Poprzednie częściKról – prolog

Król – rozdział 5

Radim zbudził się nagle w trakcie snu zlany potem. Śnił mu się koszmar, ale mimo tego nie wiedział, czy cieszy się z przebudzenia. Koszmar, nawet najokropniejszy, nigdy nie dorówna sytuacji, w jakiej się znalazł.

Poderwał się z ziemi i rozejrzał się wystraszony po otoczeniu. Szukał wokół siebie jednej osoby, choć wiedział, jak nieprawdopodobne jest znalezienie jej w tym miejscu. Przetarł oczy. Ciągle była noc, a księżyc w pełni oświetlał rozległe polany, okoliczny las i jeziora. W oddali zobaczył pasące się spokojnie sarny. Nie mógł odmówić temu otoczeniu piękna, niegdyś potrafił zachłystywać się bogactwem przyrody, tym, co natura stworzyła dla niego, dla innych, dla zwierząt i potworów, aż nastały niespokojne czasy i zatracił w sobie resztę zachwytu dla świata. Tylko to mogło się stać młodemu mężczyźnie wepchniętemu nagle w dorosłe życie przepełnione wojną, bólem i okrucieństwem, ludźmi, którzy zabrali mu szczęście.

– Ej, przyjacielu! – usłyszał nagle za swoimi plecami.

Wzdrygnął się i odwrócił. Zobaczył młodego mężczyznę – bruneta w ciemnym, skó-rzanym uzbrojeniu o ciemnych oczach i wyrazistych, męskich rysach twarzy dodających mu powagi. Za wodze trzymał bułanego konia z wypchanymi jukami po bokach. Jakim cudem go nie usłyszał? Spojrzał mu w oczy nieco rozkojarzonym wzrokiem.

– Sam podróżujesz? – zapytał brunet.

Radim przytaknął mu.

– Dokąd?

– Aerlich.

Mężczyzna odwrócił się w stronę swojego konia i zaczął zdejmować mu ciężkie juki i układać je pod drzewem, gdzie rozłożył się wcześniej Radim. W końcu usiadł obok i wyciągnął ku niemu rękę.

– Trafford z Arkaley.

– Przemierzyłeś pół świata...

– Też jadę do Aerlich, ale mam zamiar zrobić przystanek w Tergoranie. Jak cię zwą?

– Radim. Pochodzę z Rainfall.

– Ach, tak! Czyżby dane ci było walczyć w Wojnie Dwuletniej?

– Owszem, Rainfalczycy pobierali do armii wielu młodych, zwykle przymusem. Miałem wtedy osiemnaście lat.

– Staliśmy więc po przeciwnych stronach. Walczyłem rzecz jasna za moją ojczyznę. Przyczyny miałem podobne, jednak kierowało mną również przywiązanie do kraju. Mimo wszystko uważam, że to, czego dopuścił się król Roydon to zwykłe barbarzyństwo i zwyrodnialstwo, w dodatku bezpodstawne. Ale kogo to teraz obchodzi? Wygrał tę wojnę, zapłacił kupę szmalu najemnikom, przejął Rainfall i uważa, że jest porządek, spokój, a ludziom lepiej się żyje. – Zrobił pauzę. – Nie pomyślałbym, że w Rainfall też musieli brać młodych do armii. Słynęliście ze swojego oddania władzy, bitnych armii.

– Po tej serii morderstw cały naród się wzburzył, zapanował chaos, ale nie mieliśmy przewagi liczebnej, nie mogliśmy się nawet równać z siłami Arkaley, więc zaciąganie każdego zdolnego do walki człowieka było konieczne. Każdy zdrowy mężczyzna stał się ważny w szeregach.

Trafford mruknął coś niezrozumiale, zadumał się i wzniósł oczy ku górze.

– Minęły dwa lata od końca wojny, cztery od wymordowania wszystkich Tanvarenów, ale niektórzy dalej chcą za nich walczyć.

– Należę do tych, którzy wierzą, że nie wszyscy zginęli. Po prostu w to wierzę. – Ra-dim oparł się o pień drzewa i zacisnął wargi. – Znałem najmłodszego Tanvarena lepiej niż ktokolwiek inny. Uczył nas ten sam szermierz.

– Chowałeś się na królewskim dworze?

– Nie, tylko tam się uczyłem. Ktoś zauważył, że mam zdolności i przypisali mnie do wyższej grupy, gdzie trenowali Tanvarenowie. Niedługo to trwało, zaraz wybuchła wojna, ale spędzanie całych dni wśród dworzan na mnie wpłynęło.

– Jesteśmy pokoleniem, któremu ta wojna zniszczyła przyszłość albo odebrała życie, w najlepszym przypadku chęci do niego. Niewiele stara się jeszcze o jakąkolwiek naukę. Rozumiem, że ty również po nią udajesz się do Aerlich.

– Zgadza się.

Radim tylko po części mówił prawdę, a raczej nie wspomniał o tym, o co Trafford go nie zapytał. Nie chciałby się przyznawać, że liczy na to, że znajdzie gdzieś na swojej drodze Tanvarena. Mimo że nikt nie znalazł jego ciała, nikt też nie próbował go szukać. Radim miał już lat dwadzieścia dwa, świadczył więc już za siebie i mógł wyruszyć w świat. Przyrzekł sobie, że znajdzie młodszego o dwa lata chłopaka będącego dla niego jak brat i był gotów zrobić wszystko, aby dopiąć swego.

– Wyobraziłem sobie – powiedział nagle Trafford – co by było, gdyby naprawdę Ta-nvaren przeżył. Ba! Gdyby chciał odzyskać władzę... Świat by oszalał.

Radim zaczynał się zastanawiać, czy Trafford przypadkiem nie czyta mu w myślach. Wzbudzał jego podejrzenia. Pojawił się znikąd, nawet nie usłyszał jego konia, wydawał się w nikim nie widzieć zagrożenia, co na tych terenach nie było zbyt mądrym przekonaniem. Miał jednak nadzieję, że nie dotknął w czasie rozmowy żadnych czułych miejsca Arkalejczyka i nie będzie musiał trzymać dłoni na rękojeści miecza przez całą noc.

 

 

Uderzenia młota o stal zawsze przynosiło mu dobre myśli, przypominało o przyjem-ności walki na miecze, satysfakcji płynącej z pokonania przeciwnika. Teraz widząc kowala kującego broń, miał świadomość, że jego czas w Tergoranie dobiega końca, tak samo jak okres mieszkania wraz z Darrenem, a reszta świata nagle staje przed nim otworem.

Minęły dwa lata, miał już osiemnaście lat, ale przyjaciel Darrena, z którym nigdy słowa nie zamienił, Rannor, nie zapomniał o nim i w końcu udało mu się załatwić miejsce w świetnej szkole dla młodych mężczyzn w Aerlich. Darren dwa lata temu wiedział, że nie ma co czekać na wolne miejsce w szkole i zaczął motywować go mocniej do nauki. Kupował mu więc książki i pilnował, aby się uczył, nie musiał jednak go do niczego zmuszać, jedynie czasami odciągać od drzew, z którymi prowadził różne walki, począwszy od siekania ich mieczem po strzelanie do nich z kuszy z dużych odległości. W ciągu kilkudziesięciu miesięcy chłopak nauczył się bardzo wiele i swoją wiedzą przewyższał większość kształconych chłopców w jego wieku. W przeciwieństwie do nich miał motywację w postaci amnezji i nie widział problemu w uczeniu się codziennie godzinami. Często potem razem z Darrenem prowadzili bogate dyskusje na tematy związane z tym, czego akurat doświadczał w księgach.

– Poprosiłem mistrza o najlepsze, na co go stać, dla ciebie – powiedział Darren, zer-kając na twarz Lonana.

– Pewnie sporo cię to kosztowało – mruknął albinos ze spuszczonym wzrokiem.

– Nie tak wiele! – Uśmiechnął się. – Z mistrzem Dilonem znam się dłużej, niż myślałem, że będę żył.

Lonan się nie uśmiechnął. Od dawna marzył o nowym mieczu, ale nie potrafił się z niego w obecnej sytuacji cieszyć. W chacie Darrena czekały na niego spakowane juki, pełne ubrań, prowiantu i najpotrzebniejszych specyfików medycznych. Otrzymanie miecza to ostatni punkt do odhaczenia przed wyjazdem, niedługo słońce zniknie za horyzontem, a o świcie nadejdzie czas, by wsiąść na konia i wyruszyć na wschód ku Aerlich. To jego pierwsza tak długa, samotna wyprawa, ale nie chciał dłużej trzymać Darrena przy sobie jako swojego opiekuna. Ich czas minął, pora na rozpoczęcie nowego działu. Coś musiało się zakończyć, by kolejne mogło się zacząć.

Gdy młody chłopak przed nimi odebrał niewielki, naostrzony sztylet, przyszła kolej na nich. Podeszli bliżej do stanowiska miecznika, niewielkim schronie w murach siedziby szlachty, rodziny rzemieślnika. Choć nie wyglądało to zbyt zachęcająco, miecze wykonywał z ogromną starannością i pasją. Zaopatrywał nawet najważniejsze głowy Tergoranu i najbogatszych rycerzy króla.

– Czołem, Dilon! – przywitał się głośno Darren. – Masz już wszystko dla nas?

– Oczywiście. – Uśmiechnął się miecznik i spojrzał nieufanie na Lonana skrytego pod obszernym materiałem płaszcza. Takich typów w Tergoranie z góry uznawano za niegodnych zaufania, aczkolwiek królestwo uchodziło za raj dla przestępców i heretyków, gdyż straże nie zwykły się nimi interesować. – Rainfalska stal, trzydzieści dziewięć cali, doskonale wyważony, choć nie należący do najlżejszych, półtoraręczny.

Dilon wyciągnął spod lady miecz. Od nowo wykutej stali odbijały się promienie słońca, padając prosto na oczy Lonana. Chłopak od razu podszedł bliżej jak przyciągnięty jakąś magiczną siłą i wziął z rąk Dilona broń, chwycił prawą dłonią za rękojeść i odsunąwszy się na dwa kroki od mężczyzn, wykonał kilka szybkich cięć w powietrzu. Miecz leżał idealnie. Gdy się zatrzymał, ujrzał, jak na klindze zalśniły runy. Elfickie runy.

Dilon nagle wyszedł zza lady i podszedł do niego. Zacisnął palce na jego ramieniu i nachylił się do ucha.

– To nie jest zwykły miecz, Lonanie. Runy mają silną moc, pamiętaj o tym – powie-dział półgłosem. Zerknął na przyglądającego im się Darrena. – On nic nie wie. I nie musi. To twój miecz.

– Co one oznaczają? – zapytał cichym, niskim głosem Lonan. – Jak je przetłumaczyć?

– Biały kruk. Nic więcej ci nie mogę zdradzić.

Lonan spojrzał na niego spode łba, trzymając w obu dłoniach nowiutki miecz. Zerknął na Darrena, który z przejęciem zaczął oglądać najbardziej zdobne i najdroższe miecze. Przez chwilę przesłonionymi kapturem oczami mierzył Dilona. Podstarzały mężczyzna wyglądał na zlęknionego. Chłopak w końcu skinął mu głową i zobaczył, jak miecznik odchodzi i wraca do pracy. Schował miecz do pochwy leżącej na ladzie i przytroczył sobie do pasa pod płaszczem tak, że niemal nie było go widać na pierwszy rzut oka. Jego ciężar dawał mu poczucie bezpieczeństwa i sprawiał, że czuł się pewniejszy siebie.

Darren oderwał wzrok od sztyletu zdobionego drobnymi rubinami i wręczył Dilonowi małą sakiewkę wypełnioną monetami.

Kiwnął głową na Lonana i razem ruszyli w stronę przywiązanych w pobliżu koni. Chłopak trzymał się kilka kroków za nim jak cień, do czego obaj się już dawno przyzwyczaili. Często zatracał się w swoich myślach i wycofywał, nawet nieświadomie, a ruchy wykonywał automatycznie i nie zabawiał nikogo rozmową.

W jego głowie na nowo rozpętała się burza – przez ostatnie dni nie mógł się uwolnić od natrętnych myśli związanych zapewne w większości ze stresem, któremu nie mógł dać upustu ani zlikwidować jego przyczyn. Potowarzyszy mu jeszcze przez kolejne tygodnie w Aerlich i drodze do królestwa, a do tego doszła tajemnicza sprawa związana z runami wygrawerowanymi na klindze nowego miecza. Czytał o mocy run już nie raz i wiedział, jak nieobliczalne mogą się stać i ściągnąć na człowieka zarówno dobry los jak i nieszczęście. Obawiał się, że popełni błąd – magia nie zna wyrozumiałości i sprawiedliwości. Postanowił uważać na swój nowy nabytek, aczkolwiek nie rezygnował z używania go. Jak inaczej mógłby go rozgryźć? Nawet wykształcony elf mający przez całe życie styczność z runami, mógłby je źle zinterpretować lub zupełnie nie zrozumieć, co oznaczają. Poza tym, zawsze wolał brać sprawy w swoje ręce, nie prosić nikogo o pomoc.

Przy bramie Stefana mieli uwiązane konie. Stary wałach Lonana – Lotus – potrząsał nerwowo łbem, widząc, że chłopak kręci się wokół niego. Gniadosz mimo wieku dalej miał mnóstwo energii, jednak dość krótkotrwałej, więc jego właściciel wygospodarował dwa dni więcej na dotarcie do Aerlich. Jemu to też na rękę – długie godziny spędzone w siodle nie sprzyjały wygodzie ani nie wpływały dobrze na ciało. Lotus prowadził się zawsze niesamowicie pokornie, spełniając każdy rozkaz jeźdźca, a gdy ich nie otrzymywał, robił to, co uznawał za słuszne. Zjeździł z Darrenem pół świata w czasie wojny i wiedział, że brak znaków od pana może oznaczać, że coś mu się stało i nie powinni długo zostawać w jednym miejscu. Nie był to jednak koń bez wad – nie stronił od gwałtownych, sztywnych ruchów, zdecydowanie pozbawiających częściowo komfortu jazdy.

Lonan z Darrenem kłusem dotarli do chaty pod miastem. Tym razem to starszy mężczyzna guzdrał się przy każdej pracy, posępnie patrząc na Lonana wykonującego typowe czynności w stajni jak niemal każdego dnia. W chacie na jego łóżku znalazł kaftan z ciemnej, wyprawionej wilczej skóry. Wyglądał profesjonalnie jak na samodzielną robotę młodego chłopaka niewątpliwie wymagającą poświęcenia kilku dni. Do tej pory nosił na swoim tułowiu tylko koszulę, w zimniejsze dni do tego cienką przeszywanicę. Jakiś czas temu dał mu nowe skórzane spodnie i ciężkie buty myśliwskie.

Miał kaftan, wytrzymałe ubrania, sztylety do rzucania, najlepszej jakości miecz... Darren właściwie nie powinien się o niego martwić, nie mógł jednak zignorować faktu, że oprócz zbroi, broni i umiejętności nieocenione jest także szczęście. Los. Przypadek. Dziec-kiem takowego szczęścia Lonan nie mógł się nazwać. Nie zliczyłby, ile razy szył i opatrywał mu rany. Zdecydowanie zbyt często natrafiał na złe towarzystwo, znajdował się w złych miejscach o złym czasie. Nawet obycie w fechtunku nie pomagało mu wyjść bez szwanku w kłopotliwych sytuacjach, choć przynajmniej wracał do chaty o własnych siłach. Zawsze się martwił, puszczając go w dalsze rejony samego. Bał się, że w końcu kiedyś nie wróci.

Tak jak teraz.

Bolał go sam widok spakowanych juk, przygotowanych ubrań na podróż, zapachu prowiantu. Nie mógł ich znieść przed oczami dłużej niż parę chwil.

Wyszedł przed chatę uzbrojony w nieco podniszczoną kuszę, naciągnął na nią tępego bełta i wszedł w głąb lasu.

– Ech – westchnął. – Niedługo całkiem zniedołężnieję.

Po kilkudziesięciu minutach zobaczył niemałe, aczkolwiek smukłe zwierzę o długich nogach.

Wystrzelił w stronę młodej łani. Zwierzę, ledwo zerwawszy się do ucieczki, dostało bełtem prosto w gardło. Zakwiliło i upadło w krzaki z głośnym szelestem, zdążyło jeszcze wierzgnąć nogami, nim życie upłynęło z niego wraz z krwią plamiącą ściółkę.

Jego wyobraźnia znowu zaczęła płatać mu figle i pokazała dramatyczne obrazy, gdzie Lonan stawał na miejscu młodej, beztroskiej sarenki: w jednej chwili cieszącej się życiem, a w drugiej skręcającej się w pośmiertnych skurczach na ziemi.

Ściaśnił uścisk na trzymanej w dłoniach kuszy i zacisnął niemal boleśnie oczy, odganiając sprzed nich ten koszmar. W końcu przemógł się, zawiesił kuszę na pasie na plecach i podszedł do upolowanej zwierzyny. Złapał ją za kark i zaczął ciągnąć w stronę domostwa. Dzisiaj Lonan zasłużył na ucztę. Przyda się również sarnia skóra na ogrzanie ciała w zimne noce.

Gdy wrócił, Lonan pucował siodło Lotusa i regulował długość strzemion. Białą koszulę miał luźno rozpiętą do połowy, odsłaniającą parę blizn na brzuchu i piersi. Część z nich już dawno się zagoiła i widniały tam tylko jako blade szramy, ale inne miał na sobie ledwie kilka dni czy tygodni. Między innymi z ich powodu zawsze zasłaniał ciało czarnym płaszczem. Ale twarz od początku do końca miał nieskazitelną – białą jak mleko, gładką, o elfich rysach: kościste policzki, szczupły nos, wydatne usta. Od jego lica odstraszały jednak wielkie, czerwone oczy – element albinizmu. Jako starszy mężczyzna zapewne wyglądałby zatrważająco.

Chłopak, zauważywszy go targającego truchło łani, uśmiechnął się promiennym, dziecięcym uśmiechem uwielbianym przez wszystkie panny, mężatki i wdowy.

– Nie zatraciłeś myśliwskiego oka – powiedział rozweselony. – Szron się rzucił na czuprynę, twarz się zmarszczyła, ale forma prawie jak dawniej.

Darren zdzielił go w tył głowy niemal tak mocno, jak wtedy, gdy przeskrobał coś błahego. Chłopak parsknął śmiechem.

– Wszystko sobie przygotowałeś?

Lonan przytaknął i powiesił siodło na drzwiach od końskiego boksu. Darren nie pamiętał, by kiedykolwiek lśniło jak wtedy.

– Lonan? – ciągnął dalej mężczyzna. Chłopak wreszcie odłożył wszystko, co trzymał w rękach i zwrócił ku niemu zaciekawiony wzrok. – Obiecaj, że będziesz na siebie uważał na szlaku.

– Nie jestem lekkomyślny, wbrew pozorom...

– Nie o to mi chodzi, nie jesteś głupi. Po prostu nie daj się swojej brawurze, nie pakuj się z własnej woli w kłopoty. Wiem, że zawsze palisz się do walki, szukasz mocnych wrażeń... Chcę prosić, żebyś się powstrzymywał. Na wszystko w życiu przyjdzie czas. Na heroiczne czyny również.

Lonan zagryzł wargi i spuścił oczy na swoje buty. Milczał przez chwilę jakby pogrążony głęboko w myślach.

– Lonan? – ponaglił go.

– Obiecuję, Darren, obiecuję. Nie dam się skrzywdzić.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Zaciekawiony 05.02.2018
    "Radim zbudził się nagle w trakcie snu zlany potem" - ale w trakcie snu zlał się potem, czy w trakcie snu się obudził? (zresztą - w trakcie niby czego innego można się obudzić?)

    "Poderwał się z ziemi i rozejrzał się wystraszony po otoczeniu." - drugie się niepotrzebne.

    "Szukał wokół siebie jednej osoby" - jednej konkretnej, czy dowolnej ale choćby jednej?

    "choć wiedział, jak nieprawdopodobne jest" - bez tego przecinka

    " Tylko to mogło się stać młodemu mężczyźnie" - to, czyli co mu się teraz stało? Nagłe nieodmówienie piękna?

    "skó-rzanym - bezkreski

    "skórzanym uzbrojeniu o ciemnych oczach i wyrazistych, męskich rysach twarzy dodających mu powagi." - to uzbrojenie miało oczy i twarz. Nawiasem mówiąc, uzbrojenie to zły synonim zbroi czy pancerza, bo obejmuje też broń. Nosił skórzany miecz i skórzane sztylety?

    "żadnych czułych miejsca" - miejsc

    "Uderzenia młota o stal zawsze przynosiło mu" - jeśli uderzenia, to przynosiły i przypominały

    "W przeciwieństwie do nich miał motywację w postaci amnezji" - czyli zapominania, niewiele się więc nauczył...

    "W ciągu kilkudziesięciu miesięcy" - nie powiedziałbym, że około 24 miesiące to kilkadziesiąt

    "przytroczył sobie do pasa pod płaszczem tak, że niemal nie było go widać na pierwszy rzut oka. " - co oznacza, że był całkiem wysoki, skoro ukrył pod płaszczem metrowy miecz

    "Gniadosz mimo wieku dalej miał mnóstwo energii, jednak dość krótkotrwałej, więc jego właściciel wygospodarował dwa dni więcej na dotarcie do Aerlich. Jemu to też na rękę – długie godziny spędzone w siodle nie sprzyjały wygodzie ani nie wpływały dobrze na ciało." - nie bardzo rozumiem, długie godziny na siodle go męczyły więc... postanowił przedłużyć jazdę o dwa dni?

    "naciągnął na nią tępego bełta i" trochę nim pobełtał. Naciągnął tępy bełt.


    Tekst niezły, ale trzeba zastanowić się nad stylem.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania