Poprzednie częściDecyzja Prolog

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Decyzja Rozdział Drugi

Garderoba Charles’a Bleuet'a była mniejsza, niż ta należąca do Marca Davisa, ale i lepiej urządzona. Eleganckie meble, ciemne zasłony i ściany idealnie ze sobą współgrały, całość jednak wyglądała nieco mrocznie.

- Dzień dobry – Ralph zapukał do drzwi, mimo, że już stał w środku. Miał taki zwyczaj.

- Czego? – mruknął jakiś głos. Po chwili zza dużej szafy wyłonił się niski, smukły mężczyzna z kręconymi, czarnymi włosami i intensywnie zielonymi oczami. Miał na sobie czarne spodnie, białą koszulę i kamizelkę od garnituru. Idealnie pasował do swojej garderoby.

- Detektyw Ralph Carlson, miło mi.

- Dobrze, że chociaż panu.

Ralph lekko się uśmiechnął. Co za powitanie... Anthony miał rację, że Charles nie jest zbyt uprzejmy wobec obcych.

- Chciałem z panem porozmawiać. Można?

Bleuet ciężko westchnął.

- O czym? – wycedził.

- O sprawie śmierci dyrygenta Marca Davisa.

Klarnecista parsknął, krzyżując ramiona na piersi.

- Ha! W końcu się doigrał.

- Nie rozumiem – Ralph bacznie przyjrzał się mężczyźnie.

Na jego twarzy ciężko było dopatrzyć się śladów smutku. Był raczej obojętny, choć oczy mu się świeciły jak u kota.

- Taki mądry, niby się zna na prawie i tych rzeczach, a nie rozumie – sarkastycznie zauważył Bleuet. – Sam się o to prosił.

- To znaczy?

- A co, panu się wydaje, że te jego panienki, co tak się kręciły koło niego jak muchy, to spokojnie tolerowały to, że ma żonę? Żadna nie miałaby ochoty pozbyć się człowieka, który wybrał inną? Ja wiem, jaką przeszłość mają te zdziry, pan myśli, że są takie święte? To głupie i mściwe su...

- Spokojnie – Ralph przerwał nerwową wypowiedź Charles’a. – Proszę się nie wściekać, chciałem tylko zadać parę pytań.

- To niech pan już wejdzie, jak pan się przywlókł – niegrzecznie wtrącił Francuz.

Ralph z przyjemnością słuchał pięknego, wyrazistego akcentu mężczyzny. Zawsze marzył o znalezieniu dziewczyny pochodzącej z Francji. Uwielbiał to charakterystyczne ,,r”, swego czasu próbował się go nauczyć. Porzucił to, bo od intensywnych ćwiczeń bolała go twarz. Zazdrościł tym, którzy mówili w ten sposób od urodzenia.

Przy okazji Carlson zrozumiał, skąd bierze się złośliwość Charles’a. Wiedział, że to stereotypowe, ale cóż poradzić? Bleuet po prostu był Francuzem. Detektyw znał ich kilku, żaden nie grzeszył uprzejmością.

- No dobrze, dowiedziałem się dzisiaj, że pan nie lubił Marca Davisa – zaczął, otwierając notatnik. – Z jakiego powodu?

Charles wzruszył ramionami, zakładając nogę na nogę. Mimo, że miał spodnie, wyglądały na pięknie wyrzeźbione. Sokoli wzrok Ralpha od razu to wypatrzył.

- Nie lubiłem go i już. Muszę kochać każdego? Pan też na pewno nie lubi niektórych osób.

Ralph odchrząknął.

- No tak. Ale mimo wszystko wolałbym wiedzieć, dlaczego konkretnie nie przepadał pan za Davisem.

Charles westchnął.

- Ale pan jest upierdliwy – burknął. – Po prostu go nie znosiłem. Coś bym na jego temat powiedział, ale nie chcę obrażać zmarłej osoby. Trochę szacunku.

- Rozumiem. Ale muszę wiedzieć, dlaczego go pan nie lubił.

Charles pokręcił głową, po czym chwycił stojącą na stole szklankę herbaty i upił duży łyk.

- Nie znosiłem jego obecności, bo zawsze otaczał się ładnymi i słodkimi paniusiami, był taki odrażająco miły i zabawny – Francuz się wzdrygnął. – Ciarki mnie przechodzą, jak sobie to przypomnę. Poza tym, Davis, kiedy się upił, zachowywał się jak zwierzę. Zresztą – cała Ameryka to dzicz.

Charles znacząco spojrzał na Ralpha. Detektyw poczerwieniał.

- Hm... Więc pan Davis zwyczajnie przeszkadzał panu z powodu swojego zachowania?

- No chyba mówię. W ogóle nie przepadam za mieszkańcami tego kontynentu.

- To czemu pan tu mieszka? – spytał Ralph.

Charles spojrzał w bok. Po raz pierwszy wydawał się być niepewny, a wręcz onieśmielony. Przypominał człowieka, który został przyłapany na jakimś przestępstwie.

- No... Mam swoje powody – odpowiedział wymijająco. – Ale to nie ma nic wspólnego z Davisem. Nigdy nie miało.

- Dobrze... Przejdźmy dalej. Czy podejrzewa pan, kto mógłby zamordować dyrygenta?

Charles się zamyślił. Trochę to trwało, więc detektyw miał chwilę, by przyjrzeć się mężczyźnie. Rzeczywiście, miał dość specyficzną urodę. Ralph nie znał żadnego Francuza z zielonymi oczami. Zwykle były ciemne, rzadziej niebieskie.

- To pewnie jedna z panienek, z którymi się widywał – stwierdził wreszcie Bleuet. – Mówiłem już, że one na pewno nie przyjmowały spokojnie faktu, że Davis ma żonę. Pewnie odmówił jakiejś zakochanej dziewczynie, i postanowiła się zemścić. Tak już jest. Nikt nie jest tak mściwy, jak kobieta.

To zdanie, z odrazą wypowiedziane przez Charles’a, mocno wryło się w pamięć Ralpha. To rzeczywiście nie było w tej sytuacji głupie. Pan Davis kochał żonę, tak przynajmniej twierdził Anthony. Więc może jakaś młoda dama się w nim zakochała, a on oczywiście odmówił i wrócił do żony. To rozwścieczyło jeszcze nierozważną dziewczynę, która postanowiła się zemścić. Albo odebrać męża kobiecie, która stała na drodze do pięknego związku. Taka zemsta z pewnością sprawiłaby nieszczęśliwie zakochanej ogromną satysfakcję. Skoro ona nie mogła mieć tego mężczyzny, to żadna nie będzie go miała.

Ralph przyjrzał się znowu śmiałemu klarneciście. Mężczyzna patrzył na niego odważnymi, lśniącymi oczami. Czyli tu był jego słaby punkt. Pytania o sprawy prywatne wytrącały go z równowagi.

- Czy wie pan, która to dama była w jakiś sposób szczególnie bliska panu Davisowi? – spytał detektyw.

- Tamara – bez wahania i błyskawicznie powiedział Charles. Ralph nawet nie zdążył mrugnąć.

- No właśnie już słyszałem o tej pani. Co konkretnie ją łączyło z panem Davisem?

Bleuet wzruszył ramionami.

- Bardzo się przyjaźnili. Nie znoszę Tamary.

Carlson uśmiechnął się pod nosem.

- Domyślam się.

- Ona klei się do każdego, ale z nikim nie miała takiej więzi, jak z panem Davisem. Jest głupia i pusta, zdolna do wszystkiego. Suka...

- No już, spokojnie – Ralph zanotował kilka rzeczy, po czym wstał, poprawiając jedwabny, brązowy krawat. – Dobrze, na razie panu dziękuję. Jeszcze nieraz się spotkamy, więc proszę się uzbroić w cierpliwość, będzie panu bardzo potrzebna...

- Dziękuję – brzmiało to bardziej jak mruczenie kota. Charles niechętnie podał detektywowi dłoń. – Do widzenia.

- Do zobaczenia, było mi bardzo miło pana poznać.

Bleuet przewrócił oczami. Rozbawiony Ralph wyszedł na korytarz.

Skierował się w stronę pokoju numer dwadzieścia pięć. Aby się do niego dostać, musiał odbyć krótką wędrówkę, podczas której miał nieco czasu na przemyślenie sprawy. Jako człowiek z dużym doświadczeniem doskonale wiedział, że najciemniej jest po latarnią. Z tego powodu nie wykluczał żadnej osoby. Davisa mógł zamordować nawet Anthony. Wprawdzie ciężko było uwierzyć, że mógłby tak świetnie udawać rozpacz i żal, ale nie było to niemożliwe.

Następnym podejrzanym był Charles. On też mógł dopuścić się tego czynu. Chociaż wyraźnie na swój sposób przejął się śmiercią pana Marca, mógł okazać się winnym.

Ralph głęboko się zastanowił. Czy obaj mieli motyw? Charles mógł mieć ich wiele z racji wrednego charakteru, ale to nic pewnego. Anthony także mógł z jakiegoś powodu zamordować dyrygenta, ale w rzeczywistości było to mało prawdopodobne. Nie, to raczej nie on.

Carlson rzadko od razu wyłączał kogoś z podejrzanych, ale w tym przypadku sprawa była dla niego dość jasna. Chociaż postanowił mieć oko na Steele’a, wstępnie uznał, że mężczyzna jest niewinny. W końcu to on znalazł martwego Davisa, był roztrzęsiony. Wziął się w garść, to prawda, ale potem znowu się załamał i wyglądał na przybitego.

Ralph doszedł do garderoby Tamary. Odchrząknął i zapukał do drzwi.

Stał tam przez kilka minut. Kobiety widocznie nie było w środku. Detektyw westchnął i zawrócił. Jeszcze raz zapukał do Charles’a, spodziewając się kolejnego niemiłego przywitania.

- Co znowu? – burknął Francuz, mierząc wzorkiem Ralpha. – To pan? Ile jeszcze razy się dzisiaj zobaczymy?

Carlson ledwo powstrzymał uśmiech. Kąśliwość niektórych osób bardzo go bawiła, choć w tej sytuacji było to niepoważne. Przecież ten człowiek mógł jednak okazać się mordercą.

- Przepraszam. Chciałem porozmawiać z panią Tamarą, ale nie ma jej w pokoju. Wie pan, gdzie mogę ją znaleźć?

Charles pokręcił głową.

- Doskonały z pana detektyw – mruknął. – Boże... Jeśli nie ma jej w pokoju dwadzieścia pięć, to pewnie jest gdzieś na pierwszym piętrze. Przebywa tam zwykle z ze swoimi koleżankami, tam one mają swoje pokoje, odwiedzają się.

- Rozumiem. Dziękuję.

- Proszę.

Ralph szybko wskoczył po schodach na piętro. Kiedy był dzieckiem, zaskakiwał z nich, żeby zaimponować dziewczynom... Zaśmiał się na to wspomnienie. Był wtedy taki głupiutki i naiwny. Koleżankom bardzo podobały się jego wyczyny, ale nauczycielom już nie niekoniecznie. Ile on nałapał w tym czasie uwag... A ile razy ojciec musiał przychodzić w tej sprawie do szkoły! Ralph wciąż pamiętał, jakie lanie mu sprawił pewnego dnia.

Detektyw znalazł się w kolejnym korytarzu, bardzo podobnym do tego na parterze. Mógł zapytać Charles’a, w których konkretnie pokojach są przyjaciółki Tamary, ale wolał tego nie robić. Sam je znajdzie. Francuz zapewne nieczęsto odwiedzał to piętro, poza tym wyraźnie nie interesował się koleżankami z pracy, więc pewnie nie wiedział, gdzie przesiadują.

Detektywowi poszło łatwiej, niż się spodziewał. Gdy zbliżył się do jednego z pomieszczeń, usłyszał kobiece śmiechy i rozmowy. Odetchnął i zapukał do drzwi.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • laura123 23.08.2020
    Wprawnie posługujesz się piórem, to od razu rzuca się w oczy. Fabuła się rozkręca.
    Zostawiam ocenę bardzo dobrą, bo uważam, że ten tekst na to zasługuje.
    Pozdrawiam.
  • Klaudunia2 23.08.2020
    Bardzo dziękuję, lubię powoli tworzyć klimat :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania