14. Groza przy stogu siana

Skoro ruszyłam, to pędzę dalej. Pomysł podebrania służki drogą przekupstwa się przyjął. W mojej koncepcji. Trochę mnie Marcycha zbiła z pantałyku. Książki? Pamiętam, że coś na początku wspomniałam, ze może z niej jakąś rewolucjonistkę zrobię, obyczajową oczywiście, a nie, że na barykady wyślę. Ale książki? Mimo sarkania Urszuli na pewno tatulek jej kupi, jedynaczce nie odmówi, tym bardziej, że wygląda na to, że wielka ucieczka zakończyła się bez skandalu. Czyli ciekawe, jak… Cóż, zajrzę do alkierza Marcjanny, może się czegoś dowiem.

 

„Zmierzchało już, niebo cały dzień pochmurne było, to i zmrok wcześniej zapadał. Na dworze ani kura nie grzebała w piasku, ani gąska trawy nie skubała, wszystkie ptactwo już na noc w kurniku zamknięto. Marcjanna siedziała przy oknie, czołem o chłodną szybę wsparta, zapatrzona w dal, niczego jednak niewidząca. Dwa miesiące już przeszły odkąd sromotnie do domu wrócić musiała, chociaż tak jej pomyślnie z początku szło. Wykradła się z domu po nocy, konia udało jej się ze stajni wyprowadzić, siodło jej nie było potrzebne, bo od maleńkości na oklep najwygodniej jej się jeździło, chociaż matka włosy z głowy rwała i za serce się chwytała, wszystko szło jak po maśle, dopóki z Fabianem Beniaminem przy wielkim stogu się nie spotkała. Przypadek to był, ale jakże jej się naonczas szczęśliwy wydawał! Zamiarowała do niego do dworu jechać, chociaż na jej listy nie odpisywał, ale musiała wiedzieć, jakie on uczucia do niej żywi, a może bardziej jeszcze chciała mu o swojej miłości do niego opowiedzieć, bo że i ona mu nie jest obojętna, tego pewna była. Z matką Szczęślickich odwiedziła i tamże jej w oczy wpadł liścik od niego, podziękowanie za zaproszenie na bal. Na ten bal właśnie, na którym go poznała, tańczyli razem, ach jakże on patrzył na nią, aż jej kolana miękły, rumieniec oblewał i tchu złapać nie mogła. W liściku wieś podał, w której się u rodziny zatrzymał, niezbyt daleko od Rokoszanów, więc Marcjanna ani chwili się nie zastanawiała. Z sercem gorejącym jechała do Fabiana, zdało się jej, że koń zbyt wolny i że drogi nie ubywa, tak pilnie zobaczyć go chciała. Niestraszna jej była ciemność, dzika zwierzyna leśna, wiatr w oczy wiejący, a myśl o możliwej swojej kompromitacji i rodziców zgryzocie nawet jej w głowie nie postała. Wtem figurę jakąś przy stogu dojrzała, w ciemnicy rozeznać się nie mogła, czy to człowiek żywy, czy strach na wróble, czy swój czy niecnota jakiś. Gwałtem konia wstrzymała, miała już w bok skręcić i stertę siana wielkim łukiem ominąć, ale ozwał się do niej i po owym głosie przenajsłodszym natychmiast go rozpoznała. Jakby miód jej na serce spłynął, jakby balsam w uszy sam archanioł Gabriel jej wlewał, słuchała tego głosu, na słowa nie bacząc. Dopiero gdy wargi gorące na jej usta spadły, a ręce Fabianowe po jej ciele błądzić poczęły, oprzytomniała. Zdaje się, że tak jak ją słabość na chwilę wzięła, gdy głos ukochany usłyszała, tak i Fabiana Beniamina niemoc zmogła, a przez to wyrwać się zdołała, na konia wskoczyć i umknąć co sił. Do dziś nie wie, jak jej się udało do domu bezpiecznie dotrzeć, pewnie to nie jej zasługa, a konika mądrego, wiedział on dobrze, którędy do żłobu swojego najprędzej dobiec. W stajni bezpiecznie go zamknęła, jednak do własnego pokoju już nie udało jej się niepostrzeżenie dostać. Ciotka Helena, całymi dniami u siebie siedząca, jak na złość po ogrodzie się snuła, niczym widziadło jakieś. Taka się zawsze nieprzytomna wydaje, nie słucha i nie widzi, co się wokół niej dzieje, a kiedy jest potrzeba, żeby zaniewidziała i ogłuchła, to bystro patrzy i uszu nastawia. Chyżo Marcjannę do swojej komory poprowadziła, wina hojnie nalała i za język pociągnęła. Marcjanna zaś, w nerwach cała i w pomieszaniu, miast milczeć i bólem głowy się wykręcać, wszystko wychlapała. Potem zaś w pościel padła bez życia, bo i noc nieprzespaną za sobą miała, i ekscytacje wielkie, i węgrzyna niemało… Szczęście, że ciotka słowa matce nie rzekła, choć wielkie zamieszanie było, bo kiedy jej rano w pokoju Joasia nie znalazła, larum wielkie podniosła. Helena zgrabnie i pomyślnie sprawę załatwiła, niby że słabość ją późnym wieczorem zmogła, a Marcysia akurat w pobliżu była i całą noc przy niej siedziała i baczenie miała.”

 

Ufff! Wyjaśniło się. Gałgan z trefionym owłosieniem pchał się z łapami, na szczęście pannę wystraszył, nawiała mu, a ciotka, mdła dotąd, pięknie ją kryje. Wprawdzie wcześniej Fabianek od Marcjanny się ze wszystkich sił odżegnywał, od robali ją wyzywał i że mu wątłe muskuły nadwyrężyła, ale widać po ciemku i przy sianie już inaczej na nią spojrzał. Trzeba się zastanowić, czy ciągnąć wątek tego bubka, czy wysłać go w to pomorskie i niech go pies trąca. Pary z tej dwójki nie będzie na pewno.

Ale ciotka Helena, to jest postać rozwojowa! Widać, że niemowlątko powite i oddane moralność jej odmieniło. Tajemnicę razem z siostrzenicą ukrywa zamiast przekląć ją do siódmego pokolenia i do bernardynek posłać!

Co ja zresztą bredzę, albo bernardynki albo siódme pokolenie!

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania