Wybraniec Bogów (1)

Wracałam właśnie do domu. Miałam przeczucie, że coś złego się wydarzy. Coś co odmieni moje życie na zawsze, jeżeli tylko przekroczę próg budynku. To uczucie towarzyszyło mi cały dzień, a niewiedza przyprawiała mnie o mdłości. Jednakże co miałam zrobić? Były dwa wyjścia. Szczerze mówiąc tylko jedno z nich wydawało mi się sensowne... pierwsze to po prostu pójść tam i przekonać się co mnie czeka, a drugie - nie wracać, co wydawało się głupie i niedorzeczne. Ale w końcu ile można było by się ukrywać? Matka na pewno zadzwoniłaby na policję i by mnie szukali. Jakby mnie znaleźli to co miałam im powiedzieć? "No bo wiecie... bałam się wrócić, bo wiedziałam, że coś złego się stanie”. Nie tylko wzięliby mnie za idiotkę, ale na dodatek posłali do psychiatryka.

 

Przeszłam niespokojnie ostatnią przecznicę i stanęłam przed swoim lokalem mieszkalnym jak osłupiała. W końcu do odważnych świat należy - pomyślałam. Ruszyłam z miejsca i po chwili byłam już przy drzwiach, trzymając je za klamkę. Żołądek zawiązał mi się w supeł, a uczucie mdłości z sekundę na sekundę wzrastało. Nie czekając, aż spanikuję nacisnęłam klamkę i popchnęłam drzwi. Zawahałam się na jedyny moment, po czym dzielnie przekroczyłam próg domu. Nic podejrzanego nie dostrzegłam. Może jednak myliłam się co do tego, że ma się stać coś strasznego? Jednak nie było mi dane nacieszyć się tą chwilą, gdy wszystko prysło jak bańka mydlana. Usłyszałam hałas dochodzący z góry. Z tym, że nie był to brzęk stłuczonego przedmiotu podczas sprzątania. To było zupełnie coś innego. Brzmiało to jakby wszystkie rzeczy leżące na meblach zrzucono na podłogę, ale to były tylko moje przepuszczenia. Na domiar złego hałas dochodził z mojego pokoju...

 

Od razu rzuciłam się biegiem do schodów, uważając, żeby nie upaść z jakiegoś stopnia nie walnąć zębami o schody, co w gruncie rzeczy już kilka razy mi się zdarzyło. Na szczęście dotarłam na górę bez szwanku. Podeszłam do progu mojego pokoju, o dziwo spokojnie. Bałam się strasznie co tam zobaczę. Jednak, gdy hałas ucichł weszłam do pokoju i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Moje wszystkie rzeczy były wpakowane do jednej i szczerze mówiąc... ohydnej torby, a niektóre z nich walały się po pokoju. Na biurku ani na pułkach nie było kompletnie niczego. Rzeczywiście wyglądało jakby przez mój pokój przeszła trąba powietrzna. Miałam dobre przypuszczenia, choć wcale się z tego nie cieszyłam. Poczułam jak nagle gromadzi się we mnie furia i po prostu musiałam krzyknąć:

 

- Co ty robisz?! - wydarłam się trochę głośniej, niż zamierzałam.

 

Mama nawet nie zaszczyciła mnie spojrzeniem, pochłonięta siłowaniem się z zamkiem od torby, który zdawał się lada chwila pęknąć. Ku mojemu zdziwieniu po chwili odpowiedziała:

 

- Wynosisz się stąd. Nie chce cię tu. Nigdy nie chciałam. Urodziłaś się tylko dlatego, że twój ojciec tego chciał, a skoro on nie żyje, to Ty nie masz tu czego szukać. Nienawidzę cię od tych całych osiemnastu lat.

 

Jej słowa przeszyły mnie jak nożem. Miałam wrażenie, że zaraz rozpłynę się we własnej kałuży łez. Po tych słowach cała wściekłość zniknęła równie szybko jak się pojawiła i ustąpiła miejsce smutkowi. Łzy lały mi się strumieniami po policzkach. Jej głos był lodowaty, a w oczach było widać tylko nienawiść... nienawiść do mnie. Miałam ochotę po prostu umrzeć. Tak o, umrzeć. Jednak zebrałam się na odwagę, by jej odpowiedzieć, o ile można było uznać to za odpowiedź:

 

- I gdzie ja mam mieszkać? - zapytałam prawie szeptem.

 

Głos miałam słaby od płaczu i już zachrypnięty. Nie zorientowałam się, że się trzęsę dopóty nie spojrzałam na swoje dłonie. Ją to nawet nie ruszało. Odpowiedziała beznamiętnym tonem jednoczenie wręczając mi torbę:

 

- Jesteś pełnoletnia. Znajdziesz sobie jakieś mieszkanie - mruknęła niezadowolona z mojej obecności po czym brutalnie popchała mnie w stronę drzwi - i nie chcę Cie więcej na oczy widzieć - warknęła jak zbiegałam po schodach.

 

Nie wierzyłam, po prostu nie wierzyłam. Własna matka wyrzekła się mnie i dowiedziałam się, że jedynie miłość taty była prawdziwa.

 

- Tak bym chciała żebyś tu był... - szepnęłam sama do siebie, gdy matka już nie mogła mnie usłyszeć.

 

Miałam opuchnięte od płaczu oczy, drgawki nie ustępowały, łzy nie chciały przestać spływać mi po twarzy. Nie chciałam tutaj zostać ani chwili dłużej. Od razu wybiegłam z domu i popędziłam ile sił w nogach. Nawet nie wiedziałam gdzie tak biegnę, gdzie mnie poniesie. Musiałam pomyśleć o tym wszystkim.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania