Chłopiec, którym zawładnął mrok. Część 4
Lata 1943-1945.
Josef wyłonił się z chmury pyłu i ruszył spokojnym krokiem ścieżką między barakami mieszkalnymi. Budynki stały jeden obok drugiego, z małymi odstępami od siebie i wielkimi numerami wymalowanymi na drewnianych ścianach. Pierwszym, po lewej, był numer dwadzieścia cztery, po prawej wznosił się kolos, w którym znajdowała się kuchnia. Paradoksalna wielkość budynku miała łudzić więźniów swą potęgą i obietnicą posiłków. Mężczyzna spokojnie kroczył piaszczystą ścieżką i nagle z baraku numer czternaście wybiegł wychudzony mężczyzna w pasiaku.
- Halt! – krzyknął strażnik, który właśnie wyszedł za uciekającym.
Drugiego ostrzeżenia nie było. Kula wbiła się w plecy więźnia i powaliła go na twarz. Konając, pijąc własną krew z, coraz większej, szkarłatnej kałuży, pasiak patrzył na Josefa, który mu się przyglądał. Mężczyzna wyzionął ducha, a w tym czasie żaden nerw w twarzy doktora nawet nie zareagował.
- Heil Hitler! – krzyknął strażnik, gdy dostrzegł dystynkcje obserwującego.
- Szukam komendanta – spokojnie oznajmił lekarz.
- Źle pan poszedł, tu są tylko baraki, trzeba wyjść i ruszyć w prawo, obejść ten bok – wskazał ręką rząd baraków – I tam na końcu jest dom komendanta.
- Dziękuję – uśmiechnął się Josef i wrócił do bramy.
- Arbeit Macht Frei – przeczytał ponownie napis nad bramą – Zabawne… Jacy niektórzy potrafią być naiwni – zaśmiał się i ruszył dalej.
Za warownią kierowników bloków skręcił w prawo i po chwili doszedł do szpitala SS. Obserwował przez chwilę potężny, biały budynek, gdzie szklane oczy patrzyły w pustą, wynędzniałą przestrzeń.
- Moje miejsce pracy, moja…
- Świąąątyyyyniaaaa…
Już nie zwracał uwagi na ten głos, uważał, że to jego myśli. Niekontrolowane i pragnące wolności. Kontynuował spacer jedną z głównych ścieżek. Po prawej miał szpital, po lewej komory gazowe z krematorium. Następnie minął biura administracji obozu, biura wydziału politycznego i stanął wreszcie przed budynkiem C, biurem komendanta. Kilkanaście metrów dalej znajdowała się główna warownia, a za nią dom rządzącego obozem, ale Josef uznał, że znajdzie go w biurze, pchnął drzwi i wszedł do środka.
- W czym mogę pomóc? – zapytał żołnierz siedzący za biurkiem.
- Chcę rozmawiać z komendantem.
- Komendant czeka na ważnego gościa, nie wolno mu przeszkadzać.
Twarz Josefa pociemniała, a mężczyznę, zakopanego w dokumentach przeszedł dreszcz.
- Czeka na mnie – wycedził doktor – Jestem Josef Mengele, Hauptsturmführera SS, doktor nauk medycznych i wasz nowy lekarz obozowy.
Żołnierz zbladł, po czym tak szybko ruszył do drzwi, że o mało nie przewrócił krzesła. Kilka chwil później wrócił z tęgim mężczyzną o lekko pucołowatej twarzy i wyrachowanym spojrzeniu. Miał wygoloną czaszkę na bokach, a ciemne włosy zaczesane do tyłu i przylizane brylantyną.
- Rudolf Franz Ferdinand Höß – przedstawił się, wyciągając rękę do Josefa – Mengele, tak?
- Zgadza się – odparł lekarz ściskając dłoń komendantowi.
- Myślę, że dobrze nam się będzie współpracowało – Rudolf położył dłoń na ramieniu lekarza.
Josef spojrzał na tę dłoń, a Höß zaraz ją zabrał, lekko zmieszany.
- Nie wątpię – chłodno uśmiechnął się Mengele – To będzie niezwykle owocna współpraca.
Josef, ubrany w biały kitel, trzymając ręce za plecami, stał na schodach prowadzących do głównego wejścia szpitala SS. Usłyszał otwierane drzwi i ciche kroki, ale nie odwrócił wzroku, wiedział, że Johann Paul Kremer, sześćdziesięcioletni lekarz, przebywający w obozie już od prawie roku, stanął tuż za nim.
- Oglądasz widoki Josefie? – odezwał się skrzeczącym głosem.
- Nie ma tu co oglądać. Myślę, od czego zacząć.
- Gdzie cię przydzielili?
- Obóz kobiecy – westchnął Mengele.
Kremer cicho gwizdnął.
- No to masz trochę pracy. Carl ci tłumaczył, o co chodzi?
Josef zmarszczył brwi.
- Doktor Clauberg? Nie widziałem go jeszcze. Coś specjalnego się tam dzieje?
- Ha! Idź, sam zobacz! To twoje pierwsze zadanie.
Młody lekarz odwrócił się, spojrzał Johannowi w oczy, po czym po prostu odszedł. Idąc piaszczystą ścieżką przywołał jednego z żołnierzy, nadchodzących od strony budynków gospodarczych.
- Ty! Prowadź do obozu kobiecego. Podobno jest tak jakiś problem?
- Tak jest! – odpowiedział strażnik.
Doszli do rzędu drewnianych baraków. Żołnierz otworzył wrota do nędzy i rozpaczy. Josef wszedł do środka, a ciszę rozdarł krzyk. Smród wbił się w nozdrza doktora, obrazując wszechobecny rozkład.
- Aufstehen!
- Romowie – skrzywił się lekarz i rozejrzał się po wnętrzu.
Wielopiętrowe prycze, a przed nimi dziesiątki kobiet w pasiastych uniformach. Rezygnacja, brak nadziei, brak czegokolwiek.
- Doktor! – krzyknęła jakaś kobieta – Pomóż mojej siostrze! Błagam! – rzuciła się w stronę gości.
Żołnierz zareagował błyskawicznie, uderzył biegnącą kolbą broni w twarz, czym powalił ją na ziemię pozbawiając przytomności. Mengele przekroczył nieprzytomną i spojrzał na więźniarkę, która nie wstała z pryczy. Majaczyła w gorączce, napuchnięta twarz, spazmatyczny, płytki oddech i całkowicie przekrwione oczy.
- Tyfus! – zawyrokował Josef, po czym odwrócił się i po prostu wyszedł.
Godzinę później znów stał na schodach prowadzących do szpitala SS, obok niego pojawił się komendant.
- Jesteś pewien Mengele?
- Absolutnie! – spojrzał Rudolfowi w oczy – Tyfus. Nie będziemy go leczyć, będziemy go eliminować – słowa te zostały wypowiedziane z takim przekonaniem, z takim chłodem, z taką nienawiścią.
Komendant obserwował Josefa, ale oderwał wzrok od jego błyszczącego spojrzenia, miał wrażenie, że światło odbijające się w jego zimnych oczach nadaje im lekką, czerwoną barwę. Wolał patrzeć na kolumnę pasiastych więźniarek trwających w marszu śmierci, marszu do komór gazowych, bramie ku wolności. Mengele uśmiercił tysiąc czterdzieści dwie osoby, wszystkich Romów zamieszkujących oddział kobiecy.
- Josef! Josef, gdzie jesteś? – Kremer zajrzał do gabinetu Mengele.
- Jestem – odpowiedział stojąc tuż za starszym mężczyzną, czym wystraszył go niemiłosiernie.
- Ale mnie wystraszyłeś! – uśmiechnął się starzec – Idziemy.
- Gdzie?
- Na rampę. Dzień dostawy.
Młody lekarz nie zrozumiał, o czym tamten mówi, ale niedługo później sprawa się wyjaśniła. On, Kremer i Clauberg stali na rampie, w pewnej odległości od żołnierzy i czekali na przyjazd pociągu. Żelazna bestia zawitała do samego piekła, ciągnąc za sobą brudne wagony.
- Te trzy są twoje – doktor Carl wskazał pierwsze wagony, znajdujące się zaraz za lokomotywą, a on i Johann ruszyli wzdłuż zatrzymanego pociągu.
- Otworzyć! – Josef wskazał pierwszy wagon.
Strażnicy otworzyli zatęchłą klatkę, światło uderzyło w zlęknionych podróżnych, którzy z krzykiem zasłonili twarze dłońmi. Żołnierze zaczęli ich wypędzać i ustawiać w rzędzie. Byli to Żydzi sprowadzeni z zachodniej Polski i północnych Czech. Jeden z mężczyzn pchnął strażnika i chciał uciec z szeregu. Powstało zamieszanie, które uspokoił huk wystrzału. Krew uciekiniera ochlapała stojących najbliżej. Jakieś dziecko zaczęło płakać i wtedy do niego podszedł Josef.
- Boisz się? – zapytał.
Mały nie odpowiedział, a jego matka, z przerażeniem wypisanym na twarzy i łzami w oczach, patrzyła na doktora, który chwile się zastanawiał, po czym wskazał palcem dziecko i starca stojącego obok. Dwóch strażników złapało ich pod pachy i odprowadziło na bok. Kobieta zaniosła się płaczem, ale nikt nie zwracał na nią uwagi.
- Ten – Josef wskazał kolejne dziecko – Ten, ten i ten – dotknął palcem czoła zgarbionego mężczyzny – Oraz ona – palec został wymierzony w ciężarną kobietę.
- Kochanie nie płacz, nie płacz. On jest lekarzem, zajmie się tobą – krzyknął mężczyzna, najprawdopodobniej mąż ciężarnej.
Młoda kobieta, cicho łkając, stanęła przy wyznaczonej grupie. Mengele jeszcze raz obejrzał wszystkich, po czym zwrócił się do żołnierza.
- Ci do obozu – wskazał rząd stojący przed wagonem – A ci – palcem pokazał grupę na uboczu – Nie nadają się do niczego, natychmiastowa eliminacja. Do gazu z nimi.
Podniósł się potworny lament, zagłuszany krzykami strażników i płaczem więźniów. Po pewnym czasie, gdy ludzie z pierwszego wagonu zniknęli, otworzono drugi, wyciągnięto zamknięte tam osoby i ustawiono w rzędzie.
- Nie! Nie, nie, nie! – starsza kobieta patrzyła na Mengele i zaniosła się płaczem.
Widziała mężczyznę w kitlu, a tuż za jego plecami stała mglista postać, Jak ucieleśniony cień doktora.
- Iszharakan – szepnęła.
I w tym momencie cień spojrzał wprost na nią. Jego postać zgęstniała, ściemniała, a tam gdzie powinna być głowa pojawiły się dwa czerwone punkty. Istota dotknęła ramienia Josefa i ten przeniósł spojrzenie na kobietę.
- Zastrzel ją! – krzyknął.
Żołnierz znieruchomiał.
- Zabij ją!
Huk wystrzału oznaczał, że staruszka uwolniła się z obozowego piekła, zanim, tak naprawdę, tam dotarła. Nagle spośród więźniów wyłonił się młody mężczyzna.
- Josef!
Lekarz powoli się odwrócił i spojrzał w zapuchnięte od płaczu oczy, szare, brudne włosy, które kiedyś były złocistego koloru.
I wtedy Mengele wskazał palcem Stefana.
Komentarze (10)
Świetna część, zasłużone 5 :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania