Poprzednie częściLBnP - Miałem Rację
Pokaż listęUkryj listę

LBnP 46 - Nadzieja umiera ostatnia

10...

9...

8...

7...

 

Za drzwiami ambulatorium rozległ się syk wtryskiwaczy oczyszczających pomieszczenie przechodnie z niepożądanych substancji. Po chwili syk ustał i drzwi otworzyły się. Ubrany w biały, napuszony kombinezon ochronny z butlą tlenową na plecach oraz w hełm z zabrudzoną szybą Ryszard wszedł do ambulatorium niosąc u boku ciężką walizkę. Światła ambulatorium zajaśniały mu na powitanie. Westchnął z wysiłkiem, ale i z ulgą, spoglądając na stojącą w narożniku kapsułę medyczną.

Podszedł do niej i odłożył walizkę na ziemię. Przysiadł by odpocząć. Spojrzał na wyświetlacz u boku kapsuły, który teraz był na linii jego wzroku. Dramatyczną głęboką czerwienią powoli pulsował na nim napis "10-21".

- O, proszę. Jest postęp! - wymruczał pod nosem.

- Mmm... co? - usłyszał głos z głośnika kapsuły tuż przy uchu.

Zerwał się na nogi i stanął opierając dłonie o metalową powłokę kapsuły. Pośpiesznie wbił parę komend na panelu u boku. Na powłoce kapsuły ukazał się obraz z jej wnętrza. Jego oczom ukazała się naga, pocięta czerwonymi bliznami kobieta o krótkich, czarnych włosach. Miała coś ponad trzydzieści lat, niebieskie oczy i niewyraźny grymas twarzy. Otwierała i zamykała co chwilę oczy adaptując się do nowej sytuacji. Spojrzał na jej ciało. Wbudowany w kapsułę algorytm cenzurował prywatne regiony na tyle, na ile było to istotne. Blizny pokrywały większość jej ciała, ale zdawały się być dobrze zaleczone. Otworzyła usta formułując parę słów. Z jej gardła uleciały pojedyncze, małe bąbelki powietrza. Ostatnie, które zostały w jej płucach.

Kabinę wypełniał przezroczysty płyn, który zalał również jej płuca i układ trawienny. Tamtędy wnikał do jej wnętrzności dostarczając potrzebnych jej substancji odżywczych. Nie mogła mówić, ale kapsuła przetłumaczyła ruch jej ust na słowa, które chciała powiedzieć najlepiej, jak jej na to pozwalał algorytm.

- Mmmmm... Ryś... Jesteś... Wszystko... w... porządku?... - wybrzmiał jej głos.

Początkowo, gdy algorytm dostosowywał się do jej głosu, robił duże odstępy między każdym słowem. Używał wszystkich zgromadzonych w swojej bazie danych próbek głosu by imitować jej głos najlepiej, jak to możliwe. Może i zbędne, jeśli chodzi o efektywną komunikację, ale nie, jeśli chodzi o psychikę odwiedzającego. Po tylu dniach ciszy ten głos napełnił serce Ryszarda niesamowitym ciepłem.

- Jestem, mała - uśmiechnął się szeroko. - Jestem jak karaluch. Ciężko mnie zabić.

Dziewczyna uśmiechnęła się wyraźnie się odprężając.

- Nie... widzę cię.

- Dziwne. Włączyłem widok w obie strony.

- Nie... to ten... kask.

- A... - Ryszard złapał się ręką za kask - nie mogę go na razie zdjąć.

- Dlaczego? Jesteśmy w am...bulatorium - algorytm przycinał jeszcze trochę przy trudniejszych wyrazach - Tu musi być czyste powietrze.

- Wyjaśnię za chwilę - odparł - Cieszę się, że odzyskałaś przytomność, Gosiu. Bardzo się cieszę - uśmiechnął się, czego Małgorzata nie była w stanie dostrzec.

Z nowo nabytą energią otworzył walizkę i wyciągnął z niej duży kanister z przenośnym akumulatorem. Kliknął na przycisk na boku. Wyświetlacz pokazał 100% mocy. Zdjął metalową pokrywę z boku kapsuły. Nie była już Odkręcił ją parę dni temu więc teraz z łatwością dała się wysunąć. Wyjął jeden z ukrytych za nią dwóch kanistrów i zastąpił nowym. Mechanizm kapsuły zapewniał nieprzerwaną pracę na akumulatorach korzystając z jednego, a przełączając się na drugi, gdy pierwszy się wyładuje. Sapnął domykając pokrywę. Akumulatory były dość ciężkie. Włożył zużyty kanister do walizki i ponownie stanął nad kapsułą.

- Aku...mulator? - domyśliła się Gosia - Więc elektrownia nie działa?

- Niestety - przyznał Ryszard.

- Dlaczego?

- Nie pamiętasz? - zaniepokoił się.

Próbowała pokręcić głową, ale nie mogła się ruszyć. Domyślił się tego po grymasie jej twarzy.

- No to w skrócie: pamiętasz, jak się tu wprowadzaliśmy jakie największe ryzyko oszacowałaś spośród setek innych, które nas czekały?

- Bel... ze... bub? - wydukał algorytm.

- No właśnie. Belzebub. Szacowałaś, że ten mały, niewinny, niepozorny wulkanik niedługo wybuchnie - przytaknął - A, że wredna bestia z niego, to oprócz całej tej lawy i pyłu i tego wszystkiego wyrzucił jeszcze w powietrze trochę kamyków, diabeł jeden - silił się na dowcip. - Tym cię zaskoczył, co?

- Zaskoczył - przyznała. - Teraz już pamiętam.

Uśmiechnął się w odpowiedzi. Bał się, że doznała poważnego urazu głowy, ale najwyraźniej tylko trochę ją zaćmiło.

- Jeden walnął w tunel serwisowy elektrowni, ten z kablami, drugi bardzo blisko ciebie. Myślałem, że cię stracę - przysunął się do kapsuły głaszcząc ją z uczuciem.

- Jestem jak karaluch - powtórzyła jego słowa.

- Ha, ha! Cieszę się, że humor cię nie opuścił. - wyszczerzył do niej zęby. Musiała chociaż tyle przez hełm zobaczyć.

Uśmiechnęła się, ale szybko spoważniała.

- Natura jest wywrotna - przyznała. - Nie daje się objąć stu...procentowo pewnym modelem.

- Na to wygląda - przyznał Rysiek.

- Jak z fil...trem powietrza w bazie?

- Działa.

- A z agregatem?

- Z tym gorzej - powiedział jakby od niechcenia.

- Ale... - spoważniała - ile masz akumulatorów?

- Dziesięć.

- A ten, to który?

- Spałaś trzy dni w kapsule. Ten jest czwarty.

- Czyli z tym zostało siedem? - upewniała się.

- Tak.

- Jeden w filtrze powietrza?

- Tak.

- Trzy dni... nie naprawiłeś agregatu?

- Ba - Rysiek wzruszył ramionami. - To ty tu jesteś inżynierem. Ja tu tylko sprzątam.

- Aż tak uszkodzony?

- Zgodnie z instrukcją, brakuje paru części - wyjaśnił Rysiek - Ale spoko, znajdę - zapewnił od razu.

Nastała chwila niewygodnej ciszy. Nikt nie chciał zadać ani odpowiedzieć na kolejne pytanie.

- Jak bardzo jesteśmy w... złej sytuacji? - cenzura kapsuły zmieniła słowa Gosi.

- W skali od jeden do dziesięciu? - spytał podchwytliwie.

Nie dokończył. Nie musiał.

Przysiadł z ciężkim stęknięciem przy kapsule. Rozejrzał się po ambulatorium. Nie było tu za wiele rzeczy na widoku. Drobne rzeczy leżały pochowane w szufladach. Obok stała druga, pusta kapsuła medyczna a pod drzwiami wisiały dwa zapasowe kombinezony. Pomieszczenie było całkiem spore, a to dlatego, że kryło jeszcze wysuwany z podłogi stół operacyjny oraz masę pomocniczego sprzętu w ścianach.

Mimo wszystko, szczęśliwie, rzadko tu bywali. A jeśli już, to tylko po to, by nałożyć jakiś opatrunek czy wziąć prochy na głowę.

- Muszę lecieć, Gosiu - oznajmił bez emocji - Wrócę jutro. Albo wcześniej, jeśli uda mi się uruchomić agregat.

- Dobrze - nie zdołała zebrać się na nic więcej.

- Nie martw się. Załatwię to - próbował ją pocieszyć.

- Lepiej, żebyś to zrobił. Inaczej cię zatłukę.

- Ha, ha! Uwierzę, jak uniesiesz rękę - odgryzł się z uśmiechem.

- Jutro o tej samej porze?

- Tak. Jutro o tej samej porze - przytaknął i udał się ku drzwiom.

Nie widziała jego miny, gdy wychodził, ale podejrzewała, że nie była tak uśmiechnięta jak próbował nadrobić to swoim energicznym głosem. Została sama ze sobą. Tym razem przytomna. Sama ze swoimi myślami. Musiała na spokojnie przeanalizować całą sytuację. Wszystko, co można było zrobić.

 

6...

 

- Jestem! - żwawo zapowiedział się wchodząc do ambulatorium. - A, ale przecież nie słyszysz - skarcił sam siebie.

Gdy wychodził dzień wcześniej, zgasły za nim wszystkie światła i wyłączył się obraz w kapsule. Musiał ponownie poklikać, by go włączyć.

- Jestem! - powtórzył z niemniejszą werwą co za pierwszym razem, gdy na kapsule wyświetlił się obraz Gosi. - Tęskniłaś?

- Bardzo - przyznała Gosia.

- Wiesz, że kapsuła nie umie przekazać sarkazmu? - upewnił się.

Zaśmiał się, ale jego śmiech zamienił się w kaszel. Wklepał polecenia na konsoli by znów mogli na siebie spojrzeć.

Blizny na jej ciele były już znacznie mniej przerażające. Zajmowały na oko mniej niż połowę powierzchni skóry. Niepokoił go za to jej blady odcień.

- Jak wyglądam? - spytała widząc, że uważnie bada ją wzrokiem.

- Jak wyjęta z kostnicy, pocięta na plastry i posklejana naprędce w całość, a co?

- Pokaż.

Z zasady, kapsuła nie pozwala pacjentowi na rzeczy, które wpłynęłyby negatywnie na stan jego zdrowia fizycznego czy, w tym przypadku, psychicznego. Z wnętrza kapsuły nie można wydać niektórych rozkazów. Nie to, żeby Gosia nie umiała tego obejść. Ale chyba się wahała. Zdawało się, że zostawia tę decyzję Ryszardowi.

On spojrzał jej w oczy i ocenił, że nie ma się czego obawiać. Gosia była silna. Nic tak błahego jej nie załamie. Poklikał coś na konsoli. Wewnętrzna powłoka kapsuły zamieniła się w lustro.

- Źle... - kapsuła zamieniła faktyczny komentarz Gosi na łagodniejszy - Bardzo źle.

- Zabawnie to brzmi, gdy widzę po twoich ustach jak wyklinasz, a słyszę same komplementy na mój temat.

- Na co zamienia moje słowa kapsuła? - Gosia nie słyszała dźwięków dochodzących do Ryśka z głośnika.

- Mówisz właśnie, jak świetnie dziś wyglądam.

- Będę musiała poprawić ten al...gorytm - skomentowała.

- A co do ciebie - zmienił temat zabierając się za wymianę akumulatorów - to i tak jest nieźle. Gdy cię tu przywiozłem i włączyłem kapsułę muł był cały czerwony od twojej krwi - zaśmiał się znów i zakasłał.

Mułem przezywany był przez nich płyn znajdujący się w kapsule. Jego nazwa, to Molekularny Układ Leczniczy, w skrócie MUL. To złożony związek substancji stale regulowany i dopasowywany przez komputer tak, by zregenerować uszkodzone elementy organizmu a jednocześnie zapewnić wszystkie niezbędne składniki odżywcze. Jednak proces leczniczy, zwłaszcza na samym początku, gdy organizm dostosowuje się do jego działania, powoduje niepożądany efekt uboczny w postaci łaskotania. Takiego uporczywego, którego nie da się uniknąć, a które dotyka całe ciało. Stąd MUL szybko stał się Molekularnym Układem Łechtającym.

- Jak to wygląda? - spytała Gosia.

Ryszard zerknął na święcące na boku kapsuły liczby. Tym razem były one już tylko całkiem regularnie czerwone.

- Coraz lepiej. Masz już tylko siedem do czternastu dni.

- A akumulatorów masz pięć - zauważyła.

- Sześć! - poprawił.

- Nie liczę tego w filtrze powietrza. W dodatku jeden ci nie starczy. Niedługo będziesz musiał go zmienić. Czyli dla mnie masz pewnie ze cztery.

- Jak zawsze realistka. Ale tym razem się mylisz! - wydeklamował dumnie - Przestawiłem filtr na jedną czwartą mocy i włączyłem obieg tak by pracował tylko w warsztacie. Starczy na długo na jednym akumulatorze.

- Żartujesz? - spytała. Jej głos dochodzący z głośnika był nienaturalnie stonowany.

- Wcale nie - uśmiechnął się i stłumił kaszel.

Nastała chwila ciszy. Małgorzata wiedziała, że kapsuła nie jest w stanie przekazać emocji w jej głosie. Zachowała więc spokój.

- Pył wu...lka...niczny wypełni ci płuca. Ciężkie pier...wiastki osiądą w os...krzelach a węgiel zapcha oskrzeliki. Część z...wiotczeje, część obumrze. Płuca stracą swoją wydajność i się udusisz. A jeśli nie, trwale uszkodzisz o...rganizm.

- Nie przejmuj się - zbył ją machnięciem ręką - mam to przemyślane. Jak wszystko naprawimy wskoczę w kapsułę i zamuli mi płuca. Będzie po sprawie.

- A jak nie naprawimy?

- To już po problemie, nie? - odparł z rozbrajającą szczerością.

Nie mogła nie przyznać mu racji.

Znów nastała niewygodna cisza.

Gosia nie umiała mu pomóc. Wiedziała też, że kompresor do butli do kombinezonów bierze powietrze z otoczenia, więc powietrze w butli jest tak samo zanieczyszczone, jak to w obozie. Jedyne czyste powietrze było tu, w ambulatorium.

- Zdejmuj hełm - nakazała.

- Daj spokój.

- Chcę cię zobaczyć - naciskała.

- Słuchaj, kapsuła używa powietrza z ambulatorium dla ciebie. Nie mogę ci go zabrać.

- Od...wiedzasz mnie raptem na kilka minut. Nic się nie stanie. Chociaż chwilę po...oddychaj czystym powietrzem.

Nie miał na to odpowiedzi. Westchnął i posłusznie, choć z ociąganiem, zdjął hełm.

Ryszard miał krótkie, posiwiałe nieco włosy i równie niebieskie oczy co Gosia. Jego twarz oddawała zmęczenie. Miał lekko podkrążone oczy, ale za to uśmiechał się do niej najcieplej, jak potrafił. Ucieszyła się, że wreszcie mogła mu spojrzeć w twarz. W miarę wyraźnie, na ile pozwalał muł.

- Nie możesz się tak poświęcać dla mnie.

- Mogę - zaprzeczył. - Obiecywałem ci to na ślubie i nie zamierzam tej obietnicy zmienić. Nie opuszczę cię. Nie zostawię w potrzebie.

- Ale ja nie chcę przetrwać bez ciebie.

- Ale jakie tam beze mnie? - machnął ręką. - Czy ci nie mówiłem, jaki mam plan? Myślisz, że zostawiłbym cię na tym zadupiu świata samą?

Uśmiechnęła się. Czuła, że to trochę nie w porządku, że Rysiek może używać takich słów, a ona nie.

- Jesteś najpiękniejszym i najwspanialszym człowiekiem na świecie - zapewniła.

- O, znowu słyszę algorytm cenzury - zażartował.

Zaśmiał się głośno. Zatrzymał jeszcze na chwilę wzrok na jej twarzy po czym ponownie nałożył hełm.

- Musisz lecieć?

- Muszę. Ale wrócę.

- Jutro o tej samej porze?

- Jutro o tej samej porze.

 

5...

 

- Wyliczyłam - zaatakowała go Gośka, gdy tylko włączył kamery - że potrzebujemy wytrzymać do dwóch miesięcy.

- Na podstawie czego? - spytał zdezorientowany dobierając się do akumulatorów kapsuły.

- Na podstawie moich poprzednich obliczeń i tego, że nie wspomniałeś o innych zniszczeniach. Kable do elektrowni łatwo naprawić. Nie grozi nam nic poza aktywnością wulkanu, która powinna trwać najdłużej dwa tygodnie - kapsuła musiała się nieźle wysilić by za nią nadążyć.

- Powiedz mi, czy ty w ogóle śpisz?

- Śpię tyle, ile trzeba.

- A nie powinnaś korzystać z okazji i wyspać się trochę dłużej? Wiesz, tak na zapas?

- Nie da się wyspać na zapas - zbiła temat Gosia nieco zirytowana.

- Wulkan już przestał - Rysiek zrezygnował - tylko te czarne farfocle jeszcze spadają.

- To lepiej. Wystarczy miesiąc.

- Jak miesiąc? Przecież celowo jesteśmy w tej dolinie, gdzie nie ma żadnego przewiewu. To cholerstwo nigdy stąd nie wywieje.

- Ale za miesiąc my będziemy mogli wywiać go sami.

- Nie rozumiem - sapnął kończąc wymianę akumulatora - ale w sumie nie muszę. Mówiłaś, gdy tu przyjeżdżaliśmy, że będziesz na to przygotowana.

Usiadł, opierając się o kapsułę. Był zmęczony. Nawet bardzo. Ale Gosia dziś zdawała się potrzebować towarzystwa. Czuł, że powinien z nią dłużej zostać. Rozejrzał się wkoło.

- Ej, a pamiętasz, jak rozkładaliśmy to ambulatorium?

- Pewnie. To pierwszy budynek, który rozłożyliśmy. Powiedziałam ci, że musimy od niego zacząć, bo jak sobie przytniesz paluszka rozkładając inny to nie będę cię miała nawet gdzie opatrzyć.

- Ha, ha! Prawda! - przypomniał sobie Rysiek - Trochę za duże to ambulatorium, jak na takie cele, nie uważasz?

- Nie narzekaj. Takie mieliśmy dostepne prefabrykaty.

- Druga była elektrownia. Pamiętam, jak rozkładałem panele słoneczne.

- Wybrałam dolinę otwartą na południe, by jak najwięcej z nich wyciągnąć.

- Wybrałaś naprawdę wspaniałe miejsce.

- Od tego zależało nasze życie.

Dolina, którą zamieszkiwali, była mała, a jej mikroklimat sprawiał, że była niewrażliwa na szalejące ponad nią tornada, huragany i zamiecie śnieżne. Rosła tu trawa, a ziemia pozwalała na uprawę warzyw. Dawała im idealną szansę na przetrwanie. Pieszczotliwie nadali jej nazwę Spesuś, od łacińskiego słowa znaczącego "nadzieja".

Niestety, brak wiatru był w tym przypadku zgubny, bo sprawiał, że pył wulkaniczny nie miał się jak stąd wydostać. Ryszardowi pozostało wierzyć, że Gosia umiała rozwiązać ten problem.

Do doliny zajechali szeregiem kontenerów, z których w sposób półautomatyczny można było rozstawić obóz dla przynajmniej kilkuset osób. Dla tej dwójki zdecydowanie za duży, ale zapewniał im dzięki temu wiele części zapasowych. Jedynym mankamentem tej lokalizacji był ten nieszczęsny wulkan, którego Rysiek nazwał Belzebub, a którego aktywność i nadchodzący w perspektywie kilku lat wybuch przewidziała Gosia. Kilka lat minęło. Mieli dość czasu, by się na to zdarzenie przygotować.

Zawsze coś musi pójść nie tak.

- Zadziwia mnie, jak wiele potrafisz - przyznał Rysiek - zorganizowałaś cały ten sprzęt, znalazłaś to miejsce i wszystko uruchomiłaś. Mogłem tylko stać i podziwiać cię w akcji.

- Potrafię to, czego ty nie potrafisz. I na odwrót - wyjaśniła kapsuła bez emocji - inaczej nie wzięłabym cię ze sobą - dodała nad wyraz oschle.

- Jak zawsze praktyczna - przytaknął Rysiek.

Przymykał już ze zmęczenia oczy i choć nie chciał opuszczać Gosi myślał tylko o tym, jak poprowadzić rozmowę, by mógł się stąd ulotnić. Im dłużej tu siedział tym większa była szansa, że Gosia się zorientuje jak bardzo jest zmęczony.

- Sprawdziłem bazę danych części rezerwowych oraz zastępników – wydeklamował półautomatycznie. - Sprawdziłem też bazę zastępników awaryjnych.

- Tą, w której pod pozycją „klej” jest między innymi guma do żucia?

- Dokładnie tą – uśmiechnął się pod nosem.

- Nic nie ma?

- Nie ma. Muszę zapuścić się poza dolinę – podsumował.

Gosia nie odpowiedziała.

- Osiem godzin łazikiem stąd jest opustoszała baza wojskowa. Może tam coś znajdę - zasugerował - Spokojnie, Gosiu, obrócę w dwie strony zanim się obejrzysz. Dosłownie, ha, ha, bo jeszcze nie możesz ruszać głową - zaśmiał się cicho.

- Zdążysz się wyspać?

- Zdążę. W końcu doba ma dwadzieścia cztery godziny - parsknął pod nosem i odkasłał. Zebrał się z podłogi i stanął na nogi.

- Rysiu... Wiesz, że żartowałam. Nigdzie bym bez ciebie nie poszła.

- Wiem, słońce - przyznał - Ale było w tym żarcie pół prawdy. Pół, bo w połowie jestem bezużyteczny. Ewidentnie - westchnął sfrustrowany swoją niemocą.

- Nie mów tak.

- Przepraszam, to nie w moim stylu - przyznał.

- Spe... spes ultima moritur - kapsuła przycięła przełączając się między językami.

Nadzieja umiera ostatnia. Motto, za którym nazwali tą małą dolinę.

- No, a to z kolei nie w twoim - zaśmiał się pod nosem - Nadzieja to dla ciebie pierdoła, nie?

- Trochę - przyznała.

- Tak myślałem - uśmiechnął się - Lecę.

- Wrócisz jutro?

- Tak, o tej samej porze.

 

4...

 

Rysiek wbił do ambulatorium lekko zdyszany. Odstawił walizkę i krztusząc się zdjął hełm. Upewnił się, że kapsuła Gosi niczego nie wyświetla. Dopóki jej nie włączy mikrofony nie przekażą też dźwięku do wewnątrz, więc nie musiał się obawiać, że Gosia go dostrzeże. Uspokoił oddech i sięgnął po kapsułki z jednej z szuflad obok. Połknął dwie bez wahania i przepił wodą z butelki z szafki obok. Zamknął szafkę. Otrzeźwił się obijając sobie policzki dłońmi i podszedł do kapsuły. Uśmiechnął się nim włączył kamery.

- Wstawaj! Szkoda dnia! - zaintonował ochoczo.

- Już tak późno? Jeszcze pięć minut - podjęła Gosia.

Spojrzał na jej ciało. Nie było już na nim śladów blizn. Zobaczył, że obraca na bok głowę. Na jej skóra pojawił się dawny kolor. Wyglądała na zupełnie zdrową.

- Jest nowa prognoza! Pomarańczowe pięć do dziesięciu!

- Coraz lepiej - Gosia zebrała się na uśmiech.

- Wiesz, że gdy cię tu wkładałem kapsuła pokazywała tylko pytajniki?

- To nie był najlepszy znak.

- Oj, nie był. Ale już jest lepiej - odkasłał mocno - a ja mam dla ciebie jeszcze jedną wiadomość! Rzuciłem palenie! - oznajmił radośnie.

- Nie...bywałe.

- No, tak! Doszedłem do wniosku, że to czarne dziadostwo to jak rama szlug dziennie, więc sporo oszczędzę jak się na to przerzucę.

- Rysiek, przestań mówić - ocenzurowała kapsuła - Jak się czujesz?

- Spoko, jak widzisz.

- Widzę, że jesteś na... pod wpływem lekarstw - kapsuła zareagowała z opóźnieniem.

- Ach... nie no, to tylko wspomagacze - Rysiek odwrócił wzrok - Byłem w tej bazie - szybko zmienił temat. Mówił też szybciej niż do tej pory. - Jest tam masa sprzętu. Trochę z niego wziąłem. Kończy nam się paliwo w łaziku, ale zatankuję później. Trzeba będzie przerobić go na solary, jak mówiłaś. Ale to na potem. Ważne, że coś znalazłem. Coś użytecznego.

- Uda ci się naprawić agregat?

- Hmm? A, tak. Znaczy... chyba. Zobaczę. Dziś spróbuję. Dopiero co wróciłem - przyznał.

Przypomniał sobie tym samym po co tu przybył i zabrał się za wymianę akumulatora.

- Rysiek... załatwisz się w ten sposób.

- Nie martw się. Nie martw. Co innego mam robić?

- Nie zabić się, to przede wszystkim.

- Bez ciebie i tak nie mam życia.

- Rysiek, nie mów tak - nie widział jej twarzy, więc nie wiedział, czy to cenzura, czy jej własne słowa. - Jeśli masz mnie ratować swoim kosztem, to ja też tego nie chcę. Nie chcę stąd wyjść i nie mieć ciebie.

- Bez obaw. Bez obaw, mała. Znam siebie. Uratuję nas oboje. Zobaczysz. Będzie dobrze.

- Rysiek...

- Nic się nie martw - powtarzał domykając klapę. Wymiany dokonał w rekordowym tempie - Jeszcze trochę. Wytrzymasz?

- Ja nic nie robię, tylko leżę - kapsuła nie zdołała oddać jej poczucia bezsilności.

- To dobrze. Tak wiele już zrobiłaś. Nie było by nas tutaj bez ciebie. Nic by już z nas nie było. Nie mielibyśmy niczego. Dlatego pozwól mnie teraz działać.

- Co zrobisz?

- No, po pierwsze, agregat. A później ten pieprzony filtr, co się na mnie złości - zakasłał ostro.

- Przestał działać?

- Co? Nie... działa. Działa całkiem nieźle. Aż za dobrze, serio, więc go trochę przykręciłem.

- Rysiek. Do ja sny... do... - Gosia próbowała oszukać kapsułę.

Ryszard energicznie położył dłonie na kopule i zbliżył się do oka kamery. Widział zmartwienie na twarzy Gosi. Wydawało się, jakby chciała płakać, ale nawet gdyby chciała, jej łzy zmieszałyby się z mułem.

- Gosiu, jesteś miłością mojego życia. Zrobię dla ciebie wszystko - przyznał. - Nic mi nie będzie, nie obawiaj się. Obiecywałem, że nie zostawię cię tu samej. Po prostu... muszę się teraz postarać. Jeszcze bardziej niż kiedykolwiek w życiu. A teraz nic już nie mów i daj mi wrócić do pracy. Wiesz, kiedy się zobaczymy?

- Jutro o tej samej porze?

- Jutro. Albo wcześniej. Zobaczymy się, to zobaczymy - uśmiechnął się szeroko i nałożył hełm na głowę. Pomachał jej wychodząc pospiesznie.

 

3...

2...

 

Kilka kliknięć ponownie włączyło kamery. Rysiek powitał Gosię ciepłym, choć zmęczonym uśmiechem.

- Dobrze cię znów widzieć.

- Ciebie również - odwzajemniła uśmiech.

- Wyglądasz rewelacyjnie.

- Ty również - uśmiechnęła się znowu.

- No, to, skoro już wymieniliśmy uprzejmości..., kiedy zamierzasz stąd wyleźć? - spytał bezceremonialnie.

- A jak jest napisane?

Przechylił głowę w kierunku wyświetlacza. Napis na nim był już w żółtym kolorze.

- Jeden do trzech.

- Czyli niedługo.

Zamknął oczy. Przytaknął dwa razy.

Zamilkł. Ani on ani Gosia nie odważyli się zabrać głosu.

- Rysiek? - przemogła się Gosia - minęły dwa dni, prawda?

- Tak

- A kapsuła wciąż działa?

- Działa - przyznał Rysiek i przykucnął przy kapsule zabierając się za wymianę akumulatora - Byłem tu wczoraj..., ale... nie miałem czasu. Wybacz.

- Rysiek...

Dzień w dzień przychodzi do niej, walczy z całych sił, by ją uratować a ona przez tą cholerną kapsułę nie może nawet przekląć by przekazać mu co czuje. Nie może nawet spojrzeć mu w twarz w tej konkretnej chwili, gdy słyszy, jak głos mu się łamie.

Rysiek wsadził akumulator i zaniósł się kaszlem. Minęła chwila, nim przestał.

- Rysiek... - próbowała raz jeszcze Gosia.

- Nie mam pomysłu, Gosiu. Skarbie mój najdroższy, nie wiem co robić - oznajmił spokojnym, porażająco smutnym głosem. - To ostatni akumulator, który mogę ci dać. Agregat wciąż leży. Nie mam czym podładować nowych akumulatorów.

- Chodź, wrócimy razem. Może ja coś poradzę.

- Jeden do trzech, Gosiu. Czy kapsuła kiedykolwiek się myli?

Nie odpowiedziała. Wiedziała, że kapsuła była niezawodna. Nie wskazywała czasu do pełnego ozdrowienia, a jedynie czas, po którym życie pacjenta przestanie być zagrożone.

- Przecież nawet nie możesz ruszyć ręką - ciągnął Rysiu - nic nie zrobisz.

Gosia zacisnęła lekko palce w pięść. Spróbowała unieść dłoń.

Udało się. Z wysiłkiem, ale się udało. Podniosła powoli rękę. Puknęła palcem dwa razy w wieko kapsuły wyświetlające obraz z ambulatorium.

Rysiek wstał by na nią spojrzeć. Przystawiła dłoń do kapsuły. Położył swoją dłoń na jej.

Nie ważne, co Gosia mówiła na powitanie, Rysiek wyglądał strasznie. Zdawał się posiwieć i postarzeć co najmniej o parę lat, odkąd widziała go przed wybuchem wulkanu. Wory pod jego oczami były czarne i głębokie robiąc wrażenie, jakby jego oczodoły były znacznie szersze niż w rzeczywistości. Jego oczy drżały ze zmęczenia, nie mógł skupić ich w jednym miejscu. Na twarzy miał nieokiełznany od tygodni zarost. Nie mógł wytrzymać chwili bez lekkiego odchrząknięcia ukrywającego kaszel.

Robił naprawdę wszystko co w jego mocy, by ją uratować.

A ona... ona była taka bezsilna. Patrząc w jego zamęczoną twarz nie umiała się nawet odezwać.

- Już prawie zapalił - Rysiek przerwał ciszę darząc ją ciepłym uśmiechem - Przefiltrowałem olej raz jeszcze. Wlałem świeże paliwo. Wyczyściłem każdy element. Od tygodnia agregat leży pod szczelnym namiotem by to czarne ścierwo się do niego nie dostało. Zakręcił parę razy. Zadymił. Już prawie... już prawie...

- Rysiu. Wierzę w ciebie. Zawsze wierzyłam - przyznała Gosia.

- Wytrzymaj jeszcze chwilę - poprosił.

- Do jutra?

- Do jutra. O tej samej porze.

 

1...

 

Drzwi ambulatorium otworzyły się raz jeszcze. Ryszard przeszedł przez nie pewnym krokiem i pospiesznie włączył kamery kapsuły. Uraczył Gosię uśmiechem. Odwzajemniła go dość niepewnie. Bardziej niż uśmiech, na jej twarz wstąpiło zaskoczenie.

Rysiek wyglądał zupełnie inaczej niż ledwo dzień wcześniej. Był ogolony, miał lekko wyrównane włosy. Zmęczenie na jego twarzy zdawało się lżejsze, być może przez rumieńce na jego policzkach. Uśmiechał się do niej szeroko szczerząc zęby.

- Witaj, piękności! - przywitał ją ciepło.

- Witaj. Wszystko w porządku? Udało się?

- Prawie. Ale jest dobrze, nie martw się - pospieszył zapewnić. - Znalazłem jeszcze jedną wadliwą część i miałem dla niej zamiennik. Już ją wymieniłem - oznajmił ostrożnie kładąc walizkę na kopule. Wskazał na nią z uśmiechem - No i mam dla ciebie jeszcze jeden akumulator.

- Skąd?

- Znalazłem go przeszukując magazyn - Rysiek wzruszył ramionami. - Okazało się, że było ich jedenaście - podsumował i zniknął jej z oczu biorąc się za wymianę akumulatora.

Gosia nie wiedziała co o tym myśleć. Czuła się lekko skołowana.

- Jest dobrze - zapewnił Rysiek - zrobiłem już próbę. Dziś agregat wystartuje. Zdążę podrzucić nowy akumulator nim ten się skończy.

Spojrzał na wyświetlacz, na którym trwał żółty napis - jeden do trzech.

- Za trzy dni wyjdziesz i naprawisz elektrownię. Spokojnie, bez pośpiechu. Paliwa nam nie braknie. Jeszcze zanim przyjdziesz naładuję akumulator w filtrze powietrza i wyczyszczę bazę z popiołu pokój po pokoju, żebyś mogła oddychać czystym powietrzem. Będzie ci potrzebne, żebyś doszła w pełni do siebie. Wszystko wróci do normy.

- Bardzo się cieszę, skarbie - Gosia przywitała go uśmiechem, gdy powstał po wymianie akumulatora.

- Dziękuję, że we mnie wierzyłaś - uśmiechnął się najcieplej, jak umiał.

Ucałował kapsułę.

- Muszę lecieć - oznajmił spokojnie. - Jeszcze dużo roboty przede mną nim wrócisz do obozu. Muszę go dla ciebie przygotować.

- Ale widzimy się jutro?

- Tak. Wrócę wymienić akumulator - przytaknął. - Ale, gdybyś przypadkiem wyszła wcześniej, to pamiętaj, że w szafie przy drzwiach są dwa kombinezony. Widzę, że szacunkowy czas leczenia się nie zmienił, więc może się zmienić lada chwila. Może nawet na zero.

- Może - przyznała - Jeśli tak, to przyjdę do ciebie wcześniej.

- Ale jeśli nie, to widzimy się jutro o tej samej porze.

- Nie mogę się doczekać, gdy znów będę cię mogła uścisnąć.

- Ja też.

- Kocham cię najmocniej na świecie.

- Ja ciebie bardziej.

Wymienili te proste słowa, które wymieniali niejednokrotnie. Dla wielu, nic nieznaczące banały. Dla nich, najważniejsze słowa, jakie trzymały ich przy życiu. Dla niczego innego nie było warto żyć dalej.

Pomachał jej na pożegnanie i opuścił ambulatorium z uśmiechem.

Z takim, z jakim chciał, żeby go zapamiętała.

 

0.

 

- Co robić? Co robić? - powtarzał w ciemności głośnik kapsuły głosem Gosi. - Czy mam mu wierzyć? Czy mogę mu wierzyć? Przecież to niedorzeczne. - przyznała samej sobie. - Zagrał tę rolę perfekcyjnie. Do ostatniego uśmiechu. Do ostatniego całusa. Co robić? Co mam robić? - pytała bezskutecznie.

Czy wybrać złudną nadzieję? Przecież to nie film ze szczęśliwym zakończeniem, w którym w ostatniej chwili wszyscy zostaną uratowani. Nie przyjdzie pomoc. Nie wierzę, że Ryś znalazł brakujące części. Że je wymienił. Pieron jeden, nawet jeśli mu się udało, przecież on nic nie umie naprawić! Prędzej wysadzi w powietrze cały kompleks! Więc dlaczego tak bardzo chcę mu uwierzyć?

Chcę, bo ludzie z natury łapią się złudnej nadziei jak brzytwy. Bo przecież może mówi prawdę? Bo co innego mi pozostało niż czekać na jego powrót? Bo może wszystko będzie w porządku?

Za stara jestem na to, by w to wierzyć.

Co robić?

Co robić?

Gosia godzinami biła się z myślami powtarzając co chwilę to pytanie.

Nagle, usłyszała tuż obok siebie kojący dźwięk. Spojrzała na wyświetlacz wewnątrz kapsuły.

- Zero do dwóch - odczytała przyjemnie zielone cyfry - Zero... do dwóch... Zero... Zero... - powtarzała tę cyfrę jak mantrę.

Spes ultima moritur.

Ruszyła dłonią w kierunku klawiatury. Opór mułu zdawał się być tak silny, że sam ten ruch zajął jej parę sekund. W rzeczywistości była po prostu bardzo osłabiona. Wcisnęła trzy przyciski na klawiaturze. Zamigało czerwone światło i rozległ się ostrzegawczy dźwięk. Te same przyjemnie zielone cyfry, zero i dwa, migały teraz na czerwono sygnalizując niebezpieczeństwo.

Tak, wiem - pomyślała Gosia - To nie tylko zero, a od zera do dwóch. Ale zawsze może być przecież zero, nie?

Wcisnęła kolejny przycisk. Muł zaczął pospiesznie odpływać. Zakrztusiła się kilka razy wypluwając jego resztki ze swoich płuc. Przekrzywiła głowę i odkasłała. Kopuła uniosła się zachęcając, by ją opuściła.

Spróbowała unieść rękę. Była ciężka, jakby grawitacja była ze trzy razy większa niż do tej pory. W mule przynajmniej zdołała nią poruszyć a teraz nie chciała się nawet podnieść.

Jeszcze chwila. Spróbuję raz jeszcze - pomyślała.

- Mmmmm - wymamrotała z wysiłkiem kładąc dłoń na brzuchu. - Jest - oznajmiła światu swoje zwycięstwo.

Jej własny głos zdawał jej się trochę obcy. Dawno go w sumie nie słyszała.

Jeszcze chwila - pomyślała. - Zaraz moje ciało przypomni sobie, że umie się ruszać i chodzić.

Nadzieja, Rysiu... mój drogi, najdroższy, najukochańszy Rysiu... Ten sparciały, smutny, żałosny, gówno warty koncept istnieje chyba tylko po to, żeby mnie torturować. Jestem tego pewna - westchnęła.

Ale ciebie nigdy nie opuściła. Ty trzymasz się jej do samego końca. Więc teraz, lepiej, żebyś był na mnie gotów. Lepiej, żebyś się jeszcze nie poddał.

Stękając, przekręciła się na bok. Podniosła dłoń przed oczy, które powoli nabrały ostrości widzenia w powietrzu. Ścisnęła dłoń w pięść. Spojrzała na wiszące na ścianie kombinezony. Też mam jakąś tam swoją Nadzieję - pomyślała powoli wygrzebując się z kapsuły.

Podeszła do szafy, założyła jeden z kombinezonów i powoli doczłapała się w nim do drzwi.

Pójdę do bazy, odnajdę cię, uruchomię agregat, naładuję akumulatory i wsadzę cię do kapsuły. Teraz to ja, dzień w dzień, będę wymieniać ci akumulatory. Poczekam przy tobie, aż wyzdrowiejesz. Wtedy razem naprawimy elektrownię - przedstawiła w myślach swój plan Ryśkowi.

Otworzyła drzwi i wyszła z ambulatorium do pomieszczenia przechodniego a z niego zaraz na zewnątrz. Zamarła. Cała dolina pokryta była czernią a powietrze wypełniał wolno opadający pył. Słońce z trudem przebijało się przez tą gęstą mgłę. Nad głową nie widziała nic prócz czerni. Jej kombinezon w ciągu sekund pokryła delikatna warstwa sadzy. Spodziewała się tego widoku, ale rzeczywistość jak zawsze przerosła jej wyobraźnię. Dostrzegła, choć z trudem, tlące się w oddali światło. Dochodziło najpewniej z warsztatu.

Agregat, akumulatory, później ty, później elektrownia, a później oczyszczę Spesusia z pyłu - potwierdziła swój plan. Wszystko wróci do normy. Zobaczysz, choćby nie wiem jak niewyobrażalnie ten plan teraz wyglądał, już za chwilę będzie wyglądał inaczej.

Już za chwilę. Jeszcze parę kroków.

Najważniejsze, że znów będziemy razem.

Nic więcej już się nie liczy.

---

Dla tych, którzy wciąż się nie poddają

Wytrwajcie

Póki żyjecie, żyje też nadzieja

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Witamy w Bitwie i życzymy dobrej zabawy!

    Literkowa
  • Zapraszamy do głosowania na Forum:
    https://www.opowi.pl/forum/literkowa-bitwa-na-proze-glosowanie-w935/
    Czytają i pozostawiamy komentarze! Naradzamy według zasady: 3 - 2 - 1 plus uzasadnienie; dlaczego?
    Głosowanie potrwa do 25 stycznia /wtorek/ godz. 23:59
    Literkowa pozdrawia i życzy przyjemnej lektury.
  • Molekularnym Układem Łechtającym - świetna nazwa. Mam nadzieje, że Rysiek i Gosia żyją sobie szczęśliwie w swojej idealnej przestrzeni :)
  • Mam nadzieję, że tak.
  • Dekaos Dondi 21.01.2022
    Fanagann Hartelion↔Taki inny tekst. Specyficzny dialog, w specyficznym kontekście, także z racji miejsca.
    Mogłem sobie wyobrazić, bieg zdarzeń i zachowań, choć nie wszystko dopowiedziane do końca.
    Czasami tak lepiej. Takie też zakończenie.
    Jeno mi nieco zawadzało, powtarzane słowo: kapsuła.
    Chociaż z drugiej strony, to kluczowy element tekstu:))
    Pozdrawiam:)↔%
  • Dzięki za uwagi. Tekst na pewno wymaga przeredagowania. I tak ledwo zmieściłem się w terminie (ówczesnym). Później na spokojnie poprawię.
  • DiPoint Ragoon 25.01.2022
    Fantastycznie zawiesiłeś w przestrzeni nadzieję, że jakoś oboje to przetrwają. Pozostawiłeś mnie, czytelnikowi, niezły orzech do zgryzienia.
    Albo jestem niby dobrą duszą i zdecyduję, że oboje nie przeżyli (Gosia dociera do Ryśka, widzi, co się stało i nie potrafi tego zaakceptować, kona)
    Mogę też być potworem i skończyć tę historię dając im szansę wyjścia z tej sytuacji za cenę cierpienia i fizycznego, i psychicznego, którym być może nie chcieli płacić (Gosia dociera do Ryśka, udaje mu się go odratować na tyle, żeby jej pomógł dokonać niezbędnych napraw, uda im się to, ale teraz to Ryśka na jakiś czas pochłonąć musi MUŁ, całość w końcu rozegra się po ich myśli i jakoś przyzwyczają się do kolejnej "nowej normalności").
    Mogę też być po prostu zły i uderzyć sadzą w Gosię nie dając jej szans na dotarcie do światła w garażu.
    Żadnego z wymyślonych przeze mnie zakończeń nie nazwę dobrym, dlatego uważam to opowiadanie za dobre.

    Dziękuję, że mogłem je przeczytać.
  • Dzięki. Coś w nas jest, że jednak te mroczniejszcze scenariusze łatwiej przychodzą nam do głowy niż te szczęśliwsze. Jakby siedział nam w głowie taki mały, przygnębiony chochlik przełączając co chwila dźwigienki z pozycji "optymista" na tę drugą.

    To dobry powód by zakończyć opowiadanie właśnie w ten sposób - nie sprawdzając stanu żadnej dźwigienki.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania