Poprzednie częściWieczny Wędrowiec

Wieczny Wędrowiec Rozdział Drugi: Złodziej z Utah

Rozdział Drugi:

 

Złodziej z Utah

 

Dobijaliśmy do portu olbrzymiej metropolii. Utah było stolicą Burial, państwa leżącego na północno-wschodniej części Starego Kontynentu. Kara całą tygodniową podróż na morzu nałogowo studiowała zwoje zdobyte w świątyni na Fargrave. Pierwszym przystankiem w mieście miała być uczelnia na której wykładał mój przyjaciel. Tauros, o którym mowa, jest wybitnym profesorem. Jak sam lubi wspominać, jego wiedzę ogranicza tylko współczesna technologia. Przez co sam pasjonuje się tworzeniem nowych urządzeń mających na celu ułatwienie mu badania kolejnych zjawisk. Rzemiosło, sztuki walki, magia, architektura, pisarstwo, geologia, lingwistyka, muzyka, rzeźbiarstwo... Cokolwiek, pomyśleć, Tauros pewnie się tym zajmował w pewnym momencie swojego życia. To on pomógł mi zdobyć miecz Zenit... ten sam który z taką łatwością zniszczył Xarot. Zdobycie schematów tego miecza kosztowało mnie 10 lat życia, kilka sakiewek nieskazitelnych diamentów jak i tysięcy stoczonych walk, których nie podjąłby się żaden człowiek. To właśnie Tauros był tym, który dał radę wykłuć miecz w Smoczym Ogniu. Chyba nie będzie zadowolony faktem, że go straciłem. Przechwalał się jako to wykłucie go było jednym z największych osiągnieć w jego życiu. Cóż, mówi tak o wszystkim co zrobił...

 

-Kara (krzycząc): Szlag!

 

-Robert (po wejściu do jej kwatery): Co się stało? Pomóc Ci w czymś?

 

-Kara: Wątpię, że jest to coś z czym możesz mi pomóc!

 

-Robert: Spokojnie, co się stało?

 

-Kara: Ja tylko...Ehhh przepraszam. Te zwoje, przyprawiają mnie o zawroty głowy. Zapisali je tak by każde słowo było w innym języku niż poprzednie. Przetłumaczenie tego jest nie lada wyzwaniem. Niektóre słowa wymawiane są tak samo w różnych językach, lecz mają zupełnie inne znaczenie!

 

-Robert: Rzeczywiście brzmi jak coś trudnego do odszyfrowania. Mogę spojrzeć?... Hmmm to brzmi jak stary Kagarski język, widzisz? Ten symbol oznacza “oczyszczenie” w ich mowie. Następne słowo znaczy “ciało” w Hegrajskim, lub “koło” w języku Hoiti. “Oczyszczenie Ciała” brzmi jak coś co miałoby sens, prawda? Może podejdziemy do tego metodą eliminacji?

 

-Kara: Cóż, to akurat zdążyłam rozgryźć, zaraz skąd Ty znasz te języki?! Żadnego z nich nie używa się obecnie... Pewnie miałeś dużo czasu, żeby się ich nauczyć, mam racje?

 

-Robert: Niektóre z nich używałem na co dzień, ale to było dawno temu... Co nie zmienia faktu, że części z nich nie wydziałem na oczy, jak ten lub ten znak.

 

-Kara: To Malogański. Używany przez nieliczne plemię Malogan, którzy zostali wybici przez kolonizatorów w trzy setnym roku. Ten oznacza “bóstwo” a ten “ofiara”.

 

-Robert (zdumiony): Całkiem nieźle, muszę przyznać. Widać ze lata spędzone z nosem w książkach nie poszły na marne.

 

-Kara: Dziękuję. No cóż. Tak czy siak, wiem że zajmie mi sporo czasu dokładnie przestudiować te zwoje. Może ostatecznie uda nam się dowiedzieć coś o słabościach Xarota czy odkryć jakieś nowe zaklęcie, które w jakiś sposób Ci pomoże.

 

-Robert: Mam taką nadzieję. Jesteśmy już w Utah. Myślę, że profesor Tauros będzie w stanie nam pomóc. Mam nadzieję iż praca z nim nie będzie dla Ciebie przeszkodą?

 

-Kara (zirytowana): To zarozumiały, przechwalający się, narcystyczny dupek, ale jednego nie można mu odmówić. Wie wszystko o wszystkim. Pracowałam z nim kiedyś. Był tak zajęty samym sobą, że zauważył mnie dopiero po sześciu godzinach wspólnej pracy, mimo że nie raz próbowałam rozpocząć z nim rozmowę. Jego pomoc jest niezbędna i dobrze o tym wiem.

 

-Davy: Robercie, Pani. Wysiadać! Za chwilę mam następny kurs a już prawie zdążyłem wytrzeźwieć! Zbierać rzeczy i wynocha.

 

-Kara: Już się zbieramy, kapitanie. Jeszcze raz dziękujemy.

 

Zebraliśmy całe swoje wyposażenie po czym udaliśmy się w stronę pomostu. Mój bagaż nie był jakoś wielki, zmieściłem wszystko w jedną walizkę, za to Kara zabrała ze sobą chyba połowę pracowni. Sama ilość ksiąg nie pozwalała zapiąć do końca o wiele większej walizki niż moja, nie wspominając o tych urządzeniach magicznych czy kryształach, których wcześniej nie widziałem. Po wyjściu ze statku, Kara włożyła zwoje w głębokie kieszenie swojego płaszczu a walizki ciągnęła za sobą. Wziąłem jedna z nich by było jej lżej i udaliśmy się prosto do uczelni by spotkać się z Taurosem.

 

Tłum w mieście był o wiele większy niż ostatnio. Podobno zjechała się połowa okolicznych wsi by obejrzeć najnowsze towary z Nowego Kontynentu, które rzadko można było zakupić, tutaj na targach w Utah. Miasto słynęło z handlu, głównie przez łatwy dostęp do morza. Raz w miesiącu kilka statków dopływało do portu wypełnione po brzegi w przyprawy czy inne dobra dostępne tylko na Nowym Kontynencie. Niestety miasto miało też swoje mroczne oblicze, jako to w którym najczęściej dochodziło do kradzieży. Nie ma co się dziwić. W miejscach gdzie krąży dużo kupujących jak i sprzedawców, łatwo się dorobić. Do czasu aż Cię złapią. Mimo nieustannego problemu ze złodziejami Major miasta nie reaguje. Ludzie opowiadają różne historie, lecz najpopularniejsza jest taka iż dogadał się on z dowódczą Gildii Złodziei, działającej w mieście od dziesiątek lat. Nie oficjalnie, to właśnie oni podejmują główne decyzje w tym mieście a urzędy miasta są przez nie przekupione lub boją się w ogóle zaczynać z nimi walkę. Przeciskając się przez tłumy ludzi dążyliśmy ku uczelni.

 

-Mieszczanin (przepychając się przez tłum): Oj, przepraszam Panią najmocniej. Mój błąd.

 

Powiedział do Kary ciemniejszej karnacji zakapturzony mężczyzna. Od razu wyczuła jak podejrzanie zachowywał się mężczyzna, po czym wsadziła ręce w swoje kieszenie

 

-Kara: Zwoje! Zabrał je!!

 

Młodzieniec odwrócił się po czym zaczął biec w stronę skrzyń przy budynku. Ruszyłem za nim w pościg. Był bardzo szybki lecz doganiałem go. Dobiegł do skrzyń po czym wszedł jak pająk po ścianie budynku. Zachowywał się jakby miał olbrzymie doświadczenie. Złapałem kokos z pobliskiego straganu i rzuciłem w niego celnie prawie zrzucając go ze ściany, lecz jego chwyt był bardzo mocny dzięki czemu młodzieniec nie spadł i do końca wspiął się na dach. Wspiąłem się po pobliskiej drabinie na dach sąsiedniego budynku ale po złodzieju nie było już śladu.

 

-Robert (krzykną): Szlag by to!

 

Kara dobiegła do mnie targając ze sobą wszystkie nasze walizki.

 

-Kara (zadyszana): Sukinsyn! Uciekł z naszymi zwojami! Co my teraz zrobimy!

 

-Robert: Chodźmy do Taurosa odłożyć nasze rzeczy. Zajmę się tym.

 

Kara idąc cała drogę była bardzo przygnębiona. Szła zamyślona ze spuszczona głową. Byliśmy już przed drzwiami uczelni.

 

-Robert: Spokojnie, poradzimy sobie z tym. Dowiem się gdzie są te zwoje i przyniosę je tutaj.

 

-Kara (smutna): To moja wina, powinnam bardziej uważać z czymś tak ważnym a nie wsadzić je do kieszeni.

 

-Robert: Daj spokój nie mogłaś tego przewidzieć. Również nie mogłaś złapać czarami złodzieja przy wszystkich. Wiesz jak ludzie ze wsi reagują na czarodziei.

 

-Kara: Mam nadzieję, że uda Ci się je odzyskać. Wchodzisz do środka?

 

-Robert: Od razu ruszam w poszukiwaniach, wiem gdzie zacząć. Wyjaśnij Taurosowi co się stało i powiedz mu żeby poczekał aż nie odzyskam zwoi.

 

-Kara (sarkastycznie): Świetnie! Pewnie dostanie zawału jak dowie się, że straciliśmy wiedzę niedostępną od tysięcy lat przez jakiegoś ciemnoskórego gówniarza.

 

-Robert: Poczekaj aż się dowie, że straciłem Zenit. Wykuwał go tydzień bez przerwy a straciłem go w 10 sekund, może lepiej nie mówmy mu wszystkich złych nowin na raz. Znowu będzie mi grozić stryczkiem

 

-Kara: Mam nadzieję, że będzie tak pochłonięty pracą, że mnie nie zauważy. Może obejdzie się bez tłumaczeń. Spróbuj odzyskać zwoje, ja idę odłożyć nasze rzeczy.

 

-Robert: Ruszam do Majora. Od niego zacznę poszukiwania.

 

Niecały kilometr od uczelni znajdował się ratusz w którym najczęściej przebywał Major. Słyną on z tego, że zbywał ludzi z ich problemami i nie przejmował się ich losem. Przez jego podejście do wszystkiego, miał mało obowiązków. Ludzie już dawno przestali przychodzić do niego z pomocą. Wiadomo, że był przekupiony przez Gildię Złodziei, a za pomoc z problemami trzeba było surowo zapłacić właśnie komuś z jej przedstawicieli. Nie dało się postawić nowego straganu w mieście czy przybić do portu ze swoim towarem bez dogadania się z Gildią. Śmiałkowie próbowali i tak, lecz zazwyczaj kończyło się to kradzieżami lub nawet zabójstwem. Kto chce handlować. Musi zapłacić Gildii.

 

W holu za biurkiem siedziała szczupła starsza kobieta.

 

-Kobieta: Witam. Major jest teraz zajęty. Nie przyjmuję mieszkańców ----Robert (wchodząc do biura): Nie jestem mieszkańcem.

 

-Major: Co to za kultura! Wchodzisz do mojego biura jak do chlewu! Wynocha mi stąd... To.. To Ty! Czego znowu chcesz!!”

 

Powiedzmy, że znałem się już z majorem. Gdy przybyłem do tego miasta około 7 lat temu w czasach gdy chciałem zakupić rzadkie składniki rzemieślnicze potrzebne do stworzenia Zenitu. Rozmawiałem wówczas z handlarką która miała bardzo szeroki wybór towarów. Byłem bardzo zafascynowany jej znajomością własnego towaru i bardzo przypadła mi do gustu. Gdy byłem zajęty zakupami, banda zbirów podeszła pod jej straganu i żądała od niej pieniędzy. Tłumaczyli jej, że major żąda zapłaty bo Gildia nie jest zadowolona tym co zapłaciła. Kobieta zaklinała się, że zapłaci więcej pod koniec dnia, lecz na obecną chwilę nie ma nawet pieniędzy na statek by wrócić do domu. Bandyci natychmiast zaczęli niszczyć jej stragan i kraść rzeczy z jej wystawy. Nie mogłem na to pozwolić. Chwyciłem jednego z nich za ręce i odepchnąłem na ziemię.

 

-Robert: Odstąpcie. Słyszycie, że ta kobieta nie ma pieniędzy. Z tego co zdążyłem usłyszeć już zapłaciła za stragan

 

-Zbir (krzyczy do drugiego): Na niego!!

 

Rzucili się na mnie. Jeden z nich próbował zaatakować mnie sztyletem, lecz z łatwością uniknąłem jego ataku. Nie wyciągnąłem swojej broni, ponieważ nie chciałem zabijać ludzi na środku miasta przy tylu świadkach. Chwyciłem rękę atakującego wytrącając mu jego sztylet i złamałem mu nadgarstek. Drugi z nich szarżował na mnie z pięściami. Popchnąłem jego partnera prosto w niego czym przewróciłem ich obu na ziemię. Obaj wstali jednocześnie biegnąc na mnie. Chwyciłem jednego z nich za szyję i kopnąłem w kolano łamiąc mu nogę. Drugi zatrzymał się przerażony.

 

-Robert (agresywnie): Zabieraj kolegę na przytułek puki jeden z was może chodzić. Zaatakujcie tę kobietę jeszcze raz a wrócę i będziecie błagać, żeby skończyło się tylko złamaniem

 

-Handlarka: Dziękuję Ci. Wiedziałam, że handlowanie tutaj kiedyś tak się skończy. Jak tylko zauważą, że ktoś ma więcej klientów od razu żądają więcej pieniędzy

 

-Robert: To nie koniec. Myślę, że powinnaś wziąć swój towar i wracać do domu. Masz, te pieniądze pokryją podróż statkiem a to zapłata za wszystkie moje zakupy. Bądź bezpieczna.

 

-Handlarka: Dziękuję Ci dobry człowieku! To rzadkość spotkać kogoś takiego jak Ty w tych czasach.

 

-Robert: Uważaj na siebie. A ja złoże wizytę naszemu Majorowi i zadbam by takie sytuacje się nie powtarzały.

 

Wtedy po raz pierwszy spotkałem się z Majorem. Dopiero co zaczynał swoją kadencję lecz już sprawiał kłopoty ludziom. Wparowałem do jego biura i ze złością przycisnąłem go do ściany. Dostał klika razy w twarz i padł na ziemię. Wytłumaczyłem mu, żeby jego ludzie mieli inne podejście do handlarzy albo wrócę. Raczej nie tęsknił za mną.

 

-Major: Więc?? Czego tu chcesz! Myślisz, że zapomniałem, jak mnie pobiłeś? Zaraz naślę na Ciebie dziesięciu moich ludzi. Ciekawe czy ciągle jesteś taki silny jak byłeś ostatnim razem!

 

-Robert: Po pierwsze nie ma nikogo w budynku nie licząc Twojej sekretarki, więc wątpię, że ktoś zdążyłby Ci pomóc zanim pobiłbym Cię do nieprzytomności. Po drugie. Tylko dziesięciu? Myślałem, że ktoś opłacany przez Gildię Złodziei ma większe finanse na obstawę. Nie martw się nie chcę Cię bić. Chyba, że mnie do tego zmusisz.

 

-Major: Czego chcesz?!

 

-Robert: Gildia Złodziei. Gdzie jest ich siedziba?

 

-Major (zdziwiony): I to tyle? Nie mogłeś spytać pierwszego lepszego podejrzanego gościa na ulicy tylko wparowałeś do mnie?

 

-Robert: Wolę informację od kogoś kto wie, że lepiej mówić mi prawdę.

 

-Major: Magazyny na okrawkach. Wejście jest przy budynku zaraz obok kanałów.

 

-Robert: Widzisz? Tym razem zachowasz twarz. Na razie nie słyszałem o pobiciach handlarzy ale wiesz co się stanie jak usłyszę. Lepiej czekaj wtedy z większą obstawą

 

-Major: Nic nie rozumiesz. To nawet nie są moi ludzie. Jestem tylko pionkiem w tej grze. Gildia Złodziei to nie jest byle kto. Może i masz ich za bandytów tego miasta, ale na swój sposób dbają o porządek.

 

Na okrawki miasta była dosyć daleka droga a zaczynało się już ściemniać. Podobno jest to niebezpieczne miejsce nocą, lecz wątpię, że ktokolwiek chciałby próbować mnie napaść. Od momentu kiedy pobiłem tamtych bandytów grożących handlarce, jakoś mało kto próbował. Zbliżałem się ku celowi. Przy wejściu stało dwóch dosyć dobrze uzbrojonych strażników. Jako, że nie miałem przy sobie żadnej broni wolałem nie rozpoczynać walki.

 

-Robert: Prowadźcie mnie do lidera.

 

-Strażnik: Najpierw oddaj broń. Inaczej nie porozmawiasz z naszym dowódcą.

 

-Robert: Nie mam przy sobie żadnej broni.

 

-Strażnik: No proszę. Jakiś dzielny wojak. Sam, nocą przez okrawki bez żadnej broni.

 

-Drugi Strażnik (śmiejąc się): Albo głupiec. Dobra możesz wejść. Tylko niczego nie próbuj.

Wewnątrz liczba straży była olbrzymia. Myślę, że więcej straży patroluję to miejsce niż ulice miasta. Nie dziwię się, że zdobycie informacji o lokacji tego miejsca było takie proste. Nawet znając miejsce nikt nie byłby na tyle głupi, żeby próbować ich okradać. Skarbiec za skarbcem. Za kratami widziałem dziesiątki skrzyń zapewne pełnych złota czy innych dóbr. Stojaki z mieczami, zbroje, sakiewki, czego tylko zapragnąć. To tutaj jest cały dobytek Gildii.

 

-Lider: Jak Cię zwą?

 

-Robert: Nazywają mnie Robert.

 

-Lider: Robert...Robert... Ten sam Robert, który kilka lat temu pobił moich ludzi? A teraz chcesz jak gdyby nigdy nic, spotkania ze mną tak? Myślałeś, że zapomnę?

 

-Robert: Sami zaczęli. Zasłużyli na to, tym jak traktują handlarzy. Dobrze wiesz, że dzięki tylko dzięki nim wasza Gildia ma to co ma teraz?

 

-Lider (poważnym głosem): Dwa razy się odezwałeś i już zdążyłeś mnie obrazić. Nie za dobry start. Czego chcesz?”

 

-Robert: Jeden z Twoich ludzi ukradł coś co jest dla mnie cenne i chce to odzyskać.

 

-Lider: Tak po prostu? Chcesz coś co ukradł ktoś ode mnie? Skąd w ogóle pomysł, że ten człowiek był moim człowiekiem?

 

-Robert (z irytacją): Daj spokój, nie mam czasu na gierki. Wiem, jak to działa. Każdy złodziej w tym mieście jest Twoim człowiekiem. Nic nie dzieje się bez Twojej zgody. Wiesz kto i co ukradł. Nie jestem tutaj pierwszy raz.

 

-Lider: Bystry jesteś.

 

Lider Gildii mówiąc to wyciągną zwoje ze swojej szuflady

 

-Robert: Jedyne czego nie rozumiem to skąd w ogóle wiedziałeś, że to mam.

 

-Lider: Tak jak powiedziałeś. Nic nie dzieje się bez mojej zgody. Wiem wszystko o wszystkim co dzieje się w tym mieście, lecz preferuję działać z ukrycia.

 

-Robert (poważnym głosem): Wiesz ze odzyskam te zwoje, od Ciebie zależy tylko ilu ludzi stracisz nim to zrobię.

 

-Lider: Hahaha. Najpierw mnie obrażasz, teraz mi grozisz. Zaczynam Cię lubieć.

 

-Robin: Nazywam się Robin. Na ulicach nazywają mnie Liderem. Wiesz... Nie chcę, żeby moi ludzie Cię zabili. Bardziej przydasz mi się żywy. Wiem kim jesteś. Wiem co też robisz i jakich zadań się podejmujesz.

 

-Robert: Oho coś czuję, że masz dla mnie robotę.

 

-Robin (do swoich ludzi): Widzicie. Mówiłem Wam. Bystry gość.

 

-Robin: Wiesz mam mały problem z sąsiadem. Być może zauważyłeś, moje skarbce są dosyć pełne a Gildia ciągle znosi więcej. Obok tego miejsca są nieczynne już kanały, które teraz są pustymi korytarzami. Chcę rozbudować moją siedzibę i przejąć te kanały.

 

-Robert (szyderczo): Kiepski ze mnie budowlaniec, nie możesz użyć swoich ludzi do pomocy z rozbudową

 

-Robin: Hahaha. Wiesz, że nie brałbym Cię do urządzania wnętrz. W kanałach, tóż za ścianą siedzi Kragen czy jak je tam zwą. Wiesz. To wielkie mackowate gówno, co przylazło z Nagani po katastrofie. Hibernuje tam praktycznie, odkąd założyli miasto. Przez niego kanały zostały opuszczone i wybudowali nowe, zaraz obok. Raz na jakiś czas szedł tam jakiś śmiały wojak co chciał zarobić złota i zabić bestię, ale zazwyczaj nie wracał. Nigdy mi nie przeszkadzał a nawet pomagał, bo ludzie bali się podchodzić do tego miejsca. Teraz się obudził. Wysłałem czterech silniejszych chłopów, ale wszystkich zabił. Wiem, że zyskałeś sławę na szlaku jako ten który nie boi się wyzwania. Zabij bestię a odzyskasz zwoje.”

 

-Robert: Czyli ukradłeś mi zwoje tylko po to, żebym zabił potwora? Mogłeś zostawić ogłoszenie a pewnie bym je znalazł i zabił potwora za dobrą zapłatę. Teraz mam go zabić za coś co było moje...

 

-Robin: No widzisz? Gówno rozumiesz. Wolę, żeby ludzie myśleli, że w kanałach jest Kragen. Wtedy dalej będą się bali tego miejsca a ja będę miał bezpieczniejszy skarbiec. Wiedziałem, że z czasem mnie znajdziesz i pomożesz mi z potworem, bo mam coś na czym Ci zależy. Spokojnie. Zapłatę też dostaniesz. Może i jestem złodziejem ale uczciwym złodziejem. Nawet nie wiesz, ile mi oferowali za te zwoje. Już dawno mogły być na Nowym Kontynencie zamknięte pod kluczem u jakiegoś bogatego kolekcjonera.

 

-Robert: Chyba nie mam wyjścia... Zacznijmy od broni. Daj mi coś czym mogę zabić bestie.

 

-Robin (szyderczo): Myślałem, że zabijasz potwory z pięści, skoro nie masz własnej broni.

 

-Robin: Dobrze. Weź co chcesz z mojej zbrojowni. Możesz też skorzystać z pomocy moich ludzi. Weź co silniejszego do pomocy.

 

-Robert: Wierz mi. Twoi ludzie tylko mnie spowolnią. Umowa to umowa, tak?

Robin wstał z krzesła podając mi dłoń by przypieczętować umowę.

 

Nie podobało mi się to jak podszedł mnie do rozwiązania własnych problemów, lecz nie mogłem odmówić sprytu w jaki to wszystko zaplanował. Jakby był kilka kroków przed każdym. Nie miałem wyjścia, by odzyskać zwoje musiałem zabić potwora i to nie byle jakiego. Kargen opisany został przez Taurosa w bestiariuszu. Cała anatomia tego stwora, zachowania, dieta i cykl życia. Nie pytam skąd on to wie. Jego bestiariusze są znane na całym świecie. Jako jedyny opisał setki gatunków stworów powstałych w Nagani. Czasami przynosiłem do jego pracowni truchła stworów ze zleceń a on godzinami przyglądał się ich ciałom. Wracając do Kragena. Mięsożerny potwór mniej więcej wielkości dorosłego konia. Olbrzymie macki wystające z ciała, długie szponiaste ręce i nogi dzięki którym wspaniale przemieszczał się w wodzie. Uścisk jego macek bez problemu mógłby wygiąć stal a szpony przeciąć człowieka na pół. Dzięki dogłębnym badaniom profesora Taurosa udało się ustalić, że słuch potwora jest o wiele bardziej rozwinięty niż jego wzrok. Prawdopodobnie przez upodobania do ciemnych wilgotnych miejsc, jak właśnie chociażby kanały. Słabym punktem Kragena jest górna część jego głowy, na której znajdują się uszy. Udałem się do zbrojowni Robina. Cóż to był za widok. Widziałem mnóstwo dobrego sprzętu, ale to co posiadał przekraczało pojęcie. Takim uzbrojeniem nie powstydziłyby się najnowocześniejsze armie z Nowego Kontynentu. Wybrałem do walki włócznię oraz tarczę, wiedząc iż lepiej utrzymać dystans od potwora, jednocześnie mieć coś do obrony przez długimi mackami. Włócznia zakończona grotem, prawdopodobnie z diamentu na metalowym trzonie. Perfekcyjnie wyważona, nadająca się zarówno do walki wręcz jak i jako broń rzucana. Tarcza wybrałem drewnianą, co może być dziwnym wyborem, lecz dokładnie wiedziałem z jakiego rodzaju drewna jest zrobiona. Bardzo rzadki gatunek drzewa Aregynu, charakteryzujący się wytrzymałością większą niż stal, jednocześnie bardzo lekkie. Wziąłem ze sobą także bombę dymną. Wiedziałem, że może się przydać i to nie ze względu na dym który wytwarza. Byłem gotowy do walki. Wyszedłem z budynku i udałem się do wejścia kanałów tóż obok. Już od samego początku było słychać i czuć co czyha głębiej. Po kilkudziesięciu metrach zobaczyłem Kragena. Po jego wymiarach widać było, że siedział tutaj już jakiś czas. Był o wiele masywniejszy niż reszta przedstawicieli jego gatunku. W okolicach jego leża była sterta dziesiątek ciał i popularne uzbrojenia z różnych czasów. Poruszałem się bardzo cicho, znając jego mocne i słabe strony. Spojrzał w moją stronę, lecz nie zobaczył mnie. Podszedłem bliżej będąc gotowym do ataku. Zaskoczyłem potwora. Włócznią przebiłem jego nogę, z której wypłynęła jego czarna jak smoła krew. Wrzeszczał wściekle. Zaczął machać wielkimi łapami w losowych kierunkach a macki z jego ciała sztywniejąc zaczęły dźgać ściany kanałów. Uniknąłem kilka ataków i odskoczyłem do tyłu. Widać, że był to stary osobnik, ale nie doświadczony w walce. Nie miał wiele wyzwań w życiu więc i nie wiedział co robić, gdy już zostanie zaatakowany. Lecz wiedza o tym nie wygra za mnie walki. To wciąż silny przeciwnik. Zaczął wytężać swój słuch by mnie usłyszeć. Odpiąłem od pasa bombę dymną, lecz wydając niewielki dźwięk, potwór zorientował się gdzie jestem. Olbrzymie macki podążały w moją stronę. Zablokowałem jego ataki tarczą lecz złapał mnie za nogę jedna z odnóg. Przewrócił mnie na ziemie przez co upuściłem tarcze. Szybko dźgnąłem go włócznia w okolicę górnej części brzucha na co z bólem zareagował potwór. To była moja szansa. Na szczęście wiedziałem w którym miejscu upadła bomba. Zebrałem ją z wody i odpaliłem. Gdy była już blisko eksplozji, rzuciłem ją w kierunku uszu bestii. Wybuchła idealnie przy jego głowie a hałas, który temu towarzyszył zadziałał dokładnie tak jak chciałem. Kragen zwariował. Całkowicie stracił orientacje w terenie i zaczął na oślep atakować. Dzięki zasięgowi włóczni i znośnie otwartego terenu mogłem atakować z różnych kierunków, dźgając bestię w różne miejsca ciała. Potwór padł na kolana a ja wbiłem broń centralnie przez jego uszy. Padł na ziemię bez życia. Udało się. Odpocząłem chwilę w kanałach po czym udałem się do siedziby Gildii

 

-Robin: Patrzcie, mówiłem, że wróci! Zbierać zakłady.

 

-Robert: Zakładaliście się o to czy przeżyje?

 

-Robin: Oj tam, nie narzekaj. Chłopaki muszą mieć jakąś rozrywkę w tej norze. Nawet nie wiesz ile ludzie potrafią zarabiać na zakładach. Byłeś w mojej tawernie? Można tam wygrać nie małą sumkę na zakładach.

 

-Robert: Może kiedy indziej. Puki co. Zwoje.

 

-Robin: Umowa to umowa. Masz. A to zapłata za zlecenie. Powinno wynagrodzić walkę.

 

Lider wręczył mi zwoje oraz sakiewkę wypchaną po brzegi złotem.

 

-Robert: Dzięki. Chcę od Ciebie czegoś jeszcze.

 

-Robin (zirytowany): Poważnie? Myślisz, że to za mało? Dostałeś sowitą zapłatę i odzyskałeś zwoje. Nie testuj mojej cierpliwości Robercie.

 

-Robert: Nie chodzi o pieniądze. Wtedy gdy pomogłem tej handlarce. Rozmawiałem z nią i naprawdę znała się na tym co robiła. Tacy ludzie powinni być dla Ciebie na wagę złota, dosłownie. Dzięki takim ludziom handel się rozwija a Ty masz więcej pieniędzy. Twoi ludzie chcieli okraść ją z wszystkiego co miała tylko dlatego, że nie mogła zapłacić od razu"- powiedziałem

 

-Robin: ...Nie muszę się przed Tobą tłumaczyć, ale powiem Ci jak było, tylko ten jeden raz, dlatego że bez większych problemów mi pomogłeś. Widzisz ten rozkaz nie był ode mnie. Tych dwoje których pobiłeś, już nigdy nikogo nie nachodzili. Nie posłuchali mojego rozkazu tylko zachciało im się rządzić. Naturalnie zabiłem ich tego samego dnia, kiedy ich pobiłeś.

 

-Robert: To dlaczego nie powiedziałeś tego publicznie? By ludzie wiedzieli jak jest.

 

-Robin: Nie rozumiesz. Niech ludzie wiedzą, że rządzę twardą ręką. Ludzie mają nowe, bary, nowe szpitale, nowe zamtuzy czy uczelnie. Całe to miasto zbudowałem za pieniądze Gildii. Dzięki moim rządom to miasto stało się potężną metropolią, sercem handlu. To, że działam z ukrycia, nie znaczy, że działam tylko dla siebie. Robię to dla tego miasta.

 

-Robert: Rozumiem Cię. Może i jest w tym jakaś logika. Puki co. Lepiej, żeby się nie powtarzały rzeczy jak dzisiaj.

 

-Robin: Być może nasze ścieżki się jeszcze skrzyżują. Puki co, bywaj Robercie. Odprowadźcie go.

 

Wyszedłem z kryjówki Gildii Złodziei. Pod osłoną nocy udałem się w kierunku uczelni, gdzie czekała na mnie Kara oraz Taurus. Teraz, mając zwoje możemy zająć się ich rozszyfrowaniem. Być może to właśnie one są odpowiedzią na większość moich problemów. Mam nadzieje...

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania