Bracia Wilcy rozdział 2 (Fikcja Historyczna)

W jednym z niewielu budynków, ocalałych od pożaru wznieconego przez braci Wilków, kwaterowało obu książęcych doradców. Gotowali się oni właśnie do snu, osuszając trzeci z kolei gąsior miodu. Jeden z nich był starszy, lecz ciągle krzepki, mimo sporej tuszy. Jako młodzieniec był drużynnikiem, a potem przybocznym ojca obecnie panującego Księcia. Wszyscy na dworze znali go i poważali. Nikt nie przypominał sobie żadnej plotki czy blamażu z uczestnictwem starego Ściecha. Pozostawał w cieniu jak przystoi dobremu doradcy.

Drugi zaś, przebywał w otoczeniu Kniazia od zaledwie paru miesięcy. Był siostrzeńcem Ściecha i za jego wstawiennictwem otrzymał swoją pozycję. Starzy gadali, że wygląda kropka w kropkę jak jego wuj dwadzieścia lat wcześniej, tyle tylko, że z tyciem pospieszył się za bardzo. Obaj krewniacy bowiem mieli identyczną zwalistą posturę. Z charakteru za to Sędziwoj różnił się od Ściecha tak bardzo, jak to tylko możliwe; był on człowiekiem swarliwym, głośnym i zadufanym w sobie. Odebrał wykształcenie w Italii i Cesarstwie, podróżował daleko po zachodnim świecie, ludziska więc mówili, że właśnie tam musiał się swego chamstwa nabawić.

Czego nie można mu było zarzucić, to tego, że źle wykonywał powierzone mu zadania. Pokusić by się można było nawet o stwierdzenie, że był w swych obowiązkach nadgorliwy. Zawsze starał się sprawować pełną kontrolę nad sytuacją i otoczeniem, a sierdziło go wszystko, co wprowadzało chaos i zamieszanie w ład jego świata. Nie dziwnym jest więc, że rozmowę szybko sprowadził na temat Braci Wilków, których dopiero przy niedawnej kampanii miał okazję poznać po raz pierwszy.

- Co to są za ludzie, ci przeklęci Wilcy?! – warknął, wstając od stołu – Od kiedy się pojawili, nikt nie mówi o niczym innym! Gdzie się nie obrócisz, tam tylko Wilcy i Wilcy! - Sędziwoj nerwowo przemierzał wąską izbę w tę i z powrotem – Skąd oni się wzięli właściwie? Kim myślą, że są? Żeby tak zwracać się do Księcia? Do nas? Wuju!

- Znam ich ja już długo, a i ty ich jeszcze poznasz – powiedział Ściech powoli, znad glinianej czarki wypełnionej miodem – Przyzwyczaisz się.

- Co?! Co też wuj... Do takiego zachowania?! Na jakiej podstawie się ich w ogóle toleruje?

-Bo są równie przydatni, co denerwujący - zadudnił głośnym basem stary wojownik, opróżniając trzymane naczynie jednym haustem – Zważ, czego wczoraj dokonali. Samowtór wzięli gród. Nasze wojsko jedynie musiało doń wkroczyć. Całe wojsko! Gdyby nie oni, trzecia część tych chłopców, byłaby już w Nawii... niebie, rzec chciałem. Wilcy w trzy dni dokonali tego, w czym zawiodły trzy tygodnie oblężenia.

Sędziwoj siadł z powrotem na zydlu, wbił oczy w podłogę i długo nad czymś myślał, raz po raz pociągając drobne łyki z drewnianego kubka.

- To mnie właśnie martwi, wuju...

- Słucham? - Ściech parsknął śmiechem – Czym się tu martwić?

- Tym, że przeciw nam się zwrócą!

- Niemożliwe! - Siwy mężczyzna z lekceważeniem machnął ręką.

- A to dlaczego? Nic o nich nie wiemy.

- Ty nie wiesz. Dalekoś był od Gniezna, całe życie. Ja poznałem ich już dwadzieścia lat temu z okładem.

- Co?! - Sędziwoj ponownie zerwał się z siedziska – Dlaczego nic nie wiem? Dlaczego nigdy nic nie mówiłeś? Czemu nikt mi nic nigdy nie powiedział?

- Bo o nich się nie mówi, gdy ich nie ma. Ludzie zawsze boją się, że następnym razem mogą nie wrócić.

- A wiadomo chociaż, skąd to mieliby nie wrócić?

- Wiadomo – westchnął Ściech, a jego twarz się nachmurzyła – Tyś się uczył w Cesarstwie i Italii od mistrzów, oni też na nauki jeżdżą.

Siostrzeniec parsknął śmiechem i rozlał resztę butelki do stojących przed nimi naczyń.

- Ciekawym wielce, czegoż to się więc uczą i gdzie.

Wuj duszkiem opróżnił swoją czarkę i z marsem na czole otarł gęsty wąs. Przez długą chwilę wpatrywał się w przestrzeń, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią. Gdy wreszcie przemówił, jego dudniący bas brzmiał pusto.

- Wojny. U wikingów.

 

***

 

Wilcy w tym czasie spali, pogrążeni w malignie. Śnił im się obu ten sam sen, który powracał do nich niejednokrotnie. Tym razem jednak dzielili go również ze starym Ściechem.

Stary Kniaź opuścił dworzec wraz ze swoją drużyną. On i jego przyjaciele od miecza, topora i od miodu, znów wyrwali się w gęste knieje otaczające Gniezno. Tym razem na łowy. Od zjednoczenia plemion i przyjęcia nowej wiary nie było już tyle czasu, jak i okazji ku wojaczce co drzewiej. Gdy konno przemierzali bezdroża, Książę przyglądał się swym towarzyszom. Młode twarze mieszały się ze starymi. Gdy tak dłużej się przypatrywał, te stare i sterane wojną lica nabierały młodzieńczych rysów, odzyskiwały dawno utracony wigor i znowu jawiły mu się takimi, jakimi były przed laty, gdy wyruszali na wspólne kampanie. Było i na odwrót. Ci nowi, młodzi, niecierpliwi walki i sławy, jak młody Ściech, obiecujący szczeniak, syn Jaczewoja. Oni z kolei zaczęli się starzeć w przyspieszonym tempie, jakby oddawali starym wojom swą młodość. Jednak te oblicza zmieniły się dużo bardziej, zostając wizją tych, którzy odeszli, starych przyjaciół, członków dawnej drużyny, na zawsze pozostawionych na placu boju.

Książę potrząsnął głową, by odgonić urojenia, biorąc je za zły omen.

- Bór ochrzczony razem z ziemią, jednak licho nadal twardo go dzierży - mruknął pod nosem.

- Słucham panie? - Jego młody przyboczny był, jak zwykle, nadgorliwy.

- Nic, Ściechu – Książę uśmiechnął się i po ojcowsku położył mu rękę na ramieniu. - Starzy już tak mają, że czasem mówią do siebie.

- Ależ Panie...

- Cichaj, szczenię! – Książę warknął z udawaną złością, jednak jego oczy zdradzały dobry nastrój.

Przez chwilę jechali obok siebie w milczeniu. Z tyłu dobiegały ich głośne rozmowy i niewybredne żarty reszty drużyny.

- Czy mówiłem ci już kiedyś, jak twój zmarły ojciec... – Kniaź nagle urwał, widząc przednią straż stojącą w pewnej odległości, w kole i pokrzykującą głośno.

Machali rękami i włóczniami, wyraźnie zabawiając się kosztem jakiegoś osaczonego stworzenia.

- Lis czy ryś, jak Książę myśli? – zapytał Ściech podekscytowany i obaj przeszli w lekki kłus.

- Zbyt ostrożni jak na lisa, zbyt zuchwali jak na rysia.

- Wilk? - spróbował zgadnąć młodzieniec.

- Człowiek.

Ściech zmartwiał i popędził konia jeszcze bardziej. Czasem podczas łowów zdarzało się, że oszołomiona zwierzyna wpadała wprost w kleszcze nagonki. Myśliwcy z kolei otaczali je kołem i zabawiali się, nie pozwalając jej uciec i szturchając drzewcami długiej broni. Jeżeli zwierz był odpowiedni, jak odyniec czy piastun, po wstępnej fazie koło rozwierało się, by jeden z nich mógł wyjść naprzeciw rozwścieczonego zwierza i czymś na kształt pojedynku, dokończyć dzieła.

Młody woj słyszał wcześniej, że na wojnie również zdarzają się takie gry, z tą jednak różnicą, że tam ludzie grali rolę zwierzyny. Opowieściom tym jednak dotychczas nie chciał dać wiary. Gdy wreszcie dopadli „koła”, okazało się, że jest jeszcze gorzej niż Ściech myślał. W jego środku znajdowało się dwóch chłopców, może dziesięcioletnich. Przerażeni wtulali się w siebie i błyszczącymi od łez oczyma wodzili po otaczających ich mężczyznach.

- Co do...!? - Młody mężczyzna chciał krzyknąć, by ich odstąpili, ale ciężka dłoń władcy złapała go silnie za ramię.

- Zostaw – syknął, patrząc w stronę rozgrywającej się sceny.

- Ależ Książę! - Ściechowi głos uwiązł w gardle. Nie takiego znał Księcia i nie takiego go kochał – Przecież się nie godzi! To tylko przerażone dzieci!

Kniaź pytająco uniósł brew i błysnął zębami w drapieżnym grymasie, w dalszym ciągu nie patrząc nawet na swego rozmówcę.

- Przyjrzyj się.

- Nie! - krzyknął młodzieniec, bowiem był prawym człowiekiem. Rozumiał wojnę, ale nienawidził okrucieństwa. - To bestialstwo!

Książę obrócił się z szybkością węża i wyrżnął swego przybocznego tyłem dłoni w twarz aż ten, rażony, wygiął się w siodle. Nie chciał go skrzywdzić, a jedynie przywrócić do porządku. Złapał go za kark i skierował jego twarz na rozgrywającą się przed nimi scenę. Ściech patrzył tępo przed siebie. Widział chłopców w środku koła, obserwował, jak w ich stronę co chwilę lecą obuchy. Jeden z chłopaczków był wysoki, ze skołtunioną grzywą, postawny jak na swój wiek. Drugi trochę od niego mniejszy, z krzywo przyciętymi włosami. Migali mu tak na zmianę, to jeden, to drugi, w akompaniamencie nieznośnego klekotu drewna i buciorów.

-Patrz! - krzyknął Książę – Patrz i zobacz!

Patrzył więc, wzrokiem trafiając na twarz jednego z nich, nie odnalazł w niej jednak strachu. Malec szczerzył zęby, a z oczu miotał nienawistne pioruny. Objął wzrokiem całą postać chłopca, obleczonego w skóry i łachmany, dzierżącego krótki, okorowany kij, na który łapał spadające ciosy. Nagle na jego miejscu pojawił się ten większy z sękatym kosturem i tą samą nienawiścią w oczach. Próbował wywijać młynki swą bronią, by utrzymać dystans dzielący ich od napastników, brak mu było jednak dostatecznej wprawy. Zbierał ciosy, ale każdy tylko jakby dodawał mu sił.

Na początku Ściech myślał, że malcy przytulają się nawzajem, oni jednak opierali się o siebie siebie plecami, zmieniając co chwila pozycję w dziwacznym jakby-tańcu. Tym sposobem starali się bronić jeden drugiego, od czasu do czasu próbując nawet sami zadawać ciosy. Faktycznie płakali, jednak nie ze strachu, i młodemu przybocznemu przyszło do głowy, że łzy płyną z ich oczu na skutek bezsilności i upokorzenia. Chwilę później jednak, dostrzegł przyklejony do ich mokrych policzków świeży piach, zauważył, z jakim bólem przychodzi im mrugać. Winna była kurzawa wzniecona butami myśliwców. Im to nie przeszkadzało, jednak głowy chłopców znajdowały się znacznie niżej.

-Książę, oni... - wycedził w końcu.

-Wiem! Są wspaniali. Widzisz te oczy?!

Młodzieniec widział i zadrżał. Nie były to bowiem oczy dzieci. To nawet nie były ludzkie oczy, wyglądały jak pożyczone od dzikiego zwierzęcia.

-Widziałem już te oczy! - ciągnął podniecony Książę.

-Gdzie?

-Wśród wojów. Tych okrążonych, zepchniętych pod ścianę, którzy wiedzą już, że nie mają szansy unieść cało głowy, jednak postanawiają zabrać ze sobą do Nawii tylu wrogów, ile będą w stanie.

-Albo u wilków... - wyszeptał Ściech.

-Albo u wilków. - przytaknął z powagą władca.

-Musimy to przerwać!

-Jeszcze nie...

Koło zaczęło się rozszerzać, wojowie odstępowali. Każdy zrobił kilka kroków w tył tak, by między dwoma nie została przestrzeń większa niż półtorej włóczni. Do środka wstąpił starszy myśliwy, zakutany, mimo słonecznego dnia, w kilka warstw odzieży. W ręku dzierżył włócznię, a na jego twarzy widniał parszywy uśmiech. Ściech znał go i z całego serca nie znosił. We dworcu wołano go Zadra, ze względu na wybuchowy temperament, jednak jego ciężką rękę znały głównie kobiety, dzieci i psy. Wojowie z kolei słuchali jedynie przechwałek tego ciury, którym nie dawali wiele wiary. Żylasty mąż ścisnął mocniej włócznię i splunął, śmiejąc się skrzekliwie. Młody rycerz po raz kolejny próbował wyrwać się do przodu, by przyjść małym chłopcom w sukurs, jednak Kniaź złapał jego konia za uzdę.

-Jeszcze nie...

Zadra pochylił się do przodu i wyrzucił drzewce włóczni od dołu w zdradzieckim ataku, mniejszy z chłopców uskoczył jednak w porę. Myśliwy przeniósł ciężar ciała i wyprowadził pchnięcie tyłem broni w stronę drugiego z nich, który wciąż pozostawał w jego zasięgu. Rosły dzieciak zbił uderzenie i zamachnął się kosturem, zmuszając przeciwnika do zrobienia kroku w tył.

-Śmiały brzdąc – krzyknął Zadra i zarechotał.

Chłopcy stanęli bokiem jeden przy drugim, unosząc broń w jego kierunku, jednak dalej rozglądali się wokoło, spodziewając się ataku z każdej strony. Dalej ciężko mrugali, ocierając oczy nerwowymi ruchami dłoni. Włócznik ruszył, okrążając ich, co chwila markując ciosy, by ich rozdrażnić i uśpić ich czujność. Malcy reagowali instynktownie, próbując się zasłonić, co przysparzało radości ich oprawcy i sprawiało, że ten bawił się coraz lepiej.

-Co się boisz, smarku! - rechotał Zadra – Jeszcze zdążysz się bać.

Po chwili jednak, obaj przestali reagować na jego zaczepki i stali jak skamieniali, wodząc tylko oczami za swym przeciwnikiem. Ściech dostrzegł moment, w którym oczy chłopców się spotkały. Przyglądali się sobie przez chwilę, po czym ten smuklejszy skinął powoli głową, większy zaś uśmiechnął się. „Uśmiechnął!” - zawołał w myślach młody rycerz - „To nie są dzieci, tylko leśne mary!”. Zadra tupnął nogą i wyprowadził atak wprost w rozwianą grzywę, zanim jednak sięgnął celu, w twarz uderzył go, ciśnięty chwilę wcześniej w powietrze, okorowany kij. Mężczyzna zaklął szpetnie i przeniósł wzrok na drugiego malca, który odłączył się od swojego druha i teraz, bezbronny, zaczął uciekać, chcąc wyminąć bokiem starego ciurę.

-Ty psi synu! – ryknął Zadra, zwracając się w jego stronę.

Nim zdążył zrobić cokolwiek innego, sękaty kostur, ciśnięty jak oszczep, trafił go w policzek. Chłopiec po ataku nie marnował czasu, całym ciężarem ciała rzucił się na opuszczoną włócznię, obejmując ją rękami i nogami. Drugi z nich zawrócił i w dwóch susach dopadł Zadry od tyłu, gdy ten siłował się, próbując odzyskać swą broń. Ściech widział, jak dobywa zza pazuchy kamiennego noża. W pierwszym odruchu chciał krzyknąć i ostrzec drużynnika. Nie zdążył. Topornie ciosane ostrze zagłębiło się w plecach myśliwego, zaraz nad pasem, celnie sięgając nerki. Ciura zawył z bólu, puszczając włócznię, histerycznie starał się namacać ostrze tkwiące w jego ciele. Chłopak jednak wyrwał je odskakując do tyłu. Jego druh stał już na nogach, a w rękach trzymał zdobyczną broń, zakręcił nią krótko i z całej siły pchnął w odkrytą pierś przeciwnika. Żelazne ostrze prawie bez oporu przeszło przez warstwy materiału i zagłębiło się pod mostkiem. Gdy Zadra osuwał się na kolana, drugi z chłopaczków ponownie do niego doskoczył, po raz kolejny pchając nożem, tym razem w szyję, zaraz nad ramieniem. Jedną ręką przekręcił nóż w ranie, drugą zaś wyłuskał długi sztylet myśliwca zza jego pasa.

Nim wszyscy zgromadzeni pojęli, co się stało, chłopcy znów stali plecami do siebie w środku koła. Jeden z ociekającą krwią włócznią gotową do ataku, drugi z kamiennym nożem w jednej i myśliwskim kordem w drugiej ręce. Szczerzyli zęby, a z ich gardeł dobywał się głuchy warkot, jakby chcieli dać znać, że jeszcze nie mają dosyć.

Pierwszy z myśliwych zrobił krok do przodu, za nim kolejny i jeszcze jeden. Mimo, że Zadra nie był lubiany, to był członkiem drużyny i jego śmierć należało pomścić.

-Mir! - ryknął Kniaź na całe gardło – Poniechajcie ich!

-Książę, oni naszego ubili! - odkrzyknął jeden z myśliwców.

-A ty byś na ich miejscu się dał poszlachtować? Jak tak, to lepiej mi zamiast ciebie ich wziąć do drużyny! - na te słowa niektórzy pośród zgromadzonych zaśmiali się nieśmiało.

-Dobrze Kniaź prawi! - rozległ się zachrypły, lecz nadal mocny głos zza pleców władcy. - Kto do walki staje, ten sam z niej wyjdzie lub go wyniosą! Każde dziecko to wie! Zadra też to wiedział, mimo, że był głupcem jakich mało.

Te słowa padły z ust Gardomira, leciwego woja, który był dowódcą jeszcze za czasów ojca starego księcia i nadal służył jako doradca i setnik. Do tej pory jechał w ariergardzie i w ogólnym zamieszaniu, nikt nie spostrzegł, gdy zajął miejsce pośród spektatorów. Był to niski mężczyzna o posturze beczki i nogach wygiętych w krzywe pałąki od lat spędzonych na końskim grzbiecie. Jego siwoszara broda opadała zmierzwioną kaskadą, zasłaniając kompletnie pierś i spoczywając zatknięta za zdobny pas, przy ciężkim mieczu, z którym nigdy się nie rozstawał. Wodził po wojach bladoniebieskimi oczami, skrzącymi jak kawałki lodu spod krzaczastych brwi, czekając czy ktoś się odezwie.

-Ja mówię, że był to pojedynek i przebiegł uczciwie! Ciur stanął naprzeciw dwu, więc z dwoma chciał walczyć! Niczyja to wina, jedynie jego własna, że im nie podołał! Jak ty mówisz, Książę?

Starzec, nawykły do wydawania rozkazów, nie umiał już mówić inaczej jak krzycząc, nawet, gdy zwracał się do władcy. Tym razem skwitował swe słowa głośnym sapnięciem i utkwił wzrok w chłopcach, nadal gotowych do walki.

-I ja mówię tak samo, Gardomirze. - odezwał się Książę, zsiadając z konia – Młodzi zwyciężyli w równej walce.

-A kto myśli inaczej – ryknął brodacz – może mi o tym powiedzieć tu i teraz! Na ubitej ziemi!

Nikt się jednak nie odezwał, a nawet nie spojrzał w jego stronę, bowiem, mimo swego starczego wieku, nadal cieszył się on sławą strasznego przeciwnika i mocarnego woja.

Kniaź z kolei już zmierzał w stronę chłopców. Przeszedł przez kordon swych wojów i z pustymi rękami, wyciągniętymi przed siebie w geście pokoju, wolno szedł w środek "koła". Zatrzymał się kilka kroków od nich, poza zasięgiem włóczni. Dzieci łypały na niego groźnie, gdy stał z rękami wciąż wzniesionymi i przyglądał się im ciekawie. Wreszcie, pod długiej wymianie spojrzeń przyklęknął i odpiął od pasa spory skórzany bukłak, który rzucił w ich stronę. Ten ze zmierzwioną grzywą przyciągnął go nogą i kopnął w stronę towarzysza, który z kolei zatknął za pazuchę swój kamienny kozik i schylił się, by go podnieść, cały czas mając baczenie na wszystko wokoło. Wyciągnął zatyczkę zębami i dokładnie obwąchał zawartość, po czym upił mały łyk, który dłuższą chwilę trzymał w ustach, zanim przełknął. Następnie przyłożył naczynie do ust i wypił kilka dużych łyków, nim podał go drugiemu chłopcu, który przyssał się do niego od razu, łapczywie pijąc. Podawali sobie bukłak kilka razy, gdy jeden pił, drugi trzymał straż. Kniaź przyglądał im się nadal ze spokojem, ręce opuściwszy wzdłuż ciała. W pewnym momencie, gdy roślejszy z chłopców pił, drugi wytrącił mu naczynie z rąk, wypowiadając parę niezrozumiałych słów, po czym stracił równowagę i usiadł na ziemi. Jego druh otrzepał się jak zwierzę, mierząc wzrokiem raz kałużę rosnącą wokół bukłaka, raz uśmiechającego się do nich władcę. W końcu krzyknął i pochylony ruszył do ataku, zgubił jednak krok, zataczając się. Doświadczony wojownik bez trudu wydobył włócznię z jego dłoni i silnym pchnięciem usadził go na ziemi. Obaj malcy toczyli dookoła nieprzytomnym wzrokiem, bezradnie próbując się podnieść i opadając z powrotem na czworaka.

-Rozbroić ich – powiedział Książę z uśmiechem – Niech ich tylko żadna krzywda nie spotka.

Potem spokojnie ruszył z powrotem w kierunku swego konia. Młody Ściech czekał na niego z lejcami w dłoni.

-Panie – rzekł zdenerwowany – coś ty im dał?

-Miód sycony – odparł władca, szczerząc się szelmowsko – Łby i tak ich będą boleć od tych wszystkich razów, więc żadna dodatkowa szkoda im się nie stanie.

-Miód! Oczywiście - zachichotał przyboczny –A co będzie z nimi dalej?

-To dobre pytanie. Co zrobimy z tymi... - zamyślił się przez chwilę – jak żeś ich nazwał? Wilczkami?

 

***

 

Stary Ściech obudził się gwałtownie, noc trwała nadal i izba tonęła w nieprzeniknionych ciemnościach. Wstał z posłania i po omacku znalazł drogę do stołu. Uważając, by nie obudzić swego siostrzeńca, zabrał z ławy butelkę i wymknął się z izby na zewnątrz. Mróz owionął jego postać, wypędzając z głowy resztki snu. Książęcy doradca stał przez chwilę, patrząc na księżyc wystający nieśmiało zza gęstych chmur, nim zębami wyciągnął korek z gąsiorka i wypluł go na ziemię.

-Wasze zdrowie, Wilcy – powiedział cicho w stronę nieba – Wasze zdrowie.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • alfonsyna 27.12.2015
    Ciekawie poczyniona retrospekcja do młodości bohaterów. Tekst, jak dla mnie, bardzo zajmujący, wczuwam się w klimat i z wielkim zaciekawieniem śledzę rozwój wypadków :) Nic dodać, nic ująć, bardzo trafiasz tą historią w mój gust, zostawiłam zasłużoną piątkę i serdecznie pozdrawiam :)
  • Mama 29.12.2015
    No, no... Co Ty teraz zrobisz z moim apetytem na więcej ? Wciąga ta opowieść po uszy... Dla mnie super ! Na 6 !
  • Khartus 09.04.2016
    Jak obiecałem. Jestem. Retrospekcja super. Szczególnie fragment treningu. Pokazuje jak Wilcy, mimo wieku, zachowali co do siebie braterski stosunek. W większości opowiadań spotyka się że braciabzwykle są przeciwko sobie. Tutaj jest odwrotnie, wskoczą za sobą w ogień. 5
    Czy masz zamiar to kontynuować bo zaintrygowałeś mnie.
  • Nazareth 09.04.2016
    Cieszę się że ci się podobało. Mam zamiar kontynuować, jednak zanim to zrobię muszę odświerzyć sobie historyczne detale epoki, żeby nie popełnić jakiejś gafy :) Mam już rozplanowaną linię fabuły i mniejwięcej wiem co będzie się działo Jak tylko skończe lektury, które sobie zadałem, biorę się spowrotem za pisanie. Tymczasem zapraszam do innych tekstów, może znajdziesz coś dla siebie :) "Dziwne spotkania Franka Wilsona - Zemsta Drwala" i jego kontynuacja, którą pisałem na ostatnią bitwę "Dan's Macabre" są co prawda bliżej urban niż heroic fantasy ale może ci się spodobają :) Pozdrawiam
  • Ritha 05.08.2016
    Gdyby tak były pisane podręczniki historyczne, to może nie miałabym marnego trzy :/ A tak serio to bardzo obrazowe opisy, jakbym oglądała film i dialogi wydarte z tamtych czasów. Zakończenie trafione nastrojem idealnie. Zresztą, podtrzymuję wszystko co pisałam przy pierwszej części i 5 już dałam :)
  • Nazareth 05.08.2016
    heh, ja miałem 2 na koniec liceum XD ale, nie przez brak wiedzy historycznej. To była ocena "wychowawcza" jak to określiła moja pani profesor. Dzięki za przeczytanie, cieszę się że Ci się podobało :)
  • Agnieszka Gu 20.01.2018
    Świetne :) Czekam zatem na cd Bracia Wilcy - Za sławę! itd... :) Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania