Poprzednie częściBEZIMIENNI - Prolog.

BEZIMIENNI - Rozdział 2 - Moralność pana Marco.

Rozdział 2 - Moralność pana Marco.

 

1

 

Wchodząc do baru trójka przyjaciół bacznie rozgląda się po wnętrzu. Na szczęście o tej porze nie ma tu tłumów. Bar zapełni się dopiero wieczorem, kiedy Wrocławianie przestaną już wykonywać swoje znienawidzone obowiązki i zapragną ukoić swoją duszę pędzoną z czego popadnie wódą bądź piwem.

Po kątach siedzi kilku społecznych wyrzutków, i nikt więcej. Nie licząc oczywiście barmana, noszącego łacińskie imię Marco. Ten stoi za ladą i jak każdego dnia czyści ladę i szkło. Daniel, Łukasz i Paweł przysiadają się do pustego stolika usytuowanego obok nakręcanego gramofonu, z którego rozbrzmiewa jakiś Polski hit minionych czasów. Taki właśnie był plan, usiąść tak, aby żaden obserwator z ich rozmowy nie usłyszał za wiele. Podchodzi do nich barman, który w swoim barze pełni również rolę kelnera.

– Co tam dziś podać panie Pawle? Mam nadzieję, że twoi druhowie osiągnęli już pełnoletność. – Przygląda się Danielowi, który jak to piętnastolatek nie wygląda zbyt poważnie. – Toż to przecie syn prezydencki. Nie ma takiej sposobności bym go obsłużył.

Gadający dziwną gwarą barman zbulwersował się. Obiektywnie rzecz ujmując, racja była po jego stronie, niepełnoletnich się nie obsługuje. Niby jasna sprawa, ale nie koniecznie tutaj. Tutaj, w barze o nostalgicznej nazwie „Przedwojenny” robi się przekręty, wałki, dobija się nielegalnych targów, sprzedaje się artefakty ze skażonych stref, opycha się promieniotwórczą roślinność, oleje i mięso ze zmutowanych stworów a nie poleje się małego kielicha niepełnoletniemu? Żenada, pomyślał sobie Paweł.

– Daj spokój Marco, nie takim tutaj polewałeś. On jest ze mną, to chyba coś dla ciebie znaczy. – Zachęca barmana do złamania zasad, a Łukasz i Daniel przyglądają się ich rozmowie ze zdziwieniem i niemą wścibskością. Jak to się stało, że Paweł go zna, że zwracają się do siebie po imieniu? Głowią się jeden z drugim.

– Jedna butelka nie więcej! – Mówi po cichaczu Marco. – A jak wojsko wpadnie nie daj Boże po haracz, to was za to będą obwiniać. Ty będziesz się tłumaczyć, że spijasz prezydenckiego pierworodnego.

– Po co miałoby tu wpaść wojsko w ciągu dnia?

– A to już zapomniałeś jak sam Zatorski sektor prywatny chce oskubać z kasy? Cło, podatki, akcyza. Ledwo na zero wychodzę, a oni przychodzą tutaj coraz częściej. Jak mafiozi z dawnych lat. Chcą zmonopolizować rynek doszczętnie. – Marco zamyślił się chwilę, chyba nad latami sprzed Wielkiej Napaści i nad tym jak jego biznes wyglądał kiedyś. – Jak zobaczą tu z tobą jego synalka to ci nogi z dupy powyrywają.

– Dobra, dobra. Nie lamentuj, tylko dawaj flaszkę i szkło. Szklankę weź i dla siebie.

– Dla mnie? – Dziwi się. – Cóż to za szczodrość piękny kawalerze?

– Jest interes do ubicia.

– Aha, interes powiadasz. – Marco gładzi ręką po srebrnej brodzie. – Ale płatne z góry!

– Jasna sprawa królu złoty.

Paweł wyciąga z kieszeni plastikowy woreczek z zawartością suszu konopnego. Wręcza go ukradkiem barmanowi. Ten chwyta go w dłoń, lustruje go naprędce, i po chwili znika gdzieś za barem.

 

– Nie chwaliłeś się nigdy, że znasz ten bar i tych ludzi. – Daniel zarzuca Kaczmarkowi brak szczerości.

– A czym tu się chwalić? – Parska. – Bywam tu od czasu do czasu.

– Od czasu do czasu? – Dziwi się tym razem Łukasz. – Czyli jesteś tu stałym bywalcem.

– Zaraz tam stałym bywalcem. Czasem coś komuś zarekwiruję na służbie, jakiś artefakt czy zielsko, no i ten… tutaj można to coś wymienić albo spieniężyć. Ot cała historia. – Paweł uśmiecha się głupkowato.

– Czyli ty kurwa jesteś paserem! – Daniel znów przypiera Kaczmarka niewygodnym stwierdzeniem do muru.

– Paserem? Nie bądź śmieszny. Trzeba sobie jakoś radzić. A twój ojciec to co? – Paweł czerwienieje na twarzy, uraziły go słowa kolegi. – Zapytaj go skąd ma leki! Skąd ma wódeczkę i inne smakołyki. No zapytaj jak wrócisz do domu! – Daniel spuszcza wzrok, nie odpowiada. – Nie ważne, i tak go nie zapytasz bo się boisz. Teraz cicho bo wraca Marco! Albo pijemy wódkę i stąd wychodzimy jak gdyby nigdy nic i zostajemy we Wrocławiu, albo dogadujemy temat i stąd pryskamy… To jak robimy?

– Dogadujemy temat! – Odpowiada nie do końca przekonany o słuszności swojej decyzji prezydencki syn. Po chwili te same słowa padają z ust Łukasza Białka.

 

2

Marco i trójka przyjaciół są już po pierwszej lufie. Paweł nawet się nie skrzywił, przyzwyczaił podniebienie i zmysły do smaku czystego alkoholu. Nie powinno się go przecież zapijać. Nie po to wkłada się tyle trudu by napędzić bimber, żeby później przy konsumpcji zmieniać jego smak zapitką. Łukasz i Daniel to co innego, bimber powykręcał im twarze we wszystkich kierunkach świata.

– Jacyś nie zaprawieni w boju ci twoi kompani! – Marko zaczął się z nich nabijać. – Skąd ty ich wyczasnąłeś? Z przedszkola?

– A czy to ważne skąd? Są ze mną i już. To godni zaufania i porządni obywatele.

– Wspomniałeś coś o interesach… Skoro mam ubić z tobą jakiś temat, to chce wiedzieć z kim mam doczynienia… – Marco rozlewa następna kolejkę. – Porządni obywatele o tej porze powinni pracować. Chyba się nie mylę?

Nie mylił się. Kolejny raz miał rację. Znał się na ludziach jak mało kto. Przez całe swoje życie prowadził bar i spotykał wielu obywateli: tych szarych i tych którzy chcieli robić interesy. Przed Drugą Wielką Wojną i teraz również.

– Ty zawsze jesteś taki upierdliwy?

– Ostrożny! A to co innego. – Marco klepie Pawła po ramieniu dając sygnał, że czas by dźwignąć szkło do góry.

– Dobra ale szybko i do brzegu… Ja wyobraź sobie mam dziś przepustkę. Słyszałeś o tym chłopie co idzie jutro na stryczek? – Barman przytakuje mu głową. – No widzisz… W ramach przykładnej służby, należy mi się trzydniowa przepustka, dzięki której teraz mogę sączyć z tobą ten zacny trunek.

– A wy? – Spogląda na dwóch małolatów przy stoliku.

– Oni…

– Cicho Paweł. A co oni języków w gębach nie mają? Niemych mi tu przyprowadziłeś?

No i czapa. W oka mgnieniu plan Pawła spalił na panewce. Daniel i Łukasz mieli się nie odzywać, on miał być mediatorem. Właściwie po co on ich wziął ze sobą? Po co się na to zgodził? Na początku stanowczo protestował, ale skoro plan ich wielkiej ucieczki uwzględniał ich całą trójkę to w końcu uległ i zgodził się by do baru poszli wszyscy. Teraz przełyka głośno ślinę, i ma nadzieję, że nikt nie palnie żadnej głupoty.

– Ja pracuję koszarach wojskowych na obieraku. – Łukasz zaczyna stanowczo popijając w międzyczasie samogon zgrywając twardziela. Tym razem nawet się nie krzywi, choć żar rozlewa się przez jego przełyk. – Dziś po prostu nie informując nikogo wziąłem sobie wolne. Najwyżej mnie wyleją albo zabiorą dodatkową porcję ziemniaczanego gówna na wynos. Też mi strata. – Parska. – Grzyba sobie jakiegoś znajdę gdzieś w piwnicach, szczura sobie upoluje, albo kota i już. Mało to razy kota się jadło? Smakuje jak królik jak się go fajnie doprawi, tylko wiadomo trzeba go dobrze wypatroszyć…

– Haha… – Śmieje się Marco. – A ja naprawdę myślałem, że ty tu ze sobą jakieś zniewieściałe cipki przyprowadziłeś. A tu proszę! Kotożerca! Haha… Nie wszyscy mają tyle samozaparcia by się mruczusiami zajadać. Ty chłopcze nawet nie odpowiadaj. – Spogląda na Daniela. – Wszyscy w kraju wiedzą żeś nierób i po złości do ojca zawsze w opozycji stoisz. To akurat pochwalam. Bez urazy oczywiście.

– Może w końcu przejdziemy do interesów. – Paweł się niecierpliwi.

– Tak, tak interesy rzecz święta.

 

3

 

– Chyba nie mówisz poważnie? – Dziwi się Marco kładąc na stół drugą flaszkę. Jednak towarzystwo przypadło mi do gustu. – Nikt o zdrowych zmysłach nie wybiera się teraz do wykluczonej strefy!

– A co to mało Bezimiennych tam się teraz kręci? Przyłażą tu przecież na potęgę.

– No właśnie, lgną tu jak muchy do gówna! Nie dziwi cię to?

– Zapewne chcą opchnąć tu radioaktywny syf.

– Hahaha…. – Roześmiał się w głos barman. Nieciekawi goście, zasiadjący w Barze Przedwojennym skierowali wzrok na ich stolik. Barman ścisza w net ton głosu. – Pawełku ty chyba pomyliłeś odwagę z odważnikiem.

– Że co? – Paweł skrzywił usta. Cała trójka przyjaciół nie bardzo zrozumiała żart.

– Pozwólcie drodzy panowie, że coś wam wytłumaczę. – Cała czwórka nachyla się nad stołem. – Jak mogliście już zauważyć znam w tym mieście przeróżnych ludzi. Każdego Włóczęgę, Łowcę, Krajana, każdego Grabieżcę. Znam ich aż za dobrze… I wiecie co ich wszystkich łączy?

– To, że są łajdakami i pijakami, chcący fortuny za swoje znaleziska? – Wtrąca się Daniel.

– Nie! – Marco marszczy brwi i czoło. – Znaczy się to też, ale jest coś ważniejszego. Jedna zasada, która od dawien dawna przyświeca wszystkim, którzy swojego szczęścia szukają w strefie wykluczonej. – Unosi palec wskazujący ku górze, tak jakby zaczynał im grozić. – Jeśli nie jesteś Meduzą, nie zapuszczać się do strefy kiedy jest pełnia! W szczególności kiedy zbliża się zima!

Chłopaki patrzą na barmana jak na debila, który rzuca jakimiś przestarzały zababonem.

– Natura, księżyc, zwierzęta, mutanty, zima… yyy… Nic wam to nie mówi?

Cisza zupełna, słychać tylko rozmowy pijaków gdzieś w kącie.

– No żesz kurwa ja pierdole, czego oni was teraz w tych szkołach uczą co?

– Może przejdźmy do rzeczy? My tu gadu gadu, a Wilczaki pod Wrocławiem. – Łukasz pogania barmana, a na jego twarzy rysuje się nieznaczny uśmiech, tak jakby Łukasz powiedział w końcu coś z sensem.

– No właśnie Wilczaki! Widzicie… takie wilki dla przykładu, to bestie, które dzięki ekspozycji na szkodliwe promieniowanie przyspieszyły swoje warunki adaptacyjne do nowego środowiska. Jednym słowem w chuj zmutowały, jak i inne gatunki zwierząt i ludzi zresztą też. – Koledzy słuchają z zaciekawieniem ściskając w dłoniach szklane literatki. – Wyrosły im ogromne kły, zamiast futra wyrosła szczecina, pazury zamieniły się w szpony, normalnie dramat, z dawnych wilków pozostał tylko instynkt. Instynkt który podczas pełni, i jej blasku nakazuje im zwiększyć swoją aktywność. Są pobudzone jak diabli, szukają partnerów i ochoczo wychodzą na żer. A teraz kiedy zima wali drzwiami i oknami muszą robić zapasy. Ludzie to dla nich łatwa zdobycz. No… teraz pojmujecie?

Pojmują.

Wszyscy kiwają głową, że załapali o co chodzi barmanowi. To faktycznie mądry facet, nic dziwnego, że Paweł oraz inni Paserzy wybierają właśnie jego aby opchnąć swoje popromienne zdobycze. Choć pojmują już wszystkie zawiłości związane ze zbliżającą się zimą i pełnią, to upierają się przy swoim. Pójdą do strefy wykluczenia i już. Choćby miały czekać na nich mutanty, demony, i nie wiadomo jakie jeszcze szatańskie pomioty. Opuszczą bezpieczny Wrocław i ruszą na poszukiwanie leku, ale chyba co najważniejsze: na poszukiwanie sensu swojej egzystencji. Każdy z nich czuł się wewnętrznie pusty. Pusty jak wielkanocna wydmuszka, bez jakichkolwiek celów, i perspektyw. Żyli w szarym mieście, będącym częścią szarego kraju, szarego świata. Ale skoro tylu Bezimiennych odnalazło swoje przeznaczenie, to może i oni by mogli? Może i oni mogliby poczuć to samo co ci za płotem? Wolność? Równość? Braterstwo? Czy to mogło stać się realne, namacalne? Musieli spróbować, choćby mieli zdechnąć gdzieś w wylęgarni mutantów. Tu i tak by zdechli. Może dziś, może jutro, nie wiadomo kiedy popromienne gówno przylgnie do każdego z nich. Ale przylgnęło by prędzej czy później, a oni nie chcą być bierni wobec śmierci. Sami chcą zadecydować o sposobie swojego końca.

– Ja nie zamierzam was umoralniać i pouczać, bo moralności w naszym życiu jest jak na lekarstwo, ale muszę was po prostu ostrzec, tak jak czynię to w stosunku do innych Bezimiennych chcących zapuścić się w tę popromienną strefę śmierci. Kim bym był gdybym tego nie uczynił? Czy nie byłbym wtedy niemoralny? – Marco wodzi wzrokiem gdzieś w oddali. Po chwili mruga szybko i skupia się już na trójce przyjaciół. – No, także tego, ostrzec was muszę, ale pchać się w wasze życie nie zamierzam, powstrzymać tym bardziej. Pójdziecie do strefy, zobaczycie na własne oczy co tam się wyrabia to zmądrzejecie. – Marco drapie się po głowie. – Tylko, problem w tym, że ja się stąd nigdzie nie ruszam, więc do czego ja wam do cholery jestem potrzebny?

– Szukamy Bezimiennego, którego zwą Bosy. – Łukasz chwyta za butelkę i rozlewa kolejną kolejkę. Urósł w duchu przez te ostatnie kilkanaście minut.

– Uuu… To macie mały problem panowie. – Barman łyka samogon. – Po pierwsze, jeśli sięgnę w głąb pamięci, to ni w ząb nie mogę sobie przypomnieć choćby chwili kiedy Bosy zdecydował się zapuścić w głąb strefy w czasie pełni. – Znów jego usta przywierają do cienkiej ścianki szkła, i wlewa w siebie kolejne mililitry płonącego żaru. – Po drugie… Ahhh… W zeszłym tygodniu znaleziono jego ciało gdzieś na bagnach w okolicy Doliny Baryczy. Biedak nie zdążył wrócić do nas ze zdobyczami.

– Co go dopadło?

– Może padł od choroby, a potem Wilczaki go obgryzły. Prawdy się nie dowiesz, ale ja obstawiam Bagniaka albo Wodnika. Okolice by na to wskazywała.

– Matko Boska, co to takiego? – Daniel wytrzeszcza oczy, nigdy nie słyszał takich nazw.

– Matkę Boską w to nie mieszaj młodzieńcze. To człowiek człowiekowi zgotował taki los! A tobie jednak radę zostać tutaj we Wrocławiu. Strefa zabije cię szybciej niż myślisz, skoro nie wiesz nawet co to Bagniak, o Wodniku nie wspominając. Bestiariusz się kłania. Mogę odsprzedać kopie, za drobną opłatą.

Daniel otwiera usta aby się odezwać, ale coś nie pozwala mu wydusić z siebie słowa. Strach o bliskich, którzy z taką naiwnością chcą wybrać się w paszczę śmierci, paraliżuje go na dłuższą chwilę.

– Jak widać jednak nie pomogę, także czas wrócić za bar… – Marco chwyta za butelkę i zrywa się z krzesła.

– Szukamy Przewodnika. Pomóż nam. – Paweł chwyta go za przegub lewej dłoni.

– Nie bardzo wiem co ja na tym mógłbym zyskać, oprócz trójki młodych dusz na sumieniu.

– Prawo do pierwokupu artefaktów po dobrej cenie.

– Każdy Bezimienny mi to oferuje. – Marco wyrywa dłoń z uścisku. Patrzy z litością na chłopaka. Obraca się w kierunku lady.

– W takim razie pół na pół. – Zrzuca głośniej Paweł.

Marco się zatrzymuję. Wraca do stolika.

– Niech będzie. Ale każde Ogniwo trafia do mnie.

– Stoi!

4

 

Cała czwórka stawia pierwsze kroki na stopniach schodów prowadzących na wyższe piętra budynku w którym mieści się „Bar Przedwojenny”. To tam znajdują się ukryte kwatery dla Bezimiennych. Marco na lewiźnie wynajmuje je ukrywającym się w mieście wrogom narodu. Zmęczeni wędrowcy mają swój spokojny azyl a on zarobi przy tym godziwie. Poszukiwacze atomowego gówna najczęściej płacą mu w formie bezgotówkowej, ofiarując właścicielowi coś ciekawego ze swoich znajdziek. Marco najczęściej przygarnia od nich Ogniwa, które powstały z metali szlachetnych wskutek interakcji z bardzo silnym promieniowaniem. Ogniwa przypominają szklane kule wypełnione magmą. Emitują ogromne pokłady energii elektrycznej, dlatego na rynku zastępują poczciwe akumulatory. Co prawda szybko się rozładowują ale ludzie są w stanie wiele dla nich poświęcić.

– Ten przewodnik jest doświadczony? Potrzebujemy dotrzeć, aż na Pomorze.

– Miałbym ryzykować swoją dole z wyprawy polecając wam niewykwalifikowanych ludzi? – Marco zatrzymuje się na schodach. Patrzy w twarz Łukaszowi: twórcy głupiego pytania. – Żartuje oczywiście, nie naraziłbym was w żadnym wypadku, nawet dla kilku znajdziek. Macie całe życie przed sobą, szkoda je zmarnować dla tak błahych powodów. Silnoręki na pewno nie pozwoli wam zginąć, jeśli zgodzi się być waszym przewodnikiem. – Znów ruszają w górę.

– Skąd oni biorą te swoje ksywy? Silnoręki? Co to ma być? – Daniel znów wykazuje swój totalny brak wiedzy na temat otaczającej go rzeczywistości.

– On zostaje w mieście, nie martw się! – Paweł uprzedza reprymendę barmana w stronę Daniela, wiedząc, że znów da mu do zrozumienia, że nie poradzi sobie w strefie.

– Widzisz mój drogi chłopcze… – Marco mówi jednak spokojnym tonem. – Twoi przyjaciele wybierając się za płot staną się wrogami narodu, będą ścigani przez organy ustanowione przez twojego ojczulka. Aby się nie zdradzić nadadzą sobie przydomki, to będzie ich znakiem rozpoznawczym. Nie będzie ważne ich wcześniejsze imię czy nazwisko, od czasu przekroczenia granic bezpiecznej strefy będą tworzyć swoją historię na nowo.

– Ale Silnoręki? – Dziwi się nadal prezydencki syn. – Co to ma znaczyć? Gość był królem siłowania na rękę? Czy ma skłonności do dźwigania alkoholu?

Marco znów się zatrzymuję. Nie może znieść takiej pogardy kierowanej w stronę Bezimiennych.

– Słuchaj gówniarzu, myślałem, że masz więcej oleju w głowie. Nigdy nie waż się tak mówić o ludziach dzięki którym ten szary kraj jest choć odrobinę ludzki. Gdyby nie oni nie byłoby leków, ziół, elektryczności, wódy która najwidoczniej otumaniła twój pusty łeb też by nie było, więc miej dla nich odrobinę szacunku i nie gadaj głupot.

– Przepraszam. Po prostu byłem ciekaw skąd tak irracjonalny pseudonim. – Tłumaczy się łamiącym, pełnym niepewności głosem.

– Wyobraź sobie, że czasem ich nowe nazwiska nie biorą się od tak, z powietrza! Silnoręki swój przydomek zyskał dzięki jednej ze swoich eksploracji strefy. Wraz ze swoim bratem poszukiwali znajdziek w okolicach jeziora Gopło. Inni Bezimienni postanowili ich okraść. Zastawili na nich zasadzkę, brat Silnorękiego poległ w konfrontacji, a on sam musiał uciekać. Wpadł w promieniotwórcze bagno. Breja oblepiła jego lewą dłoń, aż do przedramienia i zastygła tworząc na jego ręku niemożliwą do zmycia skorupę, która wtopiła się w jego skórę. Teraz może nią wbijać gwoździe, i nie poczuje nawet ukłucia… Lepiej nie dostać od niego po mordzie. Ot taki dar od post-nuklearnej matki natury.

– Przepraszam. – Raz jeszcze powtórzył Daniel.

– Oby nigdy się to nie powtórzyło. A już na pewno nie w towarzystwie Silnorękiego. Jesteśmy na miejscu.

 

5

 

Silnoręki zgodził się przyjąć gości w swojej kwaterze. Tutaj jest bardziej prywatnie niż w barze na dole. Żadne wścibskie ucho nie będzie w stanie usłyszeć rozmowy o ich interesach, które jednym przynoszą bogactwo a innym zgubę. Silnoręki na początku swojej bezimiennej kariery był Łowcą. Polował na popromienne ścierwo. Tępiąc zagrożenie zdobywał cenne nagrody, którymi handlował aby nie musieć cierpieć głodu, jak zwykły, szary obywatel. Dla przykładu, taka nić Aajoka jest najbardziej pożądanym towarem budulcowym ze skażonej strefy.

Olbrzymie samice pająka, wielkości dorosłego konia, które charakteryzują się dodatkową parą przednich, modliszkowatych odnóży wyrastających z odwłoku, i rzędem setek ostrych jak brzytwa zębów w aparacie gębowym, produkują ją tylko w sytuacji kiedy składają swoje jaja i używają nici jako ich zewnętrzna osłonę. Pokarm pajęczej rodzinie zapewniają wyłącznie samce. Samice czuwają nieustannie przy swoich niewyklutych jeszcze maleństwach. Są wtedy czujne i krwiożercze, nie łatwo jest więc zdobyć cenną nić Aajoka, ale doświadczeni Bezimienni mają swoje sposoby, dlatego Silnoręki w swoim plecaku zawsze ma ze sobą kilka butelek zapalających i granaty.

Teraz Silnoręki łączy profesję Łowcy i Przewodnika piecząc zazwyczaj dwie pieczenie na jednym ogniu. Czekał na jakieś zlecenie gdzie będzie mógł kogoś przeprowadzić przez skażoną promieniowaniem strefę, a tu proszę jakieś szczyle chce się wybrać na Pomorze. Długa trasa równa się duży zysk, dużo znajdziek do odnalezienia. Idealnie. Czemu chcą się tam wybrać nie bardzo go to interesuje, on ma być tylko ich kompasem, kimś kto wskaże bezpieczną trasę, choć o samo bezpieczeństwo w głównej mierzę będą musieli martwić się sami. Co prawda Bezimienny będzie ich chronił, w razie potrzeby zabije tyle mutantów ile tylko zdoła, ale ich życia na szalę swojego sumienia i odpowiedzialność nie położy. Chcą się zapuścić w paszczę śmierci to tylko i wyłącznie na własne życzenie.

 

– Czyli wybieracie się do strefy tylko wy dwoje?

– Tak jest. – Odpowiada Kaczmarek.

– A ten trzeci co sterczy za drzwiami?

Silnoręki spogląda w kierunku drzwi. Słyszał wcześniej cztery głosy, a do jego kwatery weszła trójka mężczyzn. Daniel tkwił przed progiem. Przed samym wejściem do kwatery Marco słusznie zauważył, że obecność Daniela może wywołać mieszane odczucia u Silnorękiego. Nienawidził on bowiem Stefana Zatorskiego, za wszystkie świństwa jakie wyrządził Bezimiennym. Jego syn mógłby być zapalnikiem, który uwolnił by ogień gniewu, a tego nikt, kto zna Bezimiennego by nie chciał.

– Nasz znajomy zostanie tutaj,na miejscu i zadba o nasze rodziny. Nie wiemy przecież ile dni zajmie nam wyprawa. – Tym razem to Łukasz odpowiada z wyczuwalną dozą niepewności.

Marko stoi tuż przy oknie, pali śmierdzącego papierosa i wpatruje się przez zabrudzone okno na opustoszały plac przed budynkiem. Kontroluje czy nie zbliżają się wojskowi. Nie wtrąca się do ustaleń między Bezimiennym a dwójką przyjaciół: jest bierny. On pełni tylko rolę pośrednika w ich transakcji wiązanej.

– W takim razie to będzie pięćdziesiąt litrów benzyny za łeb, płatne z góry. Przelejecie je jako depozyt tutaj u barmana.

– Benzyną się nie martw. Ja za nich założę. – Odzywa się w końcu Marco, gasząc papierosa w zaśniedziałej popielniczce. – No co się tak patrzysz. Powiedzmy, że ja też liczę na zyski z wyprawy.

– To twoja benzyna i nic mi do tego. Ważne aby te sto litrów wpłynęło na moje konto. – Silny wodzi wskazującym palcem tuż obok oczu barmana. Po chwili wskazuje na Łukasza. – Strzelać potraficie?

– Jeszcze nie miałem szkolenia podstawowego. – Odpowiada coraz mniej pewnie Białek.

– Ja potrafię za to świetnie strzelać! – Wyrywa się z odpowiedzią Kaczmarek. – Przeszedłem szkolenie zaawansowane, umiem używać broni w boju.

– W końcu jakieś konkrety. – Silnoręki kiwa z uznaniem głową. – Będzie jednego mniej do pilnowania. – Uśmiecha się głupkowato. – Robimy więc tak. Ruszamy jutro z wieczora, kiedy się ściemni.

– Gdzie mamy czekać? – Pyta Łukasz.

– No właśnie… – Silnoręki drapie się swoją skamieniałą ręką po wyłysiałym zakolu na głowie. Jego niegdyś bujna i gęsta czupryna z każdą dawką promieniowania linieje coraz bardziej. – Spotkamy się jutro po zmroku w starym zamku w Oleśnicy. Będę was tam wypatrywał.

– Co? To przecież czterdzieści kilometrów.

– Jak się nie podoba to szukajcie sobie innego przewodnika. – Silnoręki odsuwa krzesło od stołu, wstaje i zapalając fajkę podchodzi do swojego plecaka usytuowanego na komodzie pod jedną ze ścian. – Wątpię by ktoś był na tyle głupi jak ja by wybierać się do strefy kiedy zbliża się pełnia.

– Zamknij mordę Białek! – Paweł naskakuje na kolegę i kopie go wojskowym butem w łydkę. Łukasz syczy z bólu. – Jasna sprawa panie Silnoręki, dotrzemy choćby i do Sycowa.

– Wystarczy do Oleśnicy. Mam tam ukryty pojazd. Ruszymy nim dalej. Weźmiecie ze sobą swoją broń, jeśli jej nie macie Marco pewnie was poratuje. – Marko kiwa głową i uśmiecha się. Zrobi kolejny świetny interes. Ma na sprzedaż najlepszą nielegalną broń w całym mieście. Nikt nie ma takich egzemplarzy co on. – Z miasta musicie wydostać się sami. Ja wam nie zdradzę swoich przejść. Tylko uważajcie na tych jebanych pograniczników przy płocie. Skurwysyny są coraz bystrzejsi. – Łukasz znów obrywa od Pawła w łydkę. Tym razem profilaktycznie, aby czasem nie zachciało mu się wyjawiać profesji Kaczmarka. W tym czasie Silnoręki zapina klamrę na parcianych paskach plecaka. – I ostrzegam, zbliża się ta jebana pełnia, będzie niebezpiecznie!

– Wiemy. – Odpowiadają jednym głosem.

– Naprawdę niebezpiecznie.

– Wiemy.

– Terminu dotarcia na Pomorze nie potrafię przewidzieć. Przy dobrych wiatrach w kilka, może w kilkanaście godzin będziemy na miejscu, ale biorąc pod uwagę wszelkie możliwości może to być dzień, może dwa, tydzień albo i miesiąc. Stawka się nie zmienia, to tak dla jasności. – Przyjaciele kiwają głową z aprobatą. – Na koniec jeszcze jedno. Nie daje gwarancji, że dotrzemy tam w ogóle! I nie biorę odpowiedzialności za wasze zdrowie i życie, zgadzacie się na ryzyko tylko i wyłącznie z własnej nieprzymuszonej woli.

– Tak jest!

– I na litość boską Marco, dorzuć im w gratisie ode mnie kopię Bestiariusza Bezimiennych. – Uśmiecha się z przekąsem. – Ten jeden wygląda jakby nie wiedział zupełnie na jaką wyprawę się wybiera.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • rozwiazanie rok temu
    Masz dobry styl i sfastrygowałeś niezłą wizję na przyszłość. Pozdrawiam ?
  • Bardzo dziękuję za miłe słowa. Mam nadzieję, że tekst w jakimś choćbym małym stopniu się spodobał.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania