Czarnoksiężnik - 17 - Za drzwiami
Czarnoksiężnik 17
Pochód zatrzymał się na końcu wiszącej w Osnowie ścieżki. Rozejrzałem się i całkiem zadowolony pokiwałem głową. To odpowiednie miejsce. Chwila moment i wyjdziemy w Arcadii.
Znajomy pomruk doszedł moich uszu.
„Pierwsi” widocznie się obudzili i zauważyli moją obecność.
- Dobra… czas stąd zmykać – oznajmiłem łącząc dłonie.
Chwila skupienia i przekserowania energii wystarczyła. Tuż przede mną otworzył się portal do Arcadii. Zatarłem ręce i cofnąłem się o krok.
- No! Wszyscy do środka. Szybciutko! – Zachęciłem. – Nowe życie czeka po drugiej stronie.
Pochód, mając niewiele więcej opcji, ruszył naprzód i zaczął przechodzić przez portal. Ja w tym czasie zbliżyłem się do granicy ścieżki i spojrzałem w „dół”… o ile w Osnowie istnieje choćby takowy koncept.
Gigantyczne istoty, powoli i nieśpiesznie wspinały się ku górze. Już stąd wyczuwałem ich zapierającą w piersiach moc. Wzmocniłem swój wpływ na Osnowę. Istoty są dość nieprzewidywalne.
- Czym one są, Mistrzu? – Zapytała Anna spoglądając w dół.
- Trudno powiedzieć. Ja nazywam ich „Pierwszymi”. Są to prastare istoty… starsze od tytanów, smoków i pewnie większości bogów – wskazałem portal, przesuwając się w jego stronę. – Byty tak stare, że nie posiadają imion.
- Czy są niebezpieczne? – Zapytała zaniepokojona.
- Cóż… mówimy tu o istotach które mają porównywalną siłę do Bogów, więc TAK, są dość niebezpieczne.
- Czy są nam wrogie?
- Nie, ale nie są też przyjacielskie – odpowiedziałem spoglądając na powoli znikający w portalu pochód. – Są natomiast naprawdę potężne… może kiedyś zniknę w Osnowie na kilka stuleci i spróbuję odkryć, czym tak właściwie są… poznać ich tajemnice – pokręciłem nosem. – Ale to nie będzie dziś. Zbierajmy się.
Podeszliśmy do czekającej przy portalu Leili i przekroczyliśmy magiczne wrota.
Chwilę przed tym, kiedy dziwaczne macki zamknęły się na magicznej ścieżce.
Świeży powiew wiatru przywitał mnie w fizycznym świecie. Z znaczącą radością wziąłem głęboki oddech, ciesząc się smakiem znanego mi powietrza.
Anna stała tuż obok. Skamieniała. W kompletnym szoku. Mała Leila też patrzyła zafascynowana.
Nic dziwnego.
Zobaczyły Arcadię.
Staliśmy na klifie, tuż obok wysokiej na dwadzieścia pięter wieży. Przed nami rozpościerała się wyspa, szerokie pola uprawne, a w oddali, gigantyczna metropolia, o wysokich murach. Krajobraz dopełniały liczne wioski, wiatraki i śpiew ptaków.
Uciekinierzy z Meurii rozglądali się oniemieli.
To był ich nowy dom. Mój Dom. Arcadia.
W dole, przy wieży, stał mały oddział jeźdźców, złożony głównie z elfów, ale i centaurów. Elf w barwach lidera, zeskoczył z konia i podbiegł do mnie. Zatrzymał się kilka kroków przede mną i ukląkł, chyląc głowę.
- Witaj w domu Opiekunie.
Uśmiechnąłem się.
- Witaj Elantirze. Widzę że wyrosłeś w czasie mej nieobecności – uśmiechnąłem się szeroko. – Sprowadziłem uchodźców… znowu – prychnąłem. – Wiem, że dodaję ci roboty, ale czy mógłbyś się nimi zająć?
- Oczywiście Opiekunie…
- Elantirze! – uciszyłem go nagle. – Dobrze wiesz że bardzo nie lubię tych wszystkich tytułów. Edward w zupełności wystarczy. Dodaj „Pan”, albo „Mistrz” jeśli musisz, ale nie używaj moich tytułów… jest ich zbyt wiele, bym nawet Ja mógł je wszystkie spamiętać – westchnąłem. – Widzę że Królowa Variia, wychowała cię równie ostro, jak zakładałem. Na moc kręgów! Czy ta dziewczyna nie mogłaby raz na jakiś czas lekko odpuścić?
Elantir uniósł wzrok, uśmiechnął się i wstał.
- Prawda. Matka jest ostra… jest wściekła.
Uniosłem brwi.
- A to mi zaskoczenie – prychnąłem.
- Nie było cię w Arcadii prawie dwadzieścia lat i znowu zjawiasz się bez zapowiedzi – przypomniał Elantir. – Oczywiście, że nie jest zadowolona.
- Nie obchodzi mnie to – odpowiedziałem. – Jestem „patronem” Arcadii, nie jej władcą. Nie muszę być obecny cały czas. Specjalnie nadaje mi te wszystkie tytuły, jak „opiekun” by upewnić się, że będę siedział na dupie w swojej wieży!
- Jesteś potężnym Megus, a Arcadia jest otoczona przez niebezpieczne tereny. Tylko głupiec nie chciałby trzymać najpotężniejszego sojusznika blisko siebie.
Wywróciłem oczami. Ależ to było dla mnie irytujące.
- Dobrze. Zostawmy ten temat. Jaki mieliście wczoraj księżyc?
- Pełnię. Jesteśmy jeszcze przed zbiorami.
Pokiwałem głową.
- Czyli byliśmy w osnowie jakieś… dwa tygodnie?
- DWA TYGODNIE? – Anna spojrzała na mnie zaskoczona. – Jestem pewna, że minęło zaledwie kilka godzin!
- Mówiłem że czas w Osnowie płynie inaczej – odpowiedziałem, a widząc zaintrygowany wzrok Elantira postanowiłem ich sobie nawzajem przedstawić. – A przy okazji. Elantirze, to moja uczennica Anna, młoda czarownica. Ta mała dziewczynka, to moja druga uczennica Leila.
Elantir uniósł brwi, widocznie zaskoczony aż dwoma uczennicami, ale szybko się opanował i się lekko ukłonił.
- Miło mi was poznać.
- Również – odpowiedziała Anna.
- M-miło mi… - wyjąkała Leila kryjąc się za mną.
- Moje drogie uczennice. Ten młody biały elf, to Elantir, syn królowej Arcadii i dowódca królewskiej gwardii.
Na me słowa przeszedł widoczny szum. Sama Anna spojrzała na mnie zdezorientowana. Margareth wyszła z tłumu.
- Biały elf…? Ale… ale przecież – zaczęła. – Białe elfy zostały skorumpowane przez Zerghota i przemienione w Czarne Elfy… jego najwierniejsze sługi!
Uśmiechnąłem się rozbawiony.
- Nie wszystkie moja droga. Nie wszystkie – odwróciłem się do tłumu. – Kiedy trwała Era Spaczenia, świat się podzielił, na Czystych i Spaczonych. Jedni służący „dobrym” bogom, a drudzy Zerghotowi. Ja natomiast odrzuciłem obie strony… i nie byłem jedyny w tej decyzji. Od tamtego momentu, ratowałem tych, którzy postanowili odrzucić obie strony Wielkiego Konfliktu i zbierałem ich w bezpiecznym miejscu. Arcadii. Wyspie na dalekim południu, poza zasięgiem obu stron. Zebrałem tu wszystkie rasy, również te które istniały przed Spaczeniem. Zrobiłem to w głównie jednym celu – tu na chwilę zamilkłem. – By świadomość istnienia Arcadii była CIERNIEM W BOKU obu stron konfliktu. Są na tym świecie Ci którzy nie biorą udziału w ich grze. Są ci którzy oparli się spaczeniu, mimo że ich rodzina się mu poddała, oraz ci, którzy odrzucili Czystość, widząc jak wszystkich zniewala – nabrałem powietrza. – Oto powód istnienia Arcadii. Niewielkie przypomnienie wszystkim tym, którzy uważają się za najpotężniejsze istoty na świecie, że nie wszystko jest i będzie pod ich KONTROLĄ!
Komentarze (3)
Niby jest spokojnie, niby nic się nie dzieje, ale coraz lepiej poznajemy Edwarda. Podoba mi się.
5
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania