Poprzednie częściZamiana posiadłości – część1

Zamiana posiadłości – część18

Słuchając przez zestaw głośno mówiący wywodu detektywa, o zawiłościach i piętrzących się trudnościach, które czekają na nielicznych jeszcze uczciwych policjantów z wydziału dochodzeniowego, jeżeli tą sprawą tacy się zajmą, kiedy ustalą prawdziwy przebieg wypadku, zwyczajnie się wściekłem. Dopadła mnie złość, zwątpienie i je głośno wyraziłem, ponieważ nie należałem do ludzi naiwnych. Nigdy nie karmiłem się złudzeniami, lecz mnie tym razem poniosło. Twardo przez lata stąpałem po ziemi i dzięki takiej postawie omijało mnie rozgoryczenie i niemoc, jaka towarzyszyła każdego dnia wielu polskim rodzinom. Tym razem było inaczej, nie miałem aż takich znajomości i uderzyłem głową w ścianę. Domaganie się sprawiedliwości w kraju bezprawia, jakim stała się w ostatnim czasie Polska, od samego początku skazane było na niepowodzenie. Liczyły się tylko układy, siła i różnorakie sposoby mataczenia, dlatego nagminnie podmieniano policyjne protokoły miejsc wypadku, które jednoznacznie wskazywały winę sprawców z koneksjami. Zwłaszcza że powszechne stały się praktyki ingerencji wysokich przedstawicieli administracji państwowej w śledztwa, a umorzenia prokuratorskich postępowań stało się chlebem powszechnym i osiągnęło siłę fal tsunami. Dlatego sprawcy nawet największych przestępstw czy katastrof drogowych czuli się bezkarni. Nigdy nie wypłacali rent ofiarom czy zadość uczynienia rodzinom zabitym, taka powinność została zaklęta w kartach historii. Pomocne w tym procederze było rozwinięte wzajemne kumoterstwo, poplecznictwo oraz skłonność do tuszowania licznych afer. Dojenie przez partyjnych bossów budżetu państwa osiągnęło poziom niespotykany i niedopuszczalny w państwach demokratycznych, a nadmiar kolejnej codziennej niegodziwości przykrywał wszystkie wcześniejsze. Tylko to nie było najgorsze, lecz postawa części społeczeństwa, które chłonęło bez sprzeciwu niczym gąbka nawet największe kłamstwa oczerniające, szkalujące poszkodowanych i czyniące ich współwinnymi, a nawet inicjatorami późniejszych wydarzeń.

Tym razem mogłem sobie pozwolić na takie sformułowania, ponieważ nie miałem obaw w stosunku do mamy Irenki, a ona w wyrażaniu oburzenia mi nie przeszkadzała i zamiast mnie skupiła swoją uwagę na drodze. Dopiero tuż przed dojazdem w okolice miejsca wypadku powiedziała.

- Proszę skręcić w lewo i zaparkować na parkingu przed samym wejściem do szarego biurowca, tam z pewnością jest o tej porze dużo wolnego miejsca.

Wkrótce okazało się, że dobrze zrobiłem, ponieważ kierowany krótkimi wskazówkami prawie dotarłem do miejsca wygrodzonego czerwonym strażackim parawanem, za którym leżała ofiara wypadku.

- Pan zajmie się żoną i dzieckiem asystentki, a ja w tym czasie postaram się czegoś dowiedzieć – powiedziała pasażerka, gdy ja w tym czasie parkowałem z problemami samochód w jednym z wytyczonych miejsc pośród licznych aut tarasujących i porzuconych dowolnie, na wskroś czy blokujących inne samochody, albo zajmujących nawet trzy dobrze oznaczone miejsca postojowe. Panująca swobodna, dowolność, bezmyślność oraz nieposzanowanie innych użytkowników najwidoczniej nikomu ze sprawców nie przeszkadzała oprócz jedynego chętnego do zaparkowania swojego pojazdu, czyli mnie. Żaden z kilku policjantów głośno nie protestował, nie pouczał i nie starał się polepszyć czyjegoś komfortu, gdy będą opuszczać parking sporej firmy, która w tym momencie była nieczynna.

Wystarczyło z mojej strony, zaciągniecie hamulca ręcznego, a już mama Irenki trzasnęła drzwiami pasażera i udała się w miejsce ogrodzone czerwonym parawanem. Zanim opuściłem samochód, już nawiązała rozmowę z pilnującym policjantem i dość szybko swoim płynnym angielskim z akcentem amerykańskim postawiła go w dość niekomfortowej sytuacji. Chłopina, zanim odpowiedział jej, choć trzy wydukane słowa, już zarzuciła go kilkoma szybko wypowiedzianymi zdaniami. Starcie słowne energicznej kobiety z mocno skrępowanym mundurowym nie uszło uwadze nadzorującego prokuratora, który chciał tak jak zawsze przejąć inicjatywę i pozbyć się wścibskiej baby. Jednak gdy się zbliżył, usłyszał jak szelma, nawiązuje połączenie z amerykańską ambasadą i składa relacje. Padło z jej strony pytanie, czy już zostali powiadomieni przez stronę polską o tragicznej śmierci obywatelki Stanów Zjednoczonych, która została rozjechana na przejściu dla pieszych przez rozpędzony samochód. Prowadzona rozmowa szybko przybrała niekorzystny dla niego przebieg i możliwe skutki. Gdyby zakończyła się niewielkim zainteresowaniem jankesów, z pewnością wybrnąłby z szamba, w jaki go wpakowała i wywiązałby się z zobowiązań w stosunku do wpływowego ojca sprawcy. Jednak ona nie zamierzała zakończyć na tym awantury i gdy tylko upewniła się, że przedstawiciel ambasady wkrótce się pojawi na miejscu katastrofy, zakończyła połączenie. Szybko nawiązała kolejne, tym razem była dobrze słyszalna ze wnętrza stojącego nieopodal samochodu z włączonym radiem, dzięki czerwonemu telefonowi znanej rozgłośni, puszczono ją na antenę. Czarownica dość szybko wyartykułowała swój komunikat do radiosłuchaczy i by dobić prokuratora rejonowego, awansowanego na to stanowisko dzięki partii rządzącej, w iście ekspresowym tempie przekazała wieści do opozycyjnego sztabu wyborczego. Szelma jakimś sposobem dowiedziała się o jego zamiarach oraz powiązanymi z nim ludźmi i nakreśliła dość barwnie chronologię przyszłych wydarzeń. Jako pierwsza powiedziała, że nie zastosowanie aresztu tymczasowego dla sprawcy, który jeszcze przed przyjazdem pierwszego radiowozu opuścił miejsce katastrofy, nie interesując się ofiarą. Dlatego należy uznać, że czas opieszałego działania wpłynie niekorzystnie na wymiar sprawiedliwości i najprawdopodobniej winny wyjedzie z kraju i schroni się w Dubaju.

Dostrzegłem, że prokurator, dłużej nie czekał na rozwój wydarzeń i zainteresowanie sobą marudnej kobiety. Chcąc uniknąć nieprzyjemnej dla niego konfrontacji, powiadomił telefonicznie jakiegoś swojego podwładnego i nakazał mu przyjazd w miejsce wypadku, by poprowadził dochodzenie. Wyraz twarzy, jaki przybrał podczas połączenia, wyrażał pogardę i niechęć do rozmówcy. Widząc to, aż się wzdrygnąłem i choć nie znałem gościa, od razu mu współczułem.

Kiedy upewniłem się, że mama Irenki znacznie lepiej sobie radzi niż mogłem się spodziewać, wyciągnąłem z bagażnika koc i przyszykowaną przez starszą panią gorącą mocno posłodzona herbatę. Kierując wzrok w stronę, w jakiej spodziewałem się dostrzec żonę i dziecko mojej tragicznie zmarłej asystentki, zastanawiałem się nad dziwnym splotem ostatnich wydarzeń. Niewątpliwie w moim otoczeniu odbywała się walka dobra ze złem, na którą nie miałem wpływu, ponieważ świat, w jakim dotychczas funkcjonowałem, stłamsił mnie i zablokował. Nigdy sam nie wpadłbym na pomysł rozpętania medialnej burzy, czy wykorzystanie sztabu wyborczego opozycji oraz zaangażowania amerykańskiej ambasady w dążeniu do sprawiedliwości przynajmniej w tym dostałem bezinteresowna pomoc i teraz mogę ją wzbogacić przez zaopiekowanie się zrozpaczoną kobietą i jej osieroconym dzieckiem. Chcąc ją szybko odnaleźć, sięgnąłem po telefon i zanim wybrałem numer asystentki, dostrzegłem skuloną postać. Zaledwie przez chwile się wahałem, czy obrałem właściwy kierunek, lecz każdy kolejny krok przekonywał mnie, że obrana droga prowadzi do celu.

- Jestem pracodawcą Dony – powiedziałem, zamiast szefem, zatrzymując się jakieś półtora kroku za jej plecami.

Skulona, a właściwie zapadnięta w sobie, kobieta tuląca do siebie dziecko na dźwięk moich słów obróciła głowę i unosząc ją wysoko, spojrzała w moje oczy. Dostrzegłem na jej twarzy i w oczach ból, rozpacz, morze cierpienia i doznaną wielką krzywdę. Gdybym nawet nie był zapoznany z tragicznymi wydarzeniami, jakie ją dotknęły i przyczyną jej cierpienia, nigdy koło kogoś takiego nie przeszedłbym obojętnie. Jeżeli miałem jakieś wcześniejsze obawy i nie popierałem w pełni postępowania mamy Irenki, one w tym momencie wyparowały z mojej świadomości. Pragnąłem dla kierowcy tak jak ona sprawiedliwości, a nie zemsty nie tylko za śmierć mojej asystentki, za nie udzielenie pomocy, ucieczkę z miejsca wypadku, lecz za zorganizowanie przez jego wpływowego ojca bandy, która miała jeden cel mataczenie i unikniecie odpowiedzialności winnego katastrofy.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania