Iza
Dziś wracam z objęć Morfeusza już po czterech godzinach snu. Otwieram ciężkie powieki, zerkam na zegarek. Piąta dwadzieścia. Tykanie wdziera się do mojego mózgu, jakby to były krople wody roztrzaskujące się na czole. Czuję się zmęczona. Szczególnie rano tak miewam, kiedy jeszcze nie wejdę na obroty. Na nocnej szafce, jak zwykle, pali się lampka. Całą noc. Denerwujące, ale konieczne światło. Mogłabym spać dłużej, jednak dzisiaj jest to. Czekałam ponad piętnaście lat. Zbyt długo. I sama nie wiem, czy to przez czekanie, czy przez co innego, ale buzują mi myśli, których nawet nie jestem w stanie sprecyzować, a mięśnie nerwowo się zaciskają.
Śniło mi się ciasne, ciemne pomieszczenie bez klamki. Próbowałam wyjść, ale wszędzie były tylko zimne ściany. Jakaś izolatka? A może karcer? Nie pamiętam swoich uczuć, jedynie tę ciasnotę i ciemność.
Wczoraj wkurzył mnie sąsiad, bo mył samochód przed blokiem, a mydliny spływały na nasz trawnik. Idiota! A potem wszyscy narzekają, że betonowa pustynia! Ale sama święta też nie jestem, nieraz zrobiłam coś, czego potem żałowałam. Jak więc mam pielęgnować w sobie nienawiść czy niechęć, skoro robię podobnie? Nawet czytałam coś analogicznego, aby skupić się na sobie, zmieniać świat, zaczynając od siebie. Ale na dobrą sprawę nie musiałam tego czytać. Czułam to od zawsze.
Cieszę się, bo dwa dni wolnego w pracy, dla znajomych też mnie nie ma, liczy się tylko on. Ale to dopiero o pierwszej po południu. Potem, gdy go już spotkam, czas nie będzie się liczył. Przekręcam głowę w stronę nocnej szafki, widzę jego zdjęcie otulone półmrokiem. Jest na nim razem ze mną. Miałam wtedy czternaście lat i widziałam go tamtym razem tylko przez chwilę. Zdjęcie zrobiła mama, jak siedzimy przytuleni na kanapie. Wciąż czuję jego ciepło. Na dworze ciemno, głucho, a Misiek śpi w najlepsze z głową ułożoną na przednich łapach, wygląda, jakby o coś prosił. Patrzę na zegarek, który kupiłam sobie sama, ale zawsze będzie mi się kojarzył z nim; dostałam od niego taki na rękę, gdy miałam sześć lat; już wtedy uczył mnie, jak czytać godzinę po wskazówkach. A potem już go nie było. Znaczy, był, ale nie przy mnie. Ciągle znikał na długie miesiące czy lata, a mama tłumaczyła, że wyjechał w delegację i zajmuje się bardzo poważną pracą dla rządu. Na początku nawet nie wiedziałam, co to znaczy, ale po obejrzeniu kilku szpiegowskich filmów zrozumiałam. Czy jest takim drugim Jamesem Bondem? A może kimś jeszcze bardziej tajemniczym? W każdym razie dla mnie był niedostępny. A ja go potrzebowałam. Zawsze czekałam na jego powrót, nie odchodziłam od okna, wyglądałam. Zjawiał się na chwilę, a potem znikał na całą wieczność. I ponownie był niedostępny.
Biorę w rękę zdjęcie, dotykam kciukiem jego twarzy, próbuję poczuć kształt. I wydaje mi się, że jest przy mnie, że zaraz wyjdzie ze zdjęcia i usiądzie obok. Po chwili zbliżam je do nosa, wącham. Może wyczuję jego zapach? Głupia jestem. A Jolka mówiła, że to zdjęcie to tak naprawdę substytut. Ale świnia nie powiedziała, czego substytut. Choć domyślam się.
Mam przyjaciółkę, Anię. Czasem się spotykamy, obgadujemy, co się da, i za każdym razem mówi, że w moim wieku to już powinnam mieć męża. Ja jednak wiem swoje, nie spieszy mi się. Co z tego, że skończyłam w tym roku trzydziestkę? A bo to jedna wiązała się później? Ostatni był Andrzej. Kręcił się koło mnie dobre dwa i pół roku, ale w końcu dał sobie spokój, bo ile można. Lubiłam go, i zresztą nadal lubię, choć teraz to mnie unika – przechodzi na drugą stronę ulicy, gdy się mijamy, a jak mu wysłałam sms-a z pytaniem, co u niego, to nie odpisał i podobno zmienił numer. Jak się widzieliśmy po raz ostatni, to mówił, że kogoś spotkał. Byłam trochę zazdrosna i nawet chciałam ją poznać, ale w porę powiedziałam sobie nie. Choć mnie kusiło, bo Andrzej zasługuje na dobrą kobitę. Właśnie, czemu go nie chciałam? To dobre pytanie. Przecież jest przystojny, miał dobrą pracę, charakter trochę wybuchowy, ale serce najlepsze, jakie znałam.
Odkrywam kołdrę, przeszywa mnie dreszcz i patrzę na nogi, których nie goliłam już z miesiąc, bo i po co? Misiek tylko sapie, przewraca się na drugi bok i chyba myśli, że jego pani zwariowała, że tak wcześnie wstaje. Idę do łazienki, a martwa cisza wdziera się do mojej głowy. Pstrykam kontakt, ale światło tylko błyska i gaśnie. No tak, jeszcze żarówka się przepaliła. Przynoszę taboret, ostrożnie się na niego wdrapuję, ściągam nieco zakurzony klosz i nagle kręci mi się w głowie. Szum, mroczki i zawrót. Taboret wysuwa mi się spod stóp, przechylam się i po chwili uderzam barkiem w ścianę, a potem ląduję na podłodze w nieokreślonej pozycji przy koszu na brudną bieliznę. Jedyne, co poczułam, to uderzenie w tyłek i przedramię. Ale nie za bardzo boli. Pewnie dopiero zacznie. Widzę przed sobą roztrzaskany na setki drobin klosz, taboret leżący pod umywalką, a wszystko to przesłonięte przez brąz włosów, które opadły mi na oczy w trakcie upadku. Po chwili do łazienki wchodzi Misiek i skomle, czując, że coś jest nie tak. Odganiam go, aby sobie łap nie pokaleczył. Sama niespiesznie wstaję, uważając na te wszystkie odłamki. Ledwo je widzę. Co mi się stało, że tak poleciałam? Przecież nigdy nie miałam problemu z błędnikiem ani z równowagą w ogóle. Może to mała ilość snu, a może nadchodzące spotkanie?
Robię sobie kawę. Rozpuszczalną, bo ekspresu nigdy nie kupiłam. W sumie najważniejsze, aby pobudzała, a to, czy ma dobry smak, stoi na drugim miejscu. Czajnik rozpruwa ciszę głośnym szumem oraz miarowym rytmem trzasków. Wkrótce wychodzę z Miśkiem. Jest dość zimno, bo w końcu jesień. Silny wiatr przenika przez kurtkę, spodnie łopocą o łydki, a włosy wpadają mi do oczu. Sprzątam z trawnika po Miśku, wyrzucam do kosza i widzę przechodzącego sąsiada. Spaceruję krócej niż zwykle. Sama nie wiem czemu. Chyba boję się, że nie zdążę.
Po powrocie do domu Misiek się kładzie na swoim posłaniu, a ja siadam do komputera i zaczynam przeglądać internet. Na Onecie reklama bardzo ładnej sukienki. Kiedy kupiłam sobie coś szałowego? A może by tak dziś się wylansować? Może i ogolę nogi? W końcu mam sporo czasu, a i usiedzieć na czterech literach nie mogę, roznosi mnie. Rozbieram się ponownie, wchodzę do wanny. Poziom wody wzrasta, powoli rozgrzewa moje ciało, a ja zastanawiam się, kiedy ostatnio tak poleżałam w wannie. Zwykle nie mam na to czasu. Dziś jest wyjątek. Kiedy już zakręciłam kran, golę nogi, powoli, pociągnięcie za pociągnięciem, a po czole, łaskocząc, spływa kropla potu wywołana gorącą wodą. Ponownie układam się w wygodnej pozycji i czuje ciepło każdym kawałkiem zanurzonego ciała. Wystaje mi tylko głowa. Kiedyś lubiłam kąpać się z pianą, otulona tylko światłem świec, ale ostatnio stałam się bardzo pragmatyczna. Zresztą unikam ciemności, zasypiam przecież przy zapalonej lampce. Kiedyś tak nie było, nasiliło się z wiekiem. Dziwne, bo to dzieci zwykle boją się ciemności... A co do pragmatyczności, to nawet ubrania kupuję takie, które są mi potrzebne, a nie ze względu na wygląd. Żakiety, garsonki, spodnie, bardzo rzadko spódnice, a nie sukienki. Dziś muszę zaszaleć. Bo nawet gdybym chciała, to nie mam w czym. A dla niego chcę. Wycieram się miękkim ręcznikiem, staję nago pośrodku łazienki, spoglądam w lustro i widzę uśmiechniętą twarz. Kiedy ostatnio ta gęba tak wyglądała? Zbliżam się do niej, przyglądam uważnie i widzę kurze łapki w kącikach oczu. Moja mama mówiła, że będę piękniała do dwudziestego piątego roku życia, a potem to już z górki. Ale nie martwię się, może trochę. Jak zareagowałby Andrzej na taki wygląd? Nadal by mnie chciał? Kusi mnie, aby spróbować go odnaleźć i pogadać. Lecz przecież obiecałam sobie – żadnego narzucania się. Jednak chciałabym poczuć, że jestem dla niego atrakcyjna, nadal jedyna. Chyba zawsze tego pragnęłam...
Pamiętam, jak Andrzej na mnie patrzył. Byliśmy raz nad wodą, nie miałam kostiumu, więc wykąpałam się w samym podkoszulku i majtkach. Jak wyszłam, spojrzał na moje ciało opięte mokrym podkoszulkiem, wyraźnie uwidocznione piersi i widziałam, że miał ochotę za nie złapać. Ale mi to wtedy przeszkadzało. Kurde, chciałam być dla niego atrakcyjna, a to mi przeszkadzało, co ze mną?... Lecz to minęło, została mi teraz praca i dzisiejsze spotkanie. Bo już nie pamiętam, kiedy z kimś umówiłam się na randkę, nie wspominając o stałym związku. Brakuje mi tego. Patrzę nadal na coraz mniej uśmiechniętą gębę i chyba umaluję rzęsy. Na co dzień tego nie robię. Matka, jak żyła, powtarzała, żebym się malowała, bo sama to robiła, ale tak widziałabym jeszcze więcej napalonych facetów. Ale dziś, dla tego, z którym mam się spotkać, umaluję sobie rzęsy.
W końcu robię kolejną kawę, włączam muzykę, dźwięki wypełniają melancholią całe mieszkanie i przez chwilę myślę, czy nie potańczyć. Kiedyś tańczyłam sama, ale teraz już nie. Może to starość, a może ten pragmatyzm? Powinnam zjeść śniadanie, zwykle to robię, ale nie dziś. Przed tym spotkaniem niczego bym nie przełknęła. Staję przy oknie i patrzę na już ogołocony z liści klon. Nagie konary wydają się martwe. Który to już raz porównuję jesień do swojego wieku? Koń by się uśmiał! Mam przecież dopiero trzydziestkę. Już jest całkiem widno, więc dostrzegam puste gniazdo blisko wierzchołka. Latem tylko docierało do mnie stamtąd kwilenie pisklaków, bo liście wszystko zasłaniały, a teraz mogę się przyjrzeć, ale po co? Przecież ptaki odleciały. Może tak jest w całym życiu, że to, co najpiękniejsze jest ukryte, niewidoczne, niedostępne? A to, co ordynarne i zwykłe na wyciągnięcie ręki? A może jest odwrotnie i to, co na wyciągnięcie ręki wydaje się prozaiczne?...
Prawie ósma, więc trzeba iść do Lidla na zakupy spożywcze. Zwykle robię to w sobotę, a gdy i tego dnia pracuję, to w niedzielę. Podchodzę do zdjęcia, przykładam je do piersi. Biorę głęboki oddech. Robi mi się cieplej na duszy... Wychodzę. W sumie powinnam wysuszyć włosy, lecz chcę czuć jak najdłużej tę świeżość wilgoci. Nie przeziębię się. Bo kiedy ostatnio byłam chora? Pewnie ze trzy lata temu. Jak miałam kilkanaście lat, lubiłam biegać z mokrą głową. Wariatka byłam. Nawet matka mi mawiała: wariatka z mokrą głową. Pamiętam, jak on mnie wykąpał, umył głowę, ale suszyć nie chciał, bo stwierdził, że się uodpornię. I chyba miał rację. Wychodzę szybkim krokiem, spotykam Mariolę i zamieniam z nią tylko kilka zdawkowych słów. Spieszy się do pracy, więc rozumiem ten pośpiech. W końcu wchodzę do sklepu, zgarniam do koszyka, co potrzebne, mijam krzątających się i niewiedzących, co ze sobą zrobić ludzi, i staję jak wryta przed półką z dziecięcymi zabawkami. Nie mogę się ruszyć z miejsca, a przecież tak nie znoszę robienia zakupów... Ania to się ze mnie śmieje, że nie umiem jak normalna kobieta, muszę wszystko mieć poukładane, zorganizowane. To mi służy, odnajduję się w tym. Nawet Andrzej się dziwił, czemu jestem taka, jak to mawiał, mechaniczna. W końcu zaciskam zęby, spinam się w sobie i idę do kasy. Facet przede mną pakuje zakupy do torby. Jak wolno, jak nieporadnie. To jakaś ciota czy co? Następna jest babka około pięćdziesiątki, niewiele lepsza, lecz ona przynajmniej zaczęła pakować, zanim zapłaciła. Ale i tak to wszystko za wolno. Czy ci ludzie odnajdują przyjemność w takim ślamazarstwie? W końcu moja kolej. Zanim przyszło do płacenia, mam już prawie wszystko spakowane. I co, można? Zbliżam kartę, dopakowuję resztę, wbijam pin i wychodzę, nie czekając na paragon. Bo po co mi on? Wrócę z reklamacją, że kajzerki zbyt okrągłe albo banany powykrzywiane?
Czemu ja wszystko robię tak szybko? Nie potrafię jak człowiek? Jestem tym zmęczona. Bardzo zmęczona. Nie mam sił. Chciałabym usnąć i przespać kilka dni...
Zrobiła się prawie dziesiąta, więc pora jechać po sukienkę. Czy zdążę przed spotkaniem? Na pewno tak, tylko głupia panikuję. Zerkam na jego zdjęcie i chcę się do niego przytulać tak jak wtedy. Czuć bliskość, słyszeć ciepły głos. Wychodzę z domu, wsiadam w samochód i ruszam z piskiem opon. W sumie zdążę, bo mam jeszcze dwie godziny do wyjazdu, ale jakoś nie lubię tak wolno, statecznie. Chyba powinnam mieć jaja jak facet, ale, o dziwo, jeszcze nie urosły. Jadę do outletu, wyprzedzam po kolei samochody, hamuję przed światłami tak, że prawie ląduję na kierownicy, ruszam znów z piskiem i w końcu parkuję tyłem równolegle wzdłuż jezdni przy sklepie, bo reszta parkingu jest w remoncie. Idę do mojego ulubionego stoiska, rozglądam się, ale tam nie uwidzi sukienek – same garsonki, żakiety, trochę innych ciuchów. Ale czego się spodziewałam? Przemierzam cały outlet, zerkam na wystawy i w pewnym momencie moją uwagę przykuwa sukienka w kolorze błękitnym. Nie, to raczej morski. Jest śliczna. Wchodzę bez namysłu, pytam dziewczynę o mój rozmiar, dostaję do przymierzenia, dziś muszę wyglądać idealnie. Wchodzę więc do przymierzalni i przywdziewam to cudo. Leży jak ulał. Bioderka zarysowane, talia podkreślona, a cycki lekko upięte i wypchnięte ciut do góry. Robię kilka kroków w te i nazad, sprawdzając, czy nie ogranicza ruchów, po raz kolejny spoglądam w lustro i nie dostrzegam kurzych łapek – widzę tylko szeroki uśmiech. Płacę ponad czterysta złotych i ruszam do domu. Pewnie znalazłabym tańszą, ale tak rzadko coś sobie kupuję, że kasa nie ma większego znaczenia. Wracam autem jeszcze szybciej, naładowana jak elektrownia atomowa. Aż dziw, że nie mam wypadku, bo ciągle zerkam na sukienkę.
W końcu docieram do domu. Misiek śpi przy samych drzwiach i nawet gdy przechodzę obok, nie reaguje. Ma już kochanek swoje lata. Co ja bez niego zrobię? Będę musiała znaleźć sobie chłopa. Tylko żaden mi nie pasuje. Nie to, że mam jakieś straszne wymagania co do facetów ogólnie, ale ten jedyny musi być idealny. Siadam do komputera, piszę do Zuzki zaległego maila, w którym pocieszam ją po tym, jak rozstała się z chłopakiem. Nawet go nie poznałam, a przecież kiedyś była mi dość bliska. I mieszka również w Krakowie, więc daleko nie mamy. Ale ta moja praca i praca. Zastanawiam się, kiedy tak bardzo odpłynęłam zawodowo. Wreszcie kończę, jest kwadrans do dwunastej, więc pora jechać. Czy zdążę?
Stoję w łazience, przebieram się w sukienkę, dokładnie się sobie przyglądam. Powinnam mu się spodobać. Jak to będzie cudownie go spotkać po tylu latach. Stęskniłam się. Poprawiam opięcie na biodrach, przekręcam ciało raz w jedną, raz w drugą stronę; z profilu też wyglądam świetnie – widać biust, tyłeczek i prawie płaski brzuch. Znów rzucam okiem na jego podobiznę, wygląda na niej jak anioł stróż. Jestem taka samotna... Zabieram zdjęcie ze sobą, bo boję się, czy go rozpoznam po tylu latach.
Wychodzę z domu i kolejny raz ruszam z piskiem. Przejeżdżam obok stojącego sąsiada, kłaniamy się sobie. Muzyka z radia mnie drażni. Wyłączam. W końcu wyjeżdżam poza miasto – teraz będzie się jechało spokojniej. Mijam kolejne miejscowości i gdy dojeżdżam do Jerzmanowic, przypominam sobie, jak Andrzej zabrał mnie tutaj na cały dzień. Zrobił grilla, piknik i pokazał swoje ulubione, bielące się wśród zieleni skałki. Pamiętam, że rozmawialiśmy o tym, z którym mam się teraz spotkać. Andrzej pytał, czemu się na niego nie wkurzę, czemu nie powiem, że nie chcę go znać. Tak mówił, aby mnie nakręcić. Ja tak nie zrobię. Kocham go i czekam na dzisiejsze spotkanie z niecierpliwością. Ale i nerwowo przyciskam gaz. Zerkam często na fotografię, próbując sobie wyobrazić, jak on wygląda dziś.
Dlaczego nie umówił się ze mną w Krakowie, tylko na jakimś zadupiu? Może będzie tam mieszkał u jakiejś kobity? To całkiem prawdopodobne. Bo jaka inna mogłaby być przyczyna? Jak nie ma gdzie mieszkać, to mu pisałam, że może u mnie, a w zasadzie to przecież bardziej jego niż moje. A może nie ma odwagi mi się narzucać po tych wszystkich latach?
Gdy dojeżdżam do Olkusza, widzę billboard o niestosowaniu przemocy wobec dzieci. Odwracam wzrok. To mnie nie dotyczy. Wszędzie o tym trąbią: w telewizji, radiu, internecie, na mieście. Zawsze się od tego odcinam. Jest za dwadzieścia pierwsza, więc mam jeszcze trochę czasu; wolę być wcześniej. Pędzę tak szybko, że nikt mnie nie wyprzedza. Wreszcie dojeżdżam do centrum, gdzie jest kawiarnia, w której się umówiliśmy. Parkuje samochód, rozpinam kurtkę, poprawiam sukienkę i nakręcona, ale i niepewna idę. Nogi mi się coraz bardziej trzęsą i są jak z waty. Szukam przez chwilę kawiarni, w końcu widzę z daleka napis: Rodzinna. Dobrze sobie to wymyślił, aby spotkać się w takim miejscu. Zajmuję stolik przy oknie, żeby było widać zbliżających się ludzi, ale wcale się nie odprężam. Serce wali, czuje to. Zdejmuję kurtkę, zostając w samej sukience. Nerwowo rzucam okiem na zdjęcie. Miałabym ochotę je walnąć przez okno, a przecież chcę spotkania. Co ze mną? Podchodzi kelner, zamawiam kawę i ciastko. W sumie nie jestem pewna, czy chcę to drugie, bo nie czuje głodu, ale trzeba coś zamówić. Kelner uśmiecha się, chyba mnie podrywa; mówi, że ślicznie wyglądam, a następnie, że jakbym czegoś potrzebowała, to jest na moje zawołanie. Trochę niedobrze mi się robi od takich słów, bo słyszę je od większości mężczyzn. Tylko Andrzej był inny. On nigdy nie powiedział, że jestem piękna, atrakcyjna, że mogę na niego liczyć – on, zamiast gadać, robił takie rzeczy, że sama o tym wiedziałam. To wyjątkowy facet. Ale i tak go nie chciałam. Czemu?...
W końcu widzę go. Idzie ze zwieszoną głową. Nawet nie spojrzał, czy już jestem. Nie tęsknił? A jeśli nie, to po co chciał się spotkać? Ubrany jest w jakieś stare dżinsy, brązową kurtkę i podniszczone buty. Otwiera drzwi, ja wstrzymuję oddech i patrzę mu prosto w twarz. Staje metr od wejścia i dopiero podnosi głowę. Nie wiem czemu, ale mam ochotę wyjść. Jak najszybciej. Te emocje są nie do zniesienia. Wreszcie mnie dostrzega, ale się nie uśmiecha. Rusza do mnie. Z nerwów strącam torebkę wiszącą na oparciu za mną. Ale jej nie podnoszę. Niech leży! Wstać, czy pozostać na siedząco? Powinnam się podnieść, ale nie jestem w stanie. Siada naprzeciwko mnie bez słowa, zerka mi w oczy, ale głowę ma spuszczoną. W końcu napinam wszystkie mięśnie i mówię:
– Cześć, tato.
– Dawno cię nie widziałem, wyrosłaś, ledwo cię poznałem.
– Jak się miewasz? – z trudem otwieram usta.
– Jakoś muszę przywyknąć do wolności. Po tylu latach to niełatwe.
– Brakowało mi ci... – nie jestem w stanie dokończyć.
– Naprawdę? – Marszczy czoło, przymyka oczy. – Nie byłem dla ciebie dobry.
Coś mi zaczyna świtać...
Jak to? Przecież jest i był moim ukochanym tatusiem...
Chcę coś powiedzieć, ale zaczyna mi szumieć w głowie. Sekundy mijają, a ja coraz bardziej mam ochotę wyjść. A tak bardzo szykowałam się do tego spotkania.
– A pamiętasz, jak mnie kąpałeś i zabraniałeś suszyć włosy? – wykrztuszam.
– Nie tylko to pamiętam. Ile razy zamknąłem cię w spiżarni, bo mi się coś nie spodobało?
– Cicho! – szepczę.
– I nieraz dostałaś w tyłek pasem.
– Nic nie mów! – nieco podnoszę głos.
– A po wywiadówce targałem cię za uszy.
– Przestań! – już prawie krzyczę.
– Poza tym chyba wiesz, że siedziałem za morderstwo – mówi bez emocji.
– Po co o tym mówisz?! – nie zmieniam tonu. – Było, minęło!
– Nie możesz zapomnieć o wyrodnym ojcu, musisz go nienawidzić.
– Ja cię ko... – znów słowa grzęzną, czuję gorycz. Tyle razy sobie powtarzałam, że go kocham, a teraz to nie może mi przejść przez gardło.
– Widzisz, nawet nie jesteś w stanie tego powiedzieć. Jesteś zbyt prawdomówna i uczciwa. Nie to, co ja.
Łzy zaczynają mi płynąć ciurkiem. Obraz się rozpływa. Nie widzę ani jego, ani nic dookoła. Ale nie mam ochoty na płacz. Tylko te łzy ciekną jak oszalałe.
– Dziękuję ci, że tu przyjechałaś, bo w Krakowie się nigdy nie pokażę, abyś była ode mnie wolna. Na zawsze – ciągnie.
– Tato, możesz do mnie przyj... – Rozpłakuję się na dobre. Nie ze względu na niego czy swoją przeszłość, którą tak dobrze mi przypomniał, ale na bezsilność. A może tak mi się wydaje...
– Wiem, że byś mnie nie wygoniła, ale nie chcę. Chociaż to może byłby dobry pomysł. Przynajmniej byś mnie szczerze znienawidziła.
– Zamknij się! – krzyczę przez łzy.
– Dobrze, wykrzycz się, to ci ulży, a może całkowicie minie.
Już nie wiem, co powiedzieć. Mam spuszczoną głowę, chusteczką wycieram nos i oczy, czuję w piersi ucisk, ale już nie mam ochoty wyjść. I odwagi spojrzeć mu w twarz. Kochany tatuś...
– To ja już pójdę – mówi delikatnie. – Sam nie wiem, po co chciałem cię zobaczyć. Ale musiałem. Ostatni raz.
– Tato! – Podnoszę głowę, lecz nadal omijam go wzrokiem.
– Niech ci się układa jak najlepiej i zapomnij o mnie.
– Tato! – wrzeszczę.
– Żegnaj Izuniu. – Wstaje, jeszcze raz mierzy mnie wzrokiem i wychodzi ze spuszczoną głową.
Nie mam siły, aby za nim pobiec. Nie mam siły na nic. Wciąż go kocham i będę kochała. Bo tak czuję. Bo to prawdziwa ja. Zamykam oczy i widzę ciemność spiżarni. Przerażającą. Boję się nawet płakać. Tylko duszę w sobie wszystko, wierząc, że po każdej nocy musi przyjść dzień…
Komentarze (48)
Dzięki.
"Mogłam spać dłużej, bo przecież nigdzie mi się nie spieszy, jednak dzisiaj jest to." - jakoś nie czuję tego zdania. Jeżeli coś ma się wydarzyć, na co czekała tyle lat, to raczej nie mogłaby spać dłużej. Tym bardziej, że opisujesz nerwy. Plus "dzisiaj jest to" mi nie brzmi.
"Śniło mi się ciasne, ciemne pomieszczenie bez klamki" - pomieszczenie bez wyjścia? Z drzwiami bez klamki? Albo się czepiam ;) ale sama dopiero wstałam.
Ogółem masz dużo zaimków.
"Jest dość zimno, bo w końcu jesień" - jest, nadeszła? Co myślisz?
"Zgarniam do torebki kupkę Miśka" - mnie by bardziej pasowało coś w stylu "sprzątam po Miśku" ale to już kwestia gustu.
"Ale ja byłam za bardzo królową, aby jakiś napalony koleś się ślinił" - byłam za bardzo wyniosła? Ale ja byłam królową, żaden napalony...? Jakoś mi nie gra to zdanie.
"Czemu ja wszystko robię tak szybko? Nie potrafię jak człowiek? Jestem tym zmęczona. Bardzo zmęczona. Nie mam sił. Chciałabym usnąć i przespać kilka dni.." - ten akapit czuję bardzo.
Wklejam, żeby nie wykasowało i czytam dalej ;)
już wiem, jak napiszę tekst głosem kobiety, to będę dawał Tobie do przeczytania. Bo kilka osób go czytało, ale nikt nie zwrócił uwagi na takie rzeczy. Co nie oznacza, że zgadzam się ze wszystkimi uwagami. Jedne biorę w ciemno, inne na pewno zostawię, jak były, a nad kolejnymi się zastanowię.
1 - poprawię.
2 - zostawię.
3 - zastanowię się. Chcę, aby to brzmiało nieliteracko, jakby mówiła to do koleżanki.
4 - zmienię, bo Twoje brzmi bardziej kobieco.
5 - zmienię. Bo mimo iż chciałem, aby to brzmiało nieliteracko, jak naturalna wypowiedź, to jednak chyba zbyt dużego "neologizmu" użyłem.
Spodziewałam się raczej, że pojedzie na czyjś grób.
Tylko jedna rzecz mi nie pasuje. Biorąc pod uwagę z kim się spotkała, to czytając miałam w głowie biustonosz push-up. Czemu miałaby rozważać założenie go?
Nawet jeżeli była też molestowana, na co wskazuje kilka rzeczy, to wciąż wydaje mi się to dziwne.
Ogółem ode mnie masz 5. Podobało mi się.
Cieszę się, że zakończenie podziałało, jak planowałem.
Dzięki wielkie za tak wnikliwe pochylenie się nad tekstem.
Pozdrawiam.
No i pokazałeś inne realia kobiety skrzywdzonej przez ojca. Dużo mówi się o wybieraniu podobnego partnera, ale mało o samotności z wyboru.
Swoją drogą, skoro chciałeś, żeby brzmiało nieliteracko, to połowę uwag cofam ;)
Pomogę zawsze z chęcią, ale czy ja wiem czy moje oko jest takie kobiece? :p Poza tym dobrze Ci poszło.
jeszcze raz dzięki wielkie za słowa.
Dla mnie to ważne, że ktoś, kogo uważam za jeden z autorytetów pisania tutaj, mówi pochlebne rzeczy.
Pozdrówka!
***** Pozdrawiam
Ale cieszę się, że Tobie się podobało.
I potwierdzasz, co piszą inny – to smutny tekst.
Dzięki za przeczytanie.
Pozdrawiam.
Te słowa to: "Może założyć biustonosz pushup? W końcu mam czym się chwalić. Idealnie by to wyglądało z tą sukienką. Ale nie, to byłaby przesada, przecież nie jadę na randkę."
Wyjaśnienia są we wcześniejszych komentarzach.
Dzięki.
Przynajmniej ja to tak odebrałam.
Tak czułeś, tak napisałeś i moim zdaniem jest w porządku.
Angela pewnie ma rację, widać bardziej się wczułeś w kobietę, niż ja ;)
przede wszystkim dziękuję za odpowiedź.
Widzicie, nie czuje się alfą i omegą, aby być pewien, że to, co napisałem, jest dobre. Oczywiście zamkniętych całości (np. starych tekstów piosenek) zmieniał nie będę, mimo iż czasem nawet mnie się nie do końca podobają, ale prozę chcę dopracować. Ale wszystko w ramach wyczucia.
W tym konkretnym przypadku sam nie wiem. Bo z jednej strony, jeśli Iza była podenerwowana, to mogłaby nawet w w tych nerwach założyć ten biustonosz, a potem żałować - tak mi się wydaje. A z drugiej pisanie to nie rzeczywistość. Musi być odrobinę zmieniona, podrasowana, inaczej to byłby, jak w przypadku obrazów namalowanych toczka w toczkę, kicz.
Jeszcze się zastanowię.
Pozdrawiam Was.
Jak już wszedłeś między wrony... ;)
Dzięki, dziewczęta!
masz pewnie rację z tą głębią. Dziś napisałbym to nieco inaczej. W końcu cały czas się uczę.
Dzięki za kilka słów.
Pozdrawiam.
Ładny, naprawdę smutny.
bardzo Ci dziękuję. Za czytanie kiedyś, za ponowne zajrzenie i za pamięć. I oczywiście za opinię.
A chyba najbardziej dziękuję Ci za potwierdzenie słów PKRopki. Czyli kiepski ze mnie wczuwacz w rolę kobiecą, nie to, co Ty w męską :)
Pozdrawiam.
Jeden fragment wydaje mi się iście męski, kiedy bohaterka patrzy na siebie, przymierzając sukienkę "Leży jak ulał. Bioderka zarysowane, talia podkreślona, a cycki lekko upięte i wypchnięte ciut do góry." Pozdrawiam serdecznie!
bardzo Ci dziękuję za pochylenie się nad tekstem i ten długi komentarz.
Potwierdziłaś słowa poprzednich dziewcząt, że biustonosz nie pasuje.
Fajnie było Cię gościć.
Pozdrawiam.
Jak już wspomniałem, cholernie lubię ten tekst, bo...
Bo jest o dobrym człowieku, jakim była Iza.
Pozdrawiam.
Aczkolwiek trochę szkoda, że w międzyczasie, nie ma bardzo krótkich wstawek retrospekcyjnych, w sensie, że rozmawia z kimś, ale tak napisane, że nie wiadomo z kim. To by ''urozmaiciło'' przekaz. Dopiero na końcu - tak jak napisałeś - właściwa rozmowa już wiadomo z kim.
Ale wiesz. To jeno subiektywne odczucie me. Każdy ma inne. Pozdrawiam-5
wielkie dzięki za wizytę i bardzo cenne rady.
Super, że podałeś swój sposób na urozmaicenie tekstu. Bo jak czytałeś zapewne, sam zdaję sobie sprawę, że ten tekst jest ciut nudny, a nie miałem pomysłu, jak go rozkręcić. Tylko musiałbym wymyślić, jak to zrobić, aby zaintrygowało, a nie np. zchaotyzowało tekst.
Zależy mi na takich podpowiedziach jak Twoja, bo chciałbym ten tekst poprawić. I zupełnie na marginesie, wpadła mi do głowy myśl, aby dodać jakiś przedmiot/wspomnienie, które byłoby metaforą do czegoś większego, ogólnego.
Dzięki, chłopie.
Pazdrawijaju!
No dobra, ale tyle o polityce serwisu, a co z twoim tekstem? Gdybym mógł, dałbym mu na siedem, może osiem (osiem i pół?) na dziesięć. Aż do końcówki tekst jest niemalże bezbłędny. Świetna narracja, genialny język, bardzo subtelny i wyważony foreshadowing nadchodzącego finału. Tekst to melancholijny wycinek z prostego, raczej typowego życia, ale nie w nużący sposób. Idzie spokojnym, odpowiednim dla siebie tempem. Literacko jest bez zarzutu, fabularnie też. Wprawdzie całość wydaje się niczemu nie służyć, ale myślę, że gdyby wyrzucić stąd choć akapit, wszystko straciłoby cały swój klimat, głębię i w ogóle wyszło jakieś takie... formalne. Chyba właśnie ten opis codziennych czynności nadaje mu cały jego subtelny urok.
No dobra, to tyle z chwalenia, a w czym problem? Otóż, końcówka nieco zgrzyta. Dialog dziewczyny z ojcem jest nieco sztuczny, nie brzmi naturalnie. Niby jest psychopatą czy czym tam innym, to mogę go jeszcze przeboleć, ale co z reakcją Izy? Po całym dniu spokojnego, wyważonego smakowania jej uczuć, bohaterka tak po prostu "skacze" do stanu kompletnego płaczu i rozżalenia. To nienaturalne i niewiarygodne, nawet w tej sytuacji. rozwinął by bardziej jej rekcje i sposób mówienia, tak samo jak ten jej ojca. Nieważne, że był psycholem, ludzie po prostu nie przechodzą od razu do najgrubszej rury. A jeśli chciał celowo zacząć od zrzucenia bomby, to mogła ona bardziej wybrzmieć, bo Iza jakoś tak sama skacze tutaj emocjonalnie. Myślę, że po prostu potrzeba tu szerszego opisu jej uczuć. Tak, to by definitywnie pomogło. Ne jestem też pewien co do ostatecznej puenty tej historii, ale może to tylko ja i moja krótkowzroczność.
No dobra, to tyle z mojego narzekania. Z jednej strony mam ochotę dać ci cztery, z drugiej nie dawanie pięć byłoby tu zbrodnią. Więc chyba ostatecznie nie dam nic.
Pozdrawiam : )
potwierdzasz to, co mówiło już kilka osób – dialog jest zbyt krótki. I chyba ruszę mocniej tak stary tekst i wydłużę dialog. Pomyślę, jak to zrobić.
A co do reszty. Prawdą jest, że wyrzuciłem już sporo z tekstu, wszystko, co wydawało mi się niezwiązane z sednem. Ale trzeba pamiętać, że to, co dla nas nawiązuje do sedna, dla innych może być bez sensu. Każdy jest inny. Niemniej jednak potwierdzam, co napisałeś: "że gdyby wyrzucić stąd choć akapit, wszystko straciłoby cały swój klimat, głębię i w ogóle wyszło jakieś takie... formalne". Ale muszę powiedzieć, że teraz nieco inaczej napisałbym ten tekst. Czy lepiej? Pewnie dla większości tak, lecz dla mniejszości chyba nie. I to ostatnie wstrzymuje mnie, aby napisać ten tekst od nowa. A pisałem już, że cholernie go lubię i nie pożałuję pracy.
Dzięki wielkie za czytanie i tak szeroką opinię. To dla mnie bardzo cenne. Nawet jeśli sugestii nie wprowadzę w ten tekst, zostaną w głowie i będą rzutowały na kolejne opowiadania.
Pozdrawiam.
Powodzenia, niech się czytelnikom spodoba ?
Właśnie o takie spostrzeżenia mi chodziło najbardziej. Bo jednym ogólnie pasują opisy, a innym nie, ale jeśli w tym opowiadaniu raczej prawie nikomu by nie pasowały, to znak, aby je skrócić.
W tym momencie pomijam, że każdy opis niesie ze sobą kawałek jej osobowości. Chyba zbyt mało wyjaśniam, ale z drugiej strony ciężko wyjaśniać, mówiąc głosem bohaterki. Pomyślę, co z tym zrobić.
Pozdrawiam.
Cóż, błędów żadnych nie dostrzegłem, zresztą nie będę się o nich wypowiadał, bo za bardzo się na nich nie znam, aby je wytykać.
Dlatego o samym tekście się wypowiem, bo w sumie, to o niego tutaj najbardziej chodzi :D
Muszę powiedzieć, że świetnie napisany. Pomimo znacznej długości czyta się płynnie, a co najważniejsze nie nudzi, bo po prostu chce się poznać koniec.
Ale ale, aspektem, który najbardziej mnie urzekł w tym tekście jest postać samej bohaterki. Bo kogo mamy? Kobietę twardą, szybką w działaniu, karierowiczkę, a nawet pokusiłbym się o stwierdzenie, że pracoholiczkę.
Nie znosi ślamazarstwa, powolnego działania, nieporadności, a nawet rzekłbym pewnej melancholii. Ale czy na pewno? Czy jest ze sobą szczera? A może nie zdaje sobie z tego sprawy, iż tak naprawdę jest bardzo melancholijna, "ślamazarna". Nie w działaniu, ale umyśle i duchu.
Te wszystkie wspomnienia, przemyślenia na każdym kroku wywoływane poprzez prozaiczne, zwyczajne czynności i rzeczy. Wszystko to sprawiało, że była taka, o jaką sama siebie by nie posądziła :)
Co do Andrzeja. Dlaczego go nie chciała pomimo, że przecież był wspaniały. Cóż, myślę, że wbrew pozorom sprawa jest prosta. Bowiem nie widziała w nim wad. Może to dziwne, ale tak, nie widziała, tak samo jak w swoim ojcu. Zresztą ojciec też się do tego przyczynił. Został zapamiętany jako idealny. Wymazała jakby z umysłu wszystko co negatywne, lecz to o czym ojciec wspomniał w dialogu nie było raczej złe. Takie były czasy, tak po prostu było, że czasem się pasa użyło.
Myślę, że właśnie przez to nie chciała Andrzeja, bo aby pokochać prawdziwie, nie należy kochać tylko za zalety, ale również wady, dostrzegać obie strony.
Co do stosunku do ojca. Morderstwo, poważna zbrodnia, ale czy mimo to nie można kochać? Można, a nawet trzeba, lecz nie należy zapominać i wypierać się prawdy, tylko stanąć z nią twarzą w twarz. Przezwyciężyć i kochać prawdziwie.
Powiedziałbym, że ich spotkanie było dla Izy swego rodzaju próbą, konfrontacją, w której zwyciężyła. Dotarły do niej brutalne fakty, lecz ona kochała nadal.
Pomimo...
Tak jak być powinno.
Takie komentarze jak Twój umacniają mnie w przekonaniu, że tego tekstu nie wolno mi skracać, bo w zasadzie w każdej sytuacji jest opisana część Izy. A że często niezrozumiała dla innych to inna sprawa. Powiem w skrócie: jest taki mechanizm psychiczny, o którym wspomniała jedna polska piosenkarka w swoim najbardziej hitowym utworze. "Czasem lepiej odejść od zmysłów, by nie zwariować". Pamiętasz ten kawałek??? ;)
To mój bardzo stary tekst, bodajże sprzed 2 lat, tylko poprawiony zarówno przez czytelników tu, jak i koleżankę, która właśnie ukończyła korektę całego zbioru opowiadań.
Jeszcze raz bardzo dziękuję!
Pozdrawiam.
Nie nie, w żadnym wypadku nie skracaj :)
Właśnie, w każdej sytuacji opisana jest część Izy i to jest najważniejszy aspekt tekstu moim zdaniem :)
Pewnie, że pamiętam "Jenny" ;)
Korekta udana, żadnych błędów nie było mi dane dostrzec haha :)
Ja również jeszcze raz pozdrawiam ;)
Morderstwo to zbrodnia, tak, ale nie znamy motywów ojca? Może chciał naprawić błędy przeszłości, jeszcze więcej robiąc złych rzeczy? Może coś nim kierowało wyższego, że musiał tak traktować córkę? A może się złamał psychicznie? Choć to nie upoważnia go, by tak traktować córkę. Ale kochał Izę, a to najważniejsze, w końcu zawsze mogą odbudować relację.
Bardzo mi się podoba :D
Cóż, problem ojca zostawiłem nieopowiedziany, bo to tekst o Izie. Gdyby to była książka, to pewnie rozbudowałbym ten wątek.
Fajnie, że Ci się podoba. Bo koleżanka, która robiła mi korektę, pisała, że jej się w ogóle nie podobało. Widocznie akurat nie w jej guście. Reasumując, publikuje ten tekst tak, jak jest, bez zmian.
Pozdrawiam.
delegacje/ delegację (chyba:))
wpadają mi do oczu./ mi jest zbędne
Podnosi się i zastanawiam się/2x się
Pamiętam, jak Andrzej na mnie patrzył/ tu z kolei Andrzej zbędne, bo wynika z wcześniejszego akapitu.
Zrobię sobie rzęsy i robię kolejną kawę/2x robię
Wariatka byłam/ ma być wariatka czy wariatką?
z trudem otwieram usta/ chyba duże Z. Potem przy dialogach często masz małe litery, ale nie jestem pewna czy to błąd np. przy "nie jestem w stanie(...)".
Gorycz w gardle i przejść przez gardło/ 2x gardło
//
Zajrzałam zachęcona komentarzami. Na początku pomyślałam, że historię opowiada dziecko. A potem BACH! Rycząca 30ka. Kurczę, kurze łapki? Zaraz i do mnie to przylezie – myślałam. Im dłużej czytałam tym bardziej nastawiałam się na zaskakujące zakończenie. No ale nie przewidziałam "felernego" tatusia. Wszystko zaczęło nabierać sensu. Ta dziecinność wypowiedzi, to, że mimo wszystko jest sama. To, że jej nie zależy na byciu kobiecą. To, że robi wszystko, by pozostać niezauważoną. Tyle imion w tekście, przelotnych znajomych. Życie wspomnieniami. Tylko Misiek coraz starszy i nawet głowy już nie podnosi. Wszystko takie smutne i dążące uparcie do zakończenia. Bardzo dobry tekst, ukazujący, jak ogromne piętno odznacza dzieciństwo na dorosłych "nas". Ja bym nic nie skracała. Wszystko jest na swoim miejscu i każdy szczegół ma znaczenie. Pozdrowienia:)
Wszystkie Twoje uwagi oprócz dwóch wniosłem do tekstu. Zostało drugie i czwarte.
Cieszy mnie tak dobry odbiór szczegółów, które specjalnie tu umieściłem, aby jak najlepiej narysować postać Izy. I cieszy mnie, że końcówka zaskoczyła. O to mi chodziło!
Dziękuję!
Pozdrawiam.
Nie przypadło mi to opowiadanie szczególnie do gustu. Nie jest złe, ale nie porywa, czytało mi się dość ciężko. Jak dla mnie - za dużo słów w głowie bohaterki :)), wiem, brzmi absurdalnie - ale odebrałam ten potok jako taki odwracacz uwagi - zagadać na maksa, by odwrócić uwagę od zaskakującej końcówki. :) W związku z tym - paradoksalnie oczekiwałam jakiejś niespodzianki.
Dalej - nie jestem zwolenniczką nazywania emocji i odczuć. Wolę, gdy autor tak kieruje narracją by czytelnik bez nazywania wiedział o co chodzi (mam na myśli wstawki typu "jestem taka samotna").
Minusem jest dla mnie lekka niewiarygodność postaci - jako kobiety, ale nie tylko. To są totalne drobiazgi i w dodatku na pewno indywidualne odczucia, ale w końcu piszę o moim odbiorze.
Np. Choć "malowanie" rzęs nie jest błędne, większość kobiet jednak je "tuszuje."
Dalej, znam kobietę, która mówi "cycki" to taka żywiołowa babeczka, wulkan energii. Nawet to mi do niej pasuje. Zaś do takiej delikatnej bohaterki jak Iza, jakoś nie. Ale może być, że jestem uczulona na to słowo. Bo gorsze są już tylko cycuszki (ale duuużo gorsze) :D.
To chyba wszystko, co przyszło mi do głowy. Niżej wypisałam parę zdań, gdzie można pomyśleć nad likwidacją zaimka.
"a wszystko to przesłonięte przez brąz włosów, które opadły mi na oczy w trakcie upadku."
"Silny wiatr przenika przez kurtkę, spodnie łopocą o łydki, a włosy wpadają mi do oczu."
"Tykanie wdziera się do mojego mózgu,";
"Ale ta moja praca i praca."
A tu (niżej) sama nie wiem, jak się powinno podejść, czy konieczna jest korekta. W zasadzie narracja jest pierwszoosobowa, czyli są to słowa/myśli bohaterki, a postaci mają prawo do robienia błędów w wypowiedzi.
"Ale mi to wtedy przeszkadzało." - powinno być "mnie" (zaimek jest w tym przypadku akcentowany).
Pozdrawiam!
przede wszystkim dzięki za odwiedziny, czytanie i kilka słów.
Piszesz, że nie przypadło Ci do gustu to opowiadanie. Już zaczynam zauważać, że są osoby, którym się to raczej nie podoba lub nie podoba w ogóle, a są osoby, którym bardzo. Chyba sekret tego tkwi w powłóczystych, monotonnych i wypranych z emocji opisów. Dla jednych jest brak właśnie emocji, bawet nudność, a dla drugich jest w każdym opisie psychologiczny przekaz. I zauważam, że niektóre osoby, raczej te, którym się mniej podoba, nie zauważają tych psychologicznych niuansów. To dobrze. Bo nie ma nic gorszego niż "edukowanie" ludzi na siłę. Tak samo Ty nie zauważyłaś dwoistej natury jej zachowań: w domu jest ślamazarna, wrażliwa (sic!), nawet rozlazła, a poza domem przeistacza się w wulkan energii, jak to napisałaś. Nie będę tu wyjaśniał niuansów, czemu tak, ale zapewniam, że taki dualizm był zamierzony. (U nas na portalu jest najprawdopodobniej osoba o podobnej pod tym względem konstrukcji psychicznej, jeśli się nie mylę.)
Ale cieszy mnie, że jednym się podoba ten tekst, a innym nie. To znak, że ma charakter. Bo nie ma nic gorszego niż "McDonald'owski" tekst, który jest skrojony pod każdego. Szkoda tylko, że akurat na wybrane osoby pada to "niepodobanie się" tekstu.
Co do zaimków, pewnie masz rację, ale znajoma polonistka, robiąc mi korektę książki, dorzuciła kilka zaimków, a ujęła chyba tylko jeden. Niestety, na takich portalach panuje moda na "superpoprawność", co często skutkuje wręcz błędami, bo np brak dopełniacza.
Ale każda twoja uwaga ląduje w mojej pamięci i będę brał to pod uwagę, pisząc kolejne teksty.
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam.
Chyba jednak moje niepodobanie źle zaklasyfikowałeś. W prozie mam fioła na punkcie budowania postaci i jej wiarygodności. A te psychologiczne wstawki, jak je nazwałeś, są dla mnie po prostu niewiarygodne... No i: "Chyba sekret tego tkwi w powłóczystych, monotonnych i wypranych z emocji opisów." - tak bym tej prozy nie nazwała. A! I to nie jest tak, że uważam to opko za złe. Ono po prostu mnie nie zachwyca, dla mnie miałeś dużo lepsze. :)
A! Co do polonistów - czytałam teksty kilku, którym zdarzyło się "mi" na początku zdania pisać. Zgroza... :):):)
Z zaimkami nie namawiam - ze względu na to co pisałam na końcu pierwszego komentu - sama nie wiem jak taką wypowiedź powinno się potraktować.
Pochwal się jak już wydasz!
a ja Ci powiem tylko coś takiego:
gdybym w książce, dajmy na to, Mroza czy Kinga napotkał na dziwnie zachowującą sie postać, to powiedziałbym: hmmm, że też takie osobowości jak ta opisana istnieją.
A będąc tu, na portalu, mówię: nie, postać jest niewiarygodna.
(Wiesz, o czym mówię?)
Jeszcze raz dzięki.
Pozdrawiam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania