Fundamenty - Rozdział I

– Zaniedbałeś się, Artur – rzucił w stronę podwładnego inspektor Janusz Dembowski, po czym jakby łagodnie się uśmiechnął.

Rzeczywiście, komisarz Artur Czachor mógłby wyglądać troszkę lepiej. Miał podkrążone oczy, był niedokładnie ogolony. Jego koszula była niedoprasowana, a kołnierz z jednej strony niedbale sterczał. Patrząc na niego można było odnieść wrażenie, że jest nieco oderwany od rzeczywistości, zagubiony. Zapewne było w tym coś z prawdy. Trzydziestoparoletni policjant nie mógł się odnaleźć od czasu śmierci swojej matki. Miał tylko ją. Ojciec zginął w wypadku podczas pracy na budowie, gdy Artur miał siedem lat. To ona mu gotowała, prała, prasowała, dbała, żeby jakoś się prezentował. Od roku musiał radzić sobie z tym sam. Nie miał żony, nie miał nikogo kto mógłby się nim zaopiekować, zatroszczyć o niego. Nie można było powiedzieć, aby był nieporadny czy niesamodzielny – raczej nie przywiązywał zbyt dużej wagi do tego jak wygląda, co je, ile czasu śpi.

– Musisz coś z sobą zrobić. – Kontynuował inspektor. – Wiem, że ten rok był dla ciebie dosyć trudny, ale trzeba jakoś żyć dalej. Nie możesz się załamywać, Artur. To co wtedy...– zawiesił głos i spojrzał na komisarza.

Artur spuścił wzrok. Nie chciał o tym rozmawiać. Nie chciał znowu słuchać o tym, że nie mógł tego przewidzieć, że nie cofnie czasu, że powinien zapomnieć i żyć dalej. Nie potrafił. Wiedział, że śmierć Magdy to była jego wina. Tak, to była jego, i tylko jego, wina. Pamiętał tę cholerną noc. Wracała prawie codziennie, w każdym śnie. Dręczyła go, nie dawał mu żyć. Ten jeden cholerny wieczór. I ten cholerny błąd, który wtedy popełnił.

Prowadził sprawę dziewczyny znalezionej w parku koło Pałacu Branickich. Do pomocy dostał "nową". Od początku był temu przeciwny. Młoda, niedoświadczona i na dodatek kobieta. Nigdy się z nimi dobrze nie dogadywał. Po prostu. Nie mógł przede wszystkim znieść sposobu ich myślenia, metod dedukcji. Zawsze irytowały go te, nielogiczne w jego odczuciu, argumenty, na których opierały swoje tezy.

Ale wtedy ktoś podjął taką, a nie inną decyzję i przydzielił mu młodszą aspirant Magdalenę Małoń. Znał ją z widzenia. Młoda, całkiem ładna, podobno wygadana i całkiem bystra. W wydziale kryminalnym pracowała od pół roku. Nie miała doświadczenia, ale krążyły o niej dobre opinie. Artur wiedział, że i tak to on będzie pracował, a ona będzie co najwyżej parzyć kawę i uzupełniać papierki. Niezbyt mu się to podobało z jeszcze jednego względu – sprawa wyglądała na trudną. Ktoś w nocy, w jednej z parkowych alejek, zgwałcił, a następnie udusił młodą, dwudziestoparoletnią studentkę. Zwłoki były zupełnie nagie. Na miejscu zabezpieczono ślady, które świadczyły o tym, że do zbrodni nie doszło w innym miejscu. Sprawca zatem najprawdopodobniej rozebrał ofiarę i zabrał jej ubrania wraz z rzeczami osobistymi. W Białymstoku nie mieli za dużo takich spraw. Zdarzyły się niezwykle rzadko w porównaniu do innych miast. Niestety w tym konkretnym przypadku wszystkie okoliczności przemawiały za tym, że jest to morderstwo na tle seksualnym, ofiara jest przypadkowa, a sprawca może zaatakować ponownie. Sprawa była więc niezwykle poważna i zdaniem Artura przydzielanie do niej młodej policjantki bez doświadczenia było błędem. Miał jednak nadzieję, że skoro nie będzie mu pomagać, to chociaż nie będzie przeszkadzać.

Po zakończeniu oględzin na miejscu przestępstwa pojechali zawiadomić rodziców zamordowanej. Sprawca popełnił pierwszy błąd. Kilka ulic dalej policjanci znaleźli na śmietniku torebkę, należącą do ofiary. Nie było w niej telefonu, ani portfela, ale w jednej z kieszonek technicy natrafili na legitymację studencką. Zdjęcie pozwalało z dużą dozą prawdopodobieństwa określić, że denatka to niejaka Agnieszka Maliszewska, studentka trzeciego roku medycyny. Mieli tożsamość. Gdyby morderca był sprytniejszy, nie porzucałby torebki. Wtedy spędziliby trochę czasu na identyfikacji, a on miałby czas na ukrycie śladów. Ale na szczęście nie był na tyle sprytny.

Po rozmowie z rodzicami zaczęli odwiedzanie przyjaciół i znajomych Agnieszki. Całkiem sprawnie udało im się odtworzyć ostatnie godziny życia studentki. Około trzeciej nad ranem rozstała się z koleżankami przy rondzie przed Pałacem Branickich. Do domu miała jakieś siedemset metrów. Kiedy się widziały się po raz ostatni nie była zdenerwowana, podekscytowana, raczej na pewno nie była z kimś umówiona. Potwierdzało to tezę, że stała się przypadkową ofiarą jakiegoś niewyżytego zwyrodnialca. Artur wiedział jednak, że w tej pracy, w tym wydziale, nic nie jest na pewno, dopóki nie ma się na to solidnych dowodów. Mogła się z kimś umówić i nikomu o tym nie powiedzieć, mogła spotkać kogoś znajomego, mogła paść ofiarą rabunku upozorowanego na zbrodnię na tle seksualnym. Było to mało prawdopodobne, ale wciąż możliwe.

Odwiedzili też chłopaka ofiary. W każdej sprawie należało najpierw dokładnie przeanalizować wątek rodzinny czy też miłosny. O ile w tym przypadku rodzina raczej nie miała nic wspólnego z morderstwem, o tyle ukochany zamordowanej już mógł. Opinia publiczna chętnie podchwytywała podawane przez media teorie o szaleńcach, zboczeńcach, seryjnych mordercach, polujących na przypadkowe ofiary. Tylko że w większości przypadków sprawca był osobą bliską dla swojej ofiary. Morderstwo przypadkowej osoby było najtrudniejszym scenariuszem dla funkcjonariuszy. Artur wiedział, że najpierw należy zbadać prostsze wersje. Miał jednak co do tego poważne wątpliwości. Chłopak był szczerze poruszony, a co najważniejsze – zdziwiony. Nie mógł uwierzyć. Mógł też świetnie udawać, ale nic, co do tej pory ustalili na to nie wskazywało. Znajomi Agnieszki mówili, że byli zgodną, kochającą się parą, znającą się jeszcze z czasów liceum. Do tego chłopak miał solidne alibi. W nocy, w której doszło do morderstwa pełnił dyżur w stacji pogotowia ratunkowego, gdzie był dyspozytorem. Nie miał zatem możliwości zniknięcia niezauważenie na jedną – dwie godziny. Ten wątek zatem na razie był już wyczerpany.

Po wyjściu od chłopaka Agnieszki postanowili zawieść protokół przesłuchania dla mężczyzny, który znalazł ciało. Normalnie powinni wszystko zrobić na komendzie, ale świadek bardzo nalegał , aby załatwić to w szybszy sposób. Tłumaczył, że ma ważne sprawy do załatwienia przed wyjazdem następnego dnia. Był i tak poirytowany tym, że stracił mnóstwo czasu z rana. Komisarz, poniekąd go rozumiejąc, zgodził się na spisanie zeznań w radiowozie i umówił się na podpisanie papierów późnym popołudniem. Te zeznania zupełnie nic nie wnosiły do sprawy, zatem można było pominąć procedury. Co innego w przypadku kluczowych informacji. Wówczas wszystko musiało odbyć się z najwyższą starannością. Obrońcy, podczas procesu, potrafili wyciągnąć potem każde niedociągnięcie policji, które pozwalało poddać w wątpliwość przedstawiane przez oskarżenie dowody.

Artur zatrzymał srebrną kia'e ceed przed blokiem, w którym mieszkał świadek. Zastanowiło go, co mężczyzna robił o tak wczesnej porze w parku, który był oddalonym od jego miejsca zamieszkania o co najmniej cztery – pięć kilometrów. Twierdził, że wybrał się na poranny spacer z psem. Jednak komisarzowi nie pasowała odległość. Facet miał około trzydziestu lat. Nie był typem emeryta, spędzającego wolny czas na długich, często samotnych, przechadzkach. Ludzie wyprowadzając psa z rana ograniczali się często tylko do wyjścia przed dom czy też szybkiego spaceru okolicznymi uliczkami. Tym bardziej, że spieszyli się do pracy. A przecież gość narzekał, że ma dzisiaj mnóstwo rzeczy do załatwienia. Komisarzowi wydało się to podejrzane, ale po chwili uznał, że nie potrzebnie szuka dziury w całym. Taki chyba głupi, policyjny nawyk – pomyślał. Facet mógł prowadzić przecież aktywny tryb życia, lubił długie spacery, wolał chleb z piekarni, która była nieco dalej od jego mieszkania. Powodów mogło być mnóstwo.

Czachor spojrzał na zegarek. Dochodziła siódma. Był już trochę zmęczony. Zaraz będą wiadomości w radiu. Nie, niech młoda sobie idzie z tymi papierami – uznał. Sięgnął na tylne siedzenie po teczkę ze spisanym wcześniej na komendzie protokołem. Położył go na kolanach Magdy.

– No młoda. – Uśmiechnął się do niej. – Biegnij tam, załatw wszystko i zaraz wracaj.

Dziewczyna lekko westchnęła. Wysługiwał się nią. Będzie musiała robić to, czego on nie będzie chciał. Czemu nikt jej nie może traktować poważnie... Przecież miała pokończone szkolenia, kursy! No trudno, za kilka lat...– pomyślała zrezygnowana.

– Dobra – odpowiedziała cicho, nie patrząc na Artura i wyszła z samochodu.

Komisarz usiadł wygodniej i włączył radio. Akurat leciała jakaś fajna piosenka.

 

(...)

 

Całość: http://fundamenty-kulakowski.blogspot.com/2016/12/fundamenty-rozdzia-i.html

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania