Poprzednie częściI Mostri Assasino - Prolog

I Mostri Assasino 1/?

Upiór przechadzał się po czystej tafli jeziora. Odziany w szary, zniszczony płaszcz trzymał w rękach włócznię z zatkniętymi głowami. Powoli oblizywał każdą z nich. Nagle odwrócił się i spojrzał w tonący mrok nadbrzeżnego lasu. Nie miał oczu, nosa, uszu a z jego otwartej paszczy wisiał czarny, przebity jęzor. Uniósł kościaną kończynę i wskazał przed siebie obumarłym palcem. Zaczął krzyczeć a jego głos bardzo przypominał odgłosy palących żywcem.

 

Abraham obudził się z krzykiem, zalany potem. Sięgając pod poduszkę, wyciągnął rewolwer i wystrzelił przed siebie. Gdy odzyskał świadomość, zrozumiał, że strzelił do lustra na przeciwko. Do jego komnaty wbiegła niska kobieta, ubrana w koszulę nocną i trzymającą świecę. Rozejrzała się i podbiegając do okna, otworzyła je. Usiadła na krzywym krześle obok łóżka.

- Znów koszmary? - nachyliła się.

- Powróciły.

- Abrahamie to już rok odkąd przestałeś pracować dla watykanu.

- Jednak wizje nie chcą ustąpić. Jadę do papieża. Natychmiast.

Mówiąc to zaczął się ubierać. Rudowłosa kobieta nawet się nie sprzeczała. Nie miało to sensu. Wiedziała, że były zabójca nigdy nie odpóści. Pomogła w przygotowaniach. Gdy był gotowy do drogi, wręczyła mu glejt przejazdowy. Jako siostra papieża Urbana była najbardziej wpływową kobietą renesansowych włoch. To otwierało wiele drzwi.

Mężczyzna ściągnął wodze i ruszył przed siebie. W głowie próbował przypomnieć sobie detale ze snu, które mu pomogą. Właśnie zbliżał się do Placu Św. Piotra. Zszedł z konia i rozejrzał się po okolicy. Ani żywej duszy. Znalazł płytę naciskową. Beton drgnął a kolumna powoli przesuwała się, odsłaniając kręte schody, prowadzące w mrok podziemii. Koń nie mógł się zmieścić więc klepnął szkapę w zad. Wierzchowiec ruszył i zatrzymał się dopiero po za terenem bazyliki, w miejscu, gdzie pochodnie nie oświetlały alejek. Abraham wszedł w ciemności. Liczył dokładnie każdy stopień.

- Sto dwadzieścia - wyszeptał i uderzył pięścią w ścianę obok. Choć przed nim jeszcze około dwustu stopni wiedział, że to złudzenie. Po następnych dziesięciu stopniach zakonnicy na nagiej ścianie zawiesili płótno z namalowanymi schodami. W tych ciemnościach nikt by nie zorientował się o ukrytych, drewnianych drzwiach zza imitacją kamieni.

Walnął raz jeszcze. Tym razem ktoś odpukał rytmicznie. Nie miał ochoty bawić się w hasła więc odsunął się lekko i kopnął w drewniane belki. Otworzył mu zakonnik w karmazynowej szacie i złotym wisiorze, który przedstawiał orła.

- Co tu robisz?

- Prowadź do papieża!

- Przesłuchuje wampira, którego pojmałeś rok temu we Florencji.

- Nadal milczy? - niekrył zdziwienia.

- To twardy krwiopica ale go złamiemy.

Odepchnął świątobliwego i poszedł korytarzem. Mijając zamknięte komnaty i cele po obu stronach, doszedł do małych, żelaznych drzwi. Stojący strażnik zastąpił mu drogę halabardą. Okazując mu glejt wszedł do środka.

 

W niewielkiej komnacie panował półmrok wywołany przez pochodnię, zawieszoną pod sufitem. Pod lewą ścianą stał dębowy stół a leżące na nim narzędrzia były gotowe do użycia. Po prawej stronie natomiast stały drewniane słupy, do których przywiązany był wampir. Przed nim siedział papież, ubrany w zwykłą czerwoną szatę, stare buty i żelazne rękawice. Na widok Abrahama wstał i uściskał go.

- Witaj szwagrze.

- Jeszcze nie szwagrze. Nie tytułuj mnie tak. Nie jestem z twoją siostrą.

- Wiem ale widzę, że zmierzacie ku sobie. Traktuję cię jak syna, którego chciałem mieć lecz jak widzisz, los pchnął mnie na służbę Bogu. Do rzeczy. Co cię tu sprowadza?

- Moje wizje i koszmary wróciły.

- Domyślałem się tego. Twój umysł dopiero teraz chce abyś czuł współczucie dla swoich czynów. Zwalcz to. Musisz bo inaczej się całkiem zatracisz. Czy przemyślałeś moją propozycję?

- Tak. Wrócę do służby Bogu i kościołowi, zwalczając podmioty Lucyfera.

- Dobrze. Mam już dla ciebie pierwsze zadanie. Zmusz go do gadania.

Wskazując na przykutego wręczył mu rękawice. Abraham podszedł do ofiary i przydzwonił mu w zęby. Odzwyczaił się od tego. Stracił formę.

- Czemu mordowałeś kobiety i dzieci?

Cisza jaka zapadła nie spodobała się Urbanowi. Widząc to łowca podszedł do stołu i podniósł żelazny pręt, zakończony znakiem krzyża i wepchnął go w ognisko, które papież właśnie rozpalał. Po godzinie zadał pytanie jeszcze raz.

- Perché hai ucciso donne e bambini?

- Skąd znasz włoski?

- Twoja siostra gada przez sen - zaśmiał się - Nigdy nie zauważyłeś.

Wbił rozgrzene żelastwo prosto w udo wampira a papież zatkał mu usta by nie obódził duchownych. Czas na dobre rozmowy się skończył. Abraham znów poczuł radość z wykonywanej pracy. Stwór zamilkł. Nie miał zamiaru mówić.

- Kto cię nasłał?

- Pieprz się!

Mężczyzna w szacie wyrwał przyjacielowi pręt i przyłożył go przykutemu do twarzy.

- Dobrze! Powiem - wycisnął przez zęby.

Wypalony kawałek twarzy silnie dymił i tryskał osoczem.

- Jestem jednym z potomków wielkiego Aleksandra Macedońskiego. Pamiętam czasy i znałem osoby, które dużo wniosły do naszego świata. Jak każdy wampir pracuję i służę hrabiemu Vladovi Simonowi Vernonowi z Rumunii.

- Łżesz. Vlad nie żyje już od wieku.

- Przekonajcie się.

- Gdzie się ukrywa?

- Tego nie wiem ale - skurczył twarz z obawy przed żelaznym prętem - Znam kogoś kto może wiedzieć. Jeremmy de Plur.

Urban i Abraham stali w bezruchu przez kilka minut. Wampir cały rok nic nie sypnął. Czekał na swojego oprawcę z Toskanii by podzielić się wiedzą.

Spojrzeli po sobie.

- Pakuj się! Jedziesz do Paryża!

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • elenawest 25.08.2015
    Całkiem przyjemne opowiadanie. chętnie przeczytam kolejne części. Zwracaj jednak baczniejsza uwagę na to jak piszesz, bo nie uniknąłeś błędów. Przede wszystkim nazwy własne pisze się z dużej litery ;) ale i tak super się czytało :d zostawiam 4 na zachętę :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania