Poprzednie częściWieczny Wędrowiec

Wieczny Wędrowiec Rozdział Trzeci: Tajemnice

Rozdział Trzeci:

 

Tajemnice

 

Miną miesiąc od czasu, gdy odzyskałem starożytne zwoje. Czas spędziłem w swojej kwaterze w uczelni regenerując siły. Od czasu do czasu zająłem się zleceniem z tablic w mieście, co łącznie z zapłatą od Gildii Złodziei dobrze wpłynęło na moją sytuację finansową. Wykorzystałem też okazję na zakupy, skoro trwał sezon handlu w Utah. Kupiłem miecz od handlarza z państwa we wschodniej części Starego Kontynentu. Na tle naszych szeroko znanych mieczy wyróżniał się silnie zakrzywionym trzydziestu calowym jednosiecznym ostrzem i wyjątkowo długą rękojeścią zdobioną przeróżnymi symbolami. Większość życia walczyłem obusiecznym mieczem przeróżnej długości czy szerokości. Chciałem spróbować czegoś nowego. W końcu trening czyni mistrza, a ja mam dużo czasu na trenowanie. Kupiec twierdził, że miecz ten jest ze stali, której w naszych stronach nie znamy. Miał rację. Byłem wszędzie. Zwiedziłem Stary i Nowy kontynent w całości i wiem co nieco o rzemiośle różnych kultur. W ich stronach w 564-tym roku z kosmosu spadł olbrzymi głaz. Dzięki wysoko rozwiniętej, jak na tamte czasy, sztuce magii oraz znajomości astronomii, udało im się spowolnić upadek asteroidy do na tyle niskiej prędkości by nie wyrządził większych szkód. Do dzisiaj oddaję się cześć tym magom. To ich zdolności pozwoliły uniknąć katastrofy na olbrzymią skalę, być może nawet globalną. Sam głaz zawierał stal charakteryzującą się olbrzymią wytrzymałością. To właśnie z niej wykonany był miecz. Ostrze jest zawsze nienaturalnie zimne w dotyku, przez co nazwano je “Zamieć”.

 

Kara oraz Tauros cały ten czas pracowali rozszyfrowując zwoje.

 

-Głos (głośny krzyk): EUREKA!!

 

Wybiegłem szybko z mojego pokoju i otworzyłem drzwi kwatery Taurosa z której wybrzmiał dźwięk.

 

-Robert: Taurosie, co się stało?

 

-Tauros (podekscytowany): Robercie!! Udało mi się! Odszyfrowałem cały pierwszy papirus!

 

-Tauros (patrzy na Karę stojącą z założonymi rękami i grymasem na twarzy): Znaczy... Odszyfrowaliśmy... Kara udzieliła mi oczywiście wielu świetnych rad, co prawda większość z nich już wiedziałem, ale...

 

-Kara: Dobrze już dobrze, powiedz Robertowi czego się dowiedziałeś, zanim zemdlejesz z dumy, profesorze.

 

-Tauros: Naturalnie. Robercie usiądź. Ilość informacji może Cię przytłoczyć.

 

Usiadłem przy stole przy których rozłożony był jeden z czterech zwoi.

 

-Tauros: A więc. Po kolei. Na początek udało mi się ustalić kolejność, w której powinny być odczytane zwoje, lecz moje domysły nie miały z początku sensu. Do czasu aż ustaliłem datowanie owych zwoi. Nie były one zapisane jeden po drugim.

 

-Robert: Ciekawe... Jak udało Ci się to ustalić?

 

-Tauros (wyciąga urządzenie na stół): Dzięki temu. To Kazograf. Mój autorski wynalazek. Pozwala na badanie stopnia rozkładu włókien trzciny papirusowej z której wykonany jest sam papirus. Na tej podstawie z dużą dokładnością potrafię stwierdzić datę jego powstania.

 

-Kara: Fascynujące urządzenie. Mówią, że ogranicza Cię tylko postęp technologii, ale widzę, że i z tym potrafisz sobie poradzić profesorze, tworząc własne urządzenia.

 

-Tauros (zachwycony): Dziękuję moja droga. Lecz jak wspominałem pojawiło się dużo pytań. Sprawdziłem to kilka razy. Starannie przeprowadziłem obliczenia i stwierdzam, że pierwszy papirus datowany jest na 8600 rok przed naszą erą.

 

-Robert (zdziwiony): Słucham? To niemożliwe. Ludzie w tamtych czasach nie używali pergaminów jako materiału do pisania. Pierwsze użycie datowane jest na 900 rok przed nasza erą. W czasach na który datujesz ten papirus ludzie pisali na zwierzęcych a nawet i ludzkich skórach.

 

-Tauros: Dokładnie Robercie! Sprawdziłem to kilkukrotnie! Wszystko się zgadza a po dalszych badaniach powstało tylko więcej pytań!

 

-Kara: Masz na myśli sam tekst?

 

-Tauros (zachwycony): TAK! Dokładnie moja uczennico! Wiedziałem, że ty się tego domyślisz!

 

Nie widziałem Kary tak zawstydzonej i zarumienionej jednocześnie. Pochwała od tak wybitnego profesora i mentora musiała dla niej wiele znaczyć.

 

-Tauros: Chodzi o atrament! Można stwierdzić datę napisanego tekstu poprzez ustalenie wartości zaniku trudno lotnych rozpuszczalników.

 

-Robert: Niech zgadnę. Do tego też stworzyłeś urządzenie?

 

-Tauros: A jakby inaczej! Jest jeszcze w fazie tworzenia, ale w wielu przypadkach się sprawdził. Pomogłem nawet w defraudacji listów od rzekomej Cesarzowej Joanny.

 

-Kara: Rzekomej?

 

-Tauros: Długa historia. Pewien krętacz wysyłał listy do Cesarza podając się za jego żonę. Biedak nie wiedział, że odeszła z jakimś wieśniakiem a krętacz udawał w listach jego porwaną żonę. Kazał sobie wysyłać złotą biżuterię jako okup co zresztą Cesarz robił.

 

-Robert (zaciekawiony): Brzmi jak ciekawa historia, jak to się skończyło?

 

-Tauros: Może innym razem Robercie. To dobra historia do stołu i wódki. Wróćmy do zwoi. Ustaliłem, że tekst na pierwszym zwoju napisano również w około 8600 roku przed naszą erą... Kara chcesz dokończyć moją myśl?

 

-Kara: Papirus w tak wczesnych latach już naprowadził mnie na ten trop ale teraz jestem pewna. Chodzi Ci o języki w których zapisano tekst. Malogański był używany w latach 100-300 naszej ery przez niewielkie plemię, które wybito. Teraz to martwy język praktycznie nie używany. Kagarski jest również użyty w tekście. Co prawda używają go do dzisiaj ale jego początki datuje się na 400 rok naszej ery, więc nie mógł być zapisany w 8600 roku przed naszą erą.

 

-Tauros: Dokładnie. To może oznaczać tylko jedno. Osoba, która napisała ten tekst... Potrafi przemieszczać się w czasie.

 

-Kara: Słyszałeś o jakimś zaklęciu pozwalającym na podróż w czasie?

 

-Tauros: Z tego co wiem nie istnieje takie zaklęcie. Może coś ze starszej zakazanej magii, ale nie mam do niej dostępu.

 

-Robert: Uważasz, że podróż w czasie byłaby możliwa?

 

-Tauros: Naturalnie. I wcale nie trzeba by było do tego magii. Od dawna interesuję się tym tematem i według moich teorii osoba rozpędzona do dużych, naprawdę dużych prędkości, postrzegałaby czas wokół siebie inaczej niż inni. Ale to tylko teorie. Jest jeden obecnie znany mi przedsmak podróży w czasie.

 

-Kara (zdziwiona): Co masz na myśli?

 

-Tauros: Roberta oczywiście. Długowieczność jest w teorii podróżą w czasie, co prawda tylko w przyszłość, ale zawsze.

 

-Kara (zaskoczona): Zaraz! Ty wiesz? Wiedziałeś o klątwie Roberta?

 

-Tauros: Oczywiście, wiem od dawna. Robert powiedział mi też o tym co stało się w świątyni. Nawet nie wiesz jak zazdroszczę Ci, że widziałaś jego demoniczną formę. Dałbym wiele żeby ją przestudiować, opisać każdy szczegół... Robercie, myślałem, że powiedziałeś jej o tym, że wiem.

 

-Robert: Nie było okazji.

 

-Kara: Zakładam, że nie zdążyłbyś wyciągnąć pióra by opisać cokolwiek zanim zostałbyś rozszarpany profesorze....Ja... Przepraszam Robert nie powinnam tego mówić.

 

-Robert: Nic się nie stało. To prawda. Byłbym dla Was olbrzymim zagrożeniem gdybym się przemienił. Kara dobrze to wie po wydarzeniach w świątyni.

 

-Kara: Zmieńmy temat. Profesorze. Skoro wiemy, że zwoje napisała potężna osoba, która potrafi podróżować w czasie, może powiesz nam o czym pisała?

 

-Tauros: Prawie o tym zapomniałem! Część tekstu jest w złej jakości przez wyblakłe litery, lecz udało mi się ustalić, że jest to rytuał. W kolejnych zwojach będą wypisane składniki do jego przeprowadzenia.

 

-Kara: Możesz odczytać nam tekst?

 

-Tauros (biorąc zwój do ręki): “...I stanie do walki brat przeciwko bratu. Ciemność i Światło. Życie i Śmierć. Wojna i Pokój. Nie bójcie się. Pierwszy z wybrańcem zjednoczą się...” Tutaj tekst jest przerwany. Niżej dopisano. “Uwolnij mnie od wiecznej tułaczki i razem zwalczymy Śmierć. Rytuał związania przeprowadź, by ramie w ramie zawalczyć ze złem” Poniżej napisano więcej informacji o samym rytuale. “Składniki potrzebne do rytuału opisałem na pozostałych trzech zwojach. Zdobądź je i przeprowadź go zgodnie z opisem na ostatnim zwoju. Wierzę w Ciebie, wybrańcu.”

 

-Tauros: Co o tym sądzicie?

 

-Robert: Ten tekst... Jest do mnie.

 

-Kara (zdziwiona): Co masz na myśli?

 

-Robert: Xarot od zawsze nazywał mnie swoim wybrańcem. “...Pierwszy z Wybrańcem zjednoczą się...” Nie słyszałem, o kimś kogo nazywają Pierwszym, i nie sądzę żeby to był Bóg Śmierci. Wydaje mi się, że to właśnie autor tekstu, chce zjednoczyć siły do walki przeciwko Xarotowi.

 

-Kara: To ma sens. Życie i Śmierć. Ciemność i Światło. To swoje przeciwieństwa. Myślisz, że ten Pierwszy mówi o sobie jako o Światłości i Życiu a o Xarocie jako Ciemności i Śmierci?

 

-Tauros: To by bardzo pasowało... Zabieram się od razu za odszyfrowanie składników. Jeżeli jest szansa na zdobycie sojusznika, na dodatek prawdopodobnie potężną istotę do walki z Xarotem to chyba warto przeprowadzić ten rytuał?

 

-Robert: Dziękuję Taurosie. Powodzenia.

 

Miną tydzień od momentu gdy profesor podzielił się z nami informacjami na temat pierwszego zwoju. Od tego czasu nieustannie pracuje nad kolejnym z nich i nie chcę, aby mu przeszkadzać. Przechodząc się po mieście usłyszałem o nowym zleceniu, przez które zginęło już siedmiu wojowników. Podobno kapitan straży zebrał nie małą sumę za potwora. Postanowiłem podjąć się temu wyzwaniu, lecz muszę zebrać więcej informacji, skoro tylu śmiałków poległo w walce z ową bestią. Udałem się do wieży, w której znajdowały się koszary.

 

-Strażnik: Witaj. W jakiej sprawię?

 

-Robert: Chcę pogadać z Kapitanem. Jest w środku?

 

-Strażnik: Tak, jest w środku. Wchodź.

 

Wieża z wewnątrz wydawała się o wiele większa. Zawierała sporo pomieszczeń, głównie jadalnie i kwatery strażników. Na samym środku znajdowała się kwatera kapitana, do której wszedłem po zapukaniu w drzwi.

 

-Robert (w drzwiach wejściowych): Witaj. Mogę wejść

 

-Kapitan straży (ćwicząc ataki na kukle treningowej): Co? Ahh tak, proszę, usiądź przy moim biurku, zaraz skończę.

 

Widać, że kapitan był doświadczonym wojownikiem. Naprawdę dobrze obchodził się z mieczem, dokładne cięcia pod dobrym kątem, do tego wyśmienicie rzucał nożami do celu.

 

-Robert: Widzę, że byle kogo nie zatrudniają do armii.

 

-Kapitan: Dziękuje młodzieńcze. Wiesz trenuję sobie codziennie, żeby nie wypaść z formy. W mieście nie dzieje się za wiele, czasami trzeba stłuc kilku złodziejaszków po rękach czy przegnać kilku włóczęgów. Kiedyś było ciekawiej...

 

-Robert: Nudzisz się tutaj?

 

-Kapitan: A żebyś wiedział. Służyłem w armii jako dowódca wojska Króla Samuela w 1639 roku. Wtedy do się działo! Byłeś tylko Ty i przeciwnik. Zabijesz albo zostaniesz zabity! A teraz... Jestem za stary na wojny to przydzielili mnie tutaj...Ale coś czuję, że nie przybyłeś tutaj pisać moją biografię, Robercie.

 

-Robert: Widzę, że mnie już znasz.

 

-Kapitan: Oczywiście. Słynny łowca potworów. Ubiłeś bestię z kanałów, nie lada przeciwnik...Spokojnie. Robin to mój dobry przyjaciel. Powiedział mi o wszystkim.

 

-Robert: Więc zapewne wiesz po co przychodzę. Zlecenie dalej aktualne?

 

-Kapitan: Myślę, że tak, chociaż... Jakieś dwie godziny temu pewien facet przyszedł i mówił, że zabije potwora. Coś za długo mu schodzi więc myślę, że skończył jak reszta tych co próbowali. A pokładałem w nim spore nadzieję. Szkoda, że go nie widziałeś. Chłop wielki jak stodoła.

 

-Robert: Powiedz mi więcej o tym stworze? Znasz jego nazwę?

 

-Kapitan: Nie bardzo znam się na tych bestiach. Walczyć z człowiekiem to jeszcze mogę, ale co za czasy nam przyszły, by bić się z potworami. Z tego co po karczmach mówią wieśniacy jest gigantyczny, jego łeb przypomina kozi a oczy ma białe jak mleko. Wiem, że żyje w jaskini na południe od wejścia do miasta. Napadł na kilkanaście już transportów bydła. Ludzie boją się przyjeżdżać handlować a to źle wpłynie na dochody miasta.

 

-Robert: Nie możecie po prostu wysadzić jaskini i pogrzebać w niej potwora? Kilka dynamitów byłoby tańsze niż wynająć specjalistę.

 

-Kapitan: To będzie ostateczność. Zależy nam na tych jaskiniach. Nie wiem, czy wiesz, ale trwały tam prace. Próbujemy zrobić skrót przez jaskinie do pobliskich wiosek by usprawnić handel.

 

-Robert: Rozumiem. Z Twoich opisów myślę, że to Szarkal albo jakiś podgatunek Koczala. Tak czy inaczej, zajmę się tym.

 

-Kapitan: Cieszę się. Płacę 1600 złotych monet po wykonanej robocie. Wiesz zapłaciłbym Ci połowę przed, ale jak zginiesz to nie przyda Ci się to złoto.

 

-Robert: Wyczekuj mnie. Przyjdę z głową potwora.

 

Wyszedłem z kwatery kapitana i udałem się w stronę wyjścia z wieży. Pod wejściem zaczepił mnie strażnik, który mnie wpuścił do środka.

 

-Strażnik: Zaraz, poczekaj. Robert, tak? Idziesz polować na Bestię z Południa?

 

-Robert: Widzę, że dostała nawet przydomek. Takie są najgroźniejsze, skoro sobie na niego zasłużyła. Tak, idę po potwora.

 

-Strażnik: Mój syn... Poszedł dwa dni temu do jaskini. Głupiec uparł się, że jak zabije bestię będzie miał sławę i szacunek ludzi do końca życia. Mówiłem mu nie raz. To nie jest wojsko a jego przeciwnik to nie jest byle żołnierz. Nie chciał słuchać. Wziął tarczę, włócznię i poszedł pewnym krokiem przed siebie.

 

-Robert: Skoro nie wrócił od dwóch dni... wiesz, że on nie...

 

-Strażnik (smutny): Nie łudzę się, że mój syn ciągle żyje. Chce tylko byś odnalazł jego ciało. Chce wyprawić mu godny pochówek. Żeby ludzie widzieli, że zginą jak bohater. Nosił naszyjnik w kształcie liścia koniczyny. To był jego szczęśliwy talizman.

 

-Robert: Postaram się odnaleźć Twojego syna.

 

-Strażnik: Dziękuję.

 

Musiałem wrócić do uczelni by zabrać mój nowy miecz. W końcu będę miał szanse przetestować go w prawdziwym boju. Na korytarzu wpadłem na Karę wychodzącą w kwatery Taurosa, który cały czas wykrzykiwał coś sam do siebie, badając zwój.

 

-Kara (zirytowana): Ehhh. Znowu to samo. Wpadł w jakiś trans. Kompletnie nie zwraca uwagi na nic innego niż te zwoje. Spytałam go czy potrzebuję pomocy to odpowiedział mi po trzydziestu minutach, żebym zrobiła mu herbatę.

 

-Robert: Typowy Tauros. Widziałaś co się stało, gdy powiedziałem mu o zniszczeniu Zenitu? Popatrzył na mnie jakbym zabił całą jego rodzinę, po czym prawie zapłakany odpowiedział “moje maleństwo”. Od tego czasu wolałem się do niego nie zbliżać. Co teraz będziesz robić?

 

-Kara: Pewnie wracam do swojej kwatery między książki. Zaczynam się już nudzić.

 

-Robert: Hmmm... A co powiesz na małą rozgrzewkę. Przyjąłem zlecenie na Bestię z Południa. Może to być Szarkal, więc nie byle jaki przeciwnik. Chcesz zarobić trochę złota?

 

-Kara (zdzierczo): Od razu przyznaj, że nie dasz rady sam staruszku

 

-Robert (szyderczo): Nie, po prostu ktoś musi nieść mój sprzęt. Wiesz jako giermek bardzo mi się przydasz. Gdy już zbliżymy się do jaskini, możesz uciec.

 

-Kara (roześmiana): Hahaha... Szarkal powiadasz. Nie widziałam jeszcze tego potwora. To może być ciekawe doświadczenie. Wezmę płaszcz i ruszamy.

 

Udaliśmy się w stronę jaskiń. Po drodze dyskutując o nowych czarach jakich uczy się Kara. Z tego co się dowiedziałem poznała wiele nowych zaklęć i nawet udało jej się zakupić nową księgę. Zawierała częściowo informacje o starej magii co jest niesamowicie rzadkie. Przez co księga kosztowała fortunę, więc i Karze przyda się złoto. Gdy byliśmy około dwieście metrów od jaskini, w której zamieszkał potwór słychać było odgłosy dwóch uderzanych o siebie metali. Kara uniosła się w powietrze by zobaczyć co się dzieje.

 

-Kara: Robert! Szybko, musimy mu pomóc!

 

Dostrzegła w oddali mężczyznę walczącego z potworem! Miałem racje, to był Szarkal. Olbrzym, dzierżący w ręku topór wykonany z całego drzewa jako trzonu oraz obuchu ze stali, która służyła wcześniej jako inne rzeczy wykonane przez ludzi. Potwór ten jest inteligentniejszy niż inne bestie, co czyni z niego groźniejszego przeciwnika. Potrafi wytwarzać proste narzędzia oraz łączy się w pary na całe życie mimo faktu, iż nie może się rozmnażać. To o tym człowieku musiał mówić kapitan straży. Walczył dzielnie z potworem. Rzeczywiście był to olbrzymi facet, do tego walczący dwoma toporami.

 

-Robert: Kara! Rzuć mną w stronę Szarkala!

 

-Kara (zdziwiona): Zwariowałeś?

 

-Robert: Zaufaj mi, zrób to!

 

Kara uniosła mnie w powietrze i cisnęła mną tak jak jej powiedziałem. W powietrzu, będąc około trzydzieści metrów od potwora wyciągnąłem Zamieć i przygotowałem się do ataku. Potwór był zajęty walką z wojownikiem, lecz potrzebował on pomocy. Zasłaniał się swoimi toporami, w trakcie, gdy Szarkal naciskał swoim olbrzymim toporem na jego bronie. Wbiłem broń w plecy bestii i zachowując dynamikę lotu, rozciąłem bestię poważnie ją raniąc, jednocześnie wyhamowując momentum zachowane po rzucie Kary. Szarkal wpadł w szał. Zaczął wściekle machać toporem co dało szanse nieznanemu wojownikowi również zaatakować. Odciął połowę stopy bestii jednym z toporów a drugi wbił w jego nogę. Bestia nie pozostawała dłużna i silnym ruchem ręki cisnęła wojownikiem o kamienną ścianę. Ten jednak wstał, jak gdyby nic się nie stało. Nawet nie upuścił toporów z dłoni. Zaczął szarżować na Szarkala, lecz ten znowu go uderzył. Tym razem wojownik upadł na ziemię, wciąż próbując się podnieść. Potwór rykną wziął zamach na nieznanego wojownika by dokończyć dzieła. Kara unieruchomiła rękę potwora w powietrzu magią, by ten nie mógł zaatakować. Wspiąłem się po plecach bestii i odciąłem palce jego ręki przez co opuścił swój topór na ziemie. Czar Kary przestał działać a potwór zaczął zwijać się z bólu trzymając się za dłoń swoją drugą ręką. Wnet wojownik wstał z ziemi, podszedł pod topór potwora leżący na ziemi i z olbrzymim wysiłkiem podniósł go wykonując zamach. Jednym ruchem przeciął brzuch Szarkala a jego wnętrzności upadły na ziemie, po czym bestia wydała ostatni oddech.

 

-Kara: Cóż to była za walka!

 

-Robert: Ciekawie było. Hej, Ty. Dasz radę wstać?

 

Powiedziałem do wojownika, który siedział na ziemi zasapany. Lecz nic nie odpowiedział

 

-Kara: Jesteś ranny... Pozwól, że uleczę twe rany.

 

Powiedziała do niego Kara.

 

-Nieznajomy (zirytowany): Nie! Zostaw. Mają mi przypominać o tej walce.

 

Sądząc po tym jak wyglądał naprawdę trzymał się tego co powiedział. Blizna na bliźnie. Starczy około sześćdziesięciu letni mężczyzna, wstał z ziemi, podniósł swoje topory i ruszył w swoją stronę, oddalając się od miasta.

 

-Nieznajomy (zatrzymał się i odwrócił głowę): Dziękuję za pomoc.

 

--Robert: Tala Moana.

 

Nieznajomy odwrócił się natychmiast i zaczął kierować się w moją stronę.

 

-Nieznajomy: Tala Moana, bracie.

 

Powiedział po czym odłożył jeden topór i podał mi dłoń, którą uścisnąłem.

 

-Nieznajomy: Mam na imię Andras, bracie.

 

-Robert: Jestem Robert a to jest moja przyjaciółka, Kara.

 

Kiwną głową w stronę Kary na powitanie.

 

-Andras: Robert. Słyszałem o Tobie wiele dobrego. Od dawna jesteś na szlaku?

 

-Robert: Bardzo dawna. A Ty?

 

-Andras: Po szkoleniu zaciągnąłem się do armii. Po kilku latach uznałem, że nie jest to wyzwanie, którego szukałem. Tydzień na polu bitwy był prostszy niż godzina naszego treningu. Pamiętasz je?

 

Robert: Tego się nie zapomina. Terror dawał nam niezły wycisk.

 

-Andras: Całe życie szukał godnego przeciwnika, ale nie mógł go znaleźć. W końcu udał się do Nagani, gdzie potworów jest najwięcej. Walczył miesiąc otoczony tysiącami stworów. Jego ciało jest teraz w Sanktum, byśmy mogli oddawać mu cześć.

 

-Robert: Niech walczy teraz na Czerwonych Wzgórzach, jak jego przodkowie.

 

Powiedziałem oddając cześć Terrorowi.

 

-Andras: Niech walczy.

 

-Robert: Kto teraz rządzi w Sanktum?

 

-Andras: Ja.

 

-Robert: A więc jesteś synem Terrora. Miło Cię poznać. To dla mnie zaszczyt.

 

-Andras: Miło spotkać brata na szlaku. Jesteś młody jak osobę po szkoleniu. Kiedy skończyłeś trening?

 

-Robert: Dosyć dawno temu. Po prostu jestem starszy niż wyglądam.

 

-Andras: Rozumiem... Wracaj do miasta. Nie miałem zamiaru odbierać złota za bestię. Czeka na Ciebie nie mała suma, ja po prostu chciałem wyzwania.

 

-Robert: Od razu widać, że jesteś synem Terrora. Powodzenia na szlaku. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, bracie.

 

-Andras: Wróć kiedyś do Sanktum. Bramy stoją dla Ciebie otwarte. Bywaj

 

-Andras podniósł swój topór i kierował się ścieżką oddalając się od miasta.

 

-Kara (zszokowana): Wyjaśnisz mi co tu się właściwie stało? Kim on był i dlaczego się znacie.

 

-Robert: Opowiem Ci wszystko w drodze powrotnej. Mamy tu jeszcze jedną rzecz do załatwienia. Szukaj ciała młodego chłopaka z medalionem w kształcie koniczyny.

 

-Kara: To ktoś znajomy?

 

-Robert: Obiecałem strażnikowi, że odzyskam ciało jego syna. Dwa dni temu poszedł walczyć z Bestia z Południa.

 

Nie mogliśmy znaleźć ciała z takowym amuletem więc Kara wpadła na pewien pomysł.

 

-Kara: Znajdziemy go w inny sposób. Użyję zaklęcia Starszej magii, które niedawno poznałam.

 

-Robert: Jak działa?

 

-Kara: Położę dłoń na ciele trupa. Będę mogła zobaczyć jego ostatnie wspomnienia przed śmiercią.

 

-Robert: Brzmi dobrze, spróbuj.

 

Położyła swą dłoń na głowie denata.

 

-Kara (obrzydzona): Fuuuj, to nie on. Już żałuję używania tego zaklęcia.

 

Robert: Dlaczego? Co widziałaś?

 

-Kara: Ten facet niedawno był w burdelu. Tyle informacji powinno Ci wystarczyć.

 

-Robert (zdzierczo): Rzeczywiście ciekawe zaklęcie. Spróbuj teraz tego.

 

Wskazałem na kolejnego trupa.

 

-Kara (wkurzona): Widzę, że się dobrze bawisz. Proszę. Popatrz sobie ze mną.

 

Jedną ręką dotknęła ciało mężczyzny a drugą mojej dłoni przez co widziałem to co ona.

 

-Robert: Cholera... To on. Poznaję jego ojca. To chyba wspomnienie kłótni tuż przed jego wyjściem.

 

-Kara: Biedny chłopiec. Chciał zyskać rozgłos i uznanie miasta a skończył zgnieciony jak robak. Popatrz na jego kości. Chyba wszystkie są połamane.

 

-Robert: Nic już nie możemy zrobić. Teraz chociaż jego ojciec może go pochować a to też jest ważne. Powiadomię strażnika, gdzie znajdzie ciało syna.

 

-Kara: Dobrze. Wracajmy do miasta.

 

Wstaliśmy od ciała młodzieńca i ruszyliśmy powolnym krokiem w stronę bram miasta.

 

-Kara: Tala Moana. To powiedziałeś do Andrasa po czym kompletnie zmienił swoje zachowanie. Co to znaczy? Nie znam tego języka.

 

-Robert: To przywitanie. Nie jest w żadnym znanym Ci języku, ponieważ oficjalnie nie istnieje.

 

-Kara: Więc... Należeliście do jakiejś sekty?

 

-Robert: Nic z tych rzeczy. Sanktum to miejsce znajdujące się wysoko w górach na północy Starego Kontynentu. Ścieżki do tego miejsca są bardzo dobrze zatarte i jak dotąd nikt obcy go nie odnalazł.

 

-Kara: Skąd wiedziałeś, że Andras jest jednym z jego członków?

 

-Robert: Kapitan straży powiedział mi, że olbrzymi facet poszedł dwie godziny temu walczyć z potworem. Opisem pasował więc założyłem, że to on. Tylko ktoś z Sanktum mógł tak długo walczyć z Szarkalem i przeżyć.

 

-Kara: Należałeś do Sanktum?

 

-Robert: Tak. Praktycznie od samych jego początków. Gdy Terror dopiero miał kilku wojowników pod swoim skrzydłem.

 

-Kara: Powiedz mi więcej o tym Terrorze. To Twój przyjaciel?

 

-Robert: W 1541 roku Utah terroryzował Goliat z Kanionu. Pewnie o nim słyszałaś.

 

-Kara: Oczywiście, kto nie słyszał. Czytałam, że zabił go drwal rzucając mu kłodę pod nogę. Bestia się pośliznęła i skręciła kark.

 

-Robert: To Terror go zabił. Walka trwała cały dzień. Sytuacja przypominała nawet tą która zdarzyła się dzisiaj. Jechałem konno niedaleko miejsca walki. Usłyszałem, jak wymieniali się ciosami. Bestia była przeogromna. Czterokrotnie większa niż Szarkal. Piasek, na którym walczyli był czerwony od krwi zarówno Jego jak i bestii. Miałem przy koniu długą linę i zarzuciłem ją na szyję potwora a drugi koniec przywiązałem do drzewa. Potwór był tak zajęty walką, że nawet tego nie zauważył. Terror zobaczył co chcę zrobić. Skoczył z urwiska a bestia za nim, lecz zawisła na linie i skręciła swój kark. Tak zacząłem znajomość z Terrorem.

 

-Kara: Niesamowite. Ciekawe skąd wzięła się ta bajka o drwalu.

 

-Robert: To też zasługa Terrora. Nie chciał rozgłosu czy sławy. Odciął wielki łeb potwora i podrzucił śpiącemu drwalowi. Tak zrodziła się legenda.

 

-Kara: Co było dalej?

 

-Robert: Na początku Terror był zły, że wtrąciłem się do jego walki. Jednak po czasie zaimponowało mu to jak pomysłowo pozbyliśmy się bestii. Poszliśmy razem do karczmy uczcić zwycięstwo piwem i zaprzyjaźniliśmy się. Tak po czasie skończyłem w Sanktum na jego treningu.

 

-Kara: Andras mówił, że Terror zginął przy walce z tysiącem potworów. To może być prawda?

 

-Robert: Znając jego? Tak właśnie było. Wiele rzeczy nas łączyło, ale głównie fakt, iż obaj byliśmy znudzeni życiem. On szukał wyzwania a ja śmierci.

 

-Kara: Mam nadzieję, że Twoje podejście do życia zmieniło się od tego czasu?

 

-Robert: Te zwoje... Naprawdę dają mi chociaż trochę nadziei. Sądzę, że w końcu jestem bliżej zdjęcia klątwy niż kiedykolwiek wcześniej.

 

-Kara: Cieszę się, że mogę być tego częścią.

 

-Robert: Kara...Powiedz mi, dlaczego to robisz? Dlaczego chcesz mi pomóc? Na wyspie mówiłaś, że czujesz powołanie by zniszczyć Xarota i zdjąć moją klątwę. Nie zrozum mnie źle, naprawdę cieszę się, że jesteś ze mną. Bardzo dużo dla mnie zrobiłaś, ale żyję też na tyle długo by wiedzieć, że nikt nie pomaga bezinteresownie.

 

-Kara (poddenerwowana): Ja...Nie ma sensu dalej tego przed tobą kryć. Sam powiedziałeś mi wiele swoich tajemnic, więc myślę, że już czas. Proszę nie zadręczaj się po tym co Ci powiem. To nie Twoja wina i dobrze to wiem

 

-Robert (zdziwiony): O co chodzi?

 

-Kara: Okłamałam Cię, jeżeli chodzi o podróż w czasie. Znałam jedną osobę, która potrafiła tego dokonać.

 

-Robert (zaskoczony): Naprawdę? Kto taki?

 

-Kara (smutna): Mój ojciec. Verion.

 

-Robert (w szoku): On... Był wtedy w świątyni, gdy się to wszystko zaczęło. Zabiłem wszystkich. Katianę jak i swoich ludzi. Ja...Zabiłem Twojego ojca.

 

-Kara:(krzyczy) Wiem, że to nie Twoja wina! Mój ojciec wiedział na co się pisze! Wiedział jak wielkie to ryzyko, ale dokonał tego. Dzięki jego błogosławieństwu które na Ciebie rzucił, uratował świat.

 

-Robert (smutny): Twój ojciec uratował mi życie. A ja go zabiłem. Przepraszam Kara.

 

Ta rozmowa z Karą była najtrudniejszą rozmową w moim życiu. Dowiedziałem się tak wiele a jednocześnie narodziło się więcej nowych pytań. Skoro Kara wiedziała, że jej ojciec zginą przeze mnie, powinna mnie nienawidzić a nie mi pomagać.

 

-Kara: Robert. Proszę Cię. Nie mów nikomu o tym czego się dowiedziałeś. Mój ojciec nie chciał, by ktokolwiek dowiedział się o podróżach w czasie. Niesie to wiele zagrożeń przez zmiany przeszłości i jednocześnie przyszłości. Gdyby ktoś wykorzystał to do niecnych celów cały świat mógłby przestać istnieć. Nie wyobrażam sobie Xarota z taką mocą! Obiecaj mi! Nawet profesor nie może o tym wiedzieć.

 

-Robert: Zachowam tą informację dla siebie do końca świata. Jestem to winien Verionowi. Jednego wciąż nie rozumiem. Dlaczego mi pomagasz? Powinnaś chcieć mojej śmierci.

 

-Kara: Verion przeniósł się do Twoich czasów, gdy miałam piętnaście lat. Świat wcale nie wyglądał tak jak wygląda teraz. Wszystko było w chaosie. Ty jako demon razem z Xarotem opanowaliście wszystkie kontynenty siejąc pogrom i zniszczenie. Potworów było znacznie więcej niż ludzi. To był koszmar. Ludzkość była na skraju wyginięcia. Mój ojciec na chwilę przed podróżą w czasie powiedział mi, że zostawi dla mnie i kolejnych pokoleń lepszy świat. Rzucił na mnie czar, bym jako jedyna nie straciła wspomnień tego jak było kiedyś. Chwilę po tym, gdy znikną. Cały świat stał się piękny. Miasta, państwa, pełno ludzi i życia. Roślinność znowu ożyła a dzieci bawiły się na podwórkach. Nikt nie wiedział nawet, że wszystko to co teraz mają to zasługa mego ojca. Zmieniając przeszłość, zapobiegając Twojej całkowitej transformacji, uratował wszystkich.

 

-Robert: Kara... Nie wiem co powiedzieć.

 

-Kara: Robercie. Gdy dowiedziałam się na wyspie, iż jesteś przeklęty, że od tamtej pory podróżujesz po świecie poczułam, że jesteś jak ja. Kolejna ofiara Xarota która cierpi przez jego tyranię. Muszę dokończyć dzieło mego ojca. Raz na zawszę musimy pozbyć się Xarota by świat nigdy nie skończył tak jak za czasów jego panowania. Teraz masz odpowiedź, dlaczego Ci pomagam.

 

-Robert: Nigdy nie zapomnę tego co Twój ojciec zrobił dla świata. Dziękuję, że powiedziałaś mi prawdę. Mamy ten sam cel. Chwycimy Xarota za gardło i razem złamiemy mu kark.

 

-Kara: Mam nadzieję, że zwoje pomogą nam tego dokonać. I Robercie... Nawet jeżeli nie, wspólnie znajdziemy kolejny sposób.

 

Przez cały ten czas, który spędziłem na świecie, nigdy nie pomyślałem jak inaczej wszystko mogło się zakończyć. Całe moje życie zmieniło się przez poświęcenie jednego człowieka. Dzięki wyznaniu Kary zacząłem postrzegać wiele spraw z innej perspektywy. Spotkanie z nią było największym wydarzeniem w moim życiu i jestem za to wdzięczny.

 

Część drogi powrotnej wróciliśmy w milczeniu pogrążeni we własnych myślach. Oczom ukazała nam się brama miasta. Zbliżaliśmy się do celu.

 

-Kara (przerywając ciszę): Prawie jesteśmy. Robercie Dziękuję za to, że wyciągnąłeś mnie na tą przygodę. Pewnie nigdy jej nie zapomnę.

 

-Robert (z uśmiechem): Ja z pewnością nie zapomnę jej do końca życia.

 

-Kara (szyderczo): Wiesz o czym jeszcze nie zapomnij? O mojej zapłacie za potwora

 

-Robert (śmiejąc się): Oczywiście. Kieruję się prosto do wieży.

 

-Kara (uśmiechnięta): Ja lecę prosto do łóżka. Ta podróż zwaliła mnie z nóg. Muszę częściej chodzić a mniej latać.

 

-Robert (zdzierczo): Przez te czary robisz się zbyt wygodna, a ja potrzebuję twardych sojuszników.

 

-Kara (szyderczo): Skopałabym Ci tyłek tak szybko, że nieśmiertelność by Ci nie pomogła.

 

-Robert (uśmiechnięty): Jestem pewien, że tak właśnie by było.

 

Pożegnałem się z Karą pod uczelnią i udałem się do wieży strażników. Przed nią czekał ojciec chłopaka, którego znaleźliśmy przy jaskini. Zobaczył mnie i podbiegł do mnie opuszczając wartę.

 

-Strażnik: Robercie, wróciłeś! I co udało Ci się odnaleźć mojego chłopca?

 

-Robert: Odnalazłem go. Nie mogłem znaleźć jego medalionu, lecz potwierdziłem, że to on. Jego ciało jest po prawej stronie od wejścia. Oparte o głaz.

 

-Strażnik: Jesteś pewien, że to mój syn? Jak, skoro nie miał medalionu?

 

-Robert: Miał przy sobie włócznię oraz tarczę, tak jak mówiłeś. Poza tym. Wygląda bardzo podobnie do Ciebie. Jestem pewien, że to on.

 

-Strażnik (zapłakany): Ja... Dziękuję. Za chwilę kończę moją wartę i lecę po ciało syna.

 

-Robert: Zaczekaj. Może to niewiele, ale jego włócznia była zakrwawiona. Myślę, że wyprowadził kilka ataków w potwora zanim.... W pewnym stopniu pomógł mi w tej walce. Osłabił bestię dzięki czemu łatwiej było mi ją pokonać. Zginą jak bohater.

 

-Strażnik (wstrzymując łzy): Dziękuję za te słowa. Bywaj w zdrowiu.

 

Wszedłem do środka prosto do kwatery kapitana.

 

-Kapitan: Wiesz co? Nie miałem wątpliwości, że wrócisz. To koniec?

 

-Robert: Bestia zabita. Możesz wysłać górników do kopalni.

 

-Kapitan: Tak zrobię. Oto i obiecana zapłata. Słyszałem co powiedziałeś Hubertowi, strażnikowi przed drzwiami. Masz dobre serce i jesteś wspaniałym wojownikiem. Cieszę się, że Cię poznałem. Proszę weź to. Ten naszyjnik przekazał mi mój ojciec. To jaskółka przebita strzałą w serce. Symbolizuje oddanie sprawie oraz stratę bliskiej osoby.

 

-Robert: Kapitanie. Nie mogę tego przyjąć. To pamiątka rodzinna.

 

-Kapitan: Mój dziadek dał ją mojemu ojcu a on dał ją mnie. Mój syn zginą na wojnie i wróciła do mnie. Teraz jestem za stary na syna a chcę by ktoś miał ten talizman. Nie musisz go nosić. Możesz go podarować komuś kto Twoim zdaniem zasługuję na nią. Po prostu to weź.

 

-Robert: Przykro mi z powodu Twojego syna. Dziękuję za prezent. Wiele dla mnie znaczy.

 

-Kapitan: Ruszaj wojowniku! Przynieś chwałę sobie i bliskim.

 

Udałem się w stronę uczelni. Przez miasto zobaczyłem pędzący wóz ciągnięty przez dwa konie kierujący się w stronę jaskini na południu a na nim strażnik kiwający mi głową. Cieszę się, że będzie mógł zakończyć rozdział historii swojego syna. Daje mi to nadzieję, że kiedyś i ja zakończę moją historię. Wszedłem przez drzwi uczelni. Oczywiście wszędzie słychać było Taurosa krzyczącego sam do siebie, jak wielkim jest geniuszem. Podszedłem do lekko uchylonych drzwi do komnaty Kary.

 

-Robert (pukając w drzwi): Wybacz. Widzę, że jeszcze nie śpisz. Mam Twoją część za bestię.

 

Położyłem olbrzymi worek monet na jej szafce przy łóżku.

 

-Kara: Dziękuję. Interesy z Tobą to przyjemność.

 

-Robert: Mam dla Ciebie coś jeszcze. Możesz się odwrócić?

 

Kara zdziwiona, ale posłuchała mojej prośby. Przerzuciłem jej długie rude włosy na jedną stronę i założyłem naszyjnik zapinając z tyłu szyi.

 

-Robert: To jaskółka z sercem przebitym strzałą.

 

-Kara: Pamiątka po utracie bliskiej osoby oraz symbol oddania. Jest piękna, dziękuję Robercie.

 

-Robert: Dobrej nocy Kara. Mam nadzieję, że dasz radę zasnąć przy krzykach Taurosa.

 

-Kara: Przyzwyczaiłam się. Jeszcze raz dziękuję za prezent.

 

Wszedłem do wanny, wróciłem do mojej komnaty i położyłem się w łóżku, wciąż przytłoczony zdarzeniami dzisiejszego dnia. Pozostało mi wypocząć i czekać na więcej informacji od profesora. Teraz gdy wszystko zrozumiałem, czuję się pewniejszy i wiem jak potężnym sojusznikiem będzie dla mnie Kara.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania