Poprzednie częściKsięga

Księga I, Sprawa w Lekce (część druga)

Słońce chyliło się ku zachodowi. Podczas ciepłego wieczoru w wiosce panował spokój. Miejscowi mężczyźni wracali z robót do swoich domów, a ich żony czekały na nich z gorącym posiłkiem. Na ulicach Lekki pozostało już tylko kilka osób; staruszki siedzące przy zbiorowym ognisku, które każdą wolną chwilę spędzały na rozmowach o życiu oraz grupa roześmianych dzieci bawiąca się w chowanego. W oddali, przy jednej z chat, stała zatroskana kobieta, która wyczekiwała powrotu swojego męża.

-Dobra, ja liczę do dziesięciu, a wy się chowacie!- krzyknęła rudowłosa dziewczynka.

Zakryła oczy i liczyła powoli, podczas gdy reszta dzieci rozbiegła się po całej wiosce. Znalezienie wszystkich nie stanowiło większego problemu- Lekka liczyła nie więcej niż jedenaście domów. Oprócz budynków znajdowały się tu tylko pola, które uprawiali chłopi oraz leżący nieopodal

gęsty las. Jeden z biorących udział w zabawie chłopców biegł wzdłuż mostu, za którym stał znak wskazujący drogę do Hardok. Zaczął jednak zwalniać, gdy zza wzniesienia wychyliło się kilka postaci. W jednej z nich dziecko rozpoznało swojego ojca. Zawrócił oraz popędził do swojej mamy:

-Mamo, mamo! Tatuś wrócił!- wysapał do swojej rodzicielki, ciągnąc ją za dół ręcznie szytej sukni. Kobieta, jeszcze przed chwilą z łzami w oczach, od razu nabrała rumieńców oraz pobiegła na most.

-Calf, jak się cieszę, że cię widzę!- wykrzyknęła i rzuciła się mężczyźnie w ramiona- Nigdy więcej nie wyjeżdżaj na tak długo, bałam się o ciebie.- dodała, całując go w czoło.

-Spokojnie kobieto!- Calf próbował zachować zimną krew przed gośćmi, jednak w głębi duszy był szczęśliwy, że w końcu wrócił do domu- Ten cham Rant nawet nie raczył się z nami zobaczyć, ale szczęście i tak nam sprzyjało- gdy wracaliśmy, spotkaliśmy tych oto… wędrowców.- wskazał ręką na Hana oraz Izriela- Opowiedziałem im naszą sytuację i zaoferowali mi swoją pomoc.- powiedział swojej ukochanej. Lena, żona chłopa, popatrzała na postacie na koniach i szepnęła do męża:

-Jesteś pewien, że można im zaufać? Nie wyglądają na zwykłych obieżyświatów.

-Nie, nie jestem pewien niczego. -odpowiedział wyraźnie niezadowolony Calf – Ale skoro nie możemy znaleźć pomocy w Hardok, trzeba podjąć inne środki. Zaprowadzę go do Popa, niech on z nimi rozmawia.

Pop, starszy wioski, mieszkał w jej samym centrum w małym, okrągłym domu o wiklinowym dachu. W Lekce nie było nikogo, kto nie darzyłby go szacunkiem. Tylko jego żona, Hella, prowadziła z nim wieczną wojnę. Gdy do jego chaty zbliżali się nieznajomi prowadzeni przez Calfa, siedział na krześle przed wejściem i oglądał zachodzące słońce:

-Popie, ci dwaj...- zaczął Calf, lecz w tym czasie przerwał mu Izriel.

-Dziękujemy ci, ale sami potrafimy się przedstawić. Jestem Izriel a to jest Han- Han skinął głową w stronę starca- Na szlaku do Hardok spotkaliśmy chłopów z twojej wioski, którzy opowiedzieli nam, że trapi was pewne nieszczęście. Pomożemy wam, jednak chciałbym poznać więcej szczegółów.

-Oczywiście.- odrzekł Pop- zapraszam was do środka. Calf, zajmij się koniami i udaj się na spoczynek, dziękuję ci za trud włożony w podróż.- dodał, otwierając drzwi od swojego domu.

-Hella, matko kochana, gości mamy! Przygotuj coś do jedzenia!- wykrzyknął nagle Pop, kuśtykając w stronę jednej z izb.

-Sam sobie zrób, dziadu jeden! Ja zaginam całe dnie przy garach i na polu, a pan wielki siedzi na tym swoim tronie i udaje króla!- donośny głos odpowiedział Popowi, po czym jego żona wyłoniła się, aby powitać gości. -Witam was, moi mili!- zaczęła mówić tak spokojnie, że Izriel oraz Han wpadli w lekkie zaskoczenie. Nie mogli uwierzyć, że z ziejącego ogniem smoka kobieta zmieniła się w łagodnego baranka. Hella była niską staruszką, na której twarzy widać było wiele zmarszczek; nosiła długą, bordową suknię, która sunęła za nią po podłodze oraz ubrudzony fartuch. Na szyi miała zawiniętą niebieską chustę, jedyny element, który wyróżniał się z jej stroju. Jak mężczyźni zdołali się przekonać, z pozoru krucha osoba potrafi zmienić się nie do poznania. Jednak nie chcieli wiedzieć, do czego jeszcze jest zdolna.- Podać wam piwa? A może jesteście głodni? Właśnie upiekłam przepyszną kaczkę, musicie jej spróbować!- nie czekając na odpowiedź, pobiegła z powrotem do izby, z której dobiegał kuszący zapach mięsa.

-Urwanie głowy z tą jedzą. A zresztą… tędy proszę.- Pop machnął ręką na swoją żonę i zaprowadził ich do największego pomieszczenia w domu. Jak na rozmiary chaty, było całkiem pokaźne. W jednym koncie stał duży, prostokątny stół, a na środku było miejsce na rozpalenie ogniska. Po ścianach całego pokoju rozwieszone były skóry oraz poroża przeróżnych zwierząt, zaś w kącie, za zwisającą z sufitu płachtą z herbem Hardok, można było dostrzec łuk oraz pokryty kurzem kołczan. Mężczyźni zasiedli przy stole, a po jakimś czasie Hella przyniosła im przecudowną pieczoną kaczkę, którą z chęcią zjedli. Po posiłku przyszedł czas na rozmowę:

-Calf zapewne opowiedział wam, jak wygląda nasza sytuacja.- zaczął starzec- Od długiego czasu nasze pola nie przynoszą tak obfitych plonów jak kiedyś, przez co cierpimy. I przez co zacznie cierpieć również to zapchlone miasto- spojrzał na płachtę z herbem i splunął na ziemię- jeżeli ten dureń Rant nie odpowie na nasze prośby. W ciągu ostatniego miesiąca pochowaliśmy już trzech mężczyzn oraz pięcioro dzieci, które umarły z głodu. Byłem na polach, próbowałem osobiście zbadać sprawę. Jednak do głowy nie przychodzi mi żadne logiczne wytłumaczenie. To nie susza męczy nasze uprawy, tym bardziej szkodniki. W pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby nas okradać. Zaczynałem już tracić nadzieję, jednak los chciał, żebyście tu przybyli, i za to mu dziękuję.

-Nie wysuwaj pochopnych wniosków, jeszcze nie wiemy, czy będziemy mogli coś na to poradzić.- zaczął Han.

-Dokładnie, są siły, na które nawet my nie jesteśmy w stanie znaleźć lekarstwa, jednak obiecuję ci, że dołożymy starań, aby wyjaśnić tą sprawę.- dodał Izriel- korzystając z ostatnich promieni słonecznych, chcielibyśmy obejrzeć wasze pola, może to nam coś wyjaśni. Zaprowadź nas.

-Dobrze, chodźcie za mną.- przytaknął Pop, po czym poszedł z nimi w stronę drzwi.

Nagle usłyszeli donośny krzyk:

-A dokąd to się wybierasz, dziadygo?! Łap za miotłę i zasuwaj po domu, dość już mam twojego opieprzania się, ale już!- Hella wybiegła za mężem.

-Wybaczcie mi, przyjaciele, ale w tej sytuacji jestem bezradny. Pola są niedaleko stąd, idźcie tą i za parę kroków będziecie na miejscu.- wskazał palcem w stronę lasu, po czym wszedł do chaty. Za zamkniętymi drzwiami Izriel i Han słyszeli tylko trzaski oraz jęki, które nie wróżyły niczego dobrego.

Przyjaciele udali się w miejsce wskazane przez starszego wioski. Pola były rozległe, a zmierzch miał zapaść lada chwila, więc czym prędzej zabrali się do pracy.

-Sprawdź tą część, ja sprawdzę bliżej lasu. Nie czuję się tu pewnie, bądź ostrożny.- powiedział Izriel, po czym się rozdzielili. Z bliska gęstwina wydawała się o wiele większa. Granice lasu rozciągały się daleko poza zasięg widzenia. Pola nie wydawały się w żaden sposób nadzwyczajne- ot, połacie ziemi przygotowane pod uprawy. Słońce coraz bardziej znikało za horyzontem. Tak jak się spodziewał, nie znalazł niczego, co w jakikolwiek sposób naprowadziłoby go na rozwiązanie problemów Lekki. Był pewien, że podczas pełnego, dziennego światła coś znajdą. W półmroku zdołał zobaczyć tylko zarys sylwetki Hana:

-Nic nie znalazłem, lepiej wracajmy do wioski. Wrócimy tu z rana i zaczniemy szukać od nowa.- powiedział stanowczym głosem.

-Izriel! Znalazłeś coś? Ja nie mam nic, oprócz stert poobgryzanych warzyw nic nie znalazłem!- krzyknął do niego Han gdzieś z oddali.

Izriel zastygł w bezruchu. Cień przypominający jego towarzysza wyprostował się. Obrócił łeb w stronę mężczyzny. Malutkie oczy, pobłyskujące w ciemności, patrzyły bezpośrednio w jego brązowe oczy. Bestia była większa od niego o głowę- prawie całe ciało było pokryte sierścią, a w długim, wyciągniętym pysku błyszczały zęby kłów. W mgnieniu oka potwór nastroszył się oraz zamachnął się szponami.

W ostatniej chwili Izriel zdołał uniknąć ciosu, który niechybnie zakończyłby jego życie.

Han spostrzegł, że jego przyjaciel jest w niebezpieczeństwie. Mimo rannej nogi, biegł ile tylko miał sił. W międzyczasie odpiął z pleców pakunek- odrzucił od siebie płachtę, która owijała do tej pory duży topór wykonany ze stali. Na drewnianym trzonie wyryte były napisy w języku Najwyższych bogów, które w ludzkim języku znaczyły „Zbawieni ci, których broni światłość.” Dobiegając do potwora, wykrzyknął:

-Żryj to, pomiocie!- Han zamachnął bronią, trafiając bestię w plecy. Cios był tak mocny, że rozpłatał tkankę oraz mięśnie w miejscu trafienia. Momentalnie strumień krwi wytrysnął z rany, obryzgując ziemię oraz mężczyzn. Bestia wydała z siębie potężny ryk, po czym w napadzie szału zaczęła machać łapami dookoła siebie. Izriel skutecznie unikał szaleńczych ciosów, jednak Han, przez ranę na nodze, nie był tak mobilny i został ugodzony w brzuch. Uderzenie odepchnęło go na kilka kroków i zwaliło z nóg. Potwór rzucił się do ucieczki w stronę lasu. Towarzysz podbiegł do Hana, lecz ten szybko warknął:

-Zostaw mnie! Jest ranny, nie pozwól mu uciec!

Nie musiał powtarzać drugi raz. Izriel bez chwili zawahania popędził za bestią w stronę lasu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania