Poprzednie częściWybraniec Bogów (1)

Wybraniec Bogów (2)

Nogi jakby same zaprowadziły mnie na polanę, na której stało tylko jedne jedyne drzewo. Jakiego gatunku było - nie wiedziałam sama. Miejsce raczej odosobnione. W końcu żeby się do niego dostać trzeba było przedrzeć się przez stertę krzaków. Nawet nie wiedziałam, że w tym mieście jest tak odległy zakątek, w którym można spokojnie pomyśleć, gdzie mogę być pewna, że nikt mnie nie znajdzie. Choć w sumie nie wiedziałam ile osób wie o istnieniu tego miejsca.

 

Trawa była idealnie zielona, nie walał się po niej chociażby najmniejszy śmieć. Drzewo było dość duże, nieuszkodzone. Nie miało połamanych gałęzi ani nic z tych rzeczy, które dzieciaki robią nieświadomie wspinając, wieszając się na nich. Innymi słowy niszczyli je takimi głupimi zabawami. Tutaj, w Chicago roiło się od dzieci. A mimo tego, że było tam wiele drzew na pewno nie można było spotkać takiego. Wiem o tym, bo mieszkam tu przez całe życie i każde napotkane drzewo w tym mieście wyglądało tak samo. Zdziwiłam się jak bardzo zafascynowało mnie ten twór natury i to, że dzięki jego urokowi zdołałam zapomnieć o nieszczęściu, które napotkało mnie ponad godzinę temu. Skuliłam się w kłębek pod nim, co chwila mrugając, by łzy znów nie popłynęły. Jednakże dlaczego nie chciałam, żeby płynęły? Minęła dopiero raptem godzina, nie mogłam udawać silniej, dlatego też nie zastanawiając się dalej pozwoliłam łzą spokojnie spływać po moich policzkach. Nie wiedziałam ile tak minęło. Może kilka minut, a może i nawet kilka godzin... czas nie był istotny. Można powiedzieć, że wypłakałam cały swój żal. Byłam taka zmęczona tym wszystkim. Choć patrząc inaczej łzy dały mi ukojenie. Wzbierając w sobie tyle emocji, poczułam się jak przesiąknięta wodą szmata, która jest ciężka od jej nadmiaru i prosi o wyciśnięcie. Można powiedzieć, że tak się czułam. Tyle, że zamiast wodą byłam przesiąknięta uczuciami, a płacz po prostu wyzwolił mnie, z niektórych niechcianych emocji.

 

Tylko podniosłam się spod drzewa na proste nogi i miałam ochotę ponownie opaść na trawę. Miałam je całe zesztywniałe, tak jak zresztą całe ciało. Na rękach czułam także nieprzyjemne mrowienie wywołujące uczucie jakby łaziły po mnie mrówki. Nie chciałam myśleć o dzisiejszej nocy... o tym gdzie będę spała, co dalej zrobię, co pocznę. Skupiłam się na opuszczeniu tej polany. Zastanawiałam się, którą stroną przyszłam. W końcu zdecydowałam się pójść na przeczucie. Podeszłam do krzaków i przedarłam się przez nie. Wydawało mi się jakbym godzinami siłowała się z zaroślami, by mnie przepuściły. W rzeczywiści trwało to kilka minut. Nawet nie zorientowałam się, że wpadłam na obcą mi osobę, dopóki nie zachwiałam się pod wpływem uderzenia. To właśnie przywołało mnie z powrotem na Ziemię. Dziewczyna już otwierała usta, by coś powiedzieć, gdy nagle umilkła jak rażona gromem, wpatrując się we mnie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania