Jutro o tej samej porze- LBNP46

I wystarczy, że pomyślę ty zamiast ja. Wszystko automatycznie zmienia swoją strukturę. Ty bezwładne – ja sprawcze. Twój pusty wzrok, chwiejny krok – ja celowość, wrażliwość.

Głuchy jazgot deszczu uderzającego o asfalt tak bardzo wdziera się w mózg, że zostawia w nim tylko miejsce na jedną nieważną myśl. Nie wiem, jak się czuje deszcz na skórze. Codziennie jem trzy posiłki dziennie. Bez smaku. Gorzki, słodki, kwaśny, słony – to za mało na rozkosz. Palę papierosy widząc unoszący się dym, nic, poza tym. Zapach nie istnieje. Twoje puste życie jest gorsze od mojego pustego życia.

Patrzę na ciebie jak zagarniasz w siebie przestrzeń. Pochłaniasz hałas ulicy niczym zakonnice w Łagiewnikach. Ludzka czarna dziura. Przez moment, w tym zapatrzeniu odrywam się od siebie, z prędkością światła moja energia ląduję w okolicach twojego serca, w którym nie ma nic oprócz pustki. Pustka, która jest przestaje być niczym. A ja wyję jak zwierzę, patrząc na oddalający się promień światła, który nazywałam sobą.

Kiedy jutro znowu cię zobaczę, będziesz już bardziej mną, co w absurdalnie przerażający sposób sprowadza mnie na powrót do końca drogi, śmiej się kobieto, niech piekło zadrży w rubasznym skowycie.

I wystarczy, że ty zamiast ja. Naciskam hamulce odruchowo. Odwracasz głowę w moją stronę. Spływająca deszczem szyba rozmazuje jasność twojego spojrzenia. W tym świętym momencie spotkania się naszych oczu, nic, absolutnie nic się nie wydarza, patrzymy sobie w oczy nie widząc się wzajemnie.

Żadnego uśmiechu, żadnej więzi. Bez złości, bez krzyków. Zatrzymujemy na sekundę czas, tak jakby ta umiejętność nie stanowiła o naszej wyjątkowości. Mrugnięcie oka przywraca bieg czasowi.

Trzeba uważać na galopujące konie. One tutaj czują się jak u siebie na stepach. Dzikie stworzenia, które nagle zagarnęły przestrzeń. Wysiadam z auta, bojąc się swojej odwagi. Dzikość serca odpamiętała się.

Twoje życie znika pod warstwą kurzu, który unosi się spod kopyt pokrytych pianą koni. Jak długo one już tak galopują, przemierzając miliardy lat świetlnych? Mój lęk pomieszany z zachwytem chroni mnie przed stratowaniem. Idę naprzeciw rozpędzonego stada, nie czując smaku krwi w ustach. Ziemia drży, trzęsie się pod moimi stopami, bo moje serce pęka, ale skoro pęka to się otwiera.

I wystarczy, że ty zamiast ja i konie unosząc się ponad ziemię zaczynają galopować w chmurach.

Wracam na chwilę w miejsce, do którego nigdy nie dotarłam. Tam poza wszystkimi słowami, w samym tylko zachłyśnięciu się powietrzem, istnieje feeria kolorów bez nazwy. Nie ma żółtego słońca ani brunatnego, rdzawego nieba.

Spotykam Cię tutaj jutro. Jest dokładnie ta sama godzina. Masz na sobie jaskrawą bluzę z kapturem, który nałożyłaś niechlujnie na głowę. Zastanawiam się, przed czym chcesz się schować i po chwili, już wiem. Widzę tę diabelską postać, krążącą wokół ciebie. Jest nad tobą i przed tobą. Wślizguje się między twoje kroki, ale ty nie zwalniasz, nie odwracasz wzroku utkwionego w chodniku.

Boję się tego co widzę i jednocześnie chciałabym ci pomóc. Szukam w sobie odwagi z wczoraj, która pozwoliła mi wejść pomiędzy galopujące konie. Moje serce zapomniało już czym tak naprawdę jest. Tak bardzo mi teraz żal siebie, tej o której nikt nie pamięta, że jest, że czeka. Mój puls jest tak hałaśliwy, że zagłusza wszystkie odgłosy życia. Teraz na pewno mnie ktoś zauważy – a jeżeli nie ktoś, to z pewnością ta diabelska postać, która powoli traci zainteresowanie tobą.

W pewnej chwili mój lęk jest tak ogromny, że przestaję go odczuwać. Oddycham spokojnie, staję się lękiem. Zadziwiające, że po przekroczeniu granicy obłędu, lęk przestaje istnieć. Raczej istnieje, ale nie można oddzielić go od czegokolwiek. Jest każdym i wszystkim.

Kaptur zsuwa się na tył głowy, poprawiam go instynktownie. Naciągam bardziej na przód, prawie zakrywa oczy. Lubię te momenty odcięcia się od bezsensownych hałasów ulicy. Przeciągłych odgłosów opon sunących po bruku, krzyków dzieciaków, głupich rozmów staruszków o chorobach i drogim prądzie.

Chowam się przed tym wszystkim, bo jeszcze mogę to zrobić. Ale tak naprawdę chcę schować się przed tobą we mnie.

Wystarczy, że ty, zamiast ja i cała ta katatonia myśli zmartwychwstaje obumierając.

Kolejne jutro pojawia się niespodziewanie. Słońce chowa się między wydmami. Ono też nie chce być dziś widziane, choć stanowi to jego istotę. Istotą słońca jest bycie królem nieba, obdarzającego sobą poddanych. Każde tysiąc lat odbiera mu jego blask. Ale ono nic sobie z tego nie robi oświetlając ludzi wspomnieniem swojej świetlności. Ludzie żyją w blasku promieni słonecznych i romantycznym świetle gwiazd, które już dawno umarły.

Niczego dziś już nie zmienię. Słońce za bardzo przykuło moją uwagę. Oddalasz się bezszelestnie. Dziś nie chcę podążać za tobą. Zostanę tutaj i poczekam. Zjawiasz się po czterdziestu minutach. Sprawdziłam, że dokładnie tyle czasu zajmuje ci spacer. Dokładnie taki sam rytm kroków co zawsze, nigdy szybciej, nigdy wolniej. Bez względu na wichury czy upały. Ten sam rytm kroków.

Znikasz za drzwiami budynku naprzeciwko. Patrzę bez emocji jak zamykają się za tobą drzwi. Nie żałuję, że nie przemierzyłam dzisiaj z tobą pustyni, że nie piłam herbaty z Beduinami. Wystarczy, że ty zamiast ja.

Kolejne tygodnie mijają bezpowrotnie. Podobnie jak kolejne jutra, w których cię nie zauważam.

Sprawy toczą się dźwiękami rozwydrzonych mew i kruków walczących o dominację na tej zabawnie małej przestrzeni przed twoim domem. Ktoś wyrzucił nadgniły chleb tuż przed drzwiami, rozpętało to prawdziwą wojnę. Nie jesteś przywódcą żadnej ze stron. Wojna obchodzi się z tobą łaskawie. Jeszcze tylko kilka bitew i świat na powrót odzyska równowagę. Ktoś wychodząc z budynku rozgania dzielnych bohaterów, zawstydzając ich, ich własną niemocą.

Tym razem to nie jesteś ty. Nie widzę cię prawie już od zawsze. Czekam na kolejne jutro, ślepo wgapiając się w budynek naprzeciw mojego okna. Kiedy zapada zmrok uświadamiam sobie, że światło, które widziałam było tylko wspomnieniem słońca z czasów, kiedy ślepo wierzyłam w jego istnienie.

Zaczynam tęsknić. Moje ciało się spina. Staram się walczyć z tym uczuciem. Tęsknota za niczym i za nikim, jest rdzą osiadającą w żyłach. Krew gęstnieje, jak gdyby w ten tylko sposób mogła dalej płynąć w coraz węższych żyłach. Przyglądam się swoim dłoniom. Wyraźnie widzę napęczniałe, sino- niebieskie żyły. Niczego już jutro nie zmienię, nawet gdyby się okazało, że jest dokładnie ta sama godzina co dzisiaj.

Wystarczy, że ty zamiast ja.

Dobrze więc, zakończmy już ten taniec. Dygam przed tobą zawstydzona. Oczywiście, że mam wyrzuty sumienia, jak każdy, kto podgląda sąsiadów. Jest w tym jednak perwersyjna przyjemność, która zagłusza sumienie. Mogę cię za to przeprosić, już się tobą nasyciłam. Odchodzę z twojego życia, nie zdając sobie sprawy, że w ogóle mnie w nim nie było. Bo wiem, że byłam.

Może źle odczytałam znaki, może wcale nie istniejesz? Nie wiem czy ty to ty? Ale kiedyś znowu cię zobaczę, wiem to na pewno – jutro o tej samej porze, kiedy przez przypadek spojrzę w lustro.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Witamy w Bitwie i życzymy dobrej zabawy!

    Literkowa
  • Ciekawie opisany zamęt w głowie bohaterki. Bardzo mi się spodobało zwłaszcza to porównanie: "Tęsknota za niczym i za nikim, jest rdzą osiadającą w żyłach."

    Trochę się pogubiłem w międzyczasie, zwłaszcza na koniec. W kim ostatecznie bohaterka była zauroczona? W sobie czy w kimś innym i zobaczy "tego kogoś" w sobie, gdy spojrzy w lustro?
  • Zapraszamy do głosowania na Forum:
    https://www.opowi.pl/forum/literkowa-bitwa-na-proze-glosowanie-w935/
    Czytają i pozostawiamy komentarze! Naradzamy według zasady: 3 - 2 - 1 plus uzasadnienie; dlaczego?
    Głosowanie potrwa do 25 stycznia /wtorek/ godz. 23:59
    Literkowa pozdrawia i życzy przyjemnej lektury.
  • Świat, którego doświadczamy jest ułudą zniekształconą przez nasze przekonania, poglądy, naciski z zewnątrz. Co jest prawdą? kto ma rację: Ty, czy ja? Czy racja w ogóle istnieje?A może, że wszyscy mamy rację? Ciekawe opowiadanie. Dziękuję :)
  • Cicho_sza 23.01.2022
    Zapętlenie, zamęt i chaos w głowie peelki przekłada się na moje odczucia, jako czytelnika. I niby wszystko jasne, a jednak wcale nie. Przewrotnie napisane.
  • DiPoint Ragoon 25.01.2022
    Specjalnie przeczytałem to opowiadanie zgodnie z sugestią, że "wystarczy że ty zamiast ja".
    Niezmiennie przewrotne, ale teraz brzmiało tak, jakbym stał się widzem scen pokazywanych mi przez... I tego nie do końca jestem pewien. Obserwowałem kogoś szamotającego się z życiem, z Osobą w tym życiu i dla tego życia ważną. Nadal tak nie do końca jestem przekonany, że bylem obserwatorem. Może jednak aktorem, który ogląda film, w którym on właśnie występuje w głównej roli? Opowiadam sobie o sobie, czy opowiadam siebie na nowo, bym mógł jutro o tej samej porze żywić nadzieję, że tą Osobę zobaczę?
    Bardzo ciekawe opowiadanie. Jestem skołowany, ale cieszę się, że moglem (on mógł?) je przeczytać.
  • Dziękuję bardzo

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania