LBnP 35 - Wyłamanie

Specjalne podziękowanie dla Bajkopisarza, który pomógł mi z korektą tekstu.

***

Otwarte prędko drzwi od łazienki trzasnęły klamką o ścianę. Zgięta przez nudności, z dłońmi opartymi o deskę klozetową, zaczęłam kaszleć… nic poza tym. Poczekałam jeszcze chwilę, nie mogąc się wyprostować. Był to kolejny dziwny objaw, który towarzyszył mi od dwóch tygodni, łącznie z nadwrażliwością na zapachy…

„Na wszystko, co święte… Czyżbym…?”

Powoli wstałam z podłogi, by wrócić do pokoju, lecz wcześniej umyłam jeszcze ręce mydłem. Chwyciłam za telefon leżący na stole. Jednak szybkie wybranie odpowiedniego numeru skutecznie utrudniały mi drżące ręce. Dźwięk sygnału przyniósł nieco ukojenia. Po kilku sekundach w komórce rozległ się głos rejestratorki.

– Klinika, słucham?

– Dzień dobry. Potrzebuję pilnej wizyty…

Kazano mi przybyć za godzinę. Odetchnęłam nieco. Choć czasu było dużo, gdyż klinika znajdowała się niedaleko, biegiem rozpoczęłam przygotowania do wyjścia. Na zewnątrz mocno padało, chwyciłam za parasol. Pożegnawszy się jeszcze z kotem zamknęłam drzwi na klucz, sprawdzając z pięć lub sześć razy, czy na pewno zamek zaskoczył, jak to mam w swoim obsesyjno–kompulsywnym zwyczaju, jeżeli w ogóle tak można nazwać tiki wywołane zaburzeniem nerwicowym…

Po paru minutach byłam już w autobusie. Ze słuchawkami włożonymi do uszu patrzyłam w okno, nie wiedząc, na czym skupić myśli. Choć przez całe swoje życie poczułam już tak wiele emocji, zarówno tych podstawowych, jak i chorobliwie skrajnych, tak to doświadczenie, choć z pozoru znajome, było zupełnie nowe. Zgadywałam, że większości osób w takiej chwili towarzyszy przede wszystkim niepewność… a nawet strach. Ta pierwsza emocja na pewno była obecna. Ta druga nie.

Wcale się nie bałam.

Autobus zahamował na pożądanym przeze mnie przystanku. Wyszłam, rozkładając parasol, by nie zmoknąć. Ruszyłam przed siebie, będąc silnie podenerwowaną. Za kilka minut dowiem się, czy moje podejrzenia są słuszne. Jeżeli tak… może dopiero wtedy ogarnie mnie strach?

Parsknęłam cichym, nerwowym śmiechem, krocząc po schodkach prowadzących do kliniki. Miła pani powitała mnie, wskazując gdzie mogę odwiesić płaszcz z parasolem, po czym poprosiła, bym usiadła i poczekała na wezwanie. Ułożyłam dłonie na kolanach, wzrok wbijając w jeden punkt. Deszcz przybierał na sile, uderzając głośno o szyby i parapety.

Dźwięk ten przypomniał mi o tamtym feralnym dniu…

 

Był to zaledwie tydzień po moich osiemnastych urodzinach, nie skończyłam jeszcze szkoły średniej. Siedziałam w swoim pokoju, gdy nagle usłyszałam wezwanie dochodzące z pomieszczenia obok.

– Już idę – odpowiedziałam posłusznie, zastanawiając się, o co tym razem może chodzić. Była zdenerwowana odkąd wróciła z pracy, przez co nie miałam dobrych przeczuć. Stanęłam w futrynie, spoglądając na matkę ze wstydem. Sączyła właśnie kolejny kieliszek, zaciskając drugą dłoń w pięść.

Intuicja mnie nie zawiodła.

– Znów byłaś u tej starej kurwy? – spytała bez ogródek. Serce podskoczyło mi do gardła. Wiedziałam, że nie będzie przyjemnie, ale żeby aż tak…? Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Dopiero gdy trzasnęła wcześniej zaciśniętą pięścią w stół, wyszłam z szoku, czując narastającą wewnętrznie chęć ucieczki.

– No? Masz mi coś do wyjaśnienia? – zadała kolejne pytanie, wbijając we mnie pełen pogardy wzrok.

– Przecież to moja babcia, a twoja mama… – wydukałam. – Wzięła mnie do lekarza…

– Do lekarza. No iście urocze – rzuciła ironicznie. – Nie ma co robić, więc szuka u ciebie chorób. Ale rób co chcesz! – Machnęła ręką, przez co odruchowo zrobiłam krok w tył. – Wkrótce będziesz dokładnie taką samą wariatką jak ona! Już jesteś do niej kurwa podobna, to tylko kwestia czasu.

– O co ci chodzi…? – spytałam cicho, przerażona zachowaniem matki.

– Naprawdę mnie o to pytasz?! – wrzasnęła. – Łazisz do niej codziennie, a ta kurwa nastawia cię przeciw mnie! Myślisz, że nie widziałam co gryzmolisz w tych swoich zeszytach?! Już ci się zupełnie we łbie popierdoliło! No jakaś ty biedna, depresję masz, więc stara cię po psychologach ciąga. Ciągle tylko robisz z siebie ofiarę!

– Zaglądałaś mi do zeszytów…? – spytałam, czując rosnący we mnie gniew. – Tego już za wiele... Chlejesz na umór, a mówisz, że to ja i babcia jesteśmy wariatkami?!

– Ah, więc teraz to moja wina?! No kurwa jak zawsze, ty pierdolony gnoju! Wiedziałam, że trzeba było się ciebie w pizdu pozbyć, póki był na to czas!

Znów to powiedziała. Nogi się pode mną ugięły…

– Nie masz prawa tak mówić! – krzyknęłam.

– WŁAŚNIE, ŻE MAM! – Wstała, po czym przewróciła rękoma stół. Butelki i kieliszki upadły na ziemię, rozbijając się głośno na kawałki. Schowałam głowę w rękach widząc, jak chwyta jakiś przedmiot w ręce i celuje we mnie, jak miała często w zwyczaju. – Żałuję, że cię kurwa urodziłam! Ty i twój brat zmarnowaliście mi życie! Powinnam była was wyskrobać!

Rzuciła. Nie pozwoliłam się trafić, uciekając do swojego pokoju, gdzie w panice chwyciłam za telefon. Odblokowałam ekran czym prędzej, spoglądając, czy nie idzie w moją stronę, gdyż wykrzykiwała coś ciągle…

„Matka chce mnie zabic prosze pomoz” – wpisałam w treści SMS do brata, po czym ukryłam telefon w spodniach i stanęłam w kącie, jakby mając nadzieję, że mnie tu nie znajdzie. W razie czego miałam kilka ciężkich rzeczy pod ręką, by się bronić… Nie sądziłam, że jej alkoholizm dojdzie do takiego poziomu, by wpadała w psychozę, a jednak…

Zapaliła światło w przedpokoju. Założyła kurtkę i buty… po czym wyszła z mieszkania, trzaskając głośno drzwiami. Nie mogłam złapać tchu. Brat odpisał, że jest w pobliżu, więc zaraz po mnie przyjdzie. Mimo to zaczęłam panicznie błagać, by mnie uratował, gdyż pewnie matka zaraz wróci i coś mi zrobi…

W końcu przed chwilą powiedziała, że żałuje moich narodzin. Co więc mogło ją powstrzymać, by nie naprawić tego błędu?

Gdy ktoś otworzył drzwi wejściowe, wpadłam w histerię. Nie myślałam trzeźwo. Zaczęłam krzyczeć, że przepraszam, gdyż zawsze odkąd pamiętam to robiłam. Kiedykolwiek była zła, poirytowana, smutna… zawsze przepraszałam za to, że tu jestem.

Wiedziałam, że byłoby jej lepiej beze mnie.

Do pokoju wszedł jednak mój brat i natychmiast mnie otulił ramionami. Czym prędzej wyciągnął z szafy torbę podróżną, do której rzucił mojego laptopa, część ubrań i inne przydatne rzeczy, po czym wyprowadził do przedpokoju, gdzie włożyłam buty. Biegiem wyszliśmy z klatki, po której roznosiło się głośne brzmienie mojego żałosnego wycia.

Ciągle powtarzałam, że przepraszam.

Na zewnątrz fatalnie lało. Deszcz walił o ziemię niczym spadające głazy, hucząc bezlitośnie w mych uszach. Cisza przyszła dopiero, gdy przekroczyłam próg mieszkania brata. Poczułam względne bezpieczeństwo, choć głowa mnie straszliwie bolała, a oczy piekły…

Zrobił mi ciepłą herbatę, czekając, aż zacznę coś mówić. Nie wypiłam ani kropli, kiwając się mimowolnie w lewo i prawo. Pościelił mi więc łóżko i ponownie otulając mnie rękoma poprosił, bym zasnęła.

Nie mogłam.

Wpatrzona w czarny sufit rozmyślałam o tym, co powiedziała moja rodzicielka. To przecież nie tak, że usłyszałam to po raz pierwszy. Obydwoje byliśmy porażką, która ją spotkała. Nie byliśmy tymi cudownymi, chcianymi dziećmi na które z utęsknieniem czekała, a przeszkodą, problemem i ciężarem. W końcu przez nas nie chodziła na imprezy, tylko siedziała w pieluchach, jak mawiała. Przez nas musiała wyjść za ojca. Przez nas się rozwiedli. Przez nas nie miała pieniędzy, przez co tonęła w długach…

Każde jej niepowodzenie, smutek i trudność sprawione zostały przez jej dzieci. Och, jak dobrze byłoby jej bez nas.

Jak dobrze byłoby jej beze mnie.

Może nie warto jest żyć? Często zadawałam sobie to pytanie. Po co żyć, skoro od samego początku swojego istnienia jest się ciężarem i przeszkodą? Wystarczyłaby tylko chwila, a wszystkie jej problemy zniknęłyby od ręki, rzucone gdzieś w wir zapomnienia.

Przepraszam mamo, że wyrządziłam ci krzywdę – mówiłam w myślach.

W końcu odpłynęłam.

Otworzyłam oczy… nie byłam w pokoju brata, ale znów w rodzinnym mieszkaniu, jeżeli w ogóle można tak tę melinę nazwać… Przy jajowatym stole, na ziemi, siedział młody mężczyzna i uśmiechał się do mnie. Miał blond włosy, niebieskie, duże oczy i owalną twarz… Wyglądał znajomo, choć nigdy go wcześniej nie spotkałam. Wstał nagle i rozłożył delikatnie ręce, jakby chcąc mnie objąć, choć nie podszedł zbyt blisko.

– Czekałem na ciebie – powiedział nagle.

– Na mnie? – dopytałam, nie rozumiejąc. – Kim jesteś?

– Kimś, kogo znasz bardzo dobrze, choć jeszcze nie poznałaś – odpowiedział z uśmiechem, delikatnie uchylając głowę, jakby chcąc okazać mi szacunek. Słowa te dotarły do mnie powoli, zabierając mi dech w piersiach. Zaczynałam się domyślać, lecz milczałam, nie mając pewności.

– Dlaczego tu jesteś? – W końcu coś powiedziałam, na co młodzieniec wskazał mi dłonią na kanapę.

– Musimy porozmawiać – odpowiedział śmiertelnie poważnym tonem. Ponownie zapadło milczenie. Przeszłam obok niego, siadając powoli, a młody nieznajomy dołączył. Czekałam, aż coś znów powie.

– Dzisiejsza noc jest zimna, a niebiosa łkają – przemówił wreszcie. – Dziwny zbieg okoliczności, że taka ulewa przyszła w momencie, w którym matka do własnego dziecka wypowiada słowa pełne pogardy.

– Wierzę, że nic nie dzieje się bez przyczyny – odpowiedziałam. – Jednak co niebiosom z płakania nade mną? Gdyby miały robić to za każdym razem, gdy kogoś przykrość spotyka, deszcz padałby wiecznie.

– I tak właśnie jest, nie widzisz? Wewnątrz ciebie ciągle grzmi, a wody jest tak wiele, że dusza ci się topi.

– Kiedyś napisałam podobne słowa w zeszycie… – wspomniałam.

– Więc jednak to prawda, nie zaprzeczysz temu.

– Coś w tym jest, przyznaję. – Kiwnęłam powoli głową. – Dlaczego jednak o tym mówimy? Powody tego stanu rzeczy już dawno zrozumiałam, nie ma sensu tego roztrząsać.

– Gdyby tak było, nie rozmawiałabyś teraz ze mną.

– Być może. Nie wiem doprawdy już. – Zacisnęłam dłonie na kolanach. – Może po prostu chciałabym wiedzieć, co zrobiłam nie tak…

– A co mogłaś zrobić nie tak?

– Może… to, że zaistniałam? Tak, to wystarczy jako odpowiedź.

Młodzieniec odwrócił głowę powoli w moją stronę, ani na moment nie mrugając. Gdy w końcu spojrzałam w jego oczy, ujrzałam gniew, bunt i… coś jeszcze, czego nie rozumiałam.

Ale… miałam uczucie, że widzę swoje wnętrze.

– Przyznaj mi szczerze. Czy ty naprawdę żałujesz tego, że się narodziłaś? Czy naprawdę sądzisz, że jesteś powodem cierpienia własnej matki?

– Tak – odpowiedziałam natychmiast.

– Na pewno?

– Tak.

– Na pewno? – powtórzył.

– …Tak.

– Na pewno?

– NIE! – krzyknęłam, łapiąc się za głowę. – Wcale nie! Ale po prostu czuję, że lepiej byłoby nie żyć, skoro nie potrafiłam sobie zasłużyć na jej miłość!

Ukryłam twarz w dłoniach, choć nie płakałam.

– Czasami mówiła, że mnie kocha – kontynuowałam. – Ale robiła to tylko, by mną manipulować, wywołać jeszcze większe poczucie winy. W końcu tyle dla mnie poświęciła: nosiła wewnątrz siebie, urodziła, a potem karmiła, choć porównywała to do „bycia ssanym przez glonojada”… I choć robiłam tak wiele, nigdy nie umiałam jej dogodzić. Zawsze było za mało. Każdy kolejny jej facet nienawidził mnie i brata tylko bardziej przez to, co im opowiadała. Czy to nie jest wręcz zajebista sprawa? – spytałam ironicznie. – Być przeklętym od samego początku, ponieważ zniszczyło się komuś życie samym faktem zaistnienia?

Młodzieniec nie odpowiadał krótką chwilę, czekając, aż odsłonię twarz.

– Tak, to doprawdy przykre, gdy nowe istnienie jako pierwszy sygnał otrzymuje „ty jesteś problemem dla mnie”, zamiast „jesteś moim błogosławieństwem” – odpowiedział. – Kiedy zamiast szczęścia i uśmiechu jest wyparcie i strach… Tak właśnie zaszczepiony zostaje w duszy krąg nienawiści, z którym następnie przychodzi się na świat i żyje z nim, każdego dnia słysząc to, co zostało niemo wypowiedziane na samym początku wędrówki: jesteś problemem. Nie powinieneś istnieć. Żałuję, że jesteś… Tak, to prawdziwe przekleństwo, lecz nie jest to twoją winą. I nigdy nie było. Nie zasłużyłaś na to i nie powinnaś przepraszać.

– Dlaczego…? – wydukałam cicho.

– Nie wolno ci przepraszać za to, że żyjesz. Ta kobieta nie była i nie jest ważniejsza niż ty. Uzyskałaś dar życia nie od niej, ale od losu, który pragnął, byś przybyła na tę ziemię. I choćby każdy człowiek na świecie powiedziałby ci, że nie powinnaś istnieć, za każdym razem usłyszałabyś kłamstwo. Prawda nie zależy ani od opinii jednostki, ani od większości. Błąd jest błędem nawet, gdy wszyscy są w błędzie. A prawda będzie prawdą, nawet jeżeli nikt jej nie zaakceptuje.

– Co więc mam zrobić…? – spytałam, choć nie wiedziałam czemu.

– Przyjdzie czas, kiedy zrozumiesz moje słowa. Gdy tak się stanie, krąg zacznie pękać. Będzie to trudna droga, by uwolnić się z obłudy wmówionej ci jeszcze przed narodzinami, lecz gdy nadejdzie ta pora, zaczniesz zdrowieć. Później natomiast, gdy zaczniesz w końcu doceniać dar dany ci od matki natury, zrozumiesz, że przekleństwa można się pozbyć. Nastąpi restart, a to, czego nie uzyskałaś, przybędzie w pozornie innej, ale tak naprawdę identycznej formie.

– Przybędzie w pozornie innej, ale identycznej formie…? Jak niby…? Jaki restart?! – dopytywałam, z jakiegoś powodu przerażona słowami młodzieńca.

– Zrozumiesz, kiedy znów się spotkamy. – Uśmiechnął się szeroko, po czym pomachał mi na pożegnanie. Nagle znalazł się tak daleko, nie wiem nawet kiedy… Pragnęłam za nim biec. Prosić, nie odchodził.

– Czekaj! – wołałam. – Edward, czekaj…!

Obudziłam się nagle, w łóżku zasłanym przez brata. Byłam zdezorientowana i obolała od stresu… ale czułam też, o dziwo, jakąś ulgę.

Zaczynałam rozumieć…

 

Z myśli wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi, przez które wyszła pacjentka. Ujrzałam wtedy swojego ginekologa, poczciwego i pełnego optymizmu mężczyznę, który spojrzał na mnie i uśmiechnął się delikatnie.

– Zapraszam! – zawołał wesoło. Powoli wstałam i weszłam do środka. Spokojnie przygotowałam się do badania, po czym osiadłam na fotelu. Doktor jak zawsze mnie zagadywał, lecz byłam zbyt podenerwowana, by nawiązać luźną konwersację. Zauważył to, więc grzecznie odpuścił.

– No dobrze, zobaczmy więc – szepnął. Zamknęłam oczy, a serce zaczynało bić mi coraz mocniej. Miałam wrażenie, że chwila zmieniła się w wieczność. Lecz byłam cierpliwa.

– Otwórz oczy i spójrz – usłyszałam głos lekarza. Odważyłam się. Wskazał mi na ekranie palcem lewej ręki mały, przyciemniony punkt. – Jest i twoje wyczekiwane maleństwo.

Nie byłam w stanie odpowiedzieć, więc milczałam. Po czym po twarzy spłynęły mi łzy. Wywołane nie strachem i wyparciem, ale nieopisaną ulgą. I szczęściem.

– Jak dobrze znów cię widzieć… – wyszeptałam, ocierając mokre policzki chusteczką podaną mi w ciszy przez zaufanego lekarza, który przez ostatnie miesiące pomagał mi przygotować się do tej chwili. Z biegiem lat słowa młodzieńca spotkanego we śnie stawały się coraz jaśniejsze. Podążałam za nimi, przestając przepraszać i wybaczając samej sobie. Doceniłam dar życia.

Przyszła pora ściągnąć rzucone na mnie przekleństwo.

To, czego nie uzyskałam od matki, przybyło w pozornie innej, a tak naprawdę identycznej formie. Teraz zrozumiałam. Uczucia wobec rozwijającego się we mnie życia wypełniły pustkę i uleczyły zadane mi rany.

Krąg nienawiści został wyłamany. Matka ukochała dziecko za sam fakt jego zaistnienia.

Nastąpił restart. Deszcz ustąpił.

Średnia ocena: 4.4  Głosów: 10

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (19)

  • Tjeri 16.08.2020
    Bardzo dobry, mądry tekst.
  • Clariosis 16.08.2020
    Bardzo mnie cieszą Twoje słowa. c:
  • Witamy w Bitwie i życzymy wygranej.
    Literkowa pozdrawia
  • Pasja 17.08.2020
    Bardzo życiowy tekst i uderzający po emocjach. Przeszłości tak do końca nie da się wyrzucić z pamięci, ale można zaleczyć pewne rany. Najgorsze jest katowanie siebie za coś w czym nie ma naszej winy. Przepraszać można, ale tylko wtedy kiedy jesteśmy winni. Mocny i ciekawy tekst o ludzkiej słabości i bezsilności.

    Trochę drobiazgów się wkradło. Zaznacza, że to tylko moje sugestie.
    Na pierwsza emocja na pewno była obecna. - chyba Ta pierwsza emocja?
    Nie bałam się. - może Wcale się nie bałam (bo "się" nie powinno znajdować na końcu zdania)
    poddenerwowaną. - podenerwowaną.
    zaciskając druga dłoń w pięść. - drugą
    we mnie ten pełen pogardy - bez ten
    wydukałam, czując rosnący we mnie gniew. - może inny synonim wydukałam (bo masz wyżej)
    Nie masz prawa tak mówić! – krzyknęłam. - to samo powtórzenie krzyknęłam 2x
    chowałam głowę w rękach - może w dłoniach?
    mając nadzieje, - nadzieję
    Do pokoju wszedł jednak mój brat, natychmiast otulając mnie rękoma. - albo wszedł i natychmiast mnie otulił ramionami, albo wszedł, otulając mnie natychmiast ramionami... coś w tym zdaniu nie gra
    założyłam buty. - włożyłam buty
    choć głowa mnie straszliwie bolała, a oczy piekły… chyba zdanie jest źle zbudowane, ale nie wiem do końca?
    Zaścielił mi więc łóżko - Rozścielił chyba lub pościelił
    sobie te pytanie. - to pytanie
    mówię w myślach. - mówiłam - zmieniłaś czas?
    popodenerwowana to samo jak wyżej
    Jeszcze sporo zaimków blisko siebie.
    Pozdrawiam
  • Clariosis 17.08.2020
    Dziękuję za opinię i wychwycenie nieścisłości. Poprawie je od razu jak tylko wrócę do domu, dzięki czemu tekst będzie o wiele lepszy.
    Prawda, najgorsze co można sobie samemu zrobić to katować się przeszłością nad którą nie mogło się mieć kontroli i nie mogąc wybaczyć samemu sobie. Wierzę jednak że zawsze pojawia się jakieś wyjście, nadzieja, która może przynieść ulgę i pozwolić wziąć sprawy w swoje ręce.
    Pozdrawiam również i raz jeszcze dziękuję. Czasem warto by kilka osób jeden tekst przeczytało to wyłapią pomyłki których inni nie zauważyli.
  • Shogun 17.08.2020
    Świetny tekst. Bardzo dobrze przedstawiający psychikę zranionego człowieka. Jeśli nie otrzymało się miłości, nie należy o niej zapominać, gdyż można dać ją komuś innemu. Niejako "stworzyć miłość. Wystarczy jedno jej źródło, aby rozrosła się i zakwitła. Coś jak reakcja łańcuchowa, miłość pojawia się w jednym atomie, a następnie przechodzi na wszystkie najbliższe i tak dalej i tak dalej.
    Naprawdę mądry tekst.
    Pozdrawiam ;)
  • Clariosis 17.08.2020
    Jest to jeden z tekstów, które napisałam w ramach autoterapii. Słowo "restart" rzucone na bitwę bardzo pasowało mi do stanu emocjonalnego, w którym ostatnio się znajduję, poprzez skonfrontowanie ciężkich faktów i wyciągnięcia z nich wniosków. Kluczem do ozdrowienia i wydostania się z obłudy przeszłości jest otwartość i szczerość, umiejętność przyznania przed samym sobą i innymi, co nas tak naprawdę boli. Dopiero kiedy sami wewnętrznie zrozumiemy, że mamy prawo czuć żal, a nawet gniew za to, co nas spotkało, możemy ruszyć dalej - a ten żal przekuć w inną energię. Wierzę, że nasze uczucia są właśnie energią, wielką i potężną, która potrafi zarówno utworzyć coś pięknego, jak i oszczędnie zniszczyć - i dopiero, gdy je zaakceptujemy, zarówno te pozytywne jak i negatywne, zaczynamy mieć nad nimi kontrolę.
    Szczególnym rodzajem emocji jest miłość, która tak naprawdę nie potrzebuje żadnego sensownego powodu, by zaistnieć, a przede wszystkim może powstać tak naprawdę "z niczego", jak to określiłeś. W końcu tak wiele w psychologii mówi się o "powtarzaniu schematu" po rodzicach. Dlaczego więc bohaterka zdołała się wyłamać z tego kręgu? Odpowiedź leży we wcześniejszych moich słowach: odważyła się przyznać, choć było to trudne, że nie jest to w porządku i że nie zasługiwała na to. Zrozumiała, jaki jest powód jej cierpienia i pustki - była dzieckiem, które nie uzyskało tego, co powinno każde dziecko od matki, czyli bezwarunkowej miłości. Dlatego więc, gdy sama została matką, pustka została wypełniona - podarowała własnemu dziecku to, czego nie miała. A najwyższe dopełnienie przyjdzie, gdy odczuje, że miłość ta jest odwzajemniana. W końcu ona jako dziecko kochała swoją matkę, szkoda tylko, że bez wzajemności. Ale tutaj ta wzajemność jak najbardziej jest, wiedziała o tym od momentu, w którym ujrzała syna we śnie.
  • Shogun 18.08.2020
    Clariosis dokładnie tak, bardzo dobrze powiedziane. Wizja, którą dostrzegła pomogła jej walczyć, walczyć o to, aby ją urzeczywistnić. Motywacja to bardzo ważna rzeczy. Bo najgorsze to się poddać bez walki, a gdy ma się cel, można przejść przez wszystko.
  • Onyx 20.08.2020
    Bardzo dobry, emocjonalny tekst. Zawsze warto dawać innym, co samemu się nie ma...tak. lecz zawsze występuje prawdopodobieństwo, że osoba postąpi tak samo, w końcu tak została nauczona...
  • Clariosis 20.08.2020
    Owszem, takie przypadki mają dość często miejsce. Nie oznacza to jednak, że niemożliwa jest zmiana, wyłamanie toksycznego schematu - o tym jest ten tekst, a bardziej dokładny mechanizm poruszylam w dyskusji z Shogunem. Trzeba tylko odnaleźć do tego siłę i umieć poprosić o pomoc.
    Pozdrawiam
  • Dekaos Dondi 22.08.2020
    Clariosis→Można by rzec, że piękny i taki ludzki tekst. Mimo, że łatwo nie było.
    No tak. Są przeważnie dwie możliwości. Pierwsza→Oddajemy tym samym, cośmy otrzymali→bo niby inni, mają mieć lepeij.
    Druga→Jest Tak w Twoim tekście. Zło przemienia się w dobro,dla kogoś innego. Na zasadzie→nie chce być takim.
    Pozdrawiam:)→5
  • Clariosis 22.08.2020
    Bardzo dziękuję za komentarz i tak wysoką ocenę.
    Właśnie o to chodzi, jak w Buddyźmie mawiają - zatrzymać zło w sobie, a oddać dobro. Doszłam w końcu do wniosku, że w świecie zbyt dużo tego pierwszego jest, by ciągle kontynuować to samo. Trzeba się nacieszyć i kochać świat wokół, choć nie raz jest w stanie zawieść... Ale miłość sama w sobie nigdy nie zawodzi, w to głęboko wierzę. Głęboko zrani, ale nie zawiedzie.
    Pozdrawiam również
  • Abbadon 06.09.2020
    Tekst jest naprawdę dobry, ale chcę zwrócić uwagę na jeden, bardzo ważny detal - nigdy nie powinno się mówić, że dziecko, mąż albo cokolwiek może wyleczyć traumę albo zatrzeć złe wspomnienia. Tego typu wydarzenia mogą bardzo pomóc, ale nigdy nie są magiczną granicą, za którą wszystko znika. Dlatego lepiej jest napisać, że krąg nienawiści "zaczął pękać" niż "został złamany". To mała, ale bardzo istotna różnica.

    A poza tym? Świetny tekst. Pokochałem główną bohaterkę i bardzo jej współczułem. Matki też było mi na swój sposób szkoda, w końcu miała takie fajne dzieci. Nie do końca tylko rozumiem, kim był ten Edward i co tam robił
  • Clariosis 06.09.2020
    I przyznaję Ci całkowitą rację, ale nie miałam tego na myśli w tekście. Chociaż osobiście naprawdę uważam, że pojawienie się drugiego człowieka może być przełomem samym w sobie, dzięki któremu można wyjść na prostą i uwolnić się od przeszłości. Nie chodzi mi jednak o "magiczne i nagłe" zatarcie, ale po prostu siłę, którą się czerpie z uczucia do drugiej osoby. "Krąg nienawiści" to nie tyle co trauma bohaterki, ale pewien bardzo przykry psychologiczny fenomen polegający na "powtarzaniu schematu" po rodzicach/dziadkach - czyli jeżeli ktoś był alkoholikiem, to dziecko również zostaje alkoholikiem nawet jeżeli czuje że to złe, etc, etc. Na to między innymi zwróciła uwagę Onyx we wcześniejszym komentarzu, że przecież główna bohaterka może w końcu postąpić podobnie jak matka, gdyż "tak została nauczona" - a w tekście chodzi właśnie o to, że do tego nie dojdzie, gdyż nie postąpiła tak samo. Tym właśnie jest wyłamanie - ucięcie powtarzania schematu, zrozumienie, że na coś po prostu nie miało się wpływu i nie jest się winnym. Gdybym pisała to jako dłuższą historię, to pewnie jeszcze bym ukazała wszystkie etapy przepracowywania traumy, gdyż wydarzenia kończące opowieść a wspomnienia dzieli kilka lat, aż do tego kluczowego momentu.

    Bardzo miło mi słyszeć, że mimo wcześniejszej uwagi (ale jakże trafnej!) tekst Ci się podoba, gdyż jest dla mnie silnie osobisty, ale czuję potrzebę ukazywania tych uczuć innym, gdyż otwartość na drugiego człowieka jest kluczem do zmian na lepsze. Przynajmniej ja tak wierzę.
    Hm, Edward to przyszły syn bohaterki - w końcu powiedział, że wkrótce się znów spotkają, a bohaterka na sam koniec mówi "jak dobrze znów cię widzieć" - nie wyszło to zbyt jasno? Powinnam coś jeszcze zaznaczyć?
    Pozdrawiam.
  • Abbadon 06.09.2020
    Och, to nieco zmienia postać rzeczy. W takiej sytuacji ta narracja bardziej pasuje, chociaż ja nie wyłapałem od razu, o co chodzi. A z tym Edwardem, to po prostu napisałbym "jak dobrze znów cię widzieć, Edwardzie", bo fakt, że ten duch jest jej synem jest bardzo subtelny i myślę, że w obecnej wersji raczej trudno go wychwycić
  • Clariosis 06.09.2020
    Abbadon Spokojnie, rozumiem - i tak dziękuję za podzielenie się spostrzeżeniami, bo wiadomo, że czytelnik widzi tekst inaczej niż autor. :)
    Hmm, zastanowię się więc nad dodaniem tego.
  • Autorko!
    Rozpoczynamy głosowanie. Zapraszamy na Forum: https://www.opowi.pl/forum/literkowa-bitwa-na-proze-glosowanie-w935/
    Czytają i pozostawiamy komentarze i nagradzamy według zasady: 3 - 2 - 1 plus uzasadnienie; dlaczego?
    Gosowanie potrwa do 12 września /sobota/ godz. 23:59
    Literkowa życzy przyjemnej lektury.
  • Pan Buczybór 12.09.2020
    O, naprawdę dobre. Płynnie poprowadzona narracja, odpowiednio sugestywnie nakreślone emocje i mocne, przemyślane sceny, które te emocje wywoływały. Podoba mi się też wykorzystanie tematu, które jest szkieletem tego tekstu - dla głównej bohaterki za późno na restart, ale jest nowe, czyste życie, które może doświadczyć tego wszystkiego, czego jej zabrakło. Momentami wydawało mi się, że jest nieco zaburzony szyk zdań, ale to bardzo drobne błędy w kontekście całości.
    Pozdro
  • Clariosis 13.09.2020
    Bardzo dziękuję za tak piękny komentarz! Faktycznie, z szykiem mam jakieś problemy które nie zawsze dostrzegam, ale staram się uczyć i sukcesywnie poprawiać warsztat. Cieszę się, że nie nie zaburza to jednak odbioru.
    Również pozdrawiam! ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania