Poprzednie częściKoszmar Lincolna – Prolog

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Koszmar Lincolna - Rozdział 2 (poprawiony)

(Witam! Jak sami widzicie, postanowiłem napisać ten rozdział jeszcze raz, gdyż poprzednia wersja nie podobała mi się zbytnio. Wprowadziłem kilka zmian tutaj, może wprowadzę je też w pierwszym, choć bez pisania od nowa lub usuwania ważnych elementów fabuły. Po prostu ot poprawa, żeby lepiej się czytało. Mam nadzieję, że nowa wersja tego rozdziału spodoba Wam się lepiej tak jak mi. No, dość ogłoszeń parafialnych. Miłej lektury!)

 

„Jedna rzecz jest pewna: demokracja jest stracona. To są ostatnie wolne wybory w historii naszego kraju.”

Ojciec Charles Edward Coughlin, amerykański duchowny i kaznodzieja radiowy.

 

Arkansas, okolice Fayetteville, początek kwietnia, rok 1937

Dzień jutrzejszy miał być tym, który na zawsze odmieni Amerykę. Miał być momentem, od którego wszystko w kraju zmieni się i nic już nie będzie takie samo. Od tego momentu to Amerykanie mieli zadecydować jaka wizja ich narodu najbardziej im odpowiada oraz walczyć za nią dzielnie do ostatniego tchu. To właśnie jutro kończył się trzydziestodniowy termin na złożenie broni nałożony przez rząd federalny pod wodzą generała MacArthura. Zgodnie z przewidywaniami, żadna ze stron nie odpuściła i zaczęła szykować swoje wojska na zbliżający się konflikt, chociaż dochodziło już do starć w niektórych regionach jak na przykład w Nowym Jorku, gdzie federaliści odparli syndykalistów po trzytygodniowych zamieszkach, przegonili ich aż do New Jersey i byli gotowi bronić się dalej przed czerwonym najeźdźcą. Do podobnej sytuacji doszło w Charlstone w Karolinie Południowej, gdzie będący po stronie rządu federalnego Marines desantowali się na miasto i zdobyli najpierw je, a potem resztę stanu. No i była też „masakra w Denver”, jak ją opisywały gazety… mało osób jednak zna prawdę o tym wydarzeniu. Wszyscy jednak wiedzieli jedno: to tylko przedsmak tego, co wydarzy się już niedługo…

James zatrzymał się na chwilę w pobliskim miasteczku, żeby kupić jakiś prowiant za ostatnie pieniądze z jego i tak marnego kieszonkowego i ruszył dalej. Idąc poboczem drogi próbował ukryć zaniepokojenie myślą o wojnie. Nie pokazywał tego, ale na początku swojej wędrówki dręczyły go niepokojące myśli, żeby nie powiedzieć… strach. Robił jednak wszystko, żeby wyzbyć się tego uczucia. Nie mógł okazać słabości. Na co Longistom tchórzliwy żołnierz? Nie potrafił jednak całkowicie przełamać strachu. Jego przyjaciele z klasy na pewno się nie boją, więc on też nie powinien. Pomyślał o swoich rówieśnikach w szkole. Nie wszyscy opowiadali się po tej samej stronie. Wielu z nich uciekało do różnych części Ameryki, żeby walczyć za to, w co wierzyli dzięki propagandzie lub wychowaniu przez swoich rodziców. Wśród nich był najlepszy przyjaciel Jamesa o imieniu Peter, który skuszony wizją syndykalistycznej Ameryki ruszył do Pensylwanii, żeby zaciągnąć się do Czerwonej Gwardii. James nie mógł już dłużej przyjaźnić się z nim. Taka zdrada była niewybaczalna. Siedemnastolatek przeżył ją niemal równie mocno co kłótnię z własnym rodzeństwem w rodzinnym domu. Miał jednak nadzieję, że Billy i Laura przejrzą na oczy i zrozumieją, że tylko Huey Long jest gwarantem nowej i lepszej Ameryki. No bo jak można stawać po stronie niekompetencji ze strony rządu stawiającego elity ponad przeciętnych obywateli lub chorej idei, która tylko na papierze jest wspaniała i ma anty-Amerykanizm wypisany wszędzie?

Z jego myśli wytrącił go dźwięk galopu koni. Wiedział, że wojsko wciąż używa tych zwierząt pomimo wzrostu popularności czołgów i ogólnej mechanizacji, więc niewiele myśląc zeskoczył z asfaltu i udawał trupa z nadzieją, że żołnierze go nie widzieli, a nawet jeśli to żeby byli to Longiści, a nie federaliści. Galop koni stawał się coraz głośniejszy. Chłopak robił wszystko, żeby zachować zimną krew i nie trząść się ze strachu, powtarzając w głowie prośbę „Niech to będą Minutemen! Niech to będą Minutemen!”

Hej, chłopcze! – usłyszał nagle niski głos z mocnym teksańskim akcentem. — Niezła próba, ale widzieliśmy jak leziesz! Wstawaj!

James poczuł jakby w żołądku spadała mu bomba. Kim byli ci mężczyźni? Pomyślał, że być może jego prośba została wysłuchana, bo sądząc po akcencie raczej nie ma do czynienia z żołnierzami MacArthura… ale czy na pewno? Słyszał bowiem, że na południu Teksasu miały miejsce jakieś małe bunty ze strony federalistów.

— No wstawaj, dzieciaku, bo zaraz będziesz udawał zdechlaka już wiecznie! – odezwał się inny głos również z akcentem wskazującym na południowe pochodzenie. — No chyba że jesteś syndykiem! Jeśli tak, nawet nie marnuj czasu na wstawanie i daj się zastrzelić jak zdrajca, którym jesteś! – zaśmiał się ten sam głos, co wywołało u Jamesa wewnętrzny atak paniki.

— Nie jestem syndykiem! – powiedział przerażony. — Wolałbym być martwy!

— Wielkie słowa jak na kogoś, kto nawet wygląda jak czerwony pachołek Reeda! – odparł wrogi głos. — Którego z naszych zabiłeś, żeby wziąć sobie taki ubiór? I odwróć się do nas, gdy rozmawiasz z patriotami! – rozkazał.

Chłopak powoli obrócił się do swoich rozmówców. Jego oczom ukazała się trójka mężczyzn na koniach w umundurowaniu wskazującym na przynależność do AUS. Wewnątrz James odetchnął z ulgą, ponieważ chciał zostać jednym z nich i walczyć za Huey’a Longa.

— Jesteście Longistami? Przysięgam, panowie, że nie jestem syndykalistą! Pochodzę z przedmieść Kansas City i…

— Kansas City?! Toż to miasto pomiędzy terytoriami naszymi i syndyków! – przerwał mu mężczyzna pośrodku ubrany w standardowy mundur bojówek Longa i kapelusz kawalerzysty. Ze swoim zarostem i rozchełstanymi włosami w kolorze ciemnego blondu wyglądał niemalże jak kowboj żywcem wyjęty z jakiejś opowieści o Dzikim Zachodzie.

— No właśnie o tym mówię! To co, odstrzelimy go? Gość naprawdę mi się nie podoba, a fakt, że pochodzi z miejsca, gdzie nasi i Czerwoni się wymieszali… no nie ryzykujmy, chłpaki! – wtrącił się największy fizycznie z żołnierzy, który miał na sobie podobny mundur, jednak był nieco ciemniejszy, a na jego ramieniu znajdowała się biała opaska ze szkarłatną literą „L”. Młody chłopak jednak nie miał pojęcia co ona może oznaczać. Longiści z reguły nie nosili takich opasek. Na głowie miał niespotykany u żołnierzy amerykańskich hełm z namalowanym bielikiem amerykańskim, a jego twarz zakrywała granatowa chusta. Widać było tylko jego spojrzenie, które mroziło krew żyłach. Było takie zimne i mroczne... James poczuł jakby patrzył diabłu w oczy.

— Nie, proszę! – powiedział przerażony już na poważnie chłopak. — Co mam zrobić, żebyście mi uwierzyli?!

— Nic. Earl po prostu znów zachowuje się jak paranoidalny głąb… – odparł trzeci z bojówkarzy, ignorując groźne spojrzenie mężczyzny w chuście. Był najniższy i nosił ten sam mundur co Longista na środku, jednak bez kapelusza. Wyglądał też na najmłodszego i nosił okulary. — Jak ty się tu dostałeś w ogóle?

— Pieszo… – wyjaśnił krótko James. — Nie udało mi się zatrzymać nikogo, niestety.

— Chłopaki, no spójrzcie na niego! – zwrócił się do swoich towarzyszy broni ten niski. — Sami widzicie jaki jest przerażony. Szpieg chyba zachowałby większy spokój, co nie? Ja mu wierzę.

— Możesz mieć rację, Phil. – westchnął ten w kapeluszu i zwrócił się do chłopaka. — No dobra, młody. Wierzymy ci… na razie… – powiedział do niego.

— Floyd dobrze mówi! NA RAZIE ci wierzymy! – wtrącił się mężczyzna z opaską.

— EARL! – upomniał go Phil. — Jak nas oszuka, możesz go zabić, a na razie się uspokój!

Earl tylko burknął niepocieszony, zaś Floyd zrobił miejsce na swoim koniu i pozwolił usiąść zadowolonemu i uspokojonemu Jamesowi, który wreszcie poczuł, że coś idzie po jego myśli. Gdy tylko młody znalazł się na zwierzęciu, Longiści ruszyli w dalszą drogę.

— Zanim zapytasz, nazywam się Floyd i pochodzę z Teksasu. Ten… świr w chuście to Earl. Jest z Alabamy, zaś ten kurdupel to Phil. Jest naszym przewodnikiem ze względu na fakt, że pochodzi z Arkansas, a dokładniej to z Little Rock – tego samego miasta, do którego jedziemy teraz i z którego pochodzi ten dyktator siedzący obecnie w Białym Domu... – burknął końcowe słowa do siebie, po czym zwrócił się z powrotem do Jamesa. —Posłuchaj, synu… jak chcesz, żebyśmy ufali ci bardziej, musisz być z nami szczery. Opowiedz coś o sobie. Cokolwiek! – powiedział do niego, jadąc przed Philem i Earlem, którzy przysłuchiwali się im dokładnie.

— Cóż… jak mówiłem, pochodzę z Kansas City. – zaczął James po odchrząknięciu. — No, może nie do końca z Kansas, a małej wsi niedaleko tego miasta, która leży też niemalże na granicy z Illinois. Mieszkałem razem z rodzicami oraz bratem i siostrą.

— Jedna, wielka i szczęśliwa rodzina… – zachichotał złośliwie Earl, ignorując kolejne upomnienie ze strony Phila.

— No nie do końca… – ciągnął dalej. — Owszem, zanim nadszedł kryzys gospodarczy tak właśnie było. Nawet łudziliśmy się razem, że nasz kraj wstanie z kolan, gdy ta cała Ustawa Wagnera i Garnera weszła w życie… Ale kiedy zbliżały się wybory, okazało się, że każdemu z nas marzy się inna przyszłość, a ta ustawa tylko opóźniła nieuniknione. Mój ojciec i mój brat są ślepi na korupcję rządu i ich brak chęci, żeby dbać o swoich obywateli. Jeden uparcie został w domu, który pewnie wkrótce zniszczy artyleria Syndyków lub Pacyfistów, a drugi zwiał do Maryland przyłączyć się do walki po stronie Federalistów i tego parszywego tyrana MacArthura… moja siostra to wyjątkowa idiotka. Ona naprawdę wierzy, że syndykalizm to rozwiązanie wszystkich problemów Ameryki, kompletnie ignorując to, że ten system pluje na wszystkie nasze wartości!

— Święte słowa… – westchnął Floyd.

— A moja mama… cóż, ona po prostu chciała, żebyśmy byli… rodziną. Żałuję, że musieliśmy się kłócić akurat przy niej i doprowadzić ją do płaczu. Mam nadzieję, że w obozie dla uchodźców w Filadelfii nic jej się nie stanie… – kontynuował młody Taylor. — Mimo wszystko, czułbym się bezpieczniej, gdyby była w Nowej Anglii. Przynajmniej ta część naszego kraju na pewno nie włączy się do wojny.

— To prawda! – wtrącił się Phil. — Ja też nie sądzę, żeby oni… lub nawet Ententa pod wodzą Kanady zainterweniowała w konflikt. Są zbyt osłabieni przez Wielką Wojnę. No i fakt, że Angole są na uchodźctwie… Tak czy inaczej, już nie przeszkadzam, kontynuuj…

— Wiecie, ja też początkowo wierzyłem w rząd i jego kompetencje… ale prezydentury Hoovera, a potem Landona pokazały mi, że się pomyliłem. I wtedy pojawił się Huey Long i jego motto: Every Man a King. To jedyny znany mi polityk, który spełnia swoje obietnice i dba o obywateli. Kiedy mówi, że troszczy się o każdego, wierzę mu. Pamiętam jak rok temu w ramach kampanii wyborczej zorganizował przemowę w Kansas City. Byłem tam i gdy go słuchałem, czułem, że ten człowiek jest dla mnie niczym dobry wujek, który równie dobrze mógłby być moim ojcem. Jego słowa były takie pełne nadziei… a kiedy Unia się rozpadła, wiedziałem, że muszę walczyć za Longa i jego wizję. Wielu moich przyjaciół ze szkoły również uciekło z domów, każdy do innej części kraju. Szkoda tylko, że mój najlepszy przyjaciel… pojechał do Syndyków… ale podjął decyzję tak jak ja. Wiem, jestem młody, ale nie boję się walki! – zakończył siedemnastolatek. Jego słowa wywarły spore wrażenie na trójce Longistów. Nawet Earl wcześniej nabijający się z niego milczał.

— Okej, postawiłeś pierwszy krok na drodze do zyskania mojej sympatii. Zobaczymy czy poprzesz je wielkimi czynami, synu… – odezwał się w końcu bojówkarz w chuście.

— Widzisz? Earl już zaczął cię lubić! – zaśmiał sie Floyd. — No dobra, wiemy o tobie trochę więcej, więc pewnie chcesz poznać lepiej nas, co?

— Jeśli to nie problem... – odparł niepewnie siedemnastolatek.

— No cóż, jeśli chodzi o mnie... – odchrząknął Longista w kapeluszu. — Jak już wiesz, pochodzę z Teksasu z małej wsi niedaleko Dallas. Moja rodzina miała małą, ale dobrze prosperującą farmę. Ja i mój młodszy brat często graliśmy na niej w baseball. Było miło... do czasu aż rząd nie zabrał nam farmy... Zostaliśmy z niczym. Wtedy właśnie zrozumiałem, że muszę walczyć o lepszą przyszłość dla mojej rodziny. Kocham Amerykę, tego możesz być pewien, ale to rodzinę kocham bardziej. To moją rodzinę stawiam na pierwszym miejscu. Zwłaszcza teraz, kiedy mam żonę i syna. Oby tylko nic im się nie stało w czasie wojny...

— Ma pan rodzinę? – zapytał skupiony James.

— Zgadza się. Kocham ją nad życie. Ale dosyć o mnie. Phil opowiadał nam, że jest synem nauczyciela chemii, chociaż powiedział, że jakoś nie pociągała go zabawa z chemikaliami... – zaśmiał się Floyd. — Chciał wstąpić do partii Longa, ale na to było już za późno. Huey ogłosił powstanie AUS, więc pozostało tylko iść w kamasze. Earl z kolei nie opowiada za wiele o sobie i to mnie trochę martwi. Wiemy tylko, że pochodzi z Alabamy i że jest członkiem Srebrnego Legionu Pelley'a. Nic więcej. Jeśli mam być szczery, te Srebrne Koszule, bo tak nazywamy członków Legionu... nie ufam im.

Chłopak chciał jeszcze zapytać o te makabryczne wydarzenia w Denver, ale nie zdążył, gdyż dojeżdżali do małego miasteczka, w którym stacjonowały bojówki Longa. Minutemen patrolowali ulice pieszo, konno lub Jeepami, a w niektórych miejscach ustawione były prowizoryczne barykady, worki z piaskiem oraz artyleria. To już nie było ciche i spokojne miasteczko jakich wiele w Ameryce lecz posterunek wojska. James patrzył na to wszystko z niedowierzaniem. To niesamowite jak bardzo jego kraj się zmienił w ciągu kilku miesięcy…

— To… wasza baza? – spytał ostrożnie.

— Jedna z wielu! Witamy w Little Rock! Wdepniemy tutaj na jakiegoś drinka przed dalszą podróżą. Chcemy dotrzeć do Lafayette przed zmierzchem! – wyjaśnił Floyd, po czym mężczyźni zatrzymali się przy jakiejś tawernie, zsiedli ze swoich rumaków i weszli razem z siedemnastolatkiem do środka.

Jimmy był w tawernie tylko raz, kiedy dał się namówić na wagary z dawnymi kolegami ze szkoły. Było to jednak tak dawno i przez ostatnie wydarzenia w kraju niewiele pamiętał z tamtego dnia. Rozejrzał się po wnętrzu tawerny. Była urządzona w iście kowbojskim stylu. Wszędzie wisiały trofea ze zwierząt lub, flagi AUS lub broń myśliwska, która pamiętała jeszcze prezydenturę Williama McKinleya. To, co jednak najbardziej przykuło uwagę młodzieńca to scena w głębi gmachu, gdzie olśniewająco piękna blondynka w ciemnoniebieskiej sukni śpiewała piosenkę „Yellow Rose of Texas”(1), którą grał ustawiony za kobietą zespół. Jimmy uwielbiał muzykę w każdym jej rodzaju, podobnie jak jego brat i siostra. Przynajmniej w tej kwestii byli zgodni. A ta kobieta… swą urodą i anielskim głosem od razu zahipnotyzowała siedemnastolatka. Dawno nie słyszał czegoś tak pięknego. Gdy tak stał jak wryty, nie zauważył, że jego nowi kompani usiedli przy barze i zamówili sobie po kufelku piwa.

— Hej, dzieciaku! Stąd też dobrze słyszeć! – zawołał młodego Phil, wybudzając go z „transu”, po czym ten dosiadł się do trójki Longistów i słuchał dalej, tylko że teraz był bardziej świadomy otoczenia.

— Jeszcze raz dziękuję, że mnie zabraliście, panowie. – powiedział z wdzięcznością siedemnastolatek. — Obiecuję, że będę walczył o nową Amerykę do samego końca.

— O nic więcej nie można prosić… – uśmiechnął się do niego Floyd.

— Nadal uważam, że jesteś syndykiem… – burknął Earl, zdejmując swoją chustę, za którą czaiła się lekko niedogolona twarz oraz niepokojący uśmiech. — No dobra, żartowałem… – dodał już nieco serdeczniej na widok niezadowolonej twarzy Floyda.

— Wiecie, tak się zastanawiam… – kontynuował chłopak. — Moja siostra mówiła, że nie wszyscy wojskowi stanęli po stronie rządu federalnego. Słyszałem też o tym, że część Gwardii Narodowej stanęła po naszej stronie, ale czy ktoś oprócz nich również przyłączył się do nas? – zapytał zaciekawiony.

— Oczywiście! – odparł Phil. — Nie wszyscy generałowie to tacy idioci jak Dwight Eisenhower lub Omar Bradley! Kilku inteligentnych generałów stanęło po naszej stronie. Być może poznasz ich już niedługo… – dodał.

— Są jeszcze Niemcy pod wodzą tego całego generała Rommla! – wtrącił się Earl. — Amerika Korps czy jakoś tak… Miałem okazję podsłuchać jego rozmowę z naszymi dowódcami. Facet dosyć młody jak na generała, ale sprawia wrażenie kompetentnego. Kaiser Wilhelm wiedział kogo nam wysłać do pomocy, to mu trzeba przyznać. No i na koniec jest moja formacja – Srebrny Legion Ameryki! – pokazał młodemu swoją opaskę z dumą.

— Czym jest ten Legion? – spytał zaciekawiony James, przypominając sobie, że Floyd wspominał o czymś podobnym w czasie podróży.

— Patriotyczny ruch założony przez sojusznika gubernatora Longa, który zwie się William Dudley Pelley. To pisarz i ogólnie bardzo mądry facet. Drugi po Longu, jeśli chodzi o charakter. Po ogłoszeniu secesji jednak ruch został przemianowany na bojówkę , która również będzie brała udział w walkach. – wyjaśnił z dumą mężczyzna. — Kto wie, może poznasz jakiegoś nowego przyjaciela… w końcu chłopcy w twoim wieku i nawet młodsi też u nas służą. Ale starczy już tych wyjaśnień. Napijmy się, bo przed nami długa droga!

Resztę czasu spędzili na piciu alkoholu (z wyjątkiem nieletniego Jamesa, któremu barman podał szklankę Coca-Coli), wymienianiu się swoimi opiniami na temat nadchodzącej wojny i słuchaniu pięknej piosenki, którą śpiewała równie piękna kobieta. Pozostali bywalcy tawerny również byli nią zauroczeni. James dopiero teraz zauważył, że niektórzy z nich to również Longiści. Większość z nich nosiła mundury Minutemen, jednak znaleźli się też dezerterzy Gwardii Narodowej i nieliczni Legioniści. Wielu mężczyzn z Południa w różnym wieku i z różnych stron, których połączył jeden cel: walka z północnymi uzurpatorami. Gdy tak siedział i patrzył na nich, naszły go myśli o jutrzejszym dniu. Nie mógł uwierzyć w fakt, że jeszcze nie ukończył szkoły, a już miał zostać żołnierzem. Był jednak gotów. Wierzył, że tylko zwycięstwo AUS w tej wojnie zapewni Stanom Zjednoczonym dobrobyt i ochroni przed złem syndykalizmu i niekompetencją rządu federalnego sterowanego niczym marionetki przez elity z Wall Street.

W końcu cała czwórka opuściła tawernę i wsiadła na swoje konie, którymi ruszyła w dalszą drogę.

— No, panowie… kierunek Lafayette! – oznajmił Floyd, jadąc na czele i zwrócił się do siedemnastolatka. — Tam też dostaniesz jakiś porządny mundur, broń i przydział. Zanim ktokolwiek odda strzał, będziesz gotowy! – dodał lekko opiekuńczym głosem. James uspokoił się nieco i popatrzył na krajobraz w oddali.

 

„Ja już jestem gotowy!”

 

Dzień później, Lafayette, Luizjana

Czterej mężczyźni w końcu znaleźli się na miejscu. Droga zajęła im dłużej niż zakładali przez liczne postoje na posterunkach zorganizowanych przez bojówki AUS oraz. Nie byli zadowoleni, ponieważ gdyby nie to, być może dojechaliby w pół dnia, a teraz musieli się spieszyć. Tego dnia minął termin nałożony przez Federalistów i nie otrzymali informacji, żeby którakolwiek ze stron skapitulowała przez zastraszenie. Teraz można było czekać tylko na pierwsze strzały. Nikt jednak nie wiedział kiedy padną.

Lafayette było miastem w stanie Luizjana niedaleko Baton Rouge - stolicy stanu. Sprawiało wrażenie większego niż wyglądało pierwotnie przez liczne wojsko w nim stacjonujące. Od Minutemen i Srebrnych Legionistów po dezerterów z Gwardii Narodowej. Miasto było niczym Little Rock, jednak prowizorycznych fortyfikacji znajdowało się tu jeszcze więcej. James obserwował otoczenie i był zaskoczony. Armia faktycznie przerzucała się na pojazdy silnikowe i mechaniczne, w tym nawet czołgi. Myślał bowiem, że przez strajki w fabrykach produkcja zarówno wojskowa jak i cywilna stoi w miejscu, a tu taka niespodzianka. Miał tylko nadzieję, że to nie są czołgi składane w pośpiechu. Rozglądając się spostrzegł też żołnierzy w mundurach, które nawet nie były amerykańskie. Rozmawiali ze sobą w jakimś niezrozumiałym języku. Miał jednak wrażenie, że potrafiłby wskazać palcem na kraj, z którego pochodzą.

— Hej, kim są ci żołnierze? – spytał nagle Floyda, dyskretnie pokazując w stronę tajemniczych mężczyzn w ziemistoszarych mundurach.

— To są właśnie Niemcy z Amerika Korps. – wyjaśnił Longista w kapeluszu. — Nie ma ich zbyt wielu na razie, ale są dobrze wytrenowani i wyposażeni. Ich pomoc w walce przeciwko amerykańskim tyranom z pewnością będzie przydatna! – dodał, gdy zbliżali się do budynku, który przed wojną służył jako posterunek policji. Mężczyźni zeszli z koni, po czym podszedł do nich jeden z żołnierzy i po krótkim wyjaśnieniu zabrał zwierzęta ze sobą. Oni zaś weszli do środka gmachu.

Wewnątrz było pełno bojówkarzy z Minutemen, żołnierzy Gwardii Narodowej, która opowiedziała się po stronie Longa oraz Srebrnych Legionistów, którzy przeglądali lub czyścili swoją broń, rozmawiając ze sobą bądź dowcipkując. Atmosfera była dosyć luźna jak na fakt, że kraj pogrążał się znowu w piekle wojny domowej. Jimmy przyglądał się im wszystkim z zaciekawieniem aż w końcu podeszli do biurka, za którym siedział jakiś grubszy mężczyzna o łysej głowie i mundurze AUS ubranym w nieładzie.

— Hej, Rusty! – przywitał się z nim Phil.

— Co chcesz, Phil? – spytał zmęczony mężczyzna za biurkiem. —Ty i twoi koleżkowie znów urządziliście sobie polowanie i potrzebujecie uzupełnić amunicję?

— Nie, nie tym razem. Mamy nowego rekruta i potrzebujemy dla niego broni. Jakiejkolwiek broni. – wyjaśnił Floyd, po czym Rusty zmierzył go niechętnym spojrzeniem, które gdyby mogło mówić, powiedziałoby „A dajcie mi spokój, chcę się wyspać”.

— Tylko wiesz, nie dawaj mu najlepszej broni! Nie wiemy czy on w ogóle umie strzelać! Jeszcze odstrzeli sobie nogę! – dodał Earl i zaśmiał się złośliwie. Jego twarzy jednak nie można było widzieć przez chustę. James postanowił przymknąć oko na jego niemiłe uwagi i podszedł bliżej. Rusty popatrzył na niego jeszcze chwilę, a następnie sięgnął ręką po coś pod biurkiem. Oczom siedemnastolatka ukazał się pistolet Colt M1911 oraz karabin Springfield M1903.

— Oto broń dla rekruta. Za zasługi dostaniesz lepszą, choć możesz też zbierać oręż po pokonanych zdrajcach… – powiedział Rusty. — Phil i reszta przeszkolą cię z zakresu jej używania, choć jeśli jesteś prawdziwym amerykańskim patriotą, nie powinieneś mieć z tym problemu.

Jimmy kiwnął głową, wziął swoje uzbrojenie, po czym udał się za zaprzyjaźnionymi Longistami w stronę jednej ze skrzyń, jakich w magazynie było pełno. Było tam wszystko czego potrzebował żołnierz na wojnę. Tam uzupełnił amunicję do niej, a także wziął niewielki plecak, w którym znajdował się bagnet do walki w zwarciu, racje żywnościowe i inne drobiazgi potrzebne na wojnę. W końcu wyglądał niemal jak prawdziwy żołnierz.

— Jak to mówią… witaj w armii, młody… – powiedział z uśmiechem Floyd i szturchnął go w ramię. Chłopak uśmiechnął się szeroko do swojego nowego przyjaciela. Ostatecznie los się do niego uśmiechnął i wynagrodził jego determinację. Oto stał, uzbrojony po zęby, oficjalnie przyjęty do wojsk Longa i gotowy, żeby walczyć o Amerykę wolną od popychadeł rządu federalnego i syndykalistów, którzy pod obietnicą czynienia dobra niszczą wszystko, co nie pasuje do ich utopijnej wizji świata.

— Dziękuję… to dla mnie wielki zaszczyt! – odparł i zasalutował w stronę swoich nowych towarzyszy broni, gdy nagle mężczyźni usłyszeli dźwięk agresywnie otwieranych drzwi. Do środka wbiegł jeden z Longistów. Był cały zdyszany i lekko przestraszony.

— Zaczęło się! ZACZĘŁO SIĘ! – krzyknął do wszystkich żołnierzy w komisariacie. Floyd, Phil, Earl i James dołączyli do nich, żeby zobaczyć o co tu chodzi, a za nimi pozostali ludzie w budynku.

— Co jest grane, chłopcze? – spytał Floyd, poprawiając kapelusz i domyślając się o co może chodzić.

— Federaliści! Rozpoczęli a-atak na Syndyków i usta-ustawiają się… na g-g-g-granicy z nami! Mamy t-też informacje… o sa-samolotach i b-b-b-b-bombardowaniach! W-W-W-Wojna… się zaczęła!!! – tłumaczył chaotycznie.

Cały budynek poruszył się od aktywności w środku. Longiści różnie podchodzili do tych wieści: jedni panikowali, inni radowali się na cześć rozpoczęcia wyzwolenia Ameryki. Floyd już chciał wejść na jedno z biurek i uspokoić wszystkich, gdy nagle do środka wszedł ktoś jeszcze. Był to człowiek w podeszłym wieku, ale o zastraszającym spojrzeniu. Miał na sobie mundur i odznaczenia wskazujące na generała, choć amerykańskie insygnia zostały zastąpione tymi, które utożsamiano z AUS.

Na jego widok wszyscy opanowali się, uciszyli i stanęli na baczność. Jakby ten generał był czarodziejem i rzucił na nich zaklęcie sparaliżowania. Nawet wyszczekany Earl zamilkł i patrzył na tego człowieka z lekkim stresem, ale też nadzieją w oczach. Ten odchrząknął i zaczął przemowę.

— Żołnierze! Nastał czas… nastał najważniejszy test naszej waleczności! Właśnie dziś zaczyna się największy i najważniejszy moment w waszych życiach! Reed, MacArthur, Merriam i popierające ich zdradzieckie sukinsyny rozpoczęły swój atak! Ich cel to zniszczenie ostatniego bastionu prawdziwych patriotycznych Amerykanów! My jednak do tego nie dopuścimy! Jesteśmy lepiej uzbrojeni i mamy zagraniczną pomoc od nie byle kogo, ale Cesarstwa Niemieckiego - kraju, który wygrał Wielkią Wojnę! Za każdego zabitego żołnierza naszej armii zabierzemy do piekła dziesięciu wrogów! Naprzód przeciwko wrogom! Chwyćcie za karabiny i zabijcie, każdego, kto sprzeciwił się naszemu krajowi! Nie liczcie dni! Nie liczcie przebytych kilometrów! Liczcie tylko trupy zdrajców, których zabiliście! Śmierć wrogom Ameryki! Pomaszerujemy na północ jako zdrajcy… ale wrócimy do domów… jako królowie!

Po jego przemowie każdy Longista zaczął głośno wiwatować i podążył za odważnym generałem na zewnątrz, gdzie tam wszyscy mieli dostać przydział do odpowiedniej armii oraz rozkazy. James poczuł jak jego serce biło mocniej. Ten dowódca jedną krótką przemową zmotywował go do walki na śmierć i życie. Siedemnastolatek czuł, że był gotów nawet w pojedynkę ruszyć na czołg uzbrojony tylko w bagnet, gdyby dostał taki rozkaz.

— Z takimi generałami na pewno wygramy! – powiedział na głos pełen podziwu.

— To prawda, młody. – powiedział Floyd. — Generał Patton to człowiek zaiste wielki…

James przez chwilę patrzył na Longistę nic nie mówiąc, po czym otrząsnął się i opuścił budynek razem z innymi żołnierzami zastanawiając się co go czeka w najbliższych dniach.

 

1)Dla miłośników muzyki: www.youtube.com/watch?v=QVT7u7MjZDA

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • LBnDrabble 13.03.2022
    Zapraszamy do wzięcia udziału w zabawie zec "Stusłówkami" ?
    Liczymy Na Ciebie!!!
    Tematy to:
    1. Czarno-białe
    2. Świst
    Możesz pisać na pierwszy lub drugi, albo powiązać obydwa.

    Drabble piszemy do 20.03.2022 do godziny 23:59
    Więcej na naszym profilu:
    https://www.opowi.pl/profil/lbndrabble/
    lub w wątku konkursowym:
    https://www.opowi.pl/konkursy/

    Z życzeniami owocnych literackich chwil
    Literkowa
  • TheRebelliousOne 13.03.2022
    Heh, gdybym jeszcze umiał pisać to całe Drabble... :P

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania