Kroniki Fehnyi #9
Dość szybko znaleźli wspólny język. Z początku wydawało im się, że nie za bardzo wiedzą o czym w zasadzie rozmawiać, ale po kilku spotkaniach, niezręczna atmosfera całkiem ich opuściła. Z każdą chwilą czuli ze sobą mocniejszą więź, coraz lepiej dogadując się i spędzając więcej czasu.
— Xavy?
— Hm?
— Robisz coś… robisz coś jutro po południu?
Zadane niby od niechcenia, spokojnym głosem pytanie wyrwało Xavyego z rozmyślań. Siedział na starej komodzie, którą uważał za bezdyskusyjnie najwygodniejszy mebel, w jaki wyposażone było skromnie urządzone pomieszczenie.
— Może robię, może nie — odparł filozoficznie, rzucając ukradkowe spojrzenie w kierunku rozłożonej wygodnie, na przytarganym przez Raphaela wraku bujanego fotela czarnowłosej dziewczyny.
— No to… no to już robisz. — Rosa uśmiechnęła się szeroko i odwzajemniła spojrzenie. Dobrze wiedziała, że napotka wzrok Xavyego, bezustannie się na nią patrzył. Chłopak speszył się nieco i udał, że z wielkim skupieniem ogląda popękaną ścianę naprzeciwko niego.
— Mówisz?
— Mówię.
Jako że cały dzień był wolny, a pogoda dopisywała, Rosa zdecydowała się zebrać przyjaciół i spędzić go z nimi wspólne. Xavy oczywiście zgodził się bez namysłu, a i Raphael oderwał się od swoich wynalazków, które Rosa nazywała bezużyteczną stertą metalowych odpadków. Nie w obecności Raphaela, ma się rozumieć. Wiedziała, że chłopak tego nie cierpi. Wobec takiej jednogłośnej decyzji Lotte nie mogła w żaden sposób uciec od wyjścia na świat i spotkania przyjaciół.
Przeszli się, pobiegali, porozmawiali o rzeczach wagi wielkiej i o tych bez znaczenia. Skręcili za miasto, nad jezioro. Nogi same poniosły ich do bunkra. Wygoda, cisza i prywatność rekompensowały uczucie przygniatania przez betonowe ściany i brak światła dziennego.
Raphael wyszedł z Lotte kilkadziesiąt minut później. Oboje wymówili się tym, że mają być dzisiaj wcześniej w domu. Rosa nie dociekała.
Została sama z Xavym, które nagle zaczął wykazywać jakby mniej chęci do rozmowy. Siedzieli więc w milczeniu, co jakiś czas jedynie patrząc z ukosa na siebie, aż w końcu Rosa uznała, że dłużej taki impas trwać nie może.
Jeśli ja się pierwsza nie odezwę, to on nigdy tego nie zrobi, pomyślała. Wzięła głęboki wdech, zacisnęła mocno dłonie i… zdławiła słowa w gardle, raptownie zmieniając zdanie. Wypuściła wolno powietrze i spróbowała ponownie. Potem jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze… nie wiedziała, za którym razem udało jej się przerwać niezręczną ciszę.
Teraz, gdy stała oparta plecami o drzewo, była dziwnie pewna swojej decyzji. Zazwyczaj jej tego brakowało i sama się sobie dziwiła, skąd u niej nagle taki brak jakiegokolwiek wahania. Gdzieś w głębi po prostu czuła, że dobrze zrobiła.
Poznała go z daleka. Chłopak był charakterystyczną postacią, Rosa nigdy wcześniej nie widziała, by ktoś miał tak energiczny krok. Wydawało się, że Xavy sunie nad ziemią prawie jej nie dotykając, jakby lewitował w powietrzu, a nie zwyczajnie szedł.
Uśmiech sam przykleił jej się do twarzy, nieważne jak bardzo starała się go zdjąć, żeby nie wyglądać tak głupio, jak to sobie wyobrażała. Na szczęście Xavy także promieniał, więc przynajmniej nie była sama.
Patrzył się jej tym razem prosto w oczy, nie unikając kontaktu. Czuła, jak jego ciemnoniebieskie, błyszczące oczy hipnotyzują ją, nie pozwalając odwrócić wzroku. Rosa miała wrażenie, jakby usiadło na niej coś ciężkiego. Nie była w stanie ani się ruszyć, ani nic powiedzieć. Dobrze, że nie musiała tego robić pierwsza, bowiem to Xavy wziął sprawy w swoje ręce.
— No cześć. — Objął ją na przywitanie, a Rosa modliła się, żeby nie poczuł bicia jej serca, które ewidentnie chciało złamać jej mostek, kilka żeber i uciec gdzieś daleko.
— Uhm… hej — wydusiła z siebie odpowiedź, żeby nie stać w kompletnej ciszy, ale z głowy wyparowały jej wszystkie możliwe kontynuacje tej rozmowy.
— Możemy gdzieś iść — rzekł chłopak, oglądając się na Rosę. — Chyba, że przykleiło cię do tego drzewa.
— Tak… znaczy nie. — Rosa strzelała wzrokiem na wszystkie strony, starając się zrozumieć, co chce właściwie powiedzieć. — To znaczy, tak… możemy… możemy iść. I nie… nie przykleiło mnie.
Xavy zaśmiał się w odpowiedzi i skierował się w stronę parkowej ścieżki, prowadzącej wzdłuż równiutkiego rzędu dębów. Rosa wzięła dwa głębokie wdechy i z trudem utrzymując się w pionie, ruszyła na miękkich nogach jego śladem.
Gdyby miała przywołać najbardziej stresujące trzydzieści minut swojego życia, to z pewnością wybrałaby te pierwsze pół godziny, gdy niemalże trzęsąc się, szła obok Xavyego, nie wiedząc nawet dokładnie, gdzie idzie. Rakiety, żołnierze, śmiertelne pociski latające wkoło, czy nielegalne przekraczanie granicy nagle stały się dla Rosy jakieś śmieszne, nierealne. Cóż, może inaczej pomyślałaby, gdyby jeden z tych pocisków trafił w nią. Przeżyła jednak. Uciekła z SAP, z piekła, zmusiła się, by o tym wszystkim nie pamiętać, by wymazać wszystkie wspomnienia. Częściowo jej się to udało, wszystko wydawało się teraz snem. Snem okropnym, strasznym, takim, który wrył się w pamięć i za żadne skarby nie chce z niej wyjść. Snem, który czasem stawał się bardziej rzeczywisty niż świat wokół, przygniatał wtedy swoim istnieniem i prawami, którymi się rządził. Ale dalej tylko snem.
Teraz natomiast, ta chwila, była jak najbardziej prawdziwa. Oto szła ona, Rosa, po spękanym od zmian temperatury i niedbałego, pospiesznego wykonania chodniku. Blada szesnastolatka o wąskich, wiecznie przygryzionych ustach, której brakowało miłości rodziców. Raz po raz w oczach ciemniało jej i świeciło jasnym blaskiem. Czuła się, jakby świat wirował.
A obok szedł Xavy, niewzruszony, z rękami w kieszeniach swojej ulubionej, wytartej bluzy. Beztrosko rozglądał się po okolicy, od czasu do czasu rzucając Rosie pełne pogody spojrzenie. Błagała wtedy w myślach, by odwrócił od niej te ciemnoniebieskie oczy, zanim powie mu kilka słów za dużo, nie wiedząc, co robi.
Chłopak wydawał się mało przejęty faktem, że Rosa z trudem w ogóle oddycha, nie mówiąc o prowadzeniu rozmowy. Opowiadał jej o sobie, o swojej rodzinie, przeszłości. Rosa słuchała go jednym uchem, natychmiast gubiąc gdzieś wszystkie informacje. Zapamiętała jedynie, że ma siostrę. I mało kochających rodziców.
To było coś bardzo dobrze jej znanego.
— Wiesz, nie każę im siedzieć ze mną cały dzień i pytać co robię czy jak się czuję. Bez przesady. No, ale czasem mogliby się zainteresować albo wolne wziąć. Do kina byśmy poszli, przecież nie brakuje rzeczy do robienia wspólnie. — Xavy urwał na chwilę, by złapać oddech, co dało Rosie czas by po raz pierwszy chyba skupić się na tym co mówi. A mówił to, co ona zawsze czuła. — Taka praca, co zrobisz, ale… gdyby się bardziej postarali, to przynajmniej wiedziałbym, że im na mnie zależy. A tak...
Xavy nie skończył, nie musiał. Wzruszył jedynie ramionami i spojrzał z ukosa na Rosę. W jej oczach widniało coś na kształt zrozumienia.
— Ja… — Rosa usilnie starała się kontrolować swój własny głos — Ja wiem, co czujesz.
— Na pewno nie wszystko. — Chłopak uśmiechnął się lekko.
Xavy zawsze dużo się uśmiechał, dużo częściej niż ona. I miał ładny uśmiech. Szczery, niewymuszony, przymrużone oczy podkreślały wszystkie uczucia, jakie chciał wyrazić. Albo jakich nie chciał, wtedy uśmiech stawał się nieco bardziej tajemniczy.
Tak jak teraz.
Rosa usilnie uciekała od zadania sobie pytania, co on właściwie o niej myśli. Tymczasowe założenie, że w odpowiednim czasie sam jej na nie odpowie, było może nieco naiwne, ale pasowało jej. Prawdę mówiąc, unikała też pytania, co ona myśli o nim. Gdzieś w głębi to wiedziała, ale nie miała do tej pory odwagi powiedzieć sobie tego w jednym, krótkim zdaniu. Bo więcej niż z jedno zdanie potrzebne nie było. Jedno, ale o jakiej wadze.
Xavy zamilkł, wyczerpawszy chyba wszystkie przygotowane tematy do rozmowy, która zamieniła się wbrew jego oczekiwaniu w przydługi monolog. Rosa po chwili zastanowienia uznała, że odezwanie się nie jest póki co zbyt pilne, szli więc w ciszy. Niezupełnej, bo szelest liści, szum aut i ogólny gwar wielkiego miasta towarzyszyły im nieustannie. Dźwięki te stanowiły jednak ich codzienność, przestali je zauważać. W rzeczywistości nigdy nie znajdowali się w zupełnej ciszy, ale tak zwykli ją sobie tłumaczyć. Xavy nazywał to szumem w tle, Rosa nie nadała temu dźwiękowi żadnej nazwy.
Całkowitej ciszy doświadczyć można było w bunkrze. Być może właśnie dlatego, to miejsce tak zainteresowało przyjaciół. Tam uwalniali się od szumu w tle, od jakichkolwiek dźwięków. Tylko oni i betonowe ściany, zatrzymujące wszystkie odgłosy zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz.
— Wybacz, że wyrywam cię z zamyślenia — spokojny głos Xavyego przywrócił dziewczynę na ziemię. Spojrzała na niego przytomnym wzrokiem — ale mamy do wyboru czterdzieści dwie drogi, więc gdybyś zechciała coś zaproponować...
— No… uhm, może — zająknęła się Rosa. Xavy zaśmiał się co jeszcze bardziej ją speszyło.
— Język ci odjęło? A może się mnie boisz?
— Nie! — Rosa zmarszczyła brwi, udając oburzoną taką możliwością, by ukryć jak trafne były obie docinki chłopaka. — Po prostu… po prostu ciężko z czterdziestu dwóch dróg wybrać odpowiednią. Zresztą… zresztą, co za różnica, którą pójdziemy? No chyba, że zamierzasz dojść w jakieś… w jakieś konkretne miejsce.
Xavy zmrużył oczy, tym razem w wyrazie zamyślenia.
— Właściwie to zamierzam, ale dowiesz się w swoim czasie.
— Jak to w swoim czasie… co to za tajemnica, gdzie… gdzie ty mnie prowadzisz? — Rosa przekrzywiła głowę i popatrzyła prosto w ciemnoniebieskie oczy. Odpowiadał jej taki ton rozmowy. Lubiła niespodzianki; nie wiedząc, co ją spotka nie musiała decydować się, czy faktycznie tej rzeczy pragnie. Szła wiedziona ciekawością, wolna od wyboru.
— Spokojnie, Rosa… nie tajemnica, tylko niespodzianka, nazwijmy to. Chyba nie chciałabyś mieć popsutej niespodzianki, co? Chodź, wiem już, którędy pójdziemy.
Ruszył chodnikiem wzdłuż jednej z głównych, ruchliwych o tej porze ulic, swoim energicznym krokiem. Nogi Rosy bezwiednie poniosły ją za chłopakiem, podczas gdy w myślach nadal nie mogła wyjść podziwu, jak wspaniale jej imię brzmiało w jego ustach, wypowiedziane jego głosem.
= = = = =
Gdy dotarli nad jezioro, niebo krwawiło. Rosa musiała przyznać, że dawno nie widziała tak ładnego zachodu słońca. Horyzont mienił się ciepłymi odcieniami czerwieni i żółci, miejscami przeplatając się z bladym, ale widocznym fioletem.
Samo jezioro znajdowało się w głębokiej na około dziesięć metrów niecce, otoczonej niezbyt spadzistym trawiastym stokiem. Nieco zmętniała od mułu zalegającego na dnie woda odbijała różnokolorowe promienie, błyszcząc i falując.
Jezioro od okalającego je na całym obwodzie chodnika oddzielono prostymi, metalowymi barierkami. Czy miały one chronić ludzi przed przypadkowym wejściem do znajdującej się w dziesięciometrowym dole wody, czy stanowiły jedynie kulturowy element dekoracyjny, tego Rosa nie była w stanie rozstrzygnąć. Barierki wpasowywały się jednak idealnie w otoczenie, a i spełniały pierwszą z tych funkcji, nie narzekała więc na nie.
Barierki miały jeszcze jedno zastosowanie, którego Xavy nie omieszkał wykorzystać. Oparł się swobodnie o zimny, surowy metal i zapatrzył przed siebie, wprost na zachodzące słońce.
Rosa z braku alternatywy dołączyła do niego, stali więc teraz oboje, blisko siebie, podziwiając piękno zjawiska.
— Lubię zachody — stwierdziła Rosa, przerywając w końcu ciszę, która zaczynała robić się nieco niezręczna. — Popatrz… popatrz jak ładnie. Te wszystkie kolory, wszystkie różne, ale idealnie… idealnie pasują do siebie. Tworzą taką jedną… taką jedną całość, aż miło się je ogląda.
Spojrzała z ukosa na Xavyego. Nie odpowiedział, ale z jego twarzy odczytała, że czuł podobnie. Uśmiechnęła się do siebie na tę myśl. Ktoś ją rozumiał. Nareszcie.
— Zachody — podjęła zachęcona, już dużo bardziej spokojna niż na początku spotkania — mogłyby trwać równie dobrze… równie dobrze cały dzień. Zwykłe niebieskie niebo też jest… też jest w porządku, ale po tylu latach patrzenia na nie dzień w dzień zrobiło się… zrobiło się jakieś prymitywne, proste. A zachody… zachody to tylko chwila, trwa krótko, mija szybko i zawsze jest inna. Inna niż ta poprzednia. Każda jest wyjątkowa.
— Ta też będzie — szepnął Xavy, nie odrywając wzroku od horyzontu. — Popatrz tam.
Powiodła wzrokiem za jego wyciągniętą ręką, wskazującą wprost na znikające już słońce.
— Podobno… podobno nie można patrzeć prosto na słońce — zauważyła, także zniżając głos do szeptu. Szept wydawał się odpowiednim tonem dla tej chwili.
— Gadanie. — Chłopak uśmiechnął się szeroko. — Będzie warto, zaufaj. Po prostu patrz.
Rosa zmrużyła oczy, kierując je na wściekle czerwone półkole, które zniżało się coraz bardziej i bardziej. W ostatniej chwili, gdy dziewczynie wydawało się, że słońce zaraz po prostu zniknie, chwila przeminie, i na świecie zapadnie ciemna noc, owładnięta przez księżyc, stojący już zresztą wysoko na niebie i miliony gwiazd, stało się coś dziwnego. Bowiem ostatni promień słońca trwał ułamek sekundy dłużej. Czerwień i żółć zniknęły, niebo ogarnęła mieszanka granatu i fioletu, słońce natomiast wysłało swój ostatni, przenikliwie zielony promień w przestrzeń. Zielona osobliwość zajaśniała, zamigotała i zgasła. Zapadła noc.
Rosa dopiero po chwili przypomniała sobie o mruganiu. Przetarła ze zdumienia oczy i otwierając je szeroko, spojrzała na Xavyego, niezmiernie szczęśliwego, że niespodzianka mu się udała.
— Zielone… zielone słońce?
Jej twarz musiała pod wpływem zdumienia wyglądać dość komicznie, co Xavy skomentował wybuchem śmiechu.
— Ano, zielone.
Jego wyciągnięta ręka swobodnym ruchem otoczyła jej plecy. Rosa nie uciekała, nie ciemniało jej już w oczach. Jeżeli wcześniej nie była pewna swoich decyzji, to ta niepewność znikła. Obiecała sobie nigdy się już w kwestii Xavyego nie wahać.
Przysunęła się bliżej, chłopaka, czując bijące od niego ciepło, aż mogła głową oprzeć się o jego ramię. Twarze obydwojga rozjaśnił uśmiech.
— Czytałam kiedyś… czytałam kiedyś o tym, wiesz — powiedziała z wolna Rosa, nie chcąc w żadnym razie popsuć chwili. Ta jedna kwestia nie dawała jej jednak spokoju. — Jak to powstaje i w ogóle. Nie da się… nie da się tego przewidzieć.
Xavy skinął głową. Oczy rozbłysły mu w wyrazie satysfakcji. Zaintrygował ją, tak jak planował.
— A mówiłeś, jakbyś wiedział… jakbyś wiedział że to się stanie.
— Miałem… przeczucie, że to dzisiaj nastąpi — odrzekł cicho, udając zamyślenie.
— Gadanie — odparowała Rosa, przedrzeźniając go. — Mów prawdę, bo uznam… bo uznam, że mnie oszukałeś.
Chłopak udał poważną minę i zmarszczył brwi, jakby rozważał, czy zdradzić właśnie wielką tajemnicę czy dać sobie przylepić łatkę okropnego oszusta.
— No dobra, już dobra, niech ci będzie, powiem. — Wykrzywił teatralnie twarz w grymasie bólu, jakby bił się wewnętrznie z podjętą decyzją. — Biorąc pod uwagę średnie statystyki pojawienia się zjawiska zwanego zielonym płomieniem, skład atmosferyczny dzisiejszego powietrza. Był on cokolwiek niecodzienny, więc po długim zastanowieniu doszedłem do wniosku, że dzięki załamaniu światła w gęstszych partiach gazów, jak i również poprzednich obserwacja omawianego zjawiska, jego szansa na zobaczenie dzisiaj jest ponadprzeciętna, dlatego też zaproponowałem ci krótki spacer. Doceń więc moje starania, bo poświęciłem na te obliczenia długie godziny, by ucieszyć twój wzrok. A na ubranie ich w słowa jeszcze więcej.
Rosa z równą przesadą pokiwała głową z poważną miną.
— A tak serio? — spytała, nie wytrzymawszy.
— A tak serio — odparł Xavy niewzruszony — to liczyłem na szczęście. I proszę, opłaciło się.
Oboje wybuchli śmiechem, niosącym się jeszcze długo echem przez wodę.
— Głupi jesteś.
Nie odpowiedział. Nie musiał. Nie musiał już odpowiadać na żadne pytanie.
Rosa znała odpowiedzi na wszystkie. W tym na jedno swoje.
Komentarze (3)
"Xavyego, bezustannie się na nią patrzył." - się niepotrzebne
"Została sama z Xavym, które nagle zaczął wykazywać jakby mniej chęci do rozmowy." - który
"Patrzył się jej tym razem prosto w oczy, nie unikając kontaktu." - jak wyżej^
Tym razem epizod romantyczny i niecodzienny zachód słońca. Dialogi mogłoby być ociupinkę lepsze, ale w skali rozemocjonowanych nastolatków doświadczających pierwszej (?) miłości wypadło to nawet nieźle.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania