Galeony pełne róż III
Był sztorm. Galeon przepadł. Ładunek przepadł. Załoga przepadła. Był sztorm.
Boreas Olz, szef tajnych służb bezpieczeństwa siedział sztywno wyprostowany, ściskając w kościstych palcach dostarczony mu przed trzema godzinami raport. Jego treść bardzo go zasmuciła, choć mężczyzna nie dawał tego po sobie poznać. Był zawodowcem. Jedynym w swoim rodzaju.
~ Proszę zanotować, panie Est ~ powiedział po chwili namysłu, kierując kroki w stronę wysokiego, dębowego biurka, za którym siedział rudowłosy niziołek w futrzastej kamizelce i czerwonej, skórzanej czapce.
~ Tak?
~ Podczas sztormu na północnych wodach cesarstwa ~ zaczął, obracając w dłoniach kartkę z raportem. ~ zaginął bez wieści jeden z okrętów, galeon "Rose", którego celem było dostarczenie cennego ładunku, sześciu tuzinów skrzyń i beczek pełnych złota do portu Delar na wyspie Delar. Jak potwierdziły ekipy odzyskowe, okręt zatonął, a wraz z nim ładunek i licząca pięćdziesięciu ludzi załoga. W miejsce katastrofy została wysłana specjalna fregata "Byk", której powierzono misję wyłowienia skarbu. Mimo krótkiego czasu, jakim dysponowali czarodzieje, udało się wiłowić skrzynie, części statku i czterdzieści dziewięć ciał, rozrzuconych po morskim dnie i które zidentyfikowano jako załogantów. Niestety wraku nie odnaleziono, a niepełna liczba marynarzy zmusza mnie do przypuszczeń, że galeon "Rose" nie został zatopiony, a porwany. Z całym szacunkiem, nie możemy sobie pozwolić na utracenie tak cennej jednostki, dlatego wysyłam kapitana, Harry'ego O'Connora i jego liniowiec "Łowcę" w celu jego odzyskania. Nie podlega dyskusji, że galeon skradziono, a ten kto tego dokonał wykorzystał sztorm do zatarcia jakichkolwiek śladów.
~ Podpisać? ~ zapytał niziołek, gdy tylko szef służb bezpieczeństwa skończył dyktować.
~ Nie. Zapieczętuj list i dopilnuj, by trafił do cesarza jeszcze dziś.
~ Na rozkaz. ~ Niziołek ukłonił się nisko, podtrzymując skórzaną czapkę i ze zwiniętym w rulon raportem, zniknął między rzędami kolumn.
Trzasnęły drzwi.
Boreas Olz, szef tajnych służb bezpieczeństwa, człowiek doskonale panujący nad emocjami w końcu odetchnął z ulgą, leniwie opadając na wyklinowy fotel. Ta praca mnie wykończy, pomyślał, wyciągając z szuflady butelkę czerwonego wina, którą od razu zaczął opróżniać, wbijając wzrok w opasłą księgę. Ułożony złotymi literami na czerwonej skórze napis głosił: "Legendy, mity, bajki i klechdy Ferdynanda Mora". Bez większych ceregieli, mężczyzna otworzył ją w zaznaczonym miejscu i zaczął czytać:
...a kiedy umarło, matka z żalem wbiła nóż serce i padła na piach. Wtedy ojciec wziął ciało chłopca i trzy razy okrążył żonę, wypowiadając słowa klątwy.
I niebo pociemniało. I morze zaryczało...
I Bóg-ojciec zszedł na ziemię, na złoty piasek plaży Severynów i zabrał ojcu syna, zwracając tym samym żonę...
Widząc jednak żal rodziców po stracie potomka, Wszechmogący wziął kamień z rzeki, zamienił go w lampę i ucałował, zamykając duszę chłopca w przedmiocie.
I przedmiot oddał rodzicom, mówiąc:
- Zsyłam na was moją łaskę.
I zniknął. A gniew ludzki uderzył w serce ojca, który wyrwał żonie lampę i cisnął ją daleko, daleko w morze, przeklinając Boga-ojca...
~ Panie Olz? ~ wyszeptał wysoki mężczyzna w niebieskim mundurze, wyrywając szefa bezpieczeństwa z lekkiego półsnu.
~ Czego?! ~ warknął Boreas, o mało nie zrzucając pustej butelki po winie. Jednak w dobrym momencie się otrząsnął. ~ A tak... pan O'Connor. Proszę siadać.
Harry O'Connor, kapitan liniowca "Łowca" i najlepszy strateg w cesarstwie, którego Boreas Olz wezwał na "dywanik" nie miał ochoty siadać. Stanął przed nim wyprostowany, z dumnie wypiętą piersią, na której, w świetle pochodni błyszczały medale i ordery. Z ponurą twarzą wysłuchał słów wstępu i przeprosin, że wzywa się go o tak późnej porze, po czym przyjął z rąk przełożonego pomięty list.
Gardzi mną, pomyślał Boreas Olz, patrzący jak na nie ogolonej twarzy kapitana nie drga żaden mięsień. No cóż, nie mnie się dziwić. Zamknąłem go w celi, a teraz uwolniłem, bo stał się potrzebny.
~ Płyniesz na Dalar ~ zaczął w końcu, przerywając niezręczną ciszę. ~ Masz za zadanie znaleźć ten przeklęty okręt. Razem z ładunkiem i swoją córką.
Marynarz drgnął niezauważalnie, dłonie zacisnął w pięści.
~ Moja córka nie żyje. Wyłowiono ją z morza...
~ Twoja Nicola żyje. Ciała, które wyłowiono to sami mężczyźni. Potwierdzono to dziś rano. Twoja córka prawdopodobnie nadal przebywa na "Rose" i podejrzewam, że to ona jest winna zaginięciu.
~ To nie dorzeczne!
~ O tym zadecyduje sąd, kiedy ją przyprowadzisz. Daję ci miesiąc, a jeśli ci się nie uda... sam spójrz.
Harry O'Connor, kapitan Łowcy spojrzał i mocniej zacisnął pięści.
Na blacie stołu, tuż obok otwartej księgi leżał akt banicji z jego imieniem. Brakowało tylko podpisu szefa tajnych służb bezpieczeństwa.
~ Miesiąc, nie dłużej ~ kontynował Boreas. ~ Do tego czasu jesteś w stopniu admirała i prawem cesarskim nie odpowiadasz przed sądem.
~ Tobie zależy tylko na lampie, prawda? ~ skomentował marynarz, wskazując na otwarty rozdział starej legendy. ~ Transport ze złotem był przykrywką. Chcesz położyć palce na wyssanej z palca bajce.
~ W twojej obecnej sytuacji, niebezpieczne jest wysuwanie domysłów ~ powiedział karcąco Boreas Olz i wskazał kapitanowi drzwi. ~ Płyń po córkę, braciszku.
Komentarze (2)
'' udało się wiłowić skrzynie, części statku i czterdzieści dziewięć ciał, rozrzuconych po morskim dnie i które zidentyfikowano jako załogantów.'' - wyłowić
Zastanawiam się jakie jest prawdopodobieństwo odnalezienia wszystkich ciał i to po tak gwałtownym sztormie... i to jeszcze wszystkich wyłowionych z dna. Trochę mało wiarygodne jak dla mnie.
Trochę za bardzo pędzisz z akcją. Pisz, a chętnie zobaczę, co chowasz w zanadrzu. Pozdrawiam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania