Cumberland - 2 - Gość z południa Anglii

II GOŚĆ Z POŁUDNIA ANGLII

 

Z początkiem lata tysiąc osiemset dwudziestego trzeciego roku, z prędkością godną najszybszych kariolek, rozniosła się wieść, że w okolicy pojawił się niejaki Charles Berkeley, wdowiec w wieku lat dwudziestu ośmiu (chociaż pani Popkins nie była pewna, czy może jegomość nie jest starszy, zaś lady Abbey zaręczała, że ledwie chwilę temu świętował on dopiero jubileusz ćwierćwiecza). Od bawialni do bawialni, od kuchni do kuchni, w stajniach, w holach, na targu i nawet w kościele przekazywano sobie wieści, że jest to mężczyzna niezwykle majętny, postawny i co najważniejsze dla wielu dam — przystojny i stanu wolnego.

Należy pamiętać, że w wiejskich enklawach, gdzie sąsiedztwo znało się do tego stopnia, że spokojnie mogłoby opowiadać, o której godzinie w domostwie obok kładziono się spać i co podano na obiad, zaś grupa kawalerów z każdą wiosną pomniejszała się często na korzyść panien z okolicznych miejscowości, przybycie mężczyzny nieposiadającego żony oznaczało rozpoczęcie salonowych gierek. Nagrodą, rzecz jasna, miał się stać ślub, nawet jeśli dżentelmen nie był skłonny o tym pomyśleć. Właściwie, szczególnie wtedy dbano, aby nie odjechał z okolicy przynajmniej bez ogłoszenia zaręczyn.

Nie bez przyczyny więc Fanny Popkins, zwana przez wszystkich panią Edwardową, gdy tylko dowiedziała się o Charlesie Berkeleyu, jeszcze tego samego dnia udała się do Balleycourt (dwór mniejszy od Abbey Holm o trzydzieści pięć cali), by bezpośrednio od hrabiny de Balfour poznać wszystkie ciekawe informacje na temat jej siostrzeńca. Uważała, że była to sprawa ogromnie ważna; aby wybrać odpowiednią kandydatkę na żonę, należało wiedzieć wszystko o przyszłym małżonku.

— Droga Fanny — zwróciła się hrabina do sąsiadki, gdy obie wygodnie rozsiadły się w bawialni. — Charles, muszę przyznać, nigdy nie pozostawał w kręgu zainteresowania, jakim byłabym skłonna go obdarzyć w innym przypadku. Jego matka to córka z drugiego małżeństwa mego ojca. Jak sama rozumiesz, pokrewieństwo jednym tylko rodzicem, warte jest tyle, co zeszłoroczny śnieg! Niewątpliwie to żadne pokrewieństwo.

Pani Edwardowa przytaknęła, chociaż miała nieco inny pogląd na tę sprawę. Jednakże nie chciała urazić gospodyni; gdyby do tego doszło, żądza zaspokojenia wiedzy Fanny pozostałaby niezaspokojona, a niezależnie od ilości informacji, jakie pani de Balfour zechce jej powierzyć, najpewniej będzie wiedziała najwięcej w całej okolicy.

— Podobno pan Berkeley był żonaty? — dopytywała.

— Owszem. Pani Berkeley zmarła cztery lata temu. Chwilę później Charles wypłynął do Indii.

— I tam znalazł diamenty?

— Fanny, przyjaciółko, domyślam się, że w Anglii raczej kopalni diamentów nigdy nie było, zatem musiał je znaleźć w Indiach. Arthurze! — zwróciła się do męża, który nieopatrznie wszedł do bawialni. — Czy w Anglii znajduje się jakakolwiek kopalnia diamentów? — Hrabia pokręcił głową. — A zatem diamenty pochodzą z Indii.

— Jak mniemam, pan Berkeley na pewno zwiedził wiele ciekawych miejsc — mówiła dalej niezrażona pani Popkins.

Hrabina zanurzyła usta w filiżance herbaty, po czym odpowiedziała powoli:

— Niestety, niewiele wiem o jego podróży. Czy to prawda, że Elizabeth Burton wczoraj moczyła nogi nad rozlewiskiem? Podobno widziała ją pani Pierce, miała spódnicę podniesioną przed kolano, tak przynajmniej twierdzi pani Abbey, ale pomyślałam, że to zachowanie godne dziewczęcia z dużo niższej klasy, zatem uznałam, iż zapytam ciebie.

Oczywiście pani Edwardowa doskonale wiedziała, że panna Burton lubi spacery bosymi stopami, nie mogła jednak tego przyznać przed hrabiną, która i tak uwielbiała źle wyrażać się o innych. Plotki i ploteczki były ulubionym zajęciem dam znad Solway Coast, ale Fanny Popkins uważała je za ciekawe tak długo, póki nie krzywdziły ich bohatera.

— Niestety, pani Pierce musiała się przewidzieć, a pani Abbey źle zrozumieć. Panna Elizabeth spacerowała nad rozlewiskiem, ale nie była aż tak głupiutka, by publicznie pokazywać nogi.

— Och! — Hrabina odstawiła filiżankę z głośnym brzdęknięciem. — Kamień z serca! — odpowiedziała, ale jej mina wyrażała głęboki zawód. — Gdyby to była prawda, lord Burton musiałby w końcu zająć się wychowaniem swoich córek.

Fanny nerwowo poruszyła się na poduszkach i podjęła jeszcze jedną próbę rozmowy na temat siostrzeńca Agathy de Balfour.

— Pan Berkeley współpracuje z Kampanią Wschodnioindyjską?

— Pani Popkins, naprawdę chciałabym zaspokoić twoją ciekawość, jednakże moja wiedza o Charlesie, jak wspominałam, jest niewielka. Może jeszcze kawałek placka migdałowego?

Pani Edwardowa dom hrabiny de Balfour opuściła z prawdziwym niezadowoleniem. Nie zrozumiałym było dla Fanny, że tak mało ciekawostek o londyńczyku udało się zdobyć, bo sama myśl, że miał on podróżować po Indiach, kreowała w jej głowie obraz niesamowicie barwnego dżentelmena. Porozmawiawszy jeszcze ze swym mężem, który wygłosił teorię, że możliwe, iż człowiek ten pragnie znalezienia idealnej żony (a raczej cicho przytaknął na takie słowa małżonki, bo jak zazwyczaj nie był w stanie przerwać jej monologów), upewniła się w decyzji, że z samego rana złoży wizytę Burtonom.

— Takie nowiny, moja droga, takie nowiny! — zawołała, ledwie przekroczywszy próg Northwater Holmes. — Lord Berkeley wczesną wiosną powrócił z Indii i powiadają, że przywiózł ze sobą wspaniałe diamenty. Oczywiście, by je ofiarować przyszłej pani Berkeley!

Wieści o szlachetnych kamieniach nie pochodziły z ust hrabiny de Balfour ani też Edwarda, były jednak zasłyszane od gońca, a on przecież na pewno mówił prawdę.

— Niebywałe! — Lady Burton wyraźnie zainteresowała się słowami przyjaciółki. — To niezwykłe, że odważył się przez pół kraju wieźć ze sobą taki majątek.

Fanny usiadła naprzeciw Josephine i zdjąwszy czepek, kontynuowała:

— Co mu po kilku diamentach, skoro jego majątek podobno przekracza nasze najśmielsze wyobrażenia! Niewiele jednak dowiedziałam się o nieboszczce żonie, co zmarła zimą tysiąc osiemset dziewiętnastego roku, jedynie tyle, że hrabina de Balfour nie miała sposobności jej poznać. Wiedz za to, moja droga, siostrą pana Charlesa jest żona sir Phillipe'a Gladstone'a. Gdyby tak więc raczył on poślubić którąś z twoich córek, miałyby one okazję poznać bliżej świat polityki i monarchii.

— Nie sądzę, by było im to potrzebne. Dopóki Izba Lordów nie uchwali praw gwarantujących kobietom większe przywileje, lepiej będzie im żyć na prowincji — uznała Josephine, chociaż sama wyobrażała sobie, jak wkrótce mający przybyć gość oświadcza się Margaret.

— Musisz też wiedzieć, że to człowiek bardzo oczytany i zaznajomiony z księgami. Winnaś kazać służbie wyczyścić biblioteczkę, by nie pomyślał sobie, że nie czytujecie — dodała pani Edwardowa z szelmowskim uśmiechem, na co jej przyjaciółka wybuchła śmiechem.

— Elizabeth sama to robi prawie dzień w dzień. Na półkach, gdzie stoją jej ulubione książki, wytarły się już brzegi od przesuwania okładek. Możliwe, że pan Charles spędzać tam będzie sporo czasu, słyszałam bowiem, że w Carlisle nie wykazał się on chęcią do rozrywek. Wdzięczna ci jestem, że przybyłaś do mnie tak rano, by przynieść mi takie nowiny. Sama już postanowiłam, że postaram się zapewnić mu wszelkie wygody, by w Cumberland czuł się naprawdę jak w domu.

Lady Burton nie musiałaby się nawet specjalnie starać. Żywiła wielką miłość do gości i jej dbałość o nich przechodziła samą siebie. Nie mogła też wiedzieć, że Berkeleyowi starczyłyby nawet ciepłe słowa, by poczuć się zadomowionym, uważał sam bowiem w skrytości, że od lat nie znał miejsca, które mógłby nazywać domem.

Kiedy więc nadszedł dzień spodziewanego przybycia pana Berkeleya, pani Popkins spędziła całe przedpołudnie w ogrodzie. A była to działka porośnięta zieloną, soczystą trawą, równo przystrzyżoną przez ogrodników kosą. Do rezydencji prowadziła szeroka ścieżka z wysypanych otoczaków. Edward mówił często, że każe ją wyłożyć cegłą. Mijały jednak kolejne lata, znów któryś z sąsiadów skręcił kostkę na śliskich kamyczkach i ponownie wracał pomysł na naprawę dróżki, i, jak zazwyczaj, znikał on chwilę po incydencie. Jedyne więc co się zmieniało, to piękne pnące róże, które wspinały się po kratkach wzdłuż alejki. Rosły one coraz większe i powabniejsze, nieprzeciętną tym radość sprawiając pani domu. Owe róże były niebezpodstawnie chlubą dworku Popkinsów i jeśli pani Edwardowa darzyła kogoś uczuciem ciepłym i serdecznym, często w podarku przynosiła bukiecik kwiecia. Lubiła również siadać w swym wiklinowym fotelu i zachwycać się ich pięknem, dzisiaj jednak wszelkie myśli damy krążyły wokół pana Berkeleya. Nie miała zamiaru poświęcać się dzisiaj innym sprawunkom i siłą rzeczy nakazała nakryć do obiadu stolik letni i dopilnować, by krzesła znajdowały się w najlepszym widoku na drogę. Nim więc Edward zdążył zapytać, z jakiegoż to powodu nadarza się okazja, by spożyć posiłek na świeżym powietrzu, poinformowała go, że nie może dopuścić do przegapienia przejazdu lorda Berkeleya.

— Słyszałam od hrabiny de Balfour, że jej mąż posłał powóz do Carlisle. Uwierzysz, mój drogi? Do samego Carlisle! Musi on czuć się ogromnie zobowiązany wobec siostrzeńca hrabiny. Nie uważasz, że wykazał się wielkim egoizmem, nie ugaszczając go w Belleycourt? — mówiła i żwawo potrząsała jedwabnym wachlarzem, który zresztą otrzymała w podarku od Josephine Burton. — Pan Berkeley ponoć ma ze sobą kilka kufrów. Jak myślisz, czy diamenty trzyma zawinięte w koszulę, czy może ma osobną szkatułkę?

Panu Edwardowi udało się wtrącić szybko, kiedy małżonka uniosła filiżankę herbaty do ust.

— Mniemam, duszko, że jeśli lord Berkeley naprawdę jest w posiadaniu prawdziwych diamentów, na pewno nie zabrał ich w tak daleką podróż.

Fanny uważała jednak inaczej i była ogromnie pewna swych racji. Poprawiwszy dekolt różowej sukni (a warto wspomnieć, że była to kreacja bardzo modna; z bufkami i wstążką przeplecioną pod biustem, obszytą kwiecistą aplikacją), spod którego nierówno wystawała koronka, westchnęła i odpowiedziała mężowi:

— Skoro planuje ożenek i jest właścicielem kopalni diamentów, wyszedłby na wielkiego skąpca, gdyby nie obdarował przyszłej żony klejnotami. Jaka szkoda, że nasza Adele jest zamężna, pomyśl, drogi Edwardzie, kopalnia diamentów! Podejrzewam, że pani Jennings będzie pragnęła przedstawić mu swoją Mary Jane, biedaczka, tylko ona została w domu rodzinnym. A któż to podąża drogą? Czy to nie pułkownik Robertson? Podobnież po ostatnim balu, kiedy odbył trzy tańce z Margaret Burton, dwa razy odwiedził Northwater Holmes, ale nie zastał panienki. Nie podjął trzeciej próby, zrozumiał najwyraźniej, że Margaret nie odwzajemnia jego afektu. Nie wierzę, że Josephine na to przyzwala, tak mało już kawalerów w okolicy, a wszak przyznaj, Edwardzie, że pułkownik jest naprawdę urodzonym dżentelmenem. Jego prezencja i niepospolity wdzięk wzbudzają ogólny zachwyt. Czy to prawda, że odziedziczy zamek w Allonby?

Pan Popkins niestety nie był w stanie odpowiedzieć, żona jego bowiem wiedziała najlepiej. Nie mógł nawet przypomnieć Fanny, że Charles nie jest żadnym właścicielem kopalni diamentów, lecz jedynie członkiem Kompanii Wschodnioindyjskiej i dochód jego aktualnie pochodzi z handlu herbatą, zaś historia z diamentami to dopiero dalekosiężne plany.

— Na pewno Allonby znajdzie się w majątku Robertsona, nie ma przecież innego dziedzica, o ile wuj nie doczeka się potomstwa — kontynuowała pani Edwardowa, moszcząc się wygodniej na poduszkach w fotelu z bielonej wikliny. — Może pan Berkeley zechce odkupić od pułkownika posiadłość, gdy tylko ożeni się w Cumberland? Zaręczam, że to będzie niesłychane wesele!

— Nie rozumiem — powiedział szybko pan Popkins, kiedy Fanny zrobiła przerwę, by zaczerpnąć powietrza. — Skąd masz, duszko, nadzwyczajne wieści, że pan Charles Berkeley przybył z zamiarem znalezienia żony w Cumberland?

Fanny wybałuszyła oczy na męża w zdziwieniu, że jego tak lotny umysł nie potrafił ocenić powodów, dla jakich majętny wdowiec może pojawić się na prowincji.

— To niedorzeczne, drogi Edwardzie, by jedynym asumptem jego przyjazdu były interesy. W Londynie na pewno już dawno podpisałby stosowne kontrakty, które umożliwiłyby mu powrót do Indii z większą sumą. Myślę, że nawet kwoty, którymi lord Berkeley dysponuje rocznie, są na tyle ładne, że nie trzeba mu więcej. Jaki więc inny cel mógłby mu przyświecać, niźli nie małżeństwo?

— Nieroztropne jest insynuowanie tak zacnemu dżentelmenowi niepożądanego ożenku. Zachowujesz się, duszko, jakobyś traktowała pana Berkeleya za swojego krewniaka. Zastanawia mnie również, od kiedy zaznajomiona jesteś tak bardzo z finansami lorda?

— Ależ wiem to wszystko od hrabiny de Balfour! — stwierdziła Fanny i pilnie spojrzała na drogę, ponieważ usłyszała szczekanie psów, a to oznaczać mogło, że zaraz na horyzoncie obaczy podróżnego.

— Czyż nie wspominałaś niedawno, że hrabina de Balfour nie utrzymywała zbytnich kontaktów z panem Charlesem?

— Nie bądź tak szczegółowy, mój drogi Edwardzie! — żachnęła się Fanny i odłożywszy na spodeczek filiżankę z cienkiej porcelany, zwróciła się do stojącego kamerdynera: — Bądź łaskaw zaparzyć jeszcze herbaty. Zdaje się, że zmierza do nas Jefferson Abbey, a on na pewno pragnie rozmówić się o przybyszu. Niemożliwe, że jeszcze nie widziałam powozu z panem Berkeleyem. Jeśli przeoczyłam, gdy jechał, to wszystko to twoja wina, Edwardzie! Zajmowałeś mnie rozmową, kiedy ja chciałam spokojnie wypatrywać naszego gościa!

— Czyżbyś zaprosiła pana Berkeleya do nas?

Pan Popkins udał, że nie zrozumiał zarzutu małżonki.

— Ależ oczywiście, że nie! Jak mogłam, przecież go nie znam!

Kamerdyner odszedł od państwa, z trudem ściągając w powadze twarz, choć dalszy wywód pani Popkins nadal go bawił.

— Wybierzesz się dzisiaj wieczorem do Henry'ego i przedstawisz się panu Charlesowi. Miej na uwadze, że najpewniej Josephine będzie go zajmować swoją osobą, łasa jest niezmiernie na komplementy od płci przeciwnej. Nie uważasz, że to szalenie niestosowne, by dama będąca mężatką już tyle czasu, wciąż wdzięczyła się jak trzpiotka? Moja kochana Josie, szybciej jej przychodzi serdeczność niźli umiejętność formułowania mądrych wywodów. Margaret ma to zupełnie po niej.

Edward niecierpliwie przebrał nogami, udając tym razem, że poprawia się na swoim siedzisku.

— Cóż za szczęście, moja duszko, że nie masz więcej tak bliskich przyjaciółek, jak lady Burton, byłabyś skłonna mi zająć dzień cały opowiadaniem o nich złośliwości.

Fanny spąsowiała wstydliwie. Nigdy nie było jej zamiarem, by obrażać swych bliskich, toteż zrozumiała prędko, jaką niefrasobliwością się wykazała. Nie zdążyła jednak wytłumaczyć swego zachowania, pojawił się bowiem obok nich lord Abbey, który to z gracją skłonił się damie i przywitawszy się z Edwardem, zaprosił przyjaciela na wieczór brydżowy. Ten zaś zasępił się i przeprosił, że nie będzie mógł oddać się tak niewątpliwej przyjemności, planuje bowiem złożyć wizytę Henry'emu Burtonowi i panu Berkeleyowi.

Jefferson, mężczyzna dosyć niski i szeroki, ale o twarzy przyjaznej, choć pokrytej już kilkoma zmarszczkami, rozpromienił się na te słowa jeszcze bardziej i odpowiedział:

— Znakomity pomysł! — cmoknął. — Zatem obaj umówmy się w Northwater Holmes. To wspaniała okazja, by poznać pana Charlesa. Słyszałem wiele dobrego na jego temat, czas więc sprawdzić, czy wszystkie te komplementy, jakie padły z ust dam, które zaznaczam uprzejmie, nie miały jeszcze sposobności — i tu przerwał na chwilę, by znacząco spojrzeć na panią Popkins — poznać pana Berkeleya, są prawdziwe.

 

***

 

Charles Berkeley wysiadł z powozu, czując na sobie spojrzenie stojącej w różnych rządku służby. W świetle przesłoniętego chmurami słońca zmęczony podróżą wyglądał dojrzalej, niż wynikało to z jego wieku. Bezsprzecznie był jednak mężczyzną postawnym, o ujmującej urodzie i spojrzeniu zamyślonym, nieco zgasłym, jakby ostatnie doświadczenia ukradły z jego ducha zapał życia. W myślach dziękował sobie, że kupił niedawno nowy wełniany redingot, bo choć panowało lato, północna Anglia zwyczajowo cieszyła się dniami pochmurnymi, a przede wszystkim wietrznymi, o czym zdążył się już przekonać w Carlisle.

Objął wzrokiem majętność, do której właśnie przybył i uznał, że podoba mu się ona bardziej niż mijane po drodze Balleycourt. Northwater Holmes wydawało się przytulniejsze i przywodziło na myśl idyllę rodzinnego zacisza.

Willa Burtonów była klasycznym angielskim domostwem murowanym z ociosanych kamieni rzecznych. Składała się z trzech skrzydeł i dwóch pięter, a także strychu, który chował się pod ceglaną, czerwoną dachówką. Przed bocznym wejściem na polecenie samego Henry'ego (szedł bowiem z duchem czasu i nawet w budownictwie lubił poznawać nowinki architektoniczne), zbudowano szeroką, zadaszoną werandę, po której piął się bluszcz. Któraś z panienek Burton posadziła niedaleko miętę pieprzową, a ta rozsiała się po całym kwietniku i krnąbrnie zachodziła na schody prowadzące do willi. Nie raz i nie dwa ją przydeptano i choć za każdym razem lord Burton mówił, że każe ogrodnikowi ją wyplewić, tak nic sobie z tego nie robiono, bo zaraz córki przybiegały do swego ojca i prosiły, by zostawić miętę, bo tak przyjemnie pachnie.

Błogi ten zapach od razu wtargnął w nozdrza Charlesa i przypomniał mu o przykrych chwilach z młodości, gdy leczono młodzieńca z problemów z trawieniem. Nie znosił domowych i staroświeckich w jego opinii metod piastunki, a szczególną niechęcią darzył liście mięty, które to wkładała mu w usta swymi nie zawsze czystymi palcami i kazała żuć, co przyprawiało go jedynie o odruch wymiotny. Wspomniał nawet smak wywaru serwowanego przez begam Ronny na złagodzenie niestrawności po indyjskiej kuchni.

— Anglicy mają delikatne żołądki — twierdziła i podtykała mu pod nos parujący napar z mięty, imbiru i kurkumy, który wzbudzał w nim odrazę.

O nie, Charles Berkeley na pewno nie był zwolennikiem mięty i unosząca się nad schodkami intensywna woń, mdliła go po kilkugodzinnej drodze.

Po chwili zobaczył, jak frontowe drzwi szeroko się otwierają i w progu ujrzał przynajmniej pięć różnych głów, które wychylały się zza topornej figury pana domu. Lord Burton rozłożył szeroko ręce i wesoło witając gościa, mając za nic towarzyskie konwenanse, przybliżył się i począł mówić głośno

— Lordzie Berkeley, jak miło, że się do nas wybrałeś.

I tu należy przyznać, że był to jedyny raz, kiedy lord Burton zwrócił się do Charlesa po jego tytule. Henry uważał, że wzajemne kurtuazyjne nazywanie siebie lordami stwarza niepotrzebną barierę towarzyską. A skoro on, jako mężczyzna światły, kogoś polubił, to, po jakie licho miał taką osobę nazywać lordem i jeszcze zwracać się z nazwiska? Za każdym razem, gdy Charles słyszał, jak Henry mówi do niego po imieniu, to zalewał go zimny pot. Mógł uznać, że damie wypada nazywać go nawet Charliem, szczególnie jeśli chciała zmniejszyć dystans pomiędzy nimi. Co prawda, takie sytuacje miały miejsce wiele lat temu, jednakże zasada pozostała. Starszy pan, który bez jego aprobaty zwraca się do niego po imieniu, jakby był zwykłym parobkiem, doprowadzał Charlesa do furii. Starał się jednak zachować kamienną twarz i na każde „Charles, spójrz", „Charles, jak uważasz", „chodź do nas, Charles" zawsze odpowiadał z zaciśniętymi zębami „Ależ, lordzie Burton".

Za chwilę obok przybyłych pojawili się stajenni, którzy rozporządzić mieli powozem i służący, by zabrać bagaże. Wreszcie też wychylające się zza pleców lorda głowy wysunęły się na bok i oczom Charlesa ukazał się rządek powabnych dziewcząt w różnym wieku. Wpierw dostrzegł najwyższą i najstarszą Charlotte, której anielskie oczy patrzyły ciepło, a rumieniec spowił lico, gdy tylko wzrok panny ze wzrokiem jego się spotkał. Włosy miała lniane, kręcone co nie umknęło uwadze Berkeleya; sądził, że najpewniej używała papilotów. Biła od niej dobroduszność i prostota, która zaraz mu się kojarzyła z jego zmarłą małżonką i pomyślał sobie o niej, że byłaby żoną dobrą dla każdego mężczyzny. Ani nie wyglądała na taką, co wszystkiego żądała, ani też na taką, która nie miałaby swojego zdania. Pomyślał, że najpewniej ubóstwiałaby mężczyznę, z jakim żyłaby u boku, ale postępowałaby zgodnie z własnym sumieniem.

Wtulona w jej kwiecistą spódnicę była Diane, latorośl w wieku, jak zakładał, nie starszym niż lat sześć, o piegowatej twarzy i uśmiechu tak szerokim, że zastanawiało każdego, jak te usta mieszczą się na jej buzi. Miała burzę ciemnych loczków, a te wyglądały tak samo, jak u najstarszej, co Charles zaraz w myślach znów opatrzył własnym komentarzem. Przypominały mu damy w Kalkucie, które skręconymi włosami, próbowały podkreślić swój status społeczny. Dziewczynka patrzyła na niego z lekko zmarszczonymi brwiami, jakby chciała mu w ten sposób rzucić wyzwanie, a może nawet zmusić do posłuszeństwa. Zacna byłaby to służba dla tak młodej damy.

Kolejne dziewczę było nastoletnią panienką; możliwe, że w ciągu kilku najbliższych wiosen mogłaby zacząć szykować się do roli debiutantki. Przedstawiono mu ją imieniem Helen. Podobnie do jej młodziutkiej siostry, była brunetką, o długim warkoczu przewiązanym szeroką białą wstążką. Urodą przypominała lorda Burtona, jak on miała zielone oczy i kartoflany nosek, i wyraz twarzy, jakby intensywnie nad czymś myślała. Trzymała za rękę następną starszą siostrę, niemal bliźniaczą, i to zasugerowało Charlesowi, iż matka tych trzech musiała mieć niezwykle mocne geny; podobno atrybut starych, dobrych rodów. Margaret obdarzyła przybyłego spojrzeniem przeciągłym i oceniającym. Charles nawet nie mógł się domyślać, jaką to panna staczała w sobie wewnętrzną bitwę, bo nie była pewne, czy winna okazywać mu względy, czy też nie.

Wreszcie wzrok jego padł na młodą kobietę stojącą nieco z tyłu i aż sam się zadziwił, że nie ona pierwsza zwróciła na siebie uwagę. Ujrzał jasnokasztanowe włosy, które miały niezwykle płomienny odcień i mógłby sobie przysiąc, że właściwie były rude. Delikatną kibić przyozdobiła pod piersią zieloną atłasową wstęgą, niezwykle harmonizującą się z głębią jej oczu i pełnymi ustami. Charles złapał się nawet na tym, że zdążył przeanalizować koronki, zdobiące popielatą suknię i złoty łańcuszek, który spoczywał na piersi.

Gdyby jednak tylko niecodzienna uroda przywiodła wzrok mężczyzny, byłby to sobie w stanie wybaczyć, bo zdarzało się, że jeszcze, że umiał docenić piękno młodych dam. Tymczasem wyczuwał w niej pewną melancholię i umysł o horyzontach szerokich, i tym wzbudzała w nim dziwny niepokój. Próbował się skupić na kolejnych słowach lorda Burtona, lecz gdy te zielone oczy, oprawione w wachlarz długich rzęs, ponownie go omiotły, poczuł, że robi mu się gorąco. Nie była ani trochę podobna do panien, które ustawiały się w kolejce do rozmowy. Jednakże nagły subtelny uśmiech przemówił do pogrążonego w zadumie serca mężczyzny.

To był pierwszy raz, gdy Charles Berkeley zobaczył Elizabeth Burton.

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Ciekawa opowieść, zostawiam ocenę 5. Pozdrawiam.
  • MJSychowska 28.04.2021
    Dziękuję z całego serduszka!
  • lenkoslawa1 28.04.2021
    Ja SIĘ juŻ NIE mogę doczekać ich pierwszych rozmów! Ta przy stole i pod drzewem to jedna z najlepszych ich rozmów w całej powieści. Mam nadzieję, że je zachowałaś w korekcie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania