drinka i spojrzał na przyjaciela. - Wiesz, ona jest... Dziwna. - Mrużył oczy i gestykulował niezdarnie. - Ale dobrym tego słowa znaczeniu. Jest z jednej strony poważna, z drugiej zabawna, nieśmiała, ale po pewnym czasie się otwiera. I co najważniejsze! - Uniósł szklankę do góry. - Wydaje mi się, jakbym znał ją więcej, niż parę godzin.

- A co, aż dwa dni? - Zaśmiał się nie zaszczycając przyjaciela spojrzeniem.

- Co jest? Dlaczego jesteś taki naburmuszony?

- Nic nie jest, ale uważam, że stać Cię na kogoś lepszego, niż Lilianna. Spójrz, jak ona wygląda. - Prychnął.

- Nie wiem, może mi Pan wyjaśni, co w moim wyglądzie jest nie tak. - Usłyszał głos za sobą, wzdrygnął się.

- Nie o to mi chodziło, Pani Lilianno. - Zrobił się czerwony. - Po prostu...

- Bruno chciał powiedzieć, że jesteś dla mnie zbyt ładna. - Uśmiechnął się do niej obdarzając pełnym uroku spojrzeniem. Kiedyś tylko swoją broń obdarzał pełnym wzruszenia i podziwu wzrokiem.

- Przepraszam, znów palnąłem coś głupiego. - Westchnął.

- Tym razem Panu wybaczam. - Zaśmiała się, a on poczuł ulgę i mrowienie w brzuchu, gdy widział jej pełne piersi ruszające się przy tym.

- To całe szczęście. - Udawał, że ściera pot z czoła. - Niedługo cała Pani skrzynka będzie przepełniona mailami ode mnie.

- Nie musi mnie Pan tyle razy przepraszać. - Zaśmiała się.

- Co za zbieg okoliczności, nie? Takie spotkanie! - Max klasnął w dłonie. - Świat jest jednak mały.

- Bardzo mały, ciągle na siebie wpadamy z szefem. - Uśmiechnęła się popijając sok pomarańczowy.

- Proszę mi mówić po imieniu, tak będzie prościej. - Podał jej rękę. - Bruno.

- Lilianna. - Uścisnęła jego dłoń, drugą odgarnęła kosmyk włosów spadający na policzek. Miał ochotę wziąć ją w ramiona, ostatkiem sił jednak odganiał od siebie ten absurdalny pomysł.

- Od razu będzie prościej, bez paniczenia. - Zaśmiał się, biorąc kolejnego łyka alkoholu. Czuł się coraz dziwniej.

Rozmowa nie kleiła się za bardzo, miał wrażenie, że im przeszkodził i na siłę starają się podtrzymać temat. Lilianna wyglądała na speszoną, a Max na zawiedzionego, że nie może spędzić z nią czasu we dwójkę. Bruno z kolei powstrzymywał się, by nie palnąć czegoś głupiego i nie zdradzić, jakie emocje nim targają. To był jeden z tych momentów, kiedy każda minuta wydawała się być dłuższa od wieczności, a każde słowo wyważone. Nie tak wyobrażał sobie wyjście do kluby, by nie myśleć o Liliannie.

 

Wzrok Lilianny przeniósł się w dal wyszukując z nadzieją Mayi, musiała zrobić coś, żeby jak najszybciej oddalić się od Maxa i Bruna.

- Porozmawiajcie sobie, ja zobaczę, co u Mayi. - Skinęła głową i poszła w stronę przyjaciółki, która właśnie odchodziła od Franza. Zauważywszy przyjaciółkę prędko do niej podeszła obdarzając słodkim uśmiechem.

- Czyżby Twój szef przyszedł? - Zaśmiała się znacząco dając do zrozumienia, że nie poprzestanie na prawieniu morałów. - Mówiłam Ci, że coś w tym jest. Znów spotkaliście się przypadkowo, no chyba! - Dodała pospiesznie. - Że powiedziałaś mu o imprezie.

- Nikomu nic nie powiedziałam, rozmawiałam z Maxem i nagle go zauważył siedzącego przy barze. - Westchnęła. - To jest jakiś koszmar.

- Nie możesz nigdzie iść, żeby nie trafić na niego. Albo Cię śledzi albo to faktycznie jakieś chore zrządzenie losu.

- Może nie jest szczególnie rozgarnięty, ale nie wygląda na psychola. - Przypatrywała się rozmawiającym mężczyzną. - Zresztą, czy to ważne? Jak przyjęcie!

- Bawimy się świetnie. - Żywo gestykulowała. - Franz się nie spodziewał, że jego siostrę stać na taki gest. Jest szczęśliwy, ale na każdym kroku mówi mi "Nie pij, jesteś w ciąży, będziemy mieli dziecko" i bla bla bla.

Lilianna roześmiała się na ton głosu parodiujący jej brata. Maya trafiła w sedno, był marudzący, stanowczy ale przy tym bardzo troskliwy.

- No niestety, musisz dbać o przyszłego Weissmanna. - Puściła jej oczko. - Ale najważniejsze, że wszystko się udało, o to się najbardziej bałam.

- Kto by pomyślał, nie? Szczerze myślałam, że będzie drętwo. - Zmrużyła oczy. - Może powinnaś porozmawiać z Brunem, no wiesz, o co mu chodzi.

- Maya! - Przewróciła oczami kręcąc głową. - Nie chcę tego wiedzieć.

- Nie uważasz, że to naprawdę dziwne, że ciągle na siebie wpadacie?

- Nie, los czasami bywa niezmiernie upierdliwy. - Zaśmiała się.

- Muszę wracać do mojego mężunia. - Przytuliła ją. - A ty uważaj na psychola!

Śmiejąc się odeszła do Franza. Została sama, usiadła na wysokim krześle przy barze i poprosiła kelnera o drinka. Patrzyła na ludzi, którzy bawili się w najlepsze i zdała sobie sprawę, że oprócz jednego tańca z Maxem całą imprezę przesiedziała. Widocznie staropanieństwo dało się we znaki, była zmęczona ciągłym spotykaniem swojego szefa na każdym kroku. Był wszędzie, nie zdziwiłaby się, gdyby pewnego dnia wyskoczył z lodówki i swoim zmieszanym tonem powiedział "Cóż za niespodzianka". Uśmiechnęła się do siebie na tą myśl. Zamknęła na chwilę oczy, by odpędzić zmęczenie.

- Lili! - Powiedział z zaskoczenia Max, wzdrygnęła się na dźwięk jego głosu. - Muszę już iść, ale chciałbym Cię jeszcze spotkać.

- Wszystko przed Tobą. - Zaśmiała się.

- Byłoby mi prościej, gdybyś podobała mi swój numer. - Uśmiechnął się czarująco. Dołeczki w policzkach uwidoczniły się dodając mu uroku. - Muszę wyrwać Twoje babcine ciało z domu.

- Myślę, że numer mogę Ci podać. - Zapisała na kartce, którą wyciągnęła z torebki i podała mu. - Proszę.

- Kobieca torebka naprawdę pomieści wszystko. - Zaśmiał się. Spojrzał jej głęboko w oczy i podał dłoń. - Miło było Cię poznać, Lili. Do zobaczenia.

- Mnie również było miło. - Odwzajemniła uścisk czerwieniąc się pod naciskiem jego spojrzenia. - Do zobaczenia.

Max zniknął za framugą drzwi frontowych, nie mogła jednak zaznać spokoju zaskoczona przez Bruna. Usiadł obok niej z drinkiem w ręce i patrzył nie wypowiadając słowa. Poczuła się speszona i zmęczona jak jeszcze nigdy wcześniej. Widziała po nim, że jest zmieszany i układa w głowie, co chciałby lub co mógłby powiedzieć.

- Ciągle na siebie wpadamy. - Powiedział w końcu.

- Nie da się ukryć, że ciągle. - Zaśmiała się starając ukryć speszenie.

- Cieszę się, że mamy ku temu sposobność, bo chciałbym Cię poznać z innej strony, niż tylko swojej pracownicy. - Uśmiechnął się.

- Do czego zmierzasz?

- Gdy przyszłaś do wydawnictwa obudziłaś we mnie coś, czego nie mogłem zrozumieć. Przy Tobie zachowywałem się paskudnie, ale tylko dlatego, że tak cholernie mi się podobałaś, a ja po rozstaniu z Yvonne nie chciałem bawić się w nic poważnego. Nie rozumiałem zresztą co moje uczucia oznaczają.

- I teraz to zrozumiałeś? - Zdziwiła się jego wyznaniem.

- Chyba tak... - Westchnął. - Nadal nie wiem... Ale jedyne, co wiem na pewno, to to, że bardzo chciałbym przekonać się, co los ma nam do zaoferowania. Ciągle nas na siebie zsyła.

- Myślę, że jesteś pijany i mówisz to wszystko, bo czujesz się samotny i chciałbyś z kimś pójść do łóżka. - Nie patrzyła na niego nie dając po sobie poznać zdenerwowania.

- Nie jestem pijany na tyle, by nie wiedzieć co mówię. Powiedziałem Ci to nie dlatego, żeby się z Tobą przespać, ale dlatego, że nie mogłem już dłużej tego w sobie dusić. Myślałem, że jesteś nudziarą, typową,starą panną, która oprócz czytania książek nie widzi świata. - Uśmiechnął się wskazując na siniaki. - Ale pokazałaś, że masz pazury.

- Za te drzwi naprawdę przepraszam. - Zaśmiała się. - Ale nadal jestem Twoją pracownicą i nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł.

- Boisz się spróbować, bo nie będziesz mogła schować się za kartkami, co? - Dotknął jej dłoni. - Nie masz o mnie dobrego zdania, czuję to, ale co Ci szkodzi spróbować?

- Myślisz, że chowam się za książkami? - Zmrużyła oczy. - Że boję się poznać kogoś?

- Zaufaj mi... - Splótł ich palce i spojrzał w jej oczy tak głęboko, że poczuła się naga. Najgorsze jednak było to, że bardzo jej się to podobało. Czuła, jak serce bije coraz mocniej pompując krew z taką siłą, że tętnice na szyi zaczęły drgać zdradzając rosnące pożądanie. Słyszała wszystko, jakby była za szybą, nie przeszkadzali jej nawet ludzie obok, widziała tylko swojego szefa, czuła dotyk jego dłoni. Dotknął jej policzka i przybliżył ją do siebie, jego oczy wyglądały, jakby był w amoku, był tak samo spragniony jej, jak ona jego. Wiedziała jednak, że chęć przespania się ze swoim szefem spowodowana jest alkoholem krążącym we krwi, dlatego resztkami rozumu i zdrowego rozsądku próbowała tę chęć zabić, odsunęła się od niego.

- Muszę już iść, do zobaczenia w pracy!

Nie czekając na nic pobiegła w stronę domu żegnając się w pośpiechu z przyjaciółką. Wyszła na dwór, mroźne powietrze niemal kaleczyło jej twarz milionem drobnych igiełek, co pozwoliło jej otrzeźwieć. Szła w pośpiechu ulicami zaspanego Berlina, spojrzała na zegarek, który wskazywał trzecią w nocy. Jedyne, o czym marzyła to znaleźć się jak najszybciej w domu i zapomnieć o krępującej sytuacji, którą przeżyła i z którą będzie musiała walczyć w poniedziałek, gdy wróci do pracy.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania