Poprzednie częściKroniki Fehnyi #1

Kroniki Fehnyi #6

— Piękna pogoda, co?

— Może i by była piękna, gdybym nie oglądał jej już od tygodnia.

Raphael i Xavy siedzieli w piwnicy tego pierwszego i przez matowe szkło oglądali jeszcze bardziej matowy krajobraz. Ciężko był stwierdzić, co jest bardziej bezbarw­ne, kurz zalegający na niewielkim okienku, czy może świat, na które ono prowadziło.

Światło słoneczne w zasadzie nie przebijało się przez ciemne chmury, w mieście od tygodnia panowała pół-ciemność przeplatana szarością lejącej się wody. Piwnicę oświetlały więc tylko ledowe lampy zawieszone na suficie przez Raphaela jakiś czas temu.

Rapha siedział w swoim fotelu, zajmując się jakimś nowym wynalazkiem, którego Xavy nie potrafił opisać znanymi mu słowami. Przypominał skrzyżowanie czołgu, ryby i działa przeciwlotniczego, i chłopak chyba wolał nie wiedzieć do czego służy. Wyciągnął się wygodniej na przywleczonej do piwnicy dobre kilka tygodni temu so­fie i zapatrzył się w sufit. Kilka sprężyn umieszczonych pod starym, wytartym nieco, zielonym materiałem, zatrzeszczało złowrogo, ale póki co nie było potrzeby wymia­ny wysłużonego mebla.

— Nie zamierzam siedzieć w domu ani minuty dłużej niż to konieczne, jak tylko ten koszmar się skończy — oznajmił Xavy. Nie podobało mu się spędzanie wolnego czasu w domu, był typem człowieka, który wolał poznawać świat bezpośrednio.

— Taa… wygląda na to, że na razie nie mamy wyboru. — Raphael wzruszył jedy­nie ramionami, marszcząc brwi zauważywszy, że jeden z elementów nie pasuje na swoje miejsce.

Dla niego siedzenie w swoich czterech ścianach i wkręcanie kolejnych śrubek było miłą zabawą, czego Xavy przez te parę miesięcy ich znajomości, nigdy nie pojął. On sam nie potrafiłby tyle wysiedzieć w ciszy i skupieniu, poprawiając z pozoru nieistot­ne detale. Brakowało mu do tego cierpliwości.

Xavy spojrzał w zadumie na swojego przyjaciela. A właściwie na jego brązowe włosy wystające ponad zagłówek wymyślnego fotela. Przypomniało mu to moment ich pierwszego spotkania, gdy pewnego wieczoru Xavy wracał do domu autobusem. Ujrzał wtedy na miejscu przed sobą dokładnie te włosy.

Kiedy Raphael wysiadł na tym przystanku, co Xavy i skierował się dokładnie w tę samą stronę, był już pewien, że to nie kto inny jak chłopak, który patrzył na niego z okna.

Xavy uśmiechnął się do siebie, przypominając sobie moment, w którym podbiegł kilka kroków i klepnął w ramię jeszcze wtedy nieznajomego Raphaela. Przywitał się, przedstawił, rozmawiali przez resztę drogi.

Powtarzało się to przez kilka dni, a teraz Xavy mógł spokojnie nazwać Raphę swo­im najbliższym w tej okolicy przyjacielem.

 

= = = = =

 

— Popatrz na to. — Stara mapa wylądowała na biurku Raphy, zmiatając kilka śrubek na podłogę podmuchem powietrza.

— Hej, ja tu pracuję… — Raphael zamierzał wygarnąć Xaviemu, iż ten przyczynił się do zaburzenia jego rytmu pracy, ale urwał w połowie zdania, gdy tylko zerknął na przedmiot przyniesiony przez przyjaciela. — Co to za mapa?

— To mapa okolicy. — Zielona sofa skrzypnęła pod ciężarem chłopaka, gdy ten rozłożył się na niej zadowolony z siebie. — Jako że nareszcie przestało padać, pomy­ślałem, że warto by było odwiedzić kilka miejsc na niej zaznaczonych. Wyglądają dość ciekawie, są chyba jeszcze z czasów wojny.

Raphael wczytał się dokładniej w legendę. Na starym planie zaznaczono między innymi linie okopów, bunkry i coś, co mogło służyć za centrum dowodzenia. Brak było jakichkolwiek ulic czy budynków cywilnych więc ciężko było odnaleźć na niej swoje położenie, jednak Rapha za punkt orientacyjny przyjął duże jezioro, znajdujące się około dwóch kilometrów od jego domu, tuż za miastem.

— No tak, wygląda ciekawie… ale czego chcesz właściwie szukać? — zadumał się Raphael. — Okopów już dawno nie ma, nigdy tutaj żadnych nie widziałem; albo ktoś je zakopał, albo zarosły.

— A to coś, co przypomina sztab dowództwa? — rzucił Xavy z nadzieją.

— Wątpię, żeby jeszcze istniało. Ktoś pewnie zrównał je z ziemią przy pierwszej lepszej okazji. Ewentualnie zrobili tam jakieś muzeum, chociaż o nim nie słyszałem.

— W porządku. — Xavy podniósł się z kanapy i zapatrzył na plan. — A to? — Wskazał palcem mały punkt niedaleko brzegu jeziora. — Czy to nie bunkier?

Raphael zmarszczył brwi, przyglądając się miejscu znalezionym przez przyjaciela. Rzeczywiście przypominało ono bunkier, z zaznaczonym głównym pomieszczeniem o topornym kształcie prostokąta, z kilkoma odnogami, będącymi zapewne tunelami prowadzącymi do innych pokoi.

Nie mogło być daleko, znajdowało się bowiem po tej samej stronie zbiornika co ostatnie zabudowania Stolicy, jednak Rapha nigdy ani go nie widział, ani o nim nie słyszał. Była więc możliwość, że dobrze zamaskowane wejście nie zostało jeszcze odkryte, wtedy mogli być tam pierwszymi ludźmi od dekad.

— Nie zaszkodzi sprawdzić, może znajdziemy tam coś ciekawego — zadecydował Raphael. Jeszcze jedna kwestia nie dawała mu jednak spokoju. — Skąd właściwie wziąłeś taką mapę, co?

— Moi rodzice to rządowcy. — Xavy wzruszył w odpowiedzi ramionami. — Mają tony takich przedmiotów, które ktoś im kiedyś dał jako materiały do czegoś o czym zapomnieli dawno temu. Zabieram to czasem, są wśród nich nierzadko takie perełki jak ta mapa.

— Ty to masz szczęście — uśmiechnął się Raphael kręcąc głową.

Xavy nieco niewyraźnie odwzajemnił uśmiech zabierając mapę z biurka Raphy.

— Proponuję pójść tam za dwa dni — powiedział, rzucając się z powrotem na sofę. Raphael zebrał z podłogi porozrzucane śrubki i zabrał się znów do pracy nad ja­kimś urządzeniem. — Ten cholerny deszcz w końcu się od nas odwalił i trzeba to wy­korzystać.

 

= = = = =

 

Śledzili go, był tego pewien. Dlatego też nigdy nie zatrzymywał się dwa razy w tym samym miejscu, snuł się po różnych zakątkach miasta, robiąc coraz to szersze kręgi. Planowo krąg miał wreszcie wyjść poza miasto i poprowadzić go wprost do lasu, gdzie czekały na niego fragmenty.

Ale plan a rzeczywistość to zupełnie co innego.

Sytuacja miała też swoją drugą stronę, tak naprawdę wcale nie chciał wracać. Tutaj czuł się dobrze, względny spokój, nie licząc tych dwóch depczących mu po piętach zabijaków.

Nie miał co prawda nikogo, jednak przywykł już dawno do spędzania długich mie­sięcy w samotności, nieraz bez żadnego kontaktu z kimkolwiek, jeśli tego wymagały misje. Problem w tym, że o ile on nie liczył w tej chwili na wsparcie z domu, to tam jego pomoc była póki co jedyną nadzieją na przetrwanie. Dlatego musiał wrócić; domu i rodziny nigdy się nie zostawia.

Skręcił w kolejny zaułek, nie pozostawiając po sobie śladów w poprzednim. Od tego ciągłego przemieszczania się przylgnął do niego nowy przydomek, tym razem „Szary Duch”. Nie wiedział czy to dobrze, czy źle, że miejscowa społeczność bez­domnych i wszelakiego rodzaju chuliganów nadaje mu takie imiona, ale zaczynał czuć pewien rodzaj satysfakcji z bycia rozpoznawalnym. W bardziej zatłoczonych uliczkach ludzie schodzili mu pospiesznie z drogi, niektórzy nawet zdobywali się na skinięcie w jego kierunku głową. Czuli do niego szacunek. A może po prostu strach?

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • zsrrknight 3 tygodnie temu
    "Może i by była piękna, gdybym nie oglądał jej już tygodnia." - od tygodnia
    "Raphael i Xavy, siedzieli w piwnicy tego pierwszego" - zbędny przecinek (a to ciekawe, bo zazwyczaj brakuje ci przecinków)
    "Popatrz na to. —" - zabrakło pauzy na początku
    "Xavy nieco niewyraźnie odwzajemnił uśmiech zabierając mapę z biurka Raphy." - przecinek przed "zabierając"
    "Ten cholerny deszcz w końcu się od nas odwalił i trzeba to wy­korzystać" - zabrakło kropki

    minęło pół roku i pan kosmita jest w zasadzie menelem, który musi ciągle uciekać, a Xavy i Raphael zdążyli się zaprzyjaźnić, choć pozornie dzieli ich bardzo wiele. A skoro mają zamiar znaleźć bunkier, to odnajdą też pana kosmitę, bo jak gdzieś uciekać to właśnie do bunkra - mogę co prawda się mylić, ale powiedzmy że są tu rozstawione pewne strzelby, subtelne co prawda, i tylko czekają na wystrzał

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania