Akademia Sztormu i Burzy

Historię powinno zaczynać się od początku, ale moja jest całkiem pokręcona, więc wyjątkowo tą historię zacznę od samej siebie. Oh, jak skromnie.

 

Urodziłam się w Karolinie Północnej. Moja matka Lucy Frever i mój ojciec Dan byli nierozłączni, zaczęli spotykać się już w liceum. Typowa historia miłosna z amerykańskiego snu, licealna pierwsza miłość, studia, wspólne mieszkanie, ślub i na końcu dzieci. Dwie minuty po mnie na świat przyszedł mój brat bliźniak . Szczerze mówiąc niewiele nas łączyło, on był kompletnie inny, oczy koloru lodu po matce, hebanowe włosy ojca oraz liczne piegi na twarzy. Ja za to ani trochę nie przypomniałam reszty rodziny, odziedziczyłam bursztynowe oczy i jasnobrązowe włosy. Ojciec stwierdził, że bardzo przypominam mu moją babcię.

 

Lata mijały, a my żyliśmy na wsi całkiem spokojnie. Mój brat przyćmiewał mnie we wszystkim, nauce, sporcie, relacjach społecznych, po prostu błyszczał. Miał w sobie coś co przyciągało ludzi, ja za to posiadałam niezwykły talent do odpychania ludzi. Nie lubiłam tłumów, imprez, nie lubiłam być w centrum uwagi, dlatego spokojne życie w cieniu było całkiem wygodną opcją.

 

Nadszedł dzień naszych siedemnastych urodzin. Jeszcze długo po tym dniu miałam do siebie żal, że nie doceniałam prostego życia, które posiadałam.

 

Parę miesięcy przed urodzinami zaczęłam widywać dziwne rzeczy. Małe stworzenia chodzące po moim ogródku w biały dzień. Przypominały skrzaty ogrodowe, ale ich pazury były długie, a kły ostre.

 

Mijały tygodnie, miesiące, a po roku one nie znikały. Były tam, żyły obok, ale ja byłam zbyt przerażona by do nich podejść choćby na metr.

 

W dniu urodzin do naszego domu wdarły się trzy osoby. Ale nie to zdziwiło mnie najbardziej, a fakt, że mój ojciec znał tajemniczych przybyszów. Dwoje mężczyzn, którzy stali przy obu bokach kobiety. Wszyscy zakryci od stóp do głów czarnymi pelerynami. W pewnym momencie kobieta wystąpiła krok do przodu odsłaniając twarz.

 

- Witaj Dan- powiedziała z serdecznym uśmiechem.

 

Wydawała się miła i sympatyczna, pomijając włamanie do domu. Mój ojciec wybiegł przed nas i zasłonił rękoma, jakby nieznajomi za

raz mieli zaatakować.

 

- Kate- wypowiedział jej imię niczym obelgę.

 

Wzdrygnęłam się na wyraźny ton nienawiści mojego ojca. Nigdy go nie słyszałam. Zawsze potulny i spokojny, teraz taki nie do poznania.

 

- Oj, już nie bądź tak surowy- cmoknęła w powietrze.- Nie przybyłam zrobić wam krzywdy.

 

Poczęła ostrożnie i powoli przechodząc się po naszej kuchni. Podeszła do stołu, na którym znajdował się mój tort urodzinowy, z wciąż palącymi się siedemnastoma świeczkami. Palcem wskazującym nabrała trochę śmietany i zlizała, następnie ruchem ręki zdmuchnęła wszystkie świeczki.

 

- Wyczułam w waszym domostwie nieoszlifowany diament, istną magiczną iskierkę- ostatnie słowa wypowiedziała głośniej.- Pozwólcie, że się przedstawię Kate Brown, Dyrektor szkoły dla magicznie uzdolnionych.

 

Ponownie uśmiechnęła się do mojego ojca ukazując idealny szereg białych zębów kontrastujących z purpurową pomadką, jednak już po chwili przez jej twarz mignął drapieżny uśmiech.

Zaczęła iść w naszą stronę, mój ojciec starał się wyjść jej naprzeciw, lecz kobieta tym samym gestem ręki, co wcześniej odsunęła mojego ojca, matkę i brata na bok, stawiając ich pod ścianą. Wszyscy zaczęli uderzać rękoma w niewidzialna barierę.

 

-Proszę, proszę- zwróciłam głowę ku nieznajomej.

 

Każdy mój krok do tyłu był jej krokiem do przodu. Odsunęłam się od niej do momentu kiedy na swoimi plecami nie poczułam kuchennego kredensu w stylu prowansalskim.

 

Kate chwyciła kosmyk moich długich, złocistobrązowych włosów i zaczęła powoli nawijać na palec wskazujący.

 

- Niesamowite- powiedziała.

 

Dopiero po chwili zorientowałam się, że całe moje ciało drżało.

 

- Chyba nikt by się nie spodziewał, że łowca zostanie zwierzyną- była wyraźnie rozbawiona.- Nie martw się, uwolnię cię od tego przeklętego dziecka.

 

- Co ty jej zrobiłaś?- krzyknął waląc w niewidzialną ścianę.

 

-Nie zrozum mnie źle- powiedziała znudzona.- Kiedyś powiedziałeś mi, że nigdy nie mógłbyś pokochać potworów, jakimi są czarownice. Szczerze mówiąc sama jestem zaskoczona. Nie spodziewałam się, że klątwa nadal działa.

 

Na chwilę stanęła bez ruchu, wpatrując się w moje oczy.

 

- Wyglądasz dokładnie, jak matka- powiedziała wykrzywiając twarz w grymasie.

 

- Co?- jak żałośnie.

 

Widząc moje zakłopotanie odwróciła się do mojego ojca.

 

-Oczywiście, nie powiedziałeś jej- wywróciła oczami.- Mniejsza, Flynn zawijamy się z tąd.

 

Odwróciła głowę do jednego z towarzyszących jej mężczyzn. Żaden z nich nie wypowiedział ani słowa od momentu przekroczenia progu domu.

 

- Zabieramy się, już i tak się zasiedzieliśmy- powiedziała odgarniając z twarzy niesforny kosmyk czarnych włosów.

 

Wysoki mężczyzna o posępnej mnie chwycił mnie pod ramię i pociągnął do wyjścia.

 

- Nie! Zostaw mnie, zostaw- krzyczałam.

 

Nagle ma moje ciało spłynęła dziwna, nieznana mi energia. Zamachnęła się uderzając w porywacza, ten został odepchnięty aż pod ścianę.

 

Wszyscy w domu zamilkli. Spojrzałam na swoje dłonie, jednak te wyglądały całkiem normalnie. Nagle za sobą usłyszałam szept.

 

- Wybacz- głęboki, męski głos rozbrzmiał tuż przy moim uchu.

 

Nagle zapadła ciemność, moje ciało ogarnął lodowaty podmuch.

 

---------

Arkadia

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania