Fanfik Pory na przygodę — Rozdział trzeci, czyli skończył mi się tekst na Google Dysku, przez co kolejne części będą już trochę inne

Perspektywa Fina:

 

Dobra, uspokój się. Teraz nie masz wyboru, musisz to zrobić. Zamknąłem oczy. To tylko pocałunek, może nawet będzie fajnie? Jeśli tylko to przeżyję… Na szczęście fortuna w końcu sobie o mnie przypomniała i ktoś zadzwonił do drzwi.

— Może lepiej sprawdzę kto to — powiedziałem, szybko wyślizgując się z jej uścisku.

— Skoro musisz. — Może i nie wyglądała na zbyt zadowoloną, ale przynajmniej nie groziła mi śmierć.

Kiedy spojrzałem przez wizjer, zobaczyłem Pana Miętówkę. Nie no, czy ona nie ma godności? Po czymś takim mogłaby chociaż przyjść sama. W każdym razie był przerażony, więc mimo wszystko postanowiłem go wysłuchać. Jednak tylko tyle. Uchyliłem drzwi tak, aby nie mógł wejść do środka.

— Księżniczka ciebie tu wysłała? — powiedziałem nieco zbyt agresywnie.

— Nie. Nawet nie wie, że tu jestem. — Spojrzałem na niego uważnie. Raczej nie ma powodu, by mnie okłamywać. No, chyba że chce mnie jednak od niej przeprosić, ale nawet wtedy ciężko go o to oskarżać. Rozkaz to rozkaz.

— W takim razie wchodź. — Niemalże wbiegł do środka. — Co tu robisz?

— Wiesz może, gdzie jest Marcelina? — spytał, rozglądając się po kątach. Nie no śmiało, ma prywatność to mit.

— Jestem tutaj. — Wspomniana dziewczyna wyjrzała z kuchni.

— Dzięki Bogu, już myślałem, że się spóźniłem.

— Powinnam się bać? — rzekła na wpół serio.

— I to jak. Księżniczka Balonowa chce wysadzić w powietrze twój dom!

— Co?! — wykrzyknęliśmy razem. Czy on żartował? Tylko po co?

— Skąd o tym wiesz?

— To nie jest ważne. Masz może mleko?

— Nie — odpowiedziałem szybko, po czym dodałem stanowczo. — Odpowiedz mi, skąd o tym wiesz?

— Mówiłem ci, to nie jest ważne. Marcelino, może ty masz mleko u siebie?

— Tak, ale…

— Świetnie. Finn, pójdziesz ze mną po mleko, a ty… — Wskazał na Marcy — …zostaniesz tu.

— Bonnibel chce wysadzić dom Marceliny, a ty wysyłasz mnie po mleko? Oszalałeś?

— Nie, ja po prostu chciałem… — Nagle coś na górze zaczęło strasznie hałasować. — Kurwa, myślałem, że zgubiłem go w lesie! Przysięgam!

— Kto to jest? — powiedziałem, dobywając miecz.

— Demon. Przywołałem go, ale zapomniałem o kręgu ochronnym.

— Co? — wykrzyknąłem, a chwilę później Cynamonek zeskoczył z góry.

Jasna cholera, czemu musiał go przyzwać do j e g o ciała? Teraz nie mogę go zranić. No po prostu, kurwa, wspaniale.

Chwyciłem miecz, po czym przygotowałem się do walki. Marcy stała się niewidzialna, a Pan Miętówka wybiegł z mojego domu. W sumie plan Pana Miętówki był dość prosty. Potrzebowaliśmy mleka, aby przywołać Hunsona Abadeera. Jako król Nocosfery, a przy okazji wszystkich demonów, był naszą ostatnią deską ratunku. A jako ojciec Marcy i nasz kumpel raczej nie spróbuje nas zabić. Obym tylko dożył do jego przybycia. No, ale tak naprawdę to mieliśmy tylko jednego przeciwnika i to w dodatku w ciele Cynamonka. Może i był słodki, ale większego ciamajdy i słabeusza chyba się nie znajdzie.

 

Dziesięć minut później:

 

Nie mam pojęcia, jakiego demona on przyzwał, ale to coś było zbyt potężne dla mnie i Marcy. Za każdym razem, kiedy próbowaliśmy go zaatakować, po prostu rozpędzał nas przy użyciu czarnej magii. To niesprawiedliwe! My tak nie możemy! W każdym razie zmieniliśmy trochę plan. Teraz to była zabawa w chowanego. Nigdy nie byłem za dobry w tej grze, ale nie miałem zbyt wielkiego wyboru.

— Kiedy on zamierza wrócić? — zapytałem.

— A skąd mam niby wiedzieć? — Ledwo uniknąłem lecącego w moją stronę krzesła. — Do mnie jest dość daleko, więc pewnie jeszcze trochę mu to zajmie.

— Kurwa — powiedziałem cicho. — Może zaatakujemy go z dwóch stron?

— Dobry pomysł, ale jak tego dokonamy? Ciągle nas obserwuje, więc jeżeli się wychylimy, to nas zmasakruje.

— Nie pomagasz Marcy — rzekłem gniewnie. — Zresztą, jeszcze nad tym myślę.

— Niepotrzebnie, ja mam pomysł.

— Nie mogłaś powiedzieć wcześniej? — warknąłem.

— Dopiero sekundę temu na niego wpadłam — odpowiedziała urażona.

— A no tak, mogłem się domyślić. Przepraszam Marcy. — powiedziałem, nawet nie siląc się na szczerość.

— Nie ma sprawy Finny. — Poczochrała mnie po włosach. — Słodziutki jesteś, kiedy się złościsz, wiesz?

— Marcy, nie mamy na to czasu — powiedziałem, czerwieniąc się ze wstydu. — Mów lepiej jaki masz plan. — Zastanawiała się przez chwilę, po czym rzekła obojętnie.

— Zapomniałam.

— Co? Żartujesz sobie?

— Nie. — Spojrzała na demona. — Chyba się już trochę zmęczył, stanę się niewidzialna i go zaskoczę.

— To ci się nie uda, ciągle ciebie… — Nagle uniosłem się trochę. Marcy trzymała mnie za kołnierz.

— Wybacz Finny. — Kiedy skończyła mówić, bezceremonialnie wywaliła mnie na środek salonu.

Wstałem szybko, w ostatniej chwili unikając zmiażdżenia przez sofę. W powietrzu krążyły najróżniejsze zaklęcia, a ja biegałem w kółko, usiłując przeżyć.

— Marcy, zabiję cię! — wykrzyknąłem wściekły, dodając do tego wszelkie znane mi bluzgi. Nie było żadnej odpowiedzi z jej strony.

— No i widzisz, jak to jest z kobietami? — zaśmiał się demon. — Zostawią cię, kiedy najbardziej ich potrzebujesz.

— Zamknij się! Nie do ciebie mówiłem! — Poduszka uderzyła mnie w twarz. Odrzucając ją na bok, powiedziałem. — Poduszka? Tylko na tyle cię stać? — Jak się okazało, stać go było na coś więcej.

Poprawił uderzenie łóżkiem. Na całe szczęście, oberwałem stroną, po której był materac, więc nic wielkiego mi się nie stało. Nie to, co jemu. Marcy ogłuszyła go przy użyciu wazonu. Mojego ulubionego wazonu, jeżeli mam być szczegółowy. Zresztą, mniejsza o to, najważniejsze, że żyjemy.

Nie no kogo ja oszukiwałem, zaraz zabiję tę kobietę. Jebać już to wywalenie mnie na środek salonu, ale wazon był moim pierwszym łupem, jaki zdobyłem. W każdym razie z pomocą Marcy wygrzebałem się spod łóżka.

— Żyjesz Finny? — zapytała z troską.

— Jakoś — odparłem z bólem w głosie. Zabiję ją później. Albo w ogóle tego nie zrobię.

— To dobrze. — Rozglądnęła się dookoła. Mój dom przerodził się w pobojowisko. — Będziesz miał dużo sprzątania, mały.

— No co ty nie powiesz? — powiedziałem z ironią.

— Uwielbiam twoje poczucie humoru, ale wiesz co? — Zbliżyła się do mnie. — Nie wiem, czy pamiętasz, ale mieliśmy coś zrobić.

— Naprawdę? Nie pamiętam niczego takiego. — Postanowiłem udawać głupiego. Czasem tak trzeba. Błagam, domyśl się, o co mi chodzi.

— Finny, wiem, że kłamiesz.

— Ehm… no tak… — Brawo Finn. A może tak powiesz jednak coś więcej? — No to, miejmy już to z głowy. — Zmieniam zdanie. Lepiej jest milczeć. No, ale pomyśl tak. Może być fajnie. Ba, będzie fajnie. Zamknij oczy i skup się na czymś neutralnym. Nie na jej oddechu, nie na tych motylach w brzuchu, nie na ekscytacji.

BUM!

Leżałem znokautowany przez Jaka na ziemi.

— Co ja ci mówiłem o wampirach Finn?

 

Perspektywa Marceliny:

 

— Oszalałeś Jake? — powiedział Finny zbierając się z podłogi. Kurde, to musiało go boleć.

— Czy ja oszalałem? — zapytał gniewnie Jake. — Kto to mówi? Chciałeś całować z nią. — Mówiąc to, wskazał na mnie palcem.

— Pieska nie uczyli kultury? — powiedziałam obojętnie, szukając wzrokiem jabłek. Może chociaż ich nie zniszczył. — Niech treser zwróci pieniądze.

— A bo ty jesteś najmilszą dziewczyną pod słońcem — warknął.

— Nie kłóćcie się ten jeden raz i pomóżcie mi go związać zanim się obudzi — Finny rzucił mi linę.

— Co ty chcesz zrobić, mały?! — No tak, on nic nie wie.

— Związać demona, który siedzi w nim. — Wskazałam głową Cynamonka.

— Miętówce znowu coś nie wyszło, tak? — rzekł już nieco uspokojony.

— Dokładnie — odpowiedział Finny. Dlatego mam rozwalony dom.

— Nie narzekaj, twojego przynajmniej nie chcą wysadzić — powiedziałam opryskliwie.

— Co? Kto chce wysadzić ci dom? — A widzisz Jake. Jednak można być miłym i się o mnie martwić.

— Nie twoja sprawa.

— Marcy, uspokój się już. Tym zajmiemy się, jak tylko pozbędziemy się go. — Kiedy to mówił, kończył właśnie wiązać Cynamonka, który dochodził do siebie. — I nawet dom mi ocalał. Jakoś.

Tak, jakoś to dobre słowo. Wszystko było ruiną, a szczątki mebli walały się wszędzie. Na dobrą sprawę jedynie poddasze było w stanie nadającym się do użytku. To znaczy, do czasu aż Lodowy Król nie wpadł tam ze swoją armią, zostawiając po sobie wielką, zamarzniętą dziurę oraz zawalając podłogę kolejnymi szczątkami. Tak sobie myślę, iż jednak to dobrze, że oddałam ten dom Finiemu.

— Gdzie jest to coś, co rozwala ci cały dom? — powiedział, chowając się za sofą. Starał się robić to, co agenci na starych filmach. No cóż, w jego wykonaniu była to jedynie komedia.

— Musiałeś mi robić drugą dziurę w suficie! — wykrzyknął wściekły Finny.

— Finn, uspokój się. Ciągle masz drzwi, a to już coś. — Jake próbował go uspokoić.

— Może…

Ktoś zapukał do drzwi. Finn poszedł je otworzyć, a te wypadły z zawiasów, ukazując Miętówkę z kartonem mleka w dłoni. Rozglądnął się on po wnętrzu i powiedział.

— Eee… widzę, że daliście sobie radę beze mnie, ale i tak mam mleko. — Z dumą uniósł karton.

 

Perspektywa Fina:

 

Super. Mamy mleko. Szkoda, że dopiero, teraz kiedy cały mój dom jest rozwalony.

— Dobra, to ty rób to, co trzeba, a ja pójdę do Marceliny — powiedziałem, mając nadzieję, że spotkam po drodze paru przeciwników.

Właściwie to wielu przeciwników. Oj jak bardzo miałem ochotę wyżyć się na nich za cały dzisiejszy dzień.

— Poczekaj, idę z tobą — powiedziała Marcy biorąc ze sobą swoją gitarę.

— Jesteś pewna? To niebezpieczne.

— Oj już się o mnie nie martw, maleńki. — Cmoknęła mnie w policzek. — W końcu chodzi o mój dom.

— Maleńki? — Zarumieniłem się. Mógłbym przysiąść, że zrobiła to celowo.

— Marcelina ostrzegam cię! Jeżeli jeszcze raz będziesz uwodzić Fina, to cię zamorduję.

— O serio? A wiesz, co ci powiem? Buu! — W przeciągu mikrosekundy Jake znalazł się pod sufitem, drżąc ze strachu.

— Finn! Masz ją rzucić! Natychmiast!

— Co? Ty i Finn jesteście razem? — Lodowy Król uściskał radośnie Marcy. — Kiedy ślub?

— My nie… — próbowała mu przerwać.

— A rozumiem. To wolny związek…

— Nie, Marcy miała…

— A rozumiem. To z konieczności. Mogę wiedzieć, który to miesiąc. — Marcy spoliczkowała go.

— Co? Finn, tłumacz się! Natychmiast! — wykrzyknął wściekły Jake.

— To nie tak jak myślisz! — Uniosłem ręce w usprawiedliwiającym geście.

— My nie jesteśmy…

— Rozumiem, rozumiem. Mogę wam znaleźć jakieś mieszkanie dla dwojga — powiedział Lodowy Król.

— Mam dość. Idę stąd. — Marcy obróciła się w powietrzu, po czym wyszła.

— Ojoj. Obraziła się. Lepiej biegnij za nią. — Do dyskusji trącił się Pan Miętówka.

— Ani mi się waż! — Jake zeskoczył na dół. No cóż, ja jednak się odważyłem.

Próbowałem dogonić ją aż do jej jaskini, ale nie reagowała na moje okrzyki. Boże, jeżeli naprawdę się na mnie obraziła, to mam przerąbane. Pozostanie wtedy jedynie modlenie się o wybuch tych bomb. Kiedy w końcu tam dobiegłem, ukryłem się za kamieniem, walcząc o oddech. Na dodatek okazało się, że Marcy nie była na mnie obrażona, a po prostu miała focha i mnie olewała. Czyli mogłem zwolnić. Marcy była po mojej prawej, obserwowała Cukierkowych Ludzi. Co dziwne, nie podkładali oni bomb, ani niczego w tym rodzaju, a barykadowali swój obóz. Pierwsze co chciałem zrobić to pobiec do domu Marcy, ale pomyślałem, że mogą to robić, aby ochronić się przed odłamkami. Postanowiłem więc poczekać na rozwój sytuacji.

— Marcy, gniewasz się na mnie? — Boże, ja się o to zapytałem? Niby przezorny zawsze ubezpieczony, ale powinno się zachowywać rozsądek.

— Tak — odparła chłodno.

— Za co? — zapytałem zdziwiony.

— Zachowywałeś się tak, jakby perspektywa bycia ze mną była najgorszym piekłem. — Co? Przecież ona też się z tego tłumaczyła!

— To nieprawda. — Ugryzłem się w język, kiedy dotarło do mnie, że to jej pułapka.

— Naprawdę? Więc jednak oni mieli rację, zabujałeś się we mnie! — zaczęła się po cichu śmiać. — Chyba jednak nie powinnam cię cmokać w policzek.

— Oj tam, oj tam. — Zaplotłem ręce na piersiach.

— Ej, to dlatego nie chciałeś mnie pocałować. — Położyła dłonie na kolanach. — Bałeś się.

— Nieprawda. — Zarumieniłem się. Po co do cholery się o to pytałem.

— Jak to nie? — Gdyby żyła, trzeba by pewnie ją ratować, bo udusiłaby się ze strachu.

— Mogę to zrobić nawet teraz.

— Że co? — przestała się śmiać, po czym spojrzała na mnie. Trzeba przyznać, zadała dobre pytanie.

— Nie, nie… nic nie mówiłem. — Boże błagam. Niech ona to łyknie.

— Ach tak? Czyli jednak jesteś tchórzem.

— Wcale nie! — odparłem gniewnie.

— Jak nie, jak tak? — znowu zaczęła się śmiać.

— Odwołaj to. — Uderzyłem ją żartobliwie w ramię

— Możesz zapomnieć, no, chyba że dasz mi buziaka.

Dobra Finn, z przykrością stwierdzam, że musisz to zrobić. Teraz albo nigdy. Pochyliłem się, a Marcy przeczuwając, co się święci, uspokoiła się. Jeszcze tylko chwila, jeden moment.

Poczułem, że ktoś walnął mnie z sierpa, po czym wylądowałem trzy metry dalej z twarzą w błocie.

— Marcy, trzeba było normalnie powiedzieć, że nie chcesz tego — rzekłem, wypluwając ziemię z buzi.

— Kiedy to nie byłam ja! — wykrzyknęła zaskoczona.

— To niby kto?

— Ja. — Ash pojawił się nade mną. — I mam do powiedzenia tylko jedno. Nigdy, ale to przenigdy, nie pocałujesz jej na mojej warcie.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • KarolaKorman 26.12.2015
    ,, Marcy stała się niewidzialna, a an Miętówka '' - uciekło Ci P
    To było cudowne! Ich dialogi, takie pokręcone, są tak zabawne, że na samo wspomnienie się śmieję. Wielkie 5 :)
  • Slugalegionu 26.12.2015
    Dziękuję za uwagę. :D Zaraz poprawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania