Wspomnienia sfrustrowanego faceta: Duch (nie czytać o północy...)

Wracaliście kiedyś z dalekiej podróży? Oko same się zamyka, jesteście wykończeni, organizm domaga się dodatkowej dawki kofeiny w płynie, a na drodze trzeba uważać na fotoradary. Zwłaszcza w ciemną, zimową noc taka wycieczka jest wyjątkowo uciążliwa.

Właśnie po jednym z takich wyjazdów wracałem jakiś czas temu do domu. Wspomnienie tamtych chwil nie jest przyjemne dla mnie i do tej pory wzbudza zimny dreszcz na moim ciele.

Było wyjątkowo ciemno. Czarne chmury już dzień wcześniej wisiały nisko nad ziemią, jak zapowiedź ponurej pogody. Gdzieś w połowie drogi z nieba zaczęły opadać zamarznięte płatki. Najpierw jeden, potem drugi. Zanim się zorientowałem cały świat przykrył biały całun śniegu. Włączyłem wycieraczki. Ledwo nadążały z odśnieżaniem szyby.

Jechałem powoli, bo było bardzo ślisko na jezdni. Zamarznięty śnieg chrzęścił pod kołami. Słupek rtęci w termometrze wskazywał temperaturę poniżej zera. Nic dziwnego, że z niechęcią ruszyłem dupsko z nagrzanego pokoju hotelowego. Przemęczenie wielogodzinną jazdą w kompletnych ciemnościach powodowało, że oczy same mi się zamykały. Marzyłem tylko o jednym: o wygodnym łóżku z miękką poduszką.

Odetchnąłem z ulgą, kiedy minąłem tabliczkę z nazwą mojej miejscowości. Jeszcze bardziej ucieszyłem się skręcając w dobrze mi znaną ulicę, na której mieszkałem od kilku lat. Latarnie tej nocy stały chyba tylko dla ozdoby. Gdyby nie światło z reflektorów mojego samochodu nic bym nie widział. W dodatku ten cholerny, padający śnieg jeszcze bardziej utrudniał widoczność. Walił z nieba okrutnie. Jakby ktoś rozpruł gigantyczny worek z mąką.

W ciemnościach zamajaczyły kontury budynków. Dostrzegłem mury mojego domu na samym końcu ulicy. Podjechałem bliżej. Przetarłem dłonią twarz, szczęśliwy, że bezpiecznie udało mi się w końcu dojechać na miejsce. Podniosłem głowę. Chciałem wyłączyć światła lecz coś mnie nagle powstrzymało...

Zamrugałem powiekami i potrząsnąłem głową. W tym momencie pracująca wycieraczka przetarła szybę. Na krótką chwilę ujrzałem ścianę budynku. W jednym z okien, przysiągłbym, stało coś, co było bledsze od całej fasady. Tak mi się wydawało. Ścisnąłem mocniej kierownice i zmrużyłem oczy. Przez te kilka sekund padający śnieg nagromadził się po drugiej stronie przedniej szyby, ograniczając widoczność. Poczekałem moment. Kiedy wycieraczka ruszyła ponownie, ja dosłownie przystawiłem głowę do chłodnego szkła. Nie myliłem się. Coś, lub ktoś, przyglądało mi się z okna mojego własnego pokoju...

Poczułem chłód i ucisk w żołądku. Zupełnie, jakby zalągł się w moich trzewiach lodowy robal...

Czyżby żona nie spała? – pomyślałem. Wycieraczka po raz kolejny ruszyła, odsłaniając widoczność niczym kurtyna w teatrze. Biała postać zniknęła, jak płatek śniegu na rozgrzanej szybie. Mogło mi się wydawać. Widoczność była ograniczona i kolory zlewały się w jedno. W dodatku przemęczony umysł mógł podsuwać wyobraźni fałszywe obrazy. Tak czy inaczej, nie pozostało mi nic innego, jak wysiąść z samochodu i ruszyć w kierunku drzwi wejściowych do domu.

W środku przywitały mnie ciemności nie mniejsze, niż te na zewnątrz. Tylko, że pod dachem nie padało i nie wiało. Strzepnąłem śnieg z kurtki. Zapaliłem małą latareczkę w telefonie. Nie chciałem budzić żony włączając światło w korytarzu. Białe płatki opadły na podłogę, topiąc się i znacząc panele małymi plamkami wody. Cholera – pomyślałem – zaraz zrobi się błoto. Wszedłem do łazienki i zabrałem z niej mop. Machnąłem nim kilka razy po podłodze.

Pomiędzy jednym, a drugim maźnięciem, coś niespodziewanie przykuło mój wzrok. W pokoju obok zauważyłem jakiś ruch. Drzwi były uchylone, ale widziałem wyraźnie kątem oka, jak w powietrzu śmignął skrawek jakiejś białej, zwiewnej tkaniny, albo tuniki, czy czegoś podobnego. Przypomniałem sobie postać, którą widziałem stojącą w oknie. Znowu poczułem ten sam chłód i ucisk zimnej dłoni w żołądku. Budził się we mnie lodowy robal...

Już chciałem podejść do drzwi, gdy pomyślałem, że najpierw zajrzę do sypialni. Jeżeli nie będzie w niej żony, to znaczyć będzie, że ona buszuje po nocy w pokoju dziennym. Nie miałem pojęcia, co by ją do tego skłoniło, ale jeżeli chciała narobić mi pietra, to ją chciałem ją uprzedzić i wybić z głowy głupie pomysły.

Sypialnia była po drugiej stronie korytarza, jak bliźniacze odbicie w lustrze dwóch pomieszczeń. Podszedłem wolno do drzwi. Były tak samo uchylone, jak te do pokoju dziennego. Pchnąłem je lekko i wychyliłem się za futrynę. W środku ciemno było. Z początku nie dostrzegałem żadnych detali, ale nie chciałem zapalać światła. Kiedy wzrok przyzwyczaił się do ciemności z mroków nocy zaczęły wyłaniać się powoli znajome kształty. Komoda pod ścianą, szafa i łózko, a na nim...

Zmrużyłem oczy. Nie myliłem się. Ktoś leżał na łóżku. Widziałem wyraźnie zarys ludzkiej sylwetki pod kołdrą. Do moich uszów dotarł przytłumiony, rytmiczny oddech pogrążonego w śnie człowieka. To była moja żona. Spała niczego nie świadoma. Poczułem ucisk w żołądku. W ciągu sekundy lodowy robal wypełznął z mojego żołądka i wspinał się wolno wzdłuż kręgosłupa, powodując mrowienie na plecach...

Skoro moja małżonka leżała na łóżku, to kto do cholery był w pokoju? Kto, albo...

Powoli obróciłem się i wyszedłem na korytarz i...

Zamarłem...

Z pokoju dziennego sączyła się delikatna smużka światła. Przełknąłem ślinę. Nie, nie zaniepokoiło mnie to, że ktoś włączył lampkę nocną. Zaniepokoiło mnie, że ona w ogóle się paliła, bo z tego co pamiętałem, to przed wyjazdem elektryka siadła w tym właśnie pokoju! A że byłem jedynym męskim przedstawicielem mojej płci w tym domu, to naprawienie jej leżało w mojej gestii, żeby nie powiedzieć: to był mój święty obowiązek. A skoro ja przez ostatnie dwa dni znajdowałem się kilkaset kilometrów od mieszkania, to kto do cholery miał wziąć się za naprawę? Moja żona unikała tego typu wyzwań, a skoro obiecałem, że zajmę się tym po powrocie, to, do licha ciężkiego, ona na pewno by się nie wtryniała w nie swoje sprawy.

Zatem... no właśnie. Co mogło wywołać tą niespodziewaną jasność, która za cholerę nie mogła oświecić mojej pamięci, i która z każdą chwilą napełniała niepewnością mój umysł?

Zmuszając się do wysiłku ruszyłem powoli korytarzem. Zatrzymałem się przy drzwiach. Dłoń oparłem na klamce. Chłód metalu przypomniał mi o lodowym robalu, który podpełznął już pod samo gardło. Tłumiąc w sobie narastający lęk, delikatnie zajrzałem do środka. Moim oczom ukazał się widok, który dosłownie ściął krew w żyłach.

Jasność wypełniała pokój. Ale nie była ona wywołana światłem lampki nocnej, czy też innego urządzenia na prąd, lub baterię. Światło sączyło się z czegoś, co znajdowało się po drugiej stronie pomieszczenia... przy kanapie... na kanapie... sam już nie wiem, jak mam opisać źródło, z którego się wydobywało, bo odniosłem wrażenie, że jest wszechobecne.

Ale nie to spowodowało, że lodowy robal ścisnął swoimi mackami mojego gardło w panicznym lęku, tylko postać, która siedziała skulona na kanapie...

Poczułem ciarki na plecach. Narastający we mnie strach w tym momencie osiągnął apogeum. Z każdą wolno upływającą sekundą patrzyłem oniemiały, jak postać podnosi się. Jak prostuje i wyrasta niemal pod sufit. Widziałem zarys ciała, którego czarne kontury rysowały się pod białym całunem, jakby podświetlonym od dołu, od środka. Nie wiem, jak to opisać! To było niesamowite i przerażające zarazem!

Dwie dłonie naparły na ten fantastycznie podświetlony, biały kokon, a u jego szczytu pojawiło się coś, co kształtem i wyglądem przypominało ludzką twarz. Odniosłem wrażenie, jakbym znalazł się na scenie w jakiś fantastycznym, niepojętym teatrze cieni. Stałem, jak wrośnięty w ziemię. Nie mogłem się poruszyć, ani wydobyć z siebie słowa. Dosłownie zamurowało mnie, a strach kłócił się z chorobliwą ciekawością, która nie pozwalała, bym ruszył się z miejsca, w którym się znajdowałem.

To było jak patrzenie na podświetlony przez rentgen odwłok, w którym znajdowały się rozmazane, niewyraźne cienie, kształtem tylko przypominające ludzkie kończyny. Ale najbardziej niesamowita była ta twarz. Mroczna, pozbawiona oczu, twarzy i jakichkolwiek rys upodabniających ją do istoty człowieczej.

Postać powoli podniosła palec do góry i zakryła nim miejsce przy twarzy, w którym powinny znajdować się usta. Usłyszałem niewyraźny szept, a właściwie westchnienie:

- Ciiiiiiiii...

Brzmiał on cicho niczym szum wiatru w gałęziach drzew, i niósł z sobą przesłanie o wiele bardziej przerażające, niż największy stek wyzwisk i gróźb wykrzyczany na cały głos.

Stałem oparty o ścianę, nie mogąc się ruszyć, a widmowa postać odezwała się ponownie, wypowiadając słowa powoli i cicho, jakby wydobywając je z samego dna zaświatów:

- Cicho... cicho bądź, bo się obudzi...

Moje oczy o mało nie wyskoczyły z orbit, kiedy ostatnim wysiłkiem wykrztusiłem z siebie słowa:

- Kto? Kto się obudzi?

- Mamusia...

- Mamusia? Ależ moja mama nie żyje od kilku lat.

W tym momencie postać uniosła do góry ręce i jednym, gwałtownym ruchem zrzuciła zasłaniający ją całun. Nagły snop światła uderzył w moje oczy, oślepiając swoją jasnością. Zasłoniłem ręką twarz. Nie wiem, co bardziej mnie przeraziło mnie w tym momencie: to, że stoi przede mną widmo jak z innego wymiaru, czy poczucie, że mogę oślepnąć od jego blasku. Ale najgorsze były te słowa, które niczym w seansie spirytystycznym przecięły powietrze i uderzyły w moją świadomość z mocą paranormalnego młota:

- Moja mama, ty kretynie!

To mnie dosłownie powaliło, mimo że stałem oparty o ścianę, by właśnie nie upaść. Podniosłem powoli rękę, którą zasłaniałem twarz. Mocne światło wciąż biło po oczach, więc musiałem zmrużyć powieki, by dostrzec cokolwiek. To, co ujrzałem, sprawiło, że wróciłem na ziemię z szybkością światła, której nie powstydziłby się żaden duch do przebycia drogi między galaktycznej.

Na kanapie wciąż stała postać. Ręce założone miała na klatce piersiowej i z wysoko uniesioną do góry głową spoglądała na mnie surowym wzrokiem. Dziwnym trafem, bardzo przypominała moją małżonkę. Wokół jej nóg walało się prześcieradło. Obok prześcieradła leżała przewrócona lampka nocna, która wcześniej spod niego wypadła.

- Skarbie – powiedziałem powoli – co ty robiłaś pod tym nakryciem?

- W ducha się bawiłam!

- To zauważyłem. A ta lampka?

Żona pochyliła się. Pogrzebała rękami pod prześcieradłem i uniosła coś do góry.

- Książkę czytałam – odpowiedziała stanowczo.

- Ale po co to wszystko?

I w tym momencie za moimi plecami zabrzmiał głos, który dosłownie z iście piorunującą prędkością sprowadził mnie na ziemię:

- Po to, żebym mogła spać spokojnie!

Odwróciłem się. Za mną stała teściowa. Patrzyła na mnie z pochylona głową i z założonymi rękami na piersiach. Jak lustrzane odbicie wizerunku mojej żony, a jej córki, tylko bardziej dotknięte ręką upływającego czasu.

- Przecież mamusia miała jutro przyjechać – odezwałem się bardzo skruszony.

- Tak, ale pomyślałam, że sprawię wam niespodziankę i przyjadę dzień wcześniej!

Uprzedzam – zanim wrócicie z podróży do domu, lepiej zadzwońcie wcześniej, by się upewnić, że wszystko jest w porządku...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania