Felieton o czytaniu
Nie miałem dzisiaj pomysłu na żadne opowiadanie, a że felietonu od miesięcy nie napisałem, to nadrobiłem tą zaległość, po raz kolejny poruszając istotny dla mnie problem.
Miłej lektury! :)
Wakacje dobiegły już końca (studenciaki też już powoli zaczynają myśleć o wpisywaniu się na zajęcia i do grup), a ja z niezadowoleniem stwierdziłem, że jak dotąd, od początku ich trwania przeczytałem coś koło sześciu książek (a trzy kolejne są rozpoczęte). Nie wysnuwam tego stwierdzenia, żeby się chwalić czy wywyższać nad tymi, którzy przeczytali mniej, chciałem tylko zauważyć, że zarówno dla mnie (jak i mam nadzieję dla wielu z Was) czytanie w czasie wolnym jest rzeczą oczywistą, do której nikt Was nie przymusza i która, najzwyczajniej w świecie, jest przyjemnością, jakich na tym świecie mało.
Dlaczego, zapytacie, poruszam ten temat właśnie teraz? Już spieszę z wyjaśnieniem. Na wstępie zaznaczę, że wiem, że wielu polonistów, socjologów i innych mądrych ludzi już się na ten temat wypowiadało, niemniej jednak chciałem poniekąd potwierdzić (niestety) ich słowa własnymi doświadczeniami.
Przejdźmy do meritum: zgrozą napełnia mnie widok dzieciaków, które jadąc autobusami/siedząc na ławkach w parku/koczując przed salą w szkole (lub na uczelni, chociaż to już raczej nie dzieciaki, przynajmniej nie fizycznie) wolą wpatrywać się w ekraniki telefonów/tabletów/laptopów niż w książki. To naprawdę stało się plagą, nie mogę sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni jadąc busem, widziałem dziecię, które czytałoby książkę. Wśród studentów jest trochę inaczej, bo nie raz da się zobaczyć jakieś urocze panie, które ściskają w rękach wymiętolone ksera starych ksiąg (,,zapomnianych dzisiaj już” jakby powiedział E.A. Poe) i czytają je nerwowo z góry na dół i odwrotnie. Starców nie liczę, może mają zaćmy czy inne problemy z oczami i (mam nadzieję) nadrabiają wszystko z nawiązką siedząc wieczorem przy herbacie, ale ludzie w wieku reprodukcyjnym (liczmy, że to ci od studiów do mniej więcej czterdziestu pięciu lat) także lektury nie tykają.
I o ile tym ostatnim (i przedostatnim) mogę wszystko wybaczyć, bo praca, bo zmęczeni i ,,niewiadomojeszczeco”, to dzieciaki mnie przerażają. Naprawdę. W chwili, kiedy piszę te słowa, obok mnie siedzi brat i czyta na głos lekturę, która została mu zadana. I nie jest to ,,Anaruk, chłopiec z Grenlandii”, którego głośne czytanie można by jeszcze uznać za naukę tegoż ciężkiego rzemiosła, ale ,,Akademia Pana Kleksa”. Dla niezorientowanych w toku nauczania w polskich szkołach zaznaczę, że czyta się to w czwartej (!) klasie szkoły podstawowej. I ja teraz nie wiem, może byłem jakiś dziwny czy coś, ale w jego wieku zjadałem już książkę za książką, siedząc niejednokrotnie do północy (wtedy to była bardzo późna godzina, szczególnie kiedy chodziło się spać po dobranocce) i kryjąc się z lampką pod kołdrą, żeby rodzice przypadkiem nie zauważyli.
Po prostu kiedy słyszę dukanie, które wydobywa się z krtani mojego brata, kiedy próbuje sklecić te dziwne znaczki stojące w szeregu w jakieś sensowne zdanie, robi mi się przykro. I nie jest to tylko jego problem. Takie samo zamiłowanie do literatury ma moja, starsza od owego brata o trzy lata, siostra. I jeżeli w czwartej klasie szkoły podstawowej pożerałem książki, to w pierwszej gimnazjum musiałem je znosić do domu w kartonach, żeby przypadkiem nie zabrakło. A do plecaka, do szkoły zawsze brałem (poza tymi szkolnymi oczywiście) przynajmniej dwie: ,,na wypadek, gdybym jedną skończył w samochodzie”.
Czytałem gdzieś ostatnio (przy czym nie podam źródła, bo nie pamiętam, więc informacje mogą nie być w stu procentach dokładne), że zrobiono badania, który kraj ile czyta statystycznie książek. Nie pamiętam nawet w tej chwili, jak to wyglądało w Polsce (tj. czy czytamy jedną, czy mniej niż jedną), ale w Ameryce (tak, w Stanach Zjednoczonych Ameryki) wynosiło to aż dwanaście książek na jedną osobę rocznie. D w a n a ś c i e! Naród, który uważamy za kiepsko wyedukowany, otyły i siedzący przez całe życie w Internecie czyta dwunastokrotnie więcej niż my, Polacy (uważający się za nie wiadomo jak inteligentnych i oczytanych).
Największym problemem takiego stanu rzeczy, przynajmniej według mnie, jest to, że żaden sposób walki z niechęcią do czytania nie jest dobry. Odbieranie dzieciakom tabletów i nakazanie otworzenia książki sprawia, że zaczynają traktować to wszystko jako karę. Zmuszanie ich do codziennego czytania dwudziestu stron też się nie sprawdza, bo nie skupiają się na tym zupełnie, zamiast tego próbując robić cokolwiek innego. Z drugiej zaś strony niedawanie im obcować z technologią jest w jakimś stopniu krzywdzeniem ich w oczach rówieśników. No bo o czym będą później w szkole rozmawiać? O (tfu!) książkach?! Absurd.
Całą tę ścianę przemyśleń chciałbym skwitować słowami Carlosa Ruiza Zafona: ,,A ja sobie poczytam, bo życie jest krótkie”. I to też właśnie idę zrobić.
Komentarze (37)
Świetne podsumowanie! Zostawiam 5
,,jest rzeczą oczywistą (przecinek) do której nikt Was nie przymusza";
,,jest przyjemnością (przecinek) jakich na tym świecie mało";
,,nie mogę sobie przypomnieć (przecinek) kiedy po raz ostatni (przecinek) jadąc busem (przecinek) widziałem dziecię";
,,W chwili, kiedy słyszę te słowa (przecinek) obok mnie siedzi brat" - no i czy nie ma tu jakiejś pomyłki? Może miało być "piszę", bo coś mi tu nie gra;
,,Po prostu kiedy słyszę dukanie, który wydobywa się z krtani mojego brata, kiedy próbuje sklecić te dziwne znaczki stojące w szeregu w jakieś sensowne zdanie (przecinek) robi mi się przykro" - "po pierwszym przecinku "które";
,,Naród, który uważamy na kiepsko wyedukowany" - "za";
,,Całą tą ścianę przemyśleń chciałbym skwitować słowami" - "tę". 5 :)
Niemniej, wracając do tematu po tym rytualnym mordzie na Lewisie, który jest oczywiście tylko moim zdaniem, ojcowskie biblioteczki zawsze mają w sobie jakiś czar... sam pamiętam, jak podkradałem mojemu tacie książki, których nie pozwalał mi czytać... ach, to były czasy!
Dzięki bardzo! :)
Nośniki danych? W porządku, nic do nich nie mam. Nie jestem przeciwnikiem postępu cywilizacyjnego, ale nie powinien on oznaczać, że porzucamy całkowicie słowo pisane, wracając do kultury pisma obrazkowego. To postęp wsteczny!
Mam na myśli "Narodowe Czytanie":-))
Patrząc na moją historyjkę można wyciągnąć wnioski następujące - problemem jest narzucanie dzieciom wybranych pozycji. Rzadko kiedy lektura podpasuje dziecku, a kiedy jest się do czegoś zmuszanym, kojarzy nam się od razu dość... nieprzyjemnie. Powinno się z dziećmi rozmawiać o tym co je interesuje i dopiero wtedy podsuwać książki o konkretnej tematyce, bądź zmotywować je choćby do spróbowania znalezienia książki, adekwatnej do zainteresowań. Myślę, że gdyby rodzice chcieli i próbowali przekonać własne dzieci do przyjemności jaką jest czytanie w powyższy sposób, liczba czytających byłaby większa. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Takie czasy i nie ma co zbytnio sarkać, mi się te czasy podobają
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania