Esgaroth cz. II
Nastał ranek. Powietrze i pierwsze promienie słońca już wdzierały sie do głównej sali koszar. Śpiących obudziło poranne szczekanie psów i łomot mieczy o tarcze. Drzwi do koszar otworzyły sie z rozmachem prawie wywracając stół z bronią. W wejściu stał mężczyzna w bogato zdobionym płaszczu i obwieszony złotą biżuterią. Wszyscy zebrani wstali i pokłonili sie hrabiemu. Ten bez słowa wszedł do środka. Promienie słońca leciutko padały na jego bok co sprawiło że wyglądał dostojnie. Zatrzymał sie na środku sali i wskazał palcem na drzwi.
- Na zewnątrz czeka kwatermistrz. Każdy z was otrzyma potrzebny mu ekwipunek.
Ludzie wychodzili po kolei i odbierali ekwipunek. Trudno to było wogule nazwać ekwipunkiem. Część nie dostała zbroi a połowa nawet hełmów. Broń była tępa i pokryta rdzą. Tuniki miały dziury po strzałach, buty dziury w palcach lub na pięcie. Paru osobą trzonki od toporów posypały sie w rękach. W końcu do stołu zbliżył sie chłopak. Kwatermistrz na niego popatrzył.
- Nie jesteś za młody ?
- Za włamanie do koszar został wcielony do armii - odpowiedział mu hrabia. - wydaj mu broń i kończmy już. Musimy wyruszać.
- No dobrze. Popatrzmy - zchylił się pod stół i wyjął mały tasak. Wręczył go chłopakowi. - Prosze niech ci służy.
- Dziękuje.
- Niestety to wszystko. Więcej nie ma.
Kwatermistrz wstał i poszedł w swoją strone. Ojciec nie dostał broni. Jak ma walczyć ? Te pytania chodziły chłopcu po głowie. Po odprawie ustawiono ich w szyku i wyprowadzono z miasta. Pierwszy jechał hrabia, dostojny na pięknym rumaku. Za nim eskorta 200 lekkich kawalerzystów i 20 wozów z zaopatrzeniem. Za wozami ponad pół tysiąca mieszkańców grodu. Kolumne zamykał mały oddział konnych łuczników. Droga była ciężka. Cały czas po kamieniach lub piaskach. Niektórzy niedawali rady. Jak tu iść bez odpowiednich butów. Ludzie poddawali sie i upadali. Wykorzystał to ojciec chłopca i podniósł starą włócznie i zardzewiały miecz. Pochód zwiększył tempo. Chłopiec zauważył że zamykającym jest Kwatermistrz więc postanowił z nim porozmawiać.
- Prze pana.
- Tak.
- Chciałbym wiedzieć gdzie podziały sie miecze, które razem z tatą wykuwaliśmy.
Mina jaką przywdział mężczyzna troche go przestraszyła. Z przygryzionych warg ciekła mała strużka krwii. Z przymróżonych oczu zdawało sie widzieć niewielką łezke, ale w rzeczywistości nie było jej tam.
- Są w Verhel. Stolicy naszego imperium. - niezmieniając miny odwrócił głowe i zaczął rozmawiać z jednym z ludzi obok.
- A daleko do Verhel ?
- 4 dni drogi.
Dał znać ręką żeby chłopiec odszedł. Po chwili kolumna staneła i słychać było tylko głos hrabiego. Oznajmił że rozbijemy obóz na noc. Przecież dopiero południe. W takim tępie nigdy tam niedojdziemy. Wszyscy myśleli dlaczego do Verhel. Przecież w stolicy oprócz wysokich murów nic nie ma. Garnizon sie wykrusza a ludność ucieka. Po co do stolicy ? Rozmyślania przerwał głos jednego z podkomendnych Ottina.
- Do wieczoru daleko więc trzeba by was wytrenować.
Zaczeły sie ćwiczenia z walki. Uczono jak sie bronić i atakować. Jak strzelać z łuku. Wszystko co pokazywano chłopak łapał w pamięć. Nie mógł ćwiczyć więc chociaż podpatrywał ruchy innych. Na wieczór obóz został zwinięty i kolumna ruszyła dalej. Przez dwa dni panował upał. Słońce przypiekało karki i odejmowało rozum. W wozach woda sie skończyła. Jedzenie dzień wcześniej. Nikt nie myślał że wojsko weźmie tak mało zapasów. Liczebność kohorty zmalała. Z ponad 500 zostało najwyżej 300. Jak można stracić ponad połowe ludzi w 3 dni ? Zaczeły sie skargi i pytania. Nikt nie rozmawiał. Szli dalej i dalej aż w końcu dotarli. Przed nimi ukazało sie Verhel. Potężna twierdza o wysokich i grubych murach, 3 pierścienie wewnątrz, 2 wysokie bramy. Południowa do której dąrzyli i północna prowadząca w góry. Ku ich oczą pokazał sie piękny widok wodospadu który zaczynał sie wysoko nad ziemią i kończył w mieście w wewnętrznej rzece. Zobaczyli złote i zielone pola uprawne oraz lasy Verhelskie pełne drzew iglastych. Gdy zeszli ze wzgórza zobaczyli też coś więcej. Coś czego niespodziewali sie zobaczyć. Verhel stało u stóp gór Morskich nazwanych z powodu wodospadu, ponad 3.400 mil od granicy z Księstwem Vissar. Jednak pod bramą miasta czekał oddział. Najwyżej pięć setek z herbem ich kraju. Wielki orzeł z uciętym łbem na tle drzewa.
Posłowie raczej to nie byli. Widzieli tylko białego rumaka, ktory opóścił miasto, pognał ku rycerzą i razem odjechali. Ekspedycja zeszła i przekroczyła bramy miasta. To co tam zobaczyli odjeło im mowe ...
Komentarze (11)
250
250
250 jest miejsze niż 200? NIe sądzę.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania