Poprzednie częściDrwal

Drwal - rozdział II

Bohater maszerował przed siebie na północ, co chwila zerkając w prawo, oglądając jednocześnie wychylające się znad drzew słońce. Tronhard rzadko kiedy miał możliwość oglądania wschodów, gdyż pracował często do późna, a i lubił sobie pospać. Czasami nawet do południa. Jednak mimo wszystko nie był w stanie zatrzymać się ani na chwilę. Niemal mimo woli jego własne nogi ciągnęły go w stronę wybrzeża, które znajdowało się zaraz za lasem.

Szedł tak cały dzień, wciąż prąc przed siebie. Nie zatrzymywał się ani na chwilę. Nawet posiłek konsumował w marszu. Szedł tak, jakby jakaś magiczna siła pchała go przed siebie. Nawet pomimo tak krótkiego snu, aż do samego wieczora nie opuściły go siły. Jednak gdy słońce zaczęło znikać za horyzontem, Tronhard musiał zaprzestać dalszej wędrówki. Znalazł miejsce gdzie drzew było mniej gęsto i rozbił tam mały obozik. Rozpalił ognisko i zaczął piec na nim kawałek mięsa. Nadział go na kij i ustawił wysoko nad ogniem. W międzyczasie postanowił nieco potrenować. Wyjął kilka noży i zaczął nimi rzucać w pobliskie drzewo, doglądając co chwila pieczeni. Szło mu całkiem nieźle, chociaż nie tak dobrze jak ostatnim razem, zanim schował je na dobre pod łóżkiem. Zanim mięso się upiekło, drwal zdążył nabrać nieco wprawy i przypomnieć swoim mięśniom jak powinny się zachować. Także siadając do posiłku był już z siebie zadowolony.

Po posiłku dołożył drewna do ognie po czym położył się spać. W tym lesie mieszkał właściwie tylko jeden człowiek – Tronhard. Dlatego też nie musiał się obawiać żadnych bandytów, bo i jaki by mieli pożytek z zapuszczania się w leśne rejony. A tym bardziej tak głęboko. Tak głęboko jak jeszcze nigdy nikt chyba nie zawędrował. Drwal miał więc nadzieję, że nie będzie tu zbyt wielu dzikich zwierząt, gotowych go rozszarpać dla kilku kęsów pożywienia. A nawet jeśli, to że płonący ogień ich odstraszy.

Po raz kolejny wstał wcześniej niż słońce. Ugasił dopalający się ogień i ruszył znów w kierunku północnym. W ten sam sposób upłynęły kolejna dwa dni, podczas to których każdego wieczora trenował rzuty nożami.

Czwartego dnia, koło południa natknął się na rzekę. Spragniony pobiegł w jej kierunku i po zaspokojeniu pragnienia, ponownie uzupełnił zapasy wody. Zgodnie z mapą, powinien iść wzdłuż niej jeszcze jeden dzień, a wtedy dotrze do morza.

Kolejnego dnia, kiedy została godzina, może dwie do zmierzchu, Tronhard zaczął dostrzegać coraz większe prześwity między drzewami. Jego oczom ukazała się plaża, na której brzegu leżał ogromny głaz, a kilkadziesiąt metrów dalej znajdowała się przywiązana do pieńka drewniana łódź. Bohater jednak zafascynowany widokiem, którego nigdy wcześniej nie oglądał – widokiem bezkresnego morza, w ogóle nie dostrzegał swojego otoczenia. Wpatrzony jedynie w horyzont. Do czasu aż znajdujący się niedaleko głaz zaczął się poruszać.

Kiedy do Tronharda dotarło w końcu, że to co uważał za głaz jest żywym stworzeniem, posiadał on już 4 kończyny i zmierzał w kierunku drwala, ciągnąc za sobą sporych rozmiarów konar drzewa.

Sam stwór miał jakieś cztery metry wzrostu, a jego brązowo-szara twarz, wyglądała jakby ktoś odrąbał stworzeniu łeb i na jego miejsce przymocował naprędce ociosany kamień.

Tronhard był już zbyt daleko od lasu, aby się w nim skryć. Zrobił więc jedyne co mu przyszło na myśl – zrzucił plecak i trzymając w prawej dłoni siekierę pobiegł w kierunku olbrzyma.

Czuł się dość lekko, a strach jakby został z boku. Coś, jakaś nieznana siła dodawała mu energii i odwagi.

ŁUP!

Tronhard odskoczył w bok i zobaczył jak konar ląduje dokładnie w miejscu, w którym się przed chwilą znajdował. Stwór zaczął podnosić gałąź do kolejnego uderzenia, co wykorzystał drwal i podbiegł bliżej przeciwnika uderzając siekierą w ścięgna na kostkach. Olbrzym zawył i wypuścił konar z rąk, jednocześnie próbując zadeptać plączącego mu się pod nogami człowieczka, co wychodziło mu dość niemrawo z racji dotkliwej rany na nodze.

Tronhard uciekał przed ciosami, próbując znaleźć dogodny moment do ataku i… potwór znowu zawył z bólu, przewracając się na plecy. Bohater odbiegł kawałek, aby nie przygniotło go cielsko potwora, po czym zadał jeszcze dwa ciosy w prawą nogę, aby upewnić się, że prędko nie wstanie i pobiegł do miejsca, gdzie zostawił plecak. Ubrał go na lewe ramie, aby w razie czego szybko się go pozbyć i zaczął pędzić ile sił w stronę łodzi.

Wrzucił do niej plecak i odrąbał sprawnym ciosem przywiązaną do pnia linę. Kiedy znalazł się już w środku, zauważył, że sprawne jest tylko jedno wiosło. Chwycił je w obie dłonie i zaczął wiosłować ile sił, byle oddalić się jak najbardziej od brzegu.

Kiedy poczuł, że jest już na wystarczająco daleko, zmienił kurs na zachód, aby schować się za znajdującym się nieopodal cyplem, mając nadzieję, że zdąży tam dotrzeć przed zmrokiem i że olbrzym nie odnajdzie go w przeciągu nocy.

Tym razem nie rozpalał ogniska, ani nie ćwiczył rzutów nożami. Wyciągnął łódź na brzeg i przywiązał ją pozostałym skrawkiem liny do kamienia, na wypadek przypływu, a sam schował się w lesie.

Nad ranem obudziły go jakieś dziwne pojękiwania, dochodzące znad brzegu. Kiedy Tronhard podszedł do skraju lasu, zobaczył sunącego się powoli brzegiem morza potwora, z którym dzień wcześniej walczył o życie, za którym ciągnęła się smuga krwi. Kiedy ten zbliżył się do łodzi, drwal wstrzymał oddech i obserwował uważnie, gotowy w każdej chwili uciec w głąb lasu. Olbrzym jednak zdawał się niespecjalnie interesować łodzią, ani widocznie nie powiązał jej z jego niedawnym oponentem, gdyż przeszedł obok niej, jakby była kolejnym, wyrzuconym na brzeg kamieniem.

Po kilkudziesięciu minutach, Tronchard udał się na brzeg, wsiadł do łodzi i zanurzył się w bezkres morza. Olbrzym był już na tyle daleko, że nie stanowił żadnego zagrożenia. Stwór jednak nawet nie dostrzegł wybiegającego z lasu drwala. Szedł powoli przed siebie, nie zwracając już na nic uwagi.

Nie minęło wiele czasu, jak Tronhard dostrzegł drugi brzeg morza. Dwie, może trzy godziny żeglugi. Ciężko było mu określić czas będąc pierwszy raz na morzu, ale słońce wciąż nie osiągnęło najwyższego punktu na niebie. Właściwie to było jeszcze widać stary ląd oraz zmieniającą powoli swoją pozycję czarną kropkę, znajdującą się przy brzegu. Wiedział już dokładnie, w którym kierunku ma płynąć, więc postanowił jeszcze raz sprawdzić swój ekwipunek. Siekiera leżąca po prawej dłoni, po cztery noże przywiązane paskami do obu nóg oraz jeden schowany w bucie. Śpiwór oraz zapasy jedzenia i wody na najbliższe kilka dni. Wszystko było na swoim miejscu.

Po około godzinie, jeden z brzegów skrył się za linią horyzontu, a po kolejnych dwóch, czy trzech, Tronhard znalazł się na wyspie. Przywiązał łódź do drzewa i udał się w głąb lądu.

Nie minęły dwie minuty jak zobaczył przed sobą dwóch mężczyzn, z nożami w dłoni, który widocznie czyhali na jego życie. Zacisnął mocniej dłoń na broni. Mając jednak nadzieję, że uda mu się jakoś dogadać, że nie są do niego wrogo nastawieni odezwał się:

- Jestem Tron…

W tym momencie poczuł ogromny ból z tyłu głowy. Momentalnie pociemniało mu przed oczami i zwalił się na ziemię.

Następne częściDrwal - rozdział III

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • alfonsyna 24.11.2015
    W sumie to było parę literówek, powtórzeń i pogubionych przecinków, ale chyba wszystkiego wymieniać nie będę, tylko tyle:
    "Także siadając do posiłku był już z siebie zadowolony. Po posiłku dołożył drewna do ognie po czym położył się spać" - powtórzenie "posiłku" i "ognia" zamiast "ognie"
    "A tym bardziej tak głęboko. Tak głęboko jak jeszcze nigdy nikt chyba nie zawędrował" - powtórzenie, można scalić to w jedno zdanie, żeby go uniknąć - A tym bardziej tak głęboko, jak jeszcze nigdy...
    "A nawet jeśli, to że płonący ogień ich odstraszy – "je odstraszy", ponieważ chodzi o te zwierzęta
    "upłynęły kolejna dwa dni, podczas to których każdego wieczora trenował" - "kolejne", "to" przed "których" niepotrzebne
    "zafascynowany widokiem, którego nigdy wcześniej nie oglądał – widokiem bezkresnego morza" - powtórzenie "widokiem"
    "w ogóle nie dostrzegał swojego otoczenia. Wpatrzony jedynie w horyzont" - połączyłabym w jedno zdanie, "wpatrzony" bym dała po przecinku
    "posiadał on już 4 kończyny" - cztery, albowiem cyfry i liczby piszemy słownie
    "Ubrał go na lewe ramie" - ramię
    "jest już na wystarczająco daleko" - bez "na"
    "dwóch mężczyzn, z nożami w dłoni, który" - dałabym "dwóch mężczyzn z nożami w dłoniach, którzy..."
    Pod koniec jakoś ta akcja gwałtownie przyśpieszyła, co mi trochę zepsuło wrażenie ogólne, ale w sumie całość mi się podoba, także dam 5 i poczekam na ciąg dalszy :)
  • Xax 24.11.2015
    Dzięki. Wygląda na to, że zamiast poprawiać się (jeśli chodzi o powtórzenia itp), to się popsułem :D
    No cóż. Trzeba będzie więcej popracować i na przyszłość jeszcze jeden raz czytać przed wrzuceniem :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania