Australijczyk

Mój teść jest przyzwoitym człowiekiem, a mimo to działa mi na nerwy. Właściwie powinienem być mu wdzięczny, że pasem i perswazją wychował córkę na pracowitą i zaradną kobietę, ale żeby to docenić musiałbym się rozwieść i ożenić ponownie. Najbardziej irytuje mnie jego ograniczona zdolność pojmowania otaczającego świata. Nie żebym miał na myśli, że jest głupi; wręcz przeciwnie — zawsze uważałem go za osobę całkiem zdolną i mogę tylko żałować, że nigdy nie miał okazji tego daru w pełni wykorzystać, do czego sam wielokrotnie się przyznawał. Przy odrobinie szczęścia byłby dziś inną osobą i nie wątpię, że stałby się kimś ważnym i cenionym, ale tak widocznie było mu pisane: porzucić wcześnie szkołę i utknąć na całe życie w prowincjonalnym miasteczku, gdzie ludzie starzeją się spokojnie, nie niepokojeni z zewnątrz, niczym krzaki głogu na dworcowym skwerze — rosną co roku tyle ile zeszłego roku, cieszą się słońcem, wypijają wodę po deszczu, ale nie ruszają się nigdzie i tam usychają, zanim wreszcie umrą.

 

Z tym ruszaniem się to może lekka przesada, bo czasem każdemu wypada gdzieś jechać, bliżej lub dalej. Pamiętam podróż teścia do Gdańska położonego raptem o półtorej godziny jazdy pociągiem. Przez tydzień chodził rozgorączkowany po mieszkaniu, nie wiedząc w co ma się ubrać, ile rzeczy zabrać na drogę i w końcu pojechał z dwoma walizkami, na których wpierw musiał usiąść, żeby mogły się zamknąć, a jechał tylko na jedną noc. W tramwaju ktoś niechcący nadepnął mu na nogę i to wystarczyło, żeby wszystkich mieszkańców Gdańska uznać za ludzi pozbawionych manier, a miasto wymazać na zawsze z mapy krajoznawczej. Kilka lat później moja teściowa namawiała go na wycieczkę nad Morze Czarne.

— A czy to w Polsce nie ma morza?

— Przecież nad Bałtykiem też nigdy nie byliśmy.

— Nie byliśmy, bo mamy tutaj piękne jezioro; woda ciepła i spokojna.

Teściowa nie dawała za wygraną.

— Raz w życiu warto pojechać gdzieś dalej, zobaczyć jak ludzie tam żyją.

— Ludzie wszędzie żyją tak samo.

— Ale chciałabym zobaczyć.

— A pomyślałaś, ile taka podróż będzie kosztować? Ile chleba można za to kupić?

Był to żelazny argument. Teść przeliczał wszystko na bochenki chleba, bo tylko chleb miał dla niego wartość. Mimo to dał się jakoś namówić i chociaż w czasie wycieczki nie okazywał cienia entuzjazmu, po powrocie wyglądał na całkiem zadowolonego. Najchętniej wspominał pobyt na plantacjach herbaty w Gruzji:

— Oglądasz herbatę w paczce na sklepowej półce — gasił na wstępie sąsiada z klatki — a ja widziałem jak rośnie i jak ją zrywają: tylko młode i soczyste listki na czubku łodygi!

Prędko jednak przestał o tym mówić i powrócił do monotonnego życia: praca, dom, odpoczynek na działce warzywnej, czasem wypad na ryby…

 

Na szczęście nie musiałem wchodzić w szczegóły jego nudnego życia, gdyż pół roku po ślubie wyjechaliśmy z żoną na drugi koniec świata. Kontakt z rodziną był utrudniony ze względu na dystans i przestarzałe metody komunikacji, ale nigdy nie dbaliśmy o to zbytnio, ponieważ byliśmy zbyt zajęci, aby nam to dokuczało. Dopiero po ośmiu latach moja żona poczuła pilną potrzebę odwiedzin kraju i podczas krótkiego pobytu nakłoniła rodziców do złożenia nam wizyty rok później. Nie miałem nic przeciwko temu, ponieważ zanim przyjechali udało mi się znaleźć dobrze płatną robotę i chociaż mieszkaliśmy w tym samym domu i jeździliśmy niezbyt nowym samochodem, powodziło się nam całkiem nieźle.

 

Mój teść był jednak innego zdania. Już pierwszego dnia odkrył, że gazety nie szeleszczą i jadł śniadanie rozdrażniony. Tłumaczyłem, że to efekt zwiększonej wilgotności powietrza, ale moje wyjaśnienie jeszcze bardziej go wkurzyło.

— Nie da się tutaj normalnie oddychać. Dopiero co założyłem świeżą koszulę i już jest mokra jak ścierka do podłogi. Jak możecie tu mieszkać?

Wzruszyłem na to ramionami i wróciłem do swoich zajęć.

— No i ta bariera językowa — usłyszałem następnym razem. — Od tygodnia oglądam nieme kino.

Zabrałem go na plażę, kilka razy w góry — nie wyglądał na zachwyconego, ale dobrze przynajmniej, że zaoszczędził mi kąśliwych komentarzy. Stanęliśmy po drodze w winnicy na stokach malowniczej doliny, środkiem której wiła się rzeka wpadająca do oceanu, ale wino mu nie smakowało, chociaż nagrodzone wieloma medalami.

— Co za kwach. Nawet ja potrafię robić lepsze z jabłek.

Chodząc bez celu przed domem, natychmiast zwrócił uwagę na wąż do podlewania trawnika.

— Czemu nie zwiniesz go na noc?

— Po co mam chować, skoro jutro będę znowu podlewać.

— A nie ukradną?

— Kto miałby ukraść? Każdy ma w domu kilka takich węży.

Ta odpowiedź tylko go rozzłościła.

— Powinni ukraść. Wtedy byś się nauczył trzymać porządek.

Odwrócił się na pięcie i odszedł zadowolony, że jednak utarł mi nosa.

 

W końcu znalazłem na niego sposób: zakupiłem większą ilość farby i udałem, że mam zamiar pomalować ściany w jednym z pokojów. Widząc to, od razu poderwał się na nogi.

— Zostaw, bo jeszcze do końca oszpecisz ten dom. Ja się tym zajmę.

Złapał za pędzel i w ciągu kilku dni odmalował nam pięknie całe mieszkanie, a ponadto wyprostował opadającą furtkę w ogrodzeniu, wyczyścił z suchych liści rynny oraz naprawił kilka innych mniejszych rzeczy. Jednakże im bliżej daty powrotu, tym trudniej było mojego teścia czymś zająć. Nic go nie interesowało. Siedział na walizkach i liczył godziny do odjazdu. Właściwie nigdy go tu nie było, nigdy nie przekroczył granicy. Tkwił nadal w swym podupadłym, sennym miasteczku. Świat zewnętrzny nie miał dla niego znaczenia; nie mógł go dotknąć, ani posmakować. Potrafił się poruszać tylko po swoim terenie, który dobrze znał i czuł się na nim bezpiecznie. Natychmiast odczuł to, co stracił, zanim zdążył docenić choćby najmniejszą korzyść, jaką przyniosły zmiany, ponieważ cały czas patrzył w kierunku, z którego przybył, a nie dokąd zmierzał.

 

Dwa dni przed planowanym odjazdem moja żona zamierzała zabrać wszystkich na jakiś festyn z pokazami i różnymi atrakcjami dla dorosłych i dla dzieci, ale teść zapowiedział, że musi się pakować, a ma mało czasu i nie chce się spóźnić na samolot. Żal mi było zostawić go samego i postanowiłem dotrzymać mu towarzystwa wraz z pięcioletnim synem. Około południa nadbiegł sąsiad z przeciwka i zapukał w drzwi.

— Zobacz, co twój kot wyprawia! Chyba masz jaszczurkę koło skrzynki na listy.

Wyszedłem przed dom i faktycznie spostrzegłem kota walczącego z jakimś niewidocznym przeciwnikiem w krzakach, tylko to nie była jaszczurka, lecz jadowita żmija, jedna z najgroźniejszych w świecie, w dodatku młoda, co rozpoznałem po jaśniejszym zabarwieniu brzucha, a takie mają najwięcej jadu. Kot odskoczył pół metra, a wtedy żmija wypełzła spod krzaków i uniosła syczący łeb, gotowa uderzyć z prędkością błyskawicy. Całe szczęście kot był ostrożny i zachowywał bezpieczny dystans. Teść, który widział wszystko z progu, złapał wnuka na ręce i wycofał się do domu, zatrzaskując za sobą drzwi.

— Czesiek, otwórz! Muszę zadzwonić po strażników, żeby usunęli węża.

— Nie otworzę, dopóki nie zabijesz tego gada.

— Jeśli go zabiję, wlepią mi karę. Ten wąż jest pod ochroną.

— A ja i mój wnuk? To nas należy chronić. Weź łopatę i przetrąć mu łeb.

Zaryglował wszystkie okna zakrętką na korbę i schował się w pokoju z włączoną klimatyzacją.

— Otwórz — ponaglałem go — sąsiad będzie wiedział, a nawet jeśli nie doniesie, to po co zabijać niewinne stworzenie.

— Niewinne? Co za porąbany kraj! — dobiegł wzburzony głos zza szyby.

Nie pozostało mi nic innego, jak poprosić sąsiada, żeby powiadomił zawodowych łapaczy żmij. Potem czuwaliśmy przy kępie krzaków: ja po jednej stronie, sąsiad po przeciwnej, nie spuszczając oczu z węża, który po chwili znudził się syczeniem i wrócił do kryjówki. Teść cały czas obserwował nas niespokojnym wzrokiem przez okno.

— Dobrze, że go zauważyłeś — rzekłem do sąsiada.

— Podziękuj kotu.

— Nigdy przedtem nie widziałem tu węża. Skąd on się wziął?

— Pewnie zszedł z góry w poszukiwaniu cienia.

Rzeczywiście, chyba mówił prawdę, bo mieliśmy dzisiaj wyjątkowo gorący dzień.

— Czasem wślizgują się do basenu, nurkują na same dno i siedzą tam w bańce powietrza, dopóki się nie schłodzą.

— Niesamowite… — wyszeptałem zdumiony, a w duchu cieszyłem się, że nie mam basenu.

Pół godziny później przyjechali strażnicy. Poprosili, żebym opisał węża, po czym jeden z nich, trzymając w ręku worek, drągiem wygiętym w pałąk zaczął przeczesywać krzaki, lecz nic tam nie znalazł.

 

Od tego momentu teść nie wyściubiał z domu nosa. Był absolutnie pewien, że wąż czai się w pobliżu, gotowy w każdej chwili do ataku. Dopiero w drodze na lotnisko rozluźnił się, a moment przed odprawą celną, zamruczał pojednawczo:

— No, to trzymajcie się zdrowo… — i odwracając się do mnie, mrugnął okiem. — Następnym razem gdy będziesz w Polsce, koniecznie nas odwiedź.

Po raz pierwszy od wielu dni ujrzałem uśmiech na jego twarzy. Bolesna konieczność przebywania we wrogim środowisku dobiegła końca. Była ledwie wspomnieniem, z którego można się pośmiać i opowiadać kolegom w długie, zimowe wieczory przy kieliszku czegoś mocniejszego.

 

Po powrocie Czesiek spędzał coraz więcej czasu na działce, gdyż dwa lata wcześniej przeszedł na emeryturę, a w ciasnym, trzypokojowym mieszkaniu, nie chciało mu się wysiadywać, zwłaszcza gdy słońce przygrzewało przez okno. Posiał w kilku grządkach sałatę, której nasiona dostał od córki. Sałata była krucha i soczysta, ale miała zbyt ściśliwe liście, żeby je rozdzielić i należało przed spożyciem posiekać ją nożem. Wielkością dorównywała główkom kapusty i budziła zazdrość właścicieli sąsiednich działek.

— Australijska — powtarzał Czesiek z dumą w głosie.

— Niczego sobie — przyznał sąsiad. — Ale czy może rosnąć w pełnym słońcu?

— A gdzie ty tu widzisz słońce? — Czesiek zadarł głowę do góry. — Słońce to jest w Australii i pali prosto w czubek głowy.

— Tobie chyba już przygrzało wystarczająco — odciął sąsiad, lecz Czesiek puścił tę uwagę mimo uszu i rzekł dziwnie zamyślony:

— A żebyś widział jakie tam niebo… Głęboki błękit, nasycony kolorem; tak samo woda w morzu… Nie to, co tutejsza bledzizna.

Sąsiad zniecierpliwiony machnął ręką.

— Idę do domu. Nie zapomnij schować węża do altany.

— A po co mam chować, skoro jutro będę znowu wyciągać.

— Gwizdną ci i jutro będziesz podlewać konewką.

— Jeśli mi ukradną, to będę wiedział kto. — Czesiek rzucił sąsiadowi lodowate spojrzenie i na tym rozmowa się skończyła.

 

Jakiś czas później ludzie na osiedlu zaczęli szeptać między sobą:

— Czy wiesz, że Czesiek pojechał do Australii?

— Bujda, pewnie się przechwala. Nie poleciałby nawet na Maltę.

— Pokazywał mi zdjęcia. Leciał samolotem i to piętrowym.

— Coś podobnego… Nigdy bym się tego po takim gamoniu nie spodziewał.

— To jeszcze nic. Wczoraj przywitał mnie po angielsku i podczas rozmowy wtrącał angielskie słowa.

— Odbiło mu.

— Może mu się tam spodobało?

— Miał wakacje. Córka wszędzie go woziła, za nic nie płacił, to czemu nie miałoby się podobać.

— Jasne.

Pogaduszki na temat Czesława i jego eskapady wkrótce ustały, za to przylgnął do niego przydomek: Australijczyk.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 10

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (56)

  • Noico1 rok temu
    Sympatyczniusie.
  • Narrator rok temu
    Noico1

    Na niedzielne popołudnie nie należy czytelnikom psuć humoru. ?
  • Noico1 rok temu
    Narrator doceniam troskę autora o samopoczucie czytelników i idąc tym tropem z czystym sumieniem zostawiam autorowi piątkę za interesujący tekst.
  • Narrator rok temu
    Noico1

    Ach, dziękuję; będę się miał czym cieszyć przed snem. ?
  • Noico1 rok temu
    Nie ma za co Narratorze, cała przyjemność po mojej, czyli czytelnika, stronie. Milo się czytało:))
  • Narratorze kapitalne opowiadanie!
    A ten fragment przepiękny:

    krzaki głogu na dworcowym skwerze — rosną co roku tyle ile zeszłego roku, cieszą się słońcem, wypijają wodę po deszczu, ale nie ruszają się nigdzie i tam usychają, zanim wreszcie umrą.

    !!!
    Znam kilka takich krzaków!
    Przeczytałam z ogromną przyjemnością :)
  • Narrator rok temu
    słone paluszki

    Takie zapuszczone, przerośnięte krzewy głogu są krajobrazem miast na Dolnym Śląsku i w mniejszym stopniu Warmii i Mazur. Dziś już ich się nie sadzi, a szkoda, bo to wdzięczne rośliny o biało-kremowo-różowych kwiatach i owocach o leczniczych właściwościach.

    Cieszę się, że mogłem uprzyjemnić czas, zwłaszcza że pogoda wciąż płata figle. ❄️☔
  • Trzy Cztery rok temu
    Wspaniała opowiastka, pełna smaczków. Zdanie wyłowione przez słone paluszki także i mnie zatrzymało urodą i madrością obserwacji. A sam "Australijczyk" skojarzył mi się z innym bohaterem, który zobaczywszy fragment uznał, że ujrzał CAŁOŚĆ. Chodzi o pana Malusliewicza. Oto końcowe strofki długiego wiersza o podróżniku:

    - Wieloryb?! - (Pan Maluśkiewicz
    Tak się na cały głos drze).
    - Nie wieloryb, głuptasie,
    Lecz jego lewe nozdrze.

    Pod wodą jestem, rozumiesz?
    Ciesz się, żeś cało uszedł!
    - A wyspa? - Jaka znów wyspa?
    To mego nosa koniuszek! -

    Zatrząsł się pan Maluśkiewicz!
    - Kto mnie tu znowu łechce?
    - Nie łechcę, tylko się trzęsę
    I już cię widzieć nie chcę! -

    Wziął łupinkę pod pachę,
    Zaraz do morza się rzucił,
    Szybko popłynął do Gdyni
    I do Warszawy powrócił.

    Teraz, gdy kto go zapyta,
    Czy widział już wieloryba,
    Nosa do góry zadziera
    I odpowiada: - No, chyba…

    Czesiek też, widząc kawałeczek Australii, uważał, że zobaczył WSZYSTKO:

    — A gdzie ty tu widzisz słońce? — Czesiek zadarł głowę do góry. — Słońce to jest w Australii i pali prosto w czubek głowy.

    — Tobie chyba już przygrzało wystarczająco — odciął sąsiad, lecz Czesiek puścił tę uwagę mimo uszu i rzekł dziwnie zamyślony:

    — A żebyś widział jakie tam niebo… Głęboki błękit, nasycony kolorem; tak samo woda w morzu… Nie to, co tutejsza bledzizna.
  • Trzy Cztery rok temu
    (Zacytowany powyżej fragm. wiersza pochodzi z DUŻEJ CAŁOŚCI zatytułowanej "Pan Maluśkiewicz i wieloryb" autorstwa Juliana Tuwima).
  • Narrator rok temu
    Trzy Cztery

    Ach, jak się cieszę, że przypomniałaś mi historię pana Maluśkiewicza, po której pozostało mi ledwie mgliste wspomnienie, a przecież jest to historia mojego życia, bardziej niż jakakolwiek inna.

    Tak samo chciałem ujrzeć wieloryba, ale żeby moje marzenie się spełniło, musiałem czekać wiele długich lat, dopóki się nie zaciągnąłem na statek rybacki. Później widywałem wieloryby częściej ze skalistego brzegu podczas corocznej wędrówki z Antarktyki w cieplejsze wody Pacyfiku i z powrotem. Wieloryby to majestatyczne i cudowne stworzenia — można płynąć obok nich małą łódką na wyciągnięcie wiosła, a poruszają się z taką gracją, iż nigdy nie wyrządzą krzywdy; łódka będzie zmierzać swoim kursem, jakby ich tam w ogóle nie było. ?⛵

    Czemu nikt już nie pisze takich pięknych i zabawnych wierszy? Czyżbyśmy w pogoni za oryginalnością zapomnieli, że słońce wygląda najradośniej, gdy świeci na bezchmurnym niebie? ?

    Dziękuję za jak zwykle niezapomniane refleksje. ?
  • Przeczytam jak będę w stanie.
    LOVE ♥️
  • Narrator rok temu
    Pobóg Welebor

    Nic na siłę.
    EVOLVE ?
  • Dekaos Dondi rok temu
    Narratorze↔Ciekawy tekst. Taki "ludzko złożony"↔No tak... skorupka nie tylko za młodu może nasiąknąć, ale nie aż tak. Mniej już miejsca. Jednakże co nie tam, to tu. Przed sąsiadami!
    Pozdrawiam?:)
  • Narrator rok temu
    Dekaos Dondi

    Można siedzieć całe życie na jednym miejscu, można również nieustannie podróżować, lecz rezultat jest ten sam. ?

    Dziękuję za wizytę. ?
  • Aleks99 rok temu
    Ładne i poukładane jak trzeba. Przyjemnie się czytało. Czuć w tym lekkość, ale okraszoną czymś więcej, jakąś życiową myślą :)
  • Narrator rok temu
    Aleks99

    Miło wiedzieć, że takie opowiadania cieszą się wciąż zainteresowaniem.?

    Zerknąłem na Twój profil — jesteś nowym użytkownikiem, zatem życzę Ci dobrej zabawy! ?
  • Aleks99 rok temu
    Narrator dziękuję za życzenia, zgłębiam tajniki forum :)
  • Domi51 rok temu
    Tekst brzmi autentycznie, prawdziwie. Nie żałuję, że przeczytałam. Pozdrawiam?:)
  • Narrator rok temu
    Domi51

    Tekst jest autentyczny. Przysięgam napisałem to bez niczyjej pomocy, czemu sam się dziwię.?

    Dziękuję za czas poświęcony na czytanie i również pozdrawiam. ?
  • Agrafka rok temu
    Świetnie zarysowana postać. Jakby nie było, kobieta zawsze będzie porównywała swojego mężczyznę do ojca, podoba mi się ta trochę walka na węże między wami. A w momencie, gdy narrator oddycha z ulgą, że nie ma basenu, wychodzi z niego cały Czesiek :)
    Ja również odkryłam w sobie coś z pana Cześka. Bardzo udane opowiadanie, choć wolałabym pakiet bez bicia paskiem.
    Dziękuję za uśmiech :)
  • Narrator rok temu
    Agrafka

    Zgadzam się, że z tym pasem wyszło dwuznacznie, jakoby dyscypliny i rozsądku można było nauczyć jedynie karą cielesną, ale żona bohatera była w dzieciństwie naprawdę bita pasem i to z byle powodu — wystarczyło, że wzdrygała się przed dokończeniem niezjadliwego obiadu. Co ciekawe, nie ma o to obecnie żalu i jest oddaną, kochającą rodziców córką.

    Gdy jej matka zachorowała na raka wątroby, nie zawahała się rzucić na ratunek przez ocean i zadbała o wszystko, bo opieka w polskich szpitalach jest tak znakomita, że matka bez jej pomocy na pewno by umarła.

    Ale to już temat na inne opowiadanie. Tymczasem dziękuję za ciekawy jak zawsze komentarz. ?
  • Pióro jak zawsze miodzio. Fabuła niezbyt mnie powaliła, ale może chodzi o to, żeby mało ciekawą historię powiedzieć w bardzo ciekawy sposób. Pozdrawiam 5 Ps. Mam dwie informujące dobrą i zła. Przeczytasz je pod spodem.
  • Moje dwa opowiadanie ukazały się w antologii "Do czytania". Były już przedtem tutaj https://www.opowi.pl/pomniki-w-srodmiesciu-a47213/ https://www.opowi.pl/zycie-na-prowincji-jest-spokojne-a49873/ To jest to dobre.
  • A teraz złe. Dzisiaj zmarł mój stryjek w Niemczech.
  • Narrator rok temu
    Marek

    Współczuję utraty stryjka, tym bardziej, że mnie również niedługo może to spotkać.

    Wprawdzie brat mojego ojca (jedyny) wciąż żyje, ale nie widziałem go przeszło 12 lat i nie wiem, czy w ogóle jeszcze go zobaczę. Kiedy myślę o tym, chciałbym zatrzymać czas, cieszyć się rodziną i bliskimi jak najdłużej. Czasem wolałbym odejść pierwszy, żeby nie cierpieć bólu spowodowanego ich utratą. W takich momentach poświęcam nieco czasu tym, co odeszli, pisząc o nich. Miesiąc temu opisałem historię swojego dziadka po stronie matki i trochę mi lżej.

    Jeśli ktoś przeczyta Twoje opowiadania z antologii „Do czytania” może zada sobie pytanie: kim był Marek Grabowski? Czy ma to znaczenie? Za naszego życia pewnie tak, a potem? Przywodzi mnie to do końcowego pytania: co lepsze — być miernotą wielbioną za życia, czy geniuszem okrzykniętym dopiero po śmierci?

    Życzę byś w pisaniu znalazł ukojenie i pociechę. ?
  • Narrator Dziękuję!
  • Akwadar rok temu
    Warto zaglądnąć do Cię, aby przeczytać coś interesującego.
  • Narrator rok temu
    Akwadar

    Nie przypuszczałem, że taki przyziemny temat uznasz za interesujący, ale tym większa przyjemność po mojej stronie. ?
  • Akwadar rok temu
    Narrator, bo widzisz, w zalewie elfów wampirów, ludzi o cudownych mocach, światach cudownych, życiu na obrotach nie do uwierzenia, to opowieści z życia wzięte o takim zwykłym człowieku (teść) i zwykłym życiu z równie pospolitymi problemami są nie tylko interesujące, ale ciekawe i budujące...
  • Narrator rok temu
    Akwadar

    Hmm… Zwykłym powiadasz…

    A kiedy to Akwadarze widziałeś ostatni raz najbardziej jadowitego węża w świecie na swojej wycieraczce? Albo śmiercionośnego pająka w muszli klozetowej? Nie wspomnę o dziewięciometrowych żarłaczach i słonowodnych krokodylach, przy których aligatory to niewinne jaszczurki. ??
  • Akwadar rok temu
    Narrator właśnie to miałem na myśli ;) zareagował jej zwykły śmiertenik, a nie jakiś superhiroł.
    Trochę jak z moim teściem, jeździ w różne miejsca i zamiast próbować tamtejszych kuchni i smaków ( niektóre naprawdę egzotyczne) szuka frytek i steka.
    I to też taka zwykła historyjka :)
  • Narrator rok temu
    Akwadar

    Tym razem nie mogę się z Tobą nie zgodzić: urok życia polega na radzeniu sobie z nietypowymi sytuacjami w rozsądny sposób. ?
  • Akwadar rok temu
    Narrator dlatego lubię czytać Twoje opowieści, choć rzadko zostawiam po sobie ślad
  • Narrator rok temu
    Akwadar

    A to cieszę się niezmiernie … Jeden zakamuflowany czytelnik lepszy niż dziesięciu zadeklarowanych. ✌️
  • Rok rok temu
    Plastyczna narracja, nienaganny styl, widać rozpisane pióro. 5.
    W wielu tekstach emigrantów pojawia się mniej lub bardziej zakamuflowana konieczność wyrażania aprobaty wobec decyzji opuszczenia kraju. Może nawet wpisywana podświadomie między linijki. Tu też ją widzę.
  • Narrator rok temu
    Rok

    Brzmi jak opinia eksperta. Może opublikujesz coś swojego?

    Co do aprobaty wyjazdu z kraju — bohater nie uważa się za emigranta, tylko osobę zatrudnioną (tymczasowo) za granicą. Odwiedza kraj regularnie, czerpie z obydwu kultur, wilk syty i owca cała. ?

    Dziękuję za komentarz. ?
  • Rok rok temu
    Narratorze, a przedstawiłeś w jakimś utworze polskie pozytywy? Czytam poniżej o wódce i śledziu, a o hipokryzji zasiedziałego, starego Polaka rozpisujesz się powyżej. Wy, emigranci z lat 90-tych i wcześniejszych, macie problem z oceną decyzji wyjazdu. Może dlatego, że Polska niemal dogoniła konsumpcyjnie Zachód? Nie wiem, ale Wasza potrzeba negowania poziomu życia w rodzinnym Kraju jest mocno widoczna.
    Powinieneś częściej przyjeżdżać i na dłużej.
    Pozdrawiam serdecznie Rodaka.
  • Narrator rok temu
    Rok

    Nie wyjechałem z Polski w celach „konsumpcyjnych”, tylko od dziecka ciągnęło mnie w dalekie strony.

    Gdy w IV klasie przerabialiśmy geografię Polski, nie mogłem się doczekać kiedy będziemy uczyć się geografii Europy. Mapa zawsze wydawała się za mała. Mając niecałe 23 lata opłynąłem dookoła kulę ziemską. Po skończeniu studiów nie widziałem dużych perspektyw pracy w Polsce i wyjechałem za granicę. Nie żałuję tej decyzji, ponieważ dzięki wyjazdowi mogłem nabrać dystansu do własnego kraju i mieszkających tam ludzi, a przede wszystkim zapewnić trójce dzieci lepsze warunki życia. Obejrzyj film 'Dances with Wolves', a zrozumiesz co mam na myśli.

    Opanowałem perfekcyjnie angielski i mogłem czytać ulubionych pisarzy w oryginale. Polskę odwiedzałem regularnie 1-2 razy w roku do czasu pandemii covida, ale w tym roku wznawiam wyjazdy. Jednak ze względu na klimat i ogólnie niestabilną, pogarszającą się sytuację w Europie, nie sądzę, żebym został w Polsce na stałe, lecz nie będę się zarzekać.

    Moim zdaniem Polska dogoniła Zachód w spożyciu piwa i pasieniu brzucha, ale w sprawach traktowania kobiet, tolerancji do mniejszości jest daleko w tyle. Porównaj populację Polski i Australii, a później zobacz ile medali te kraje wywalczyły podczas ostatniej olimpiady. Nawet w zimowych igrzyskach Polska jest za Australią, a przecież w Polsce mamy chłodniejszy klimat. Najlepszy polski piłkarz też nie gra w polskiej lidze, ponieważ Polska nie jest dla wszystkich Polaków. Niestety wciąż lubimy się przechwalać i pobrzękiwać szabelką, ale jak przyjdzie do czegoś konkretnego, wołamy wujka z Ameryki, żeby rozwiązał nasze problemy.

    Oczywiście zapatrujesz się na to inaczej, ponieważ punkt widzenia zależy do punktu siedzenia.?

    Większość moich opowiadań rozgrywa się w Polsce i piszę o swoim kraju w pozytywny sposób, ale również nie przymykam oczu na negatywne zjawiska, na przykład bezmyślne małpowanie Zachodu i zaśmiecanie ojczystego języka angielską kalką.

    Pozdrawiam z gorącego i słonecznego Sydney; temperatury — powietrze: 30 ᵒC, woda w morzu: 24 ᵒC, piwo: 5 ᵒC ???
  • Rok rok temu
    XD porównania, porównania. Wszędzie może być dobrze, nie przeczę.
    Ale wracaj. Mamy czterech noblistow z literatury, Australia ? tylko Patricka White'a. Może nasz klimat: aktualny deszcz, wiatr, śnieg... pomaga wenie?
  • Narrator rok temu
    Rok

    Australia to wciąż młody kraj.

    Gdyby przyjąć, że Polska skończyła 40 lat, Australia miałaby dopiero 9. Ale jest to kraj o olbrzymim potencjale i szybko się rozwijający, przyciągający talenty z całego świata. Z takiej wzajemnie się inspirującej różnorodności na pewno powstanie niejeden noblista. Popatrz na aktorki i aktorów: Nicole Kidman, Cate Blanchett, Margot Robbie, Russel Crowe, nieodżałowany Heath Ledger… lista jest długa. Mia Wasikowska i Yvonne Strahovski to córki polskich emigrantów urodzone w Australii. Nie sądzę, żeby taką karierę zrobiły w Polsce.

    Oczywiście, że przyjadę, bo się urodziłem w Polsce i spędziłem tam młodość, ale tak na dobrą sprawę trudno mi znaleźć wspólny język z rodakami żyjącymi w Polsce, bo zbyt wiele nas dzieli, nikogo nie interesują moje doświadczenia w życiu za granicą, jak to powiadają: bliższa ciału koszula. Dlatego najlepiej się czuję w towarzystwie takich jak ja — zawieszonych pomiędzy, migrujących stworzeń.?

    Dziękuję za sympatyczny czat i pozdrawiam. ?
  • Szpilka rok temu
    Narrator

    Szczęściarz z Ciebie, ja opanowałam płynnie, ale zobacz, dużo łatwiej poprawnie powiedzieć po angielsku niż po niemiecku:

    Do you live in the country or in the city?
    Wohnst du auf dem Land oder in der Stadt?

    Dwie deklinacje - das Land - rodzaj nijaki i die Stadt - rodzaj żeński i dwa różne przyimki, które łączą się raz z Akkusativem, a raz z Dativem ?

    Lulu Podolski mówi biegle, ale on chodził do niemieckiej szkoły.
  • Narrator rok temu
    Szpilka

    Zgadzam się — angielski to najłatwiejszy ze znanych mi języków.

    Nasz rodak Korzeniowski pracował jako skipper na francuskich statkach, znał perfekcyjne francuski i to na poziomie elity, potrafił elokwencją i dobrymi manierami rozkochać w sobie pannę Renouf z Mauritiusa, a mimo to nie odważył się pisać w tym języku ponieważ, jak to sam wyznał: „we francuskim wszystko musi być precyzyjnie poukładane, fuszerka nie przejdzie, a po angielsku to można pisać byle prostak”. I pisał lepiej niż najlepsi pisarze tamtego okresu, tacy jak Galsworthy, a Fitzgerald omal się nie obraził, iż nie posądzają go o naśladowanie stylu Conrada.

    Angielski jest tak poręczny w zapisie luźnych myśli, iż duże fragmenty tekstów piszę w tym języku i później tłumaczę na translatorze Google, uzupełniam ozdobnikami, wygładzam, a mimo to nie zawsze jestem zadowolony z końcowego efektu, na przykład w tym prostym zdaniu:
    'The stars kept on shining and looked down at him, but said nothing.'

    które przetłumaczyłem:
    „Gwiazdy nie przestawały świecić i spoglądały na niego, lecz nie odezwały się słowem”.

    Jednak angielska wersja oddaje lepiej, to co pomyślałem i nic już się nie da ulepszyć. ?

    Niemiecki jest dla mnie trudniejszy niż polski i angielski razem wzięte, z wyjątkiem wymowy, bo potrafię czytać bez przygotowania, na tyle że Niemiec mnie zrozumie, co w angielskim jest niemożliwe — najmniejsza odchyłka i słuchający wytrzeszcza oczy. Żałuję, że niemieckiego się nie nauczyłem do poziomu zawodowego, gdy była ku temu okazja, bo otworzyłoby to wiele możliwości.

    Miło poczatować z kimś, kto mnie rozumie, przynajmniej w tym temacie. ?
  • Pasja rok temu
    Witaj!
    Jak zwykle ciekawy ułamek życia, naszpikowany dobrą narracją i po prostu życiem. Ludzie w pewnym wieku, a zwłaszcza ci starej generacji mają jakiś lęk przed poznawaniem świat i nowości. Jestem teściową i chyba mój zięć inaczej, by napisał o mnie.
    /Najbardziej irytuje mnie jego ograniczona zdolność pojmowania otaczającego świata/... A może to strach przed chaosem jaki dzieje się wraz z rozwojem technologicznym. Stare pokolenie czasem jest jak te... /krzaki głogu na dworcowym skwerze/... czekające na ostatni gwizd pociągu... i /wypijają wodę po deszczu, ale nie ruszają się nigdzie i tam usychają, zanim wreszcie umrą/
    /No i ta bariera językowa/... Powoli jednak zaciera się ten obraz. U mnie w Krakowie mamy CASy - Centrum Aktywności Seniorów, gdzie dla ludzi 60 + organizuje się kursy nauki języków, komputerowych, zajęcia i wycieczki. Powoli wchodzimy w ten świat i pokonujemy bariery. Integracja z młodymi daje nam sporo wiedzy o nowościach.
    /Kto miałby ukraść? Każdy ma w domu kilka takich węży/... polska nasza mentalność? Ale czy teść nie miał racji? Wychowany w czasie, kiedy takie rzeczy działy się i pewnie jeszcze się dzieją. Chociaż coraz mniej tym mitem jesteśmy określani.
    /zakupiłem większą ilość farby/... świetna gra i pewnie zadowolenie z obydwu stron.
    /Świat zewnętrzny nie miał dla niego znaczenia; nie mógł go dotknąć, ani posmakować/... często jeżdżę na wycieczki i tutaj zaprzeczę. Jesteśmy ciekawi i chłonni świata. Potrafimy się poruszać w Internecie i mamy fejsbuka i tam wrzucamy opowieści i fotki z naszych wypadów. Zaskakujemy przewodników naszą elokwencją i wiedzą. Seniorzy mają wykształcenie i mocne doświadczenie i potrafią się bawić.
    /Jeśli go zabiję, wlepią mi karę. Ten wąż jest pod ochroną/... Niestety ten zabieg często jest stosowany i niekiedy zabijamy i nie ponosimy żadnej kary, ani moralnej, ani prawnej... /po co zabijać niewinne stworzenie/... pytanie na które często nie znamy odpowiedzi. Zwierzę tak samo jest przestraszone jak my i zaatakuje tylko wtedy, kiedy my zaatakujemy.
    /Po raz pierwszy od wielu dni ujrzałem uśmiech na jego twarzy/... a jednak ten uśmiech jest podziękowaniem za spokój i zrozumienie.
    /Wielkością dorównywała główkom kapusty i budziła zazdrość właścicieli sąsiednich działek/... taki wyjazd był spojrzeniem na inny świat, inną kulturę i nauczył w jakiś sposób teścia, że trzeba wyjść poza czubek własnego nosa i zobaczyć coś innego. Takie poznawanie uczy nas tolerancji dla ludzi i ich zwyczajów.
    /Wczoraj przywitał mnie po angielsku i podczas rozmowy wtrącał angielskie słowa/... i, to jest plus dla przyjętych norm, że człowiek stary już nic się nie nauczy. Jednak potrafimy być wciąż na topie, choć już w jesieni życia.

    Pozdrawiam serdecznie i miłego dnia życzę
  • Narrator rok temu
    Pasja

    Jakże mam dziękować za ten obszerny komentarz; nie tyle komentarz, co wnikliwą analizę.?

    To tak jakby jeść i nie tylko pochwalić, że smaczne, ale wyjaśnić dlaczego, odszukać każdy składnik.

    Nic tak nie cieszy, co moje słowa, wzbogacone Twoimi myślami.?

    Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet. ???
  • Pasja rok temu
    Narrator

    Dziękuję za takie uznanie, aż się skuliłam. Dziękuję za życzenia. Kobiety lubią kwiaty.

    Pozdrawiam
  • Szpilka rok temu
    Bardzo fajne, obrazowe i konkretne, i lekko się czytało, nie wiem, dlaczemu autorzy odchodzą od prostoty, zapętlując fabułę i wtykając górnolotne słówka, w poezji to samo, a przecież już wielki Tuwim walczył z plagą 'niezrozumialstwa' ?

    Moi starzy też nie lubili podróżować, może takie pokolenie albo wojna miała wpływ?
    Kiedyś ugotowałam ojcu włoskie gnocchi z sosem parmarosa i ekstra włoskim serem, kręcił nosem, że mamy kopytka lepsze, tjaaaa, nowych landów odkrywać nie lubił i nowych smaków też nie. Dobrze, że ja w swoich starych się nie wdałam ?

    Piątak ?
  • Narrator rok temu
    Szpilka

    „nie wiem, dlaczemu autorzy odchodzą od prostoty, zapętlując fabułę i wtykając górnolotne słówka”

    Moim zdaniem najtrudniej jest pisać językiem prostym, a nadmierna komplikacja i nadużywanie ozdobników maskuje ubóstwo treści. Dlaczego najgłośniejszy instrument orkiestry to bęben? Bo jest pusty w środku.?

    W Polsce nie gnocchi z sosem parmarosa, ale: wóda, śledź.

    No, to pod tego śledzika, siup! ???
  • Szpilka rok temu
    Narrator

    No to siup ? ? pod śledzika pod pierzynką, jeśli nie znasz, to spróbuj, niebo w gębusi:

    https://praktykulinarni.com/sledz-pod-pierzynka-salatka-sledziowa-z-burakami-jajkiem-i-ziemniakami-szuba/

    Gnocchi to zwykłe kopytka, tylko oni jedzą z sosem, a my z masłem i bułeczką tartą, aczkolwiek Włosi cosik dodają do ciasta i ono jest delikatniejsze, ale nie powiem co, niech SE zoomerzy w Wiki znajdą ?
  • Narrator rok temu
    Szpilka

    Znam ten ból — teściowa cały czas narzekała, że warzywa niedogotowane i nie pływają w tłuszczyku. Tutaj mamy olbrzymi wybór potraw z całego świata, a głównie z Azji, ale dla nich tylko kartofelki, ogórek i schaboszczak.

    Idę w kimono, bo u mnie za 5 minut piątek. ?
  • Szpilka rok temu
    Narrator

    Kolorowych snów ?
  • Narratorze?
    Z wielką przyjemnością przeczytałam opowiadanie. Zgrabne, lekkie, płynne (szybko się czytało).
    Myślę, że w każdym z nas, choć z różnym natężeniem istnieje takie "zakorzenienie" - jak u bohatera i nie do końca jest ono związane z wiekiem.
    Nie rozumiem tylko jednego, dlaczego dopiero "na wynos" - potrafimy docenić, chwalić się i dawać za przykład innym.
  • Narrator rok temu
    w kolorach tęczy?

    Bardzo ciekawa uwaga.

    Sądzę, że jakiś wewnętrzny mechanizm bezpieczeństwa nie pozwala nam na natychmiastowe zaakceptowanie zmian, nawet jeśli są to zmiany na lepsze, tak jakby natura dbała o to, żebyśmy nie spadli, zanim się wzniesiemy. Dlatego straty są bolesne — zgubisz sto złotych, wygrasz dwieście, ale wciąż będziesz żałować, że nie masz trzystu.?☹️

    Mógłbym przytoczyć więcej przykładów, na przykład jak teściowi nie podobał się system oznakowania dróg, ruch lewostronny, ale nie chciałem być manieryczny.?
  • No tak, Narratorze (...) wszystkiemu nadałeś właściwe imię?, a my li tylko jesteśmy 'ułomnymi istotami'.
  • Przeczytałem, piękne. Nic mądrego nie napiszę, fajnie, że w opowiadaniu znalazł się również ten odważny kot ?
    Pozdrawiam, LOVE ♥️
  • Narrator rok temu
    Pobóg Welebor

    Niestety ten kot wkrótce zaginął — może ukąsił go inny wąż lub pająk, a może otruł go mój sąsiad, który nie lubił kotów, bo gdy go widziałem ostatni raz miał zamglone oczy i nim zdążyłem zawieźć go do weterynarza, zaszył się gdzieś, jak to bywa z kotami przeczuwającymi śmierć. Miałem później wiele kotów, ale żaden nie był tak przyjacielski. Ostatni kot zdechł ponad rok temu i odtąd nie chcę żadnych zwierzaków; wystarczą mi szpaki i papugi latające koło domu.

    Cieszę się, że tu zajrzałeś chociaż nie jest to Twój ulubiony gatunek.
  • Narrator, przykro mi. Ja też chyba nie będę miał nigdy kota, nie chcę patrzeć na śmierć. Natura jest okrutna, a życie to walka, nie ma, żeby było wygodnie. Wygoda to śmierć. Pozdrawiam z niedorzecznej Polski, nawet pogodowo, LOVE ♥️

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania