Bracia Wilcy rozdział 1 (Fikcja Historyczna)

Tekst powstał jakieś osiem lat temu i przez ostatnie siedem uważałem, że zaginął bezpowrotnie. Ostatnio odnalazłem go przypadkiem i zacząłem się zastanawiać czy warto kontynuować jego pisanie. Postanowiłem więc zamieścić tutaj pierwszy rozdział i zapytać was o zdanie.

***

Malownicza słowiańszczyzna przełomu dwu tysiącleci obrastała bujnie borem, gdzieniegdzie tylko znaczonym łąkami i polami. Te pierwsze znaki osiedlenia się ludzi okalały bogate, szerokie puszcze; niczym krajka lub haft ozdobny kaftan.

Dwory, dworki i domostwa zaznaczały wśród nich swą obecność. Ich właścicieli żyli z ziemi, wojny lub po trosze z obydwu. Szczodry, waleczny Książę, który na ów czas władał na tych ziemiach, dawał szerokie możliwości korzystania z obydwu tych źródeł. Biorąc udział w niezliczonych wojnach, potyczkach i wyprawach, po których najmężniejszym ze swych wojów chętnie nadawał surową, lecz urodzajną ziemię. Byli jednak wśród jego poddanych tacy, co rzadko zaglądali na własne ziemie, zostawiając je raczej pod opieką swej rodziny i służby. Wśród nich zdarzali się i tacy, którzy spokoju potrafili zaznać tylko w ogniu wojny.

Na jednym z pagórków pośrodku pól stał piękny dwór, do którego po bokach przylegały przynależne mu aż trzy wsie. Stał on pośrodku gęstych i niedostępnych lasów, wykarczowanych specjalnie dla niego. Na sztucznie stworzonej wielkiej łące stały również wsie; wszystko dookoła skąpane było w zielonym puchu okalających go borów. Jednak te piękne ziemie przez trzy ostatnie lata tylko raz widziały swoich prawowitych panów. Było to niedługo po wybudowaniu dworu w miejscu starej polanki węglarzy. Teraz jak okiem sięgnąć rozpościerały się tam pola i pasieki. Konie biegały wolno po łąkach i wolno również pasły się krowy. Puszcza wokoło dworu była tak głęboka, że zwierzęta i tak nie miały drogi ucieczki. Ze świata zewnętrznego do wiosek prowadziły jedynie dwa trakty. Tak właśnie w odosobnieniu i bez zewnętrznych ingerencji istniała ta oaza cywilizacji wśród niezbadanej puszczy.

W „Leżu” bo tak się ten dwór nazywał rządził Grododzierżca zwany z racji chuderlawej postury Chrustem i Klucznica. Poczciwi z nich byli ludzie i wierni. Frapował ich zatem los tych ludzi, których raz tylko mieli okazję widzieć w życiu, ale uznawali ich za swych panów. Nie raz już rozprawiali o właścicielach majątku, który już dawno uznali za swój dom i jak o własny się troszczyli.

Ze wszystkich mieszkańców którzy zamieszkiwali włości, tylko ta dwójka poznała braci, którzy pozwalali im tu mieszkać, i do których wszystko jak okiem sięgnąć należało. Niestety to krótkie spotkanie sprzed lat nie powiedziało wiele o szlachcicach, którzy za ogromne pieniądze wybudowali domostwo po to tylko, by je na pastwę zostawić. Im więcej o nich mówili, tym więcej myśleli. Na samym początku rozmowy te przydarzały się rzadko - ciche i krótkie, zazwyczaj rozgrywały się gdzieś w lesie, bądź za zamkniętymi drzwiami, żeby nikt ich nie usłyszał. Po latach jednak namnożyły się domysły i spekulacje. Rozprawy zdarzały się kilka razy w tygodniu, a ich bezowocność wzmagała frustrację, przez którą stawały się one coraz burzliwsze. Temat dla nich był na ów czas niezwykle poważny. Nie mieściło się bowiem w głowach współczesnych, jak może istnieć dwór bez pana, bądź jego żony, czy innej rodziny zastępującej go podczas nieobecności w obowiązkach gospodarza.

- Żyć się tak ni da! Ja musza wiedzieć komu służa, za czem tu wyglądam, komu gęsi pasam - niespodziewanie zawyła w niebo Klucznica - Przeca my tu sami jak ten palec na odludziu skończonym. Toż tu nawet dziad tylko z rzadka się trafi.

- Cichaj durna – mruknął Chrust, stary i żylasty chłop. Długie wąsy zasłaniające usta uniosły się trochę w górę razem z krzaczastymi brwiami, nadając jego twarzy wygląd starej rozeźlonej pustułki.

- Sam żeś durny Stary! – Klucznica wycierając ręce w fartuch, który opinał gruby brzuch, naciągnęła na czoło czepek i nadęła rumianą, okrągłą twarz. Posłała groźne spojrzenie świńskich oczek Chrustowi i kijkowi, który ten właśnie strugał. – Ja musza wiedzieć, kto je mój pan, komu ja co dnia chałupa sprzątom!

- To idź i się ich pytaj, może ci echo w tej chałupie odpowie – wycharczał Chrust złośliwie i splunął, aż mu postawiło włosy i wąsy, tym razem zmieniając jego twarz w oblicze głodnego pasikonika.

- Żarty się cie imajo – Burknęła urażona Klucznica, a jej twarz (zwykle różowa) spurpurowiała i zastygła w wyrazie świętego oburzenia.

Nóż znowu zaczął chrobotać o drewno.

- Trupom Mania służym – szepnął Chrust. Każde z nich już wcześniej o tym myślało, ale jeszcze nigdy żadne nie odważyło się tych słów wypowiedzieć.

- Milek... Co też ty...?

- A to ja!- Chrust nastroszył wąsa, tym razem transformując swą twarz w coś pomiędzy szczurem a sępem – Jakby żywe były to by i zajechały. Musi, że oni już tam na drugiej stronie – znacząco wskazał nerwowym ruchem głowy niebo.

- Ależ Milek. Toć umyślnego by tu nom przysłali. Przeca to wielkie rycerze w drużynie jaśnie pana Kniazia.

- Tak? Kto ci to powiedział?! Oni może? – Chrust parsknął rozeźlony- Zbóje zwykłe to były, Mańka. Zbóje!

- Sam żeś je zbój, Miligor! Zbój i gałgan wszeteczny! – W oczach klucznicy zabłysły łzy gniewu i rozpaczy - Szlachetne woje z drużyny królewskiej, pany twoje, a ty tak o nich?

- Martwy zbój panem mi nie jest i nie będzie!

***

- Podpalaj, podpalaj, podpalaj! Na litość Boga w niebiesiech zaraz cię, Czcibor, ubiję!

- Trzym pysk, bracie! Hubka zamokła.

- Przecie nas zaraz znajdą...

- To będzie bitka - w ciemnościach twarz usmarowana dziegciem błysnęła bielą zębów.

- I tak będzie, a podpalić musimy – Czębor był już zrezygnowany. Trzy dni w ciągłym ukryciu w śniegu i mrozie potrafią złamać najtwardszych.

- Tam – głos brata wyrwał go z odrętwienia. Odwrócił się i zobaczył trzech strażników na patrolu. Trzymali pochodnie – Wiesz, co robić.

Czębor nagle spoważniał. Tylko lekko skinął głową i przygięty ruszył szybkim truchtem między chałupami. Już po krótkiej chwili wyskoczył zza węgła zaledwie kilka metrów przed zaskoczonym patrolem. Teraz, w świetle księżyca, który na chwilę wychynął zza ciężkich chmur i w roztańczonej poświacie płonących pochodni, mogli go nie tylko zobaczyć, ale dokładnie mu się przyjrzeć. Był wysoki. Co najmniej o głowę wyższy od najwyższego spośród strażników. Smukły jak strzała, w przemoczonej koszuli i grubym, dopasowanym skórzanym kaftanie. Na twarzy zdobnej misternie strzyżonym zarostem, spod ociekającej wodą misiurki, błysnął, pokonując wyraz zmęczenia szelmowski uśmiech. W ręku lśniła szeroka dalekowschodnia szabla.

- Panowie strażnicy, upraszam pomocy! Szukam drogi do najbliższej katowni. Wierzę, że mnie tam czekają. Jestem Czębor Wilk zwany Lisem!

Strażnicy wstrzymali oddech. Dzięki nagrodzie za tego człowieka żaden z nich nie musiałby już przepracować ani jednego dnia z reszty swego dostatniego życia. Bez namysłu pochylili włócznie, ustawiając się w trójkąt. W tym momencie świst rozdarł powietrze za nimi. Po nim nastąpiły trzy głuche trzaski. Lider oddziału, który stał na czele trójkąta, najpierw wolno spojrzał przez ramię, a potem się obrócił. Przez jedną straszną chwilę patrzył na olbrzyma-wilkołaka.

„Ponad pół łokcia większy od Lisa”, zdążył pomyśleć, zanim jego głowa została odcięta jednym ciosem Częborowej klingi - tak błyskawicznym, że nawet tego nie zauważył. Mrugnął tylko z niedowierzaniem, gdy drugi z Wilków przezywany Niedźwiedziem wyjął pochodnię z jego bezwładnej ręki. Dopiero sekundę później ciało upadło, a głowa oderwała się i potoczyła w dół błotnistą uliczką.

- Nieźle – pochwalił Czcibor.

- Nieźle?! – zawył Czębor – Głowa nie odpadła od ciała, póki się biedaczysko samo nie przewróciło!

- No wiem. Nieźle. – Odparł ze zwykłym sobie spokojem Niedźwiedź.

- Nieźle... To był majstersztyk! Mistrzostwo! Kunszt nieludzki!

- Toć mówię: nieźle.

- Ty głupi, kwadratowy bloku starego nieruchawego mięcha! Ty byś nawet byka w kark nie trafił!

- Bo nie muszę, gdzie bym nie trafił, i tak bym zabił. Ty za to byś byczego karku nie przerąbał, choćbyś cały dzień tym swoim kozikiem machał.

- Mój sejmitar kozikiem nazywasz?!- Lis zadarł głowę z oburzenia – Ty łupieżu zawszony! Ja bym patykiem wołu ubił. Jakby był w pełnym pędzie, to bym mu ten patyk w oko wsadził i jeszcze uskoczyć zdążył!

- Przyjmuję. O beczkę piwa.

- CO?!

-Więc postanowione. – Niedźwiedź uśmiechnął się złośliwie półgębkiem – A teraz chodź. Przestaje padać. Spalimy sobie miasto, to się trochę uspokoisz.

***

-... ja ci mówia, że prawe to męże i zauszniki naszego księcia pana! – Mania wrzeszczała coraz głośniej.

- Takie z nich zauszniki jak z koziej dupy trąba!

Kłótnia trwała jeszcze długo, gdy kilkaset kilometrów dalej na zachód buchał w niebo dym palącego się miasta.

***

-No i masz swoją bitkę, psia twoja mać!

-Więc twoja też. – Czcibor odepchnął tarczą dwóch napastników, po czym potężnym ciosem ciężkiego topora rozłupał jednemu z nich głowę w hełmie jak orzecha.

-A żeby cię tak... – sejmitar błysnął krótko i karmazynowa smuga krwi trysnęła z rozpłatanego gardła.

Bracia stali na schodach prowadzących na mury. Dzielnie odpierali ataki mnożących się coraz szybciej strażników i żołnierzy. Bardzo powoli parli tyłem do góry. Wkoło szalał pożar, zajmując budynek za budynkiem, ulicę po ulicy. Strażnicy skupili wszystkie wysiłki, by złapać winnych, mieszczanie, by gasić pożar a plebs, by panikować i jak najskuteczniej przeszkadzać wszystkim innym.

- Nadbiegają z góry! – krzyk osłaniającego tyły Lisa wyrwał drugiego wojownika z bojowego transu – Tylu już nie poradzimy. Musimy skakać!

- Tam będzie ze siedem metrów... – jęknął Niedźwiedź.

- Masz lepsze propozycje?!

- Na trzy? – zgrzytnął po chwili.

- TRZY!

Ostatnie okręgi, które miecze opisywały w powietrzu z przejmującym świstem, zamknęły się. Ostatnie krople tryskającej posoki zatrzymały się w przestrzeni. Bracia Wilcy z dzikim wrzaskiem przeskoczyli zwieńczenie obronnych murów i zniknęli w mroku. Po krótkiej chwili dał się tylko słyszeć odgłos ciała uderzającego o ziemię. Jednego ciała.

***

Czębor opadł miękko jak kot. Przeturlał się dwa razy i już stał z powrotem na nogach. Rozejrzał się dookoła i popatrzył w górę. Jeszcze nie podeszli do murów. Za bardzo się boją. Czasem bycie człowiekiem-legendą ma swoje dobre strony. Głównie wtedy, gdy akurat nikt nie próbuje odciąć ci głowy dla nagrody. Podszedł do Niedźwiedzia leżącego w błocie, rozchlapanym siłą upadku. Na jego usta wypełzł złośliwy uśmiech.

- Co się stało, braciszku? – zapytał z przesadnie udawaną troską, przeciągając samogłoski – Czy sobie aby dupy nie stłukłeś? Bo walnąłeś w ziemię jak, nie przymierzając, dzik w sosnę.

- Pies... cię... jebał... Czębor...

Lis uśmiechnął się jeszcze szerzej, a potem zerknął na mury. Pierwszy strach minął i żołnierze już tłoczyli się przy blankach, wyglądając za braćmi.

-Wstawaj, zanim te oszołomy wpadną na to, żeby połapać się za łuki! – powiedział już zupełnie poważnie – Czeka nas jeszcze przeprawa przez Odrę.

Czcibor zebrał się bardzo powoli. Obolały i umęczony ruszył razem z bratem w kierunku rzeki, lekko kulejąc.

***

-A nie słyszałaś, głupia krowo, co ten dziad, co tu był przed trzema miesiącami, gadał?

Wąsy i włosy Chrusta latały we wszystkie strony, tak krzyczał i machał głową, a jego skóra zaczynała już fioletowieć z gniewu. Całość przedstawiała niezbyt przyjemny obraz epileptycznej mątwy – Bracia Wilcy! Tak ich wołają! Dlatego gród swój „Leże” nazwali. Najemne zbóje, siepacze i rozbójniki! Gród ten cały krwią jest nasiąknięty, bo za krwawe pieniądze postawiony!

- A co dziad jeszcze godoł, zapomniałeś? – Mania uśmiechnęła się z wyższością – U kogo za siepaczy robio, to ty już niby nie słyszał?

***

Dwie postaci ociekające wodą wkroczyły do wojennego obozu, który wcześniej znajdował się u bram miasta. Teraz jednak, ze względu na buchający żar pożaru i sprawnie przeprowadzoną akcję wojskową przejęcia tego, co po pożarze jeszcze stało, ciury przesuwały namioty i dobytek do tyłu. Wojowie, którzy obecni w obozie wychodzili im mimowolnie na spotkanie ustawiając się w bezładny szpaler, który wiódł do największego z namiotów. Był on wielkości chaty, rozstawiony na planie okręgu i pyszniący się niebiesko-białymi pasami oraz proporcem z pawiem, powiewającym u szczytu środkowego masztu.

Szli tak wśród spojrzeń wojaków. Lis wyprężony jak struna, sprężystym i płynnym krokiem, z zawadiackim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Niedźwiedź z kolei, lekko przygarbiony człapał jak zawsze, kolebiąc się na boki. Poły namiotu strzeliły na boki i ze środka wyszło im naprzeciw trzech mężczyzn. Pierwszy, w krótkiej kolczej koszulce i niebieskim płaszczu, z mieczem o złotej rękojeści u pasa, prawie biegł im na spotkanie. Dwaj pozostali, tęgiej postury i bogato odziani, również szli spiesznie, jednak bez entuzjazmu, co jakiś czas posyłając sobie wymowne spojrzenia i poprawiając złote pasy na pokaźnych brzuchach. Wojownik idący na ich czele wreszcie dopadł braci. Barczysty brodacz wzrostu Czębora objął ich obu szerokimi ramionami, a następnie przytulił i ucałował każdego z osobna.

-Zbóje! Przechery! Czarty z piekła rodem! Jak żeście tej sztuki dokonali?! Toć jak się tej misji podjęliście, pewnym był, że was więcej żywych nie ujrzę!

-Nieźle było, nie? - Niedźwiedź wyszczerzył zęby w drapieżnym uśmiechu.

-Nieźle?! - krzyknęli Czębor i Kniaź jednym głosem.

-Toż wyście sztuki niemożliwej dokonali. - kontynuował przyjaciel braci.

-Toć mówię: nieźle. - Czcibor położył ogromne łapy na ramionach towarzyszy – Co mi przypomina... Znajdzie się w obozie byk?

***

-No masz. Wyostrzyłem ci już nawet – Niedźwiedź podał bratu zastrugany z jednej strony kołek.

-To patyk miał być, a nie wykałaczka!- Czębor oglądał z każdej strony kijek krótszy niż łokieć – Idę, sam sobie odpowiedni znajdę.

-Byk zły, puszczą go zaraz, a tyłem bronić się nie łacno.

Lis zgrzytnął zębami.

-Czy wyście do reszty rozumy postradali?!- Kniaź wbiegł między nich, machając rękami- Nie pozwalam! Nie mam zamiaru tracić jednego z was przez głupi zakład!

-Nie zaraz taki głupi...-Spróbował Czcibor.

-Głupi i basta! Nie zezwalam! Co ja mówię? Zabraniam!

-Nie godzi się to, mości Książę. - zgrzytnął Niedźwiedź- Byka nam ofiarowałeś, możemy z nim zrobić, co nam się podoba.

-Bo nie wiedziałem, co wy, gałgany, planujecie!

-To nieważne. Dałeś...- odezwał się Lis.

-Dziesięć wam jeszcze ofiaruję! To nie o byka przecież chodzi, a o życie jednego z moich wojów. Nawet takiego, co rozkazów nie chce słuchać.

-Żołd żeśmy odebrali za skończoną kampanię, nowego zaciągu jeszcze nie było. Żadni z nas Książęcy wojowie.

Książę poczerwieniał i z wściekłością zdarł z głowy swój hełm, by cisnąć go o kamienie pod swymi stopami.

-Więc won mi z obozu!

-Wojna skończona, więc i żaden to wojenny obóz. - Czębor uśmiechnął się półgębkiem.

-Tylko tyle dla was warta nasza przyjaźń, bracia? - kniaź zniżył głos do szeptu.

-Nie z bratem teraz mówię, a z władyką, co na wolność swoich ziemian nastaje. - Twarz Czcibora zyskała na ostrości rysów, a oczy utkwione w rozmówcy zaczęły się jarzyć dziwnym blaskiem.

-Zważ, do kogo mówisz! - z oburzeniem krzyknął jeden z nieodłącznych doradców Księcia – Bo cię pod sąd wezmę!

Na te słowa w Niedźwiedzia wstąpiła witalność, o którą nikt postronny nie posądziłby niezgrabnego olbrzyma. W mgnieniu oka zwarł (zwykle mozolne) cielsko i jednym susem doskoczył do grożącego mu możnego. Zgiął się w pół i zaryczał jak zwierzę, od którego wzięło się jego przezwisko. Grubas z wrażenia siadł tak jak stał, a z twarzy odeszła mu cała krew. Zanim straż dobyła mieczy, a Czcibor skończył to, co zaczął, Lis wpadł w sam środek zamieszania z szeroko rozpostartymi ramionami.

-Mir! -krzyknął i spojrzał bratu prosto w oczy- Wystarczy. Zakład trzeba rozstrzygnąć.

Niedźwiedź wyprostował się i opuścił wzniesione pięści. Kiedy, podążając z powrotem w stronę byka, mijali Kniazia, Czcibor spojrzał mu w oczy i powiedział cicho:

-Wystarczyło, byś nas poprosił.

***

Czębor na wpół schylał się, na wpół kucał. Lewą nogę wysunął daleko do tyłu, w prawej ręce ściskał zaostrzony kij, lewą dla równowagi wypuszczając w bok, na zmianę zaciskając pięść i rozkładając palce w wachlarz. Wzrok utkwił w oczach byka, jakby próbował go zahipnotyzować. Zwierzę wciąż było na postronkach, lecz pięciu trzymających je mężczyzn szybko opadało z sił. Był to wspaniały buchaj, same mięśnie i nawet grama tłuszczu. Zdrowy tak, że aż sierść na nim błyszczała. A jaka wola walki! Szarpał się na linach od dwudziestu minut i nawet się nie spienił. Podziw Lisa byłby jednak znacznie większy, gdyby nie stał dokładnie na wprost rozjuszonego byka.

- Wybrałem ci sztukę z największymi ślepiami, braciszku! - Ryknął Czcibor z boku i zaśmiał się gromko.

Czębor jednak już tego nie słyszał. Nie słyszał już bowiem niczego, istniał jedynie on i byk. Powoli kiwnął głową. Liny zostały puszczone. Wściekły buchaj rozpoczął szarżę, drąc darń kopytami i rzucając na boki masywnym łbem. Śmiałek naprzeciw niego stał w bezruchu jak posąg.

Dopiero w ostatniej chwili, gdy bestia opuściła głowę, mierząc rogami w stojącego mu na drodze człowieka, i gdy dzieliła ich już tylko długość kilku kroków Lis ruszył. Wszystko działo się zbyt szybko, by mogło to zarejestrować niewprawione oko. Bohater wyrzucił w przód lewe ramię, łapiąc byka za róg i w tym samym momencie mocno odbił się od ziemi. Gdy był już w powietrzu, z całej siły pchnął zastrugany kawałek drewna, przebił oko i zazgrzytał o kość. Obrócił się w zręcznym fikołku, znalazł się nad zwierzęciem z twarzą zwróconą ku niebu. Już puścił róg i miał lądować, ale zabrakło ćwierć uderzenia serca. Buchaj rażony bólem, wygiął swe ciało w paroksyzmie i wyrzucił w górę tylne kopyta, trafiając Lisa w sam środek pleców. Wojownik wyleciał kolejne dwa metry w powietrze i opadł z hukiem tuż obok miotającego się w spazmach, oszalałego z bólu byka.

- Czębor! - Niedźwiedź skoczył naprzód z tą samą witalności, z którą wcześniej dopadł książęcego doradcy.

Lis leżał na trawie zwinięty w kłębek, z rękami owiniętymi wokół głowy. Paraliżujący ból uniemożliwiał mu walkę i ucieczkę. Czcibor z dzikim zwierzęcym rykiem pędził w stronę bestii, za wszelką cenę starając się zwrócić na siebie jej uwagę.

Dopiero teraz do zgromadzonych zaczęło docierać, co się dzieje i niektórzy jęli chwytać za włócznie. Zwierzę w końcu dostrzegło Niedźwiedzia i zaszarżowało wprost na niego, brocząc krwią z wyłupionego oka. Nie mieli już do siebie daleko i żaden z nich nie zwalniał kroku, gdy nad publiką rozbrzmiał czyjś głos:

-On nie ma broni!

Zderzyli się. Buchaj już miał podnosić łeb i brać przeciwnika na rogi, ale długie ręce Czcibora zapewniły mu ułamek sekundy przewagi, której potrzebował. Z pełnego rozpędu i z ogromną mocą strzelił pięścią bestię między oczy. Mgnienie oka później odleciał na bok, odrzucony siłą rozpędu ogromnego stadnika. Tłum zamarł. Zwierzą przebiegło jeszcze może kilka metrów i runęło, ryjąc głową glebę. Na chwilę czas się zatrzymał. Wszyscy trzej leżeli nieruchomo na pobojowisku. Żaden ze świadków zdarzenia, którzy potem opowiadali tą historię po karczmach i dworach, nie umiał określić jak długo trwał ten moment ciszy. Dopiero donośny jęk Niedźwiedzia złamał zaklęcie, i przywrócił bieg czasu.

-Czębor... Czębor!

Mężczyzna podniósł się powoli i, zgięty wpół, z lewą ręką opasującą żebra i prawą zwisającą bezwładnie wzdłuż ciała, jął zataczać się w kierunku drugiego z Wilków. W końcu dotarł do niego i runął przy nim na kolana.

-Czębor...

-W porządku...- sapnął wolno, przewracając się na plecy – chyba...

Przez chwilę patrzyli się tylko na siebie, bez żadnego wyrazu na twarzach. W końcu Lis uśmiechnął się półgębkiem.

-Ale żeby zwykły byk... takie manto? Nam...?

Niedźwiedź parsknął śmiechem, ukazując zalane krwią zęby.

-Będziesz żył, zbóju. Będziesz żył...

-A ty?

-Co to w ogóle za pytanie? - Odparł Czcibor i stracił przytomność.

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 12

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • alfonsyna 13.12.2015
    Pisać, pisać, ja bym zapewne czytała, bo taki klimat bardzo mi pasuje. Skojarzyło mi się trochę z historią o braciach Grossbart, którą bardzo lubię, a poza tym słowiańszczyzna też mi odpowiada pod niemal każdą postacią :) Na pewno udało Ci się mnie wciągnąć w tą opowieść, a i bohaterów polubiłam od pierwszego przeczytania. W kwestii technicznej - jakieś literówki chyba gdzieś tam były, no i brak czasem spacji po myślnikach, ale ogólnie nie było nic, co by mi jakoś mocno przeszkadzało w odbiorze. Podsumowując, liczę, że jednak zamieścisz jakiś ciąg dalszy, pozdrawiam :)
  • Mama 27.12.2015
    Nie rozmiłowałam się do tej pory w tego rodzaju literaturze ale ten rozdział przeczytałam z zapartym tchem. Bardzo chciałabym poznać dalsze losy braci - zbójów a jeszcze bardziej bym chciała posiedzieć w kuchni z Klucznicą i Chrustem, stroszącym wymownie swoje wąsiska i brwi krzaczaste i posłuchać ich ni to kłótni ni przekomarzania. Bardzo dynamiczny sposób przedstawiania zdarzeń - zdaje się, że to film. Postaci bardzo wyraziste, krwisto-cielesne z charyzmatycznymi charakterami a nawet "charakterkami" wydają się znajomymi od dłuższego czasu jak nie od zawsze. Obcując z bohaterami opowiadania mam wrażenie bycia na swoim miejscu, wśród osób , między którymi mam prawo przebywać. W taki przyjazny sposób zostałam w tym opowiadaniu przyjęta jako czytelnik ale także świadek wydarzeń. Rada bym uczestniczyć w nich dalej. Powodzenia w konstruowaniu dalszych losów bohaterów i budowania tej dynamicznej, pełnej zmiennych akcji fabuły. Barwnego języka życzyć nie będę, bo go po prostu masz tak jak i talent do pisania. Pisz, zatem i raduj nim swoich czytelników.
  • Khartus 09.04.2016
    Całkiem, całkiem. Na samym początku dowaliłeś sporo opisów, przec co akcja jest bardzo spowolniona i czyta się ciężko. Również dialogo, ale to jest jak najbardziej do wybaczenia bo pisane słowiańszcyzną. Opisy walk realistyczne, wręcz genialne. Widać w nich odmienny styl niż ten co występuje m.in u zwykłych rycerzy. Wszystko masz tu przemyślane. Rażą trochę te przeskoki między miejscami ale dajesz przez to możliwość ochłonięcia między kolejnymi wydarzeniami. 5
  • Khartus 09.04.2016
    P.S drugi rozdział wydaje się dłuższy. Zostawię go sobie na wieczór. Zapraszam również do mnie. Jeśli lubisz fantasktykę.
  • Nazareth 09.04.2016
    Khartus Dziękuję ci, bardzo mi miło że ci się podobało. Drugi rozdział może wydawać się dłuższy ale po prawdzie jest trochę krótszy :) Fantastykę lubię i szczerze mówiąc od kilku tygodni obiecuję sobie poczytać twoje teksty. Gdyby nie problemy z czasem już dawno bym to zrobił :)
  • Jared 13.05.2016
    Spóźnione, ale szczere! :D

    Ok. Najpierw trochę formalności:

    Jest sporo błędów - nie żeby mi jakoś specjalnie przeszkadzały, ale np. "na-ów-czas" nieco w oczy kole. Na pewno, natomiast, poprawiłbym powtórzenia, bo dziwnie się czyta słowa, która występują tak blisko koło siebie. Np. "obydwu - obydwóch", drugi akapit.

    Bardzo mi się podoba klasyczne podejście do narracji. Najpierw ogólny zarys świata -> potem taki polityczno-społeczny, z wyjaśnieniem, kto rządzi i jakich zajęć ima się ludność -> i w końcu konkrety. Dawno nie widziałem takiego podejścia na Opowi, zwykle autorzy mają potrzebę forsowania akcji od razu i takie elementy, jak opis świata wpychają między dialogi i fabułę albo gdzieś w środek.

    Dobór słów jest po prostu epicki. I tu jestem bardzo mile zaskoczony. Opisy są ciekawe, ale nie przesadzone, po prostu świetnie dobrane. To zdanie jest genialne:(mimo braku przecinka przed "durna")

    "- Cichaj durna – mruknął Chrust, stary i żylasty chłop. Długie wąsy zasłaniające usta uniosły się trochę w górę razem z krzaczastymi brwiami, nadając jego twarzy wygląd starej rozeźlonej pustułki."

    Sama wymiana oklepanego chudy na żylasty daje bardzo dobry efekt. I ten chłopski folk w dialogach. Mmmm. :D

    Tekst jest czasami komiczny. Chłopstwo jest zabawne w swojej prostocie, a i Czębor zdecydował się zakończyć rozdział zabawnym akcentem. Klimat słowiański ostatnio zapchał cały rynek, ale ująłeś go tak jakoś... historyczniej i jest to dla mnie coś nowego. Nie ulega dla mnie wątpliwości, żeś najlepszym konstruktorem dialogów na Opowi, zdecydowanie. Jest w nich to pisarskie wyczucie, złoty środek, czytając czułem się jakbym oglądał praprzodków Kargula i Pawlaka i ani na chwilę nie miałem wrażenia "przedobrzenia".

    Fabuła jest... różna. Pierwsza część z paleniem wioski przewinęła się milion razy na opowi i miałem obawy, czy aby fabuła nie będzie zbyt oklepana. Wyszedłeś i z tego obronną ręką, dalszej części z bykiem zdecydowanie nie mogę nazwać oklepaną. ;P Z drugiej jednak strony mały niedosyt, bo spodziewałem się więcej fantasy, ale to już co kto lubi. 4.5
  • Nazareth 13.05.2016
    Jared, bardzo mi miło, że zechciałeś wstąpić do mnie. Dodatkowo, zostawiłeś mi piękny, konstruktywnie krytyczny komentarz, którego nie sposób nie docenić, a niektóre jego części wręcz sprawiły, że spłoniłem się jak dzierlatka ;)
    Za błędy przepraszam, zbyt rozentuzjazmowany odnalezieniem tekstu zamieściłem go odrazu nigdy nie poświęcając czasu na to by go sprawdzić. Kiedyś, jeśli zdecyduje się go kontynuować i skończyć i tak będę musiał wprowadzić do niego wiele zmian, wtedy zajmę się ostateczną korektą ;)
    Pamiętam, że rozpoczynając jego pisanie w moim zamyśle, miała być to powieść a nie jedynie opowiadanie, dlatego nie spieszyłem się z narracją, przedstawieniem świata czy też wprowadzaniem elementów fantastycznych ;) Mimo iż, jakpowiedziałeś, rynek zawalony jest słowiańskimi klimatami, to bliżej tym utworom do jatki z pod znaku Connana niż bajecznych przygód opisywanych przez mistrza Kraszewskiego. Rozumiem zapotrzebowania rynku, ale zawsze można znaleźć, wspomniany już przez Ciebie, "złoty środek".
    Niezwykle mi miło, że opowiadanie tak bardzo ci się spodobało, niespodziewałem się aż tak pochlebnego komentarza, z twojej strony (ani tego, że akurat na ten utwór padnie twój wybór). Zapraszam Cię, więc do części drugiej, chociażby po to byś mógł zobaczyć, czy trzyma poziom ;)
  • Ritha 22.07.2016
    Wiesz co, nigdy nie przepadałam za jakąkolwiek literaturą historyczną (poza tą dotyczącą holokaustu), bo wydawała mi się nudna, ale o dziwo ta Twoja fikcja historyczna nawet mnie zaciekawiła i nawet (!) wciągnęła. Język dialogów chyba idealnie dostosowany do tamtych czasów, dla mnie - nie do ogarnięcia, w tym sensie, że nie umiałabym tego tak wystylizować. :) No i te Twoje bujne, refleksyjne opisy, to już jest taki znak rozpoznawczy :) Moment z odcięciem głowy był dla mnie tak zaskakujący, że aż mnie ucieszył xD Nie mówić już o "Spalimy sobie miasto, to się trochę uspokoisz" - nawet nie wiesz, jak bardzo jestem w stanie zrozumieć, taką formę relaksu, echh :))) Piąteczkę zostawiłam :) Ps. Nie wiem czy były błędy, nie chciało mi się zwracać na to uwagi xD
  • Agnieszka Gu 18.01.2018
    Witam,
    Na początek drobiazgi:
    Rzuciło mi się w troszkę powtórzeń (pośrodku, pośród... czy "kolebiąc się na boki. Poły namiotu strzeliły na boki ")
    "W oczach klucznicy zabłysły łzy gniewu i " - raz piszesz Klucznica z dużej, innym razem z małej. Podobnie z Kniaziem - i kniaź, gdzieś tam mi śmignęło.
    "Wojowie, którzy obecni w obozie wychodzili im mimowolnie na spotkanie ustawiając się w bezładny szpaler, który wiódł do największego z namiotów. " - dziwne zdanie, jakby nie skończone...
    "Niedźwiedź skoczył naprzód z tą samą witalności, " - witalnością ? - literówka zdaje mi się

    " Spalimy sobie miasto, to się trochę uspokoisz." - dobre ;))
    "Dopiero donośny jęk Niedźwiedzia złamał zaklęcie, i przywrócił bieg czasu." - perełka :))

    No, trochę się "poczepiałam" :) Ale to drobiazgi generalnie nie zaciemniające przekazu. Świetna, żywiołowa część. Dobre wprowadzenia do kolejnych.
    Pozdrawiam
  • Nazareth 19.01.2018
    Dziękuję za komentarz. Błędów faktycznie jet sporo, ponieważ tekst ma już co najmniej dziesięć lat i był oryginalnie pisany z tyłu jakiegoś zeszytu do SCSu czy innej poetyki, podczas wykładów. Zaginął na długie lata wraz z innymi moimi "dziełami" z tamtych lat, ale w przeciwieństwie do nich odnalazł się, jakoś około daty gdy go tu zamieściłem. Trafił tutaj w "oryginalnej" formie, bardziej po to by ponownie nie zginąć niż żeby zachwycać. Cieszy mnie jednak, że pomimo koślawego zapisu, przekaz przypadł Ci do gustu :)
  • AtamanRozhovorny 10.02.2020
    Świetny rozdział, bardzo mi pomógł – chyba już wiem, czego brakuje chłopstwu u mnie. Na szczęście rozdziały, gdzie się pojawia, nie są jeszcze opublikowane.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania