Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Fundamenty - Rozdział VII
(...)
Wskazał ręką na okno, przez które widać było fragment ziemi, należącej do posła.
– Podejrzane zaginięcia? – uśmiechnęła się. W wyrazie jej twarzy nie było jednak niczego miłego, przyjemnego. Było za to poczucie wyższości, jakaś niewytłumaczalna zawiść.
– Tak. – Czachor zachęcił ją gestem ręki do mówienia.
– Wiecie panowie, kiedy się tutaj wprowadziliśmy z mężem... – zaczęła. Po chwili jednak przerwała.
– Mhm?
Uniosła dłoń, dając znak, żeby chwilę zaczekał.
– Zuzia! – krzyknęła, odwracając głowę w kierunku drzwi.
Po chwili w progu stanęła ubrana w błękitną sukienkę dziewczynka.
– Dzień dobry – przywitała się nieśmiało.
– To moja córka – wyjaśniła, po czym zwróciła się do dziewczyny: – Idź pobaw się na podwórek.
– Ale, mamo...– jęknęła.
– To na spacer, do koleżanki idź, cokolwiek.
– Jakiej koleżanki? Tu nie ma żadnych...
Matka rzuciła córce groźne spojrzenie nieznoszące sprzeciwu. Zuzia spuściła głowę i wyszła z salonu. Gdy usłyszeli dźwięk zamykanych drzwi, Joanna Przybysz kontynuowała:
– Kiedy się wprowadziliśmy, mieszkała tutaj taka paniusia. Ja miałam może z dwadzieścia pięć lat, a gówniara miała może z dwadzieścia. Szła wtedy chyba na studia – prychnęła. – Lafirynda pieprzona.
Przemek zaczął notować.
– Zaszła w ciążę. Urodziła. – Zaśmiała się nieprzyjemnie. – I wie pan co?– zatrzymała się.
Artur spojrzał na nią pytająco.
– I zniknęła! – niemal wrzasnęła, nachylając się ku funkcjonariuszom.
– Rozumiem... – Czachor chwilę się zastanowił.
– I zniknęła pieprzona lafirynda! – mówiła podniesionym głosem. – Z moim mężem. Z tą pierdoloną świnią! Zuzia jest do mnie, panów zdaniem, podobna?– zapytała ciszej.
Czachor nic nie odpowiadał. Patrzył na nią i zastanawiał się co za moment usłyszy. Obawiał się, że właśnie stracili dobre piętnaście minut na słuchanie opowieści o niewiernym mężu i jego kochance. Przemek notował energicznie, co jakiś czas podnosząc wzrok i spoglądając na Przybysz. Starał się jednak, aby nie spotkać jej spojrzenia.
– Nie jest! – prychnęła ze złością. – To bękart. Nie mogę na nią czasem patrzeć. – Mówiła, coraz bardziej nachylając się w ich stronę. – Tak bardzo przypomina mi tę zdzirę. Rozmiecie – Spojrzała Czachorowi prosto w oczy. – urodziła, podpierdoliła mi męża, podrzuciła dziecko i na koniec spierdolili huk wie gdzie! – krzyknęła, energicznie gestykulując rękoma. Na szczęście zdążyła wcześniej odstawić filiżankę.
Wojciechowski spojrzał pytająco na komisarza. Ten zastanowił się chwilę. Trzeba było to trochę pociągnąć. Tak dla świętego spokoju.
– Kiedy wyjechali? – zapytał spokojnym, pozbawionym emocji, głosem.
– Kiedy? – Zamyśliła się. – Ta pizda uwiodła go prawie na samym początku, kiedy przyjechaliśmy do tej pierdolonej wiochy. "Kochanie, tutaj będziemy mieli ciszę, spokój". Skurwiel jebany. Jakieś sześć, pięć lat temu – stwierdziła już całkiem spokojnie.
– Gdzie wyjechali?
– Do Anglii.
– Mogę prosić nazwisko męża i jego, no...– Starał się odpowiednio dobrać słowa. – kochanki?
– Wie pan co jest dziwne?
Czekał na odpowiedź.
– Że po tym co mi ten gnój zrobił, ja dalej noszę jego nazwisko. Wiecie panowie, że ja nadal formalnie jestem mężatką?
(...)
Całość oraz poprzednie rozdziały: http://fundamenty-kulakowski.blogspot.com/
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania