I Mostri Assasino 4/?
Obudził się dopiero późnym wieczorem. Na strychu było duszno więc postanowił zejść na kolację. Karczma była pusta po wydarzeniach z dzisiejszego ranka. Stoły i krzesła zostały sprzątnięte lecz krew na dobre wsiąkła w podłogowe deski. Właściciel gospody też wyglądał na odmienionego. Stał się cichy i smutny. Przynosząc mu piwo i smażoną gęś nie pisnął ani słowa. Może to i lepiej. Mężczyzna lubił ciszę i spokój. Zajęty jedzeniem nie zauważył, że siedząca w kącie Cornelia nie ruszyła się ani o krok. Zamawiając coś dla niej, podszedł bliżej by dobrze się jej przyjrzeć. Jej włosy już nie emanowały tamtym blaskiem a pot na skórze wyparował zostawiając brudne ślady na jej policzkach. Po skurczonych nogach i sztywnych palcach, zrozumiał że dostała paraliżu.
Pmógł jej wstać i ogarnąć się trochę.
- Lepiej? - kiwneła głową - To dobrze. Czy jesteś w stanie mówić.
Znów skineła. Powoli napiła się podstawionego piwa.
- Kim były wampiry, które tu wpadły?
- Ten z toporem był moim narzeczonym a drugi to jego brat - łzy wykradły się jej z piwnych oczu.
- Skoro wiesz kim jestem to dlaczego dałaś im sygnał do ataku?
- Nie... myślałam...
- Nie myślałaś, że jestem uzbrojony. Sygnał dostali przed tym jak wyjąłem sprzęt na stół - westchnął - Ja z koleji myślałem, że wampiry są mądrzejsze.
Zamilkł i zajął się konsumpcją gęsi. Podchodzący karczmarz miał na szyji wisior z czosnkiem. Podał im kolejne kufle i szybko się ulotnił. Cornelia ledwie się uśmiechnęła. Czosnek to zabobon, bajka dla dzieci. Zauważywszy to Abram wstał i poprawił ubranie.
- Gdzie teraz przebywa twój ojciec? - patrzył w wybite okno.
- Powinien być w Notre Dame. Jak co wieczór uczestniczy w mszy.
- Karczmarzu! - mężczyzna wychylił się zza kuchennych drzwi - Pilnuj jej by nie pobiegła do miasta.
Trzasnął za sobą drzwiami i pobiegł w kierunku centrum Paryża. Chodząc między uliczkami miał czas by pomyśleć a przy okazji zwiedzić jedno z największych miast ówczesnego świata. Docierając na główny plac, zderzył się z pewnym, zgarbionym osobnikiem. Nieznajomy, wspierając się lagą serdecznie przepraszał i tłumaczył, że jest ślepy. Natychmiast Abraham ściągnął mu kaptur i wprowadził w ciemną alejkę odcjodzącą od zebranych tłumów.
- Co ty tu robisz? - wyszeptał.
- A jak myślisz? Próbuję dostać się do katedry - zamiast starca stała przed nim niska, ruda kobieta w butach na koturnach i owinięta w zniszczone szaty. Podiosła lagę i oderwała przyczepioną głowę orła, wyjmując z wydrążonego kija krótki rapier, pozbawiony kabłąka i innych ochraniaczy na dłoń. Był to poprostu prosty jelec, zakończony grubym uchwytem.
- Co robisz w Paryżu?
- Mój brat kazał mi ciebie pilnować. Jak zdążyłam zauważyć, zabiłeś woźnicę i wszcząłeś bójkę w karczmie z wampirami.
- Jestem we Francji od kilku godzin, czego się spodziewałaś?
- Nieważne, co ustaliłeś?
- W oberży siedzi córka de Plura a on sam prawdopodobnie jest w środku na mszy. Wchodzę, zabijam go i wracam do Rzymu.
- Mieliśmy go pojmać. Zapomniałeś?
Nie odpowiedział. Ruszył przez plac, odpychając przechodniów i kapłanów. Pare razy spotkał się z obelgą lecz pokazanie naładowanej broni zamykało im usta. Właśnie zbliżał się do drzwi, gdy dobiegająca kobieta zatrzymała go, ciągnąc za płaszcz i nakazując pójście za nią. Okrążając katedrę, weszli do najbliższej kamienicy i dostali się na dach. Od ścian budynku dzieliło ich z dwadzieścia metrów. Kobieta podniosła płótno, które zakrywało prototyp harpuna. Wręczyła mu działo.
- Jeden strzał. Trafisz i przejdziesz po linie do tamtego okna - wskazała - Dalej robisz po swojemu.
- Żartujesz? Mam się bawić w akrobatę? Czekaj tu i patrz, gdy dam ci sygnał sama możesz wejść przez okno.
Zostawił ją i pobiegł do głównych drzwi. Zatrzymał się przed nimi i wyjął rewolwer.
- Zrobie to po mojemu - wyszeptał i odsunął skrzydło potężnych, żelaznych drzwi.
W środku panował chłód. Mimo licznych pochodni i świec, zabójcę przeszły dreszcze. Przed nim rozciągała się pięcio nawowa konstrukcja wspierana setką kolumn. Wzrok przykuwały także wielkie organy i niesamowity witraż z rozetą nad wejściem. Katedra pełna była ludzi, różnych kultur i wyznań. Odbywało się zebranie, nawołujące do tolerancji. Właśnie przemawiał wysoki, ubrany w złotą zbroję rycerz. Przy boku miał zapięty pistolet skałkowy a w ręku halabardę. Duchowni wpuścili tu z bronią, dziwne. Patrząc po zebranych, znalazł swój cel. Siedzący obok biskupów, chudy arystokrata założywszy nogę na nogę ziewał. Miał na sobie typowy czerwony czepek florenckich poetów. Skrywał on łysą głowę i bliznę na potylicy z dzieciństwa. Właśnie przeczesywał swój bujny zarost. Rycerz skończył przemawiać i usiadł wśród ludności. Do mównicy podszedł Jeremmy.
Padł strzał. Kula wbiła się głeboko w belkę przed nim, wywołując spore zamieszanie. Przed tłum wyszedł Abraham z uniesioną bronią. Ponownie nacisnął spust. Ludzie zaczęli padać na ziemię. Z trzecim strzałem, tym razem kula trafiła prosto w siedzenie arcybiskupa, lud wybiegł w panice z katedry. Na szczęście, Jego Ekscelencja zasiadł krzesło dalej, zostawiając to miejsce dla Stwórcy, jako symbol jego obecności podczas obrad. Padły kolejne strzały. Ich celem były pobliskie kolumny. Notre Dame opustoszał. Teraz Abraham i Jeremmy stali oko w oko w pustej świątyni.
- Chce porozmawiać.
- I po to podniosisz broń na duchownych?
- Nikogo nie zabiłem. Chce pomówić.
- Przedstaw się.
- Abraham Salomon van Hellsing. Znasz mnie dobrze więc nie wiem po co ta maskarada.
- Z czym przychodzisz?
- Rok temu złapałem twojego sługę w Toskanii. Mordował kobiety i dzieci. Przed śmiercią powiedział, że pracuje dla ciebie i że możesz coś wiedzieć o Vladzie.
- Od początku. Mój sługa, którego złapałeś donosił mi tylko o sytuacji wewnętrznej we Włoszech. To nikt ważny. A co do hrabiego to powinieneś wiedzieć, że żyje i ma się dobrze.
- Gdzie się ukrywa? - zrobili kilka kroków ku sobie.
- Nie mogę powiedzieć. To byłaby zdrada przeciwko mentorowi, nie uważasz?
- Jak chcesz, może zainteresuje cię fakt, że poznałem twoją córkę i szkoda by było gdyby poza zięciem straciłbyś i ją.
- Zabiłeś jej nażeczonego?!
- Nie dali mi wyboru. Zaatakowali mnie w karczmie.
Wampir patrzył z niedowieżaniem. Chcąc chronić Cornelię, sprowadził na nią nieszczęście. Stojąc tak, zastanawiał się nad przyszłością.
- Czego oczekujesz?
- Weźmiesz córkę i stawisz się w Watykanie za pięć dni. Pomożesz nam a później się zobaczy.
- Czyżby? - wampir uśmiechnął się paskudnie i wskazał palcem.
Do środka weszła właśnie Cornelia z rudowłosą pięknością u boku. Trzymając sztylet na jej gardle powoli przysuwała się w stronę ołtarza. Jeremmy de Plur potarł ręce zbliżył się do przeciwnika.
- Zapraszam do celi - wskazał mu drogę miedzy kolumnami. Za małą kratą rozciągały się schody, które prowadziły do katakumb. Odprowadzony i pozbawiony ekwipunku został zamknięty za grubymi kratami. Jego znajoma, związana i zakneblowana, została przywiązana do słupa w celi na przeciwko.
Księżyc już górował na niebie, oświetlając podziemia. Więźniowie nie wiedzieli co ich czeka.
Komentarze (1)
Ładnie opisujesz historię Abrahama van Helsinga. ciekawie się czyta.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania