Poprzednie częściListy zmarnowanego poety - Prolog

Listy zmarnowanego poety - List drugi

Droga Margot,

Tak długo nie trzymałem w dłoniach Twojej papeterii, że niemal zapomniałem jak ohydnie słodki ma zapach. Musiałaś skropić ją całym falkonem Daisy, którą dostałaś ode mnie na którąś ze wspólnych gwiazdek. Psikałaś się nimi na potęgę, aż w końcu przestałem je wyczuwać w powietrzu. Dzisiaj jednak znowu czuję ich zapach.

Nie chciałem pisać. W zasadzie, nawet nie zamierzałem wyciągać dłoni po ten różowy papier schowany głęboko w stercie innych niepotrzebnych bzdur. Ale wychodząc rano z domu, schodząc po skrzypiących schodach i skręcając w ulicę pełną opustoszałych już klubów, coś sobie przypomniałem. I musiałem do Ciebie napisać. Ten kolejny raz.

Mono już dawno nie ma, a na jego miejscu powstawało i upadało już chyba z dziesięć innych spelun. Jednak wciąż wisi tam ten dziwny neon jarzący się różowym światłem. Dokładnie ten sam, pod którym po raz pierwszy Cię dotknąłem. Dzisiaj, stojąc obok niego, postanowiłem ponownie wszystko sobie przypomnieć.

Pamiętasz jak odpisałaś mi lakonicznie na wiadomość, którą sklecałem przez godzinę? Usuwałem i ponownie wklepywałem kolejne słowa, debatując w myślach nad najlepiej brzmiącymi zdaniami – chciałem Ci zaimponować, od razu rozłożyć na łopatki swoją elokwencją i kindersztubą. Bałem się, że wyjdę na nachalnego palanta albo, że pomylisz mnie z jakimś innym adoratorem, których zapewne wtedy miałaś na pęczki. A kiedy udało mi się wreszcie wysłać do Ciebie SMS, zrobiłaś ze mnie głupka. Pierwszy raz z tych wielu, które dopiero miały nastąpić w przyszłości.

Gnałem do Mono jak uskrzydlony, wystrojony w najlepszą koszulę i oblany od stóp do głowy drogą wodą kolońską. Boże, niczego tak wtedy nie pragnąłem, jak zrobić dobre pierwsze wrażenie. Nie miałem pojęcia, że za moment zwalisz mnie z nóg swoim powalającym tańcem i wyglądem istnego anioła. Bo wierzyłem, że takim aniołem właśnie byłaś.

Niemal widzę teraz przed oczami Twoją postać seksownie kręcącą biodrami na środku parkietu obładowanego pijanymi ludźmi. Zdawałaś się nie zwracać na nich uwagi, a jedynie podążać za taktem głośnej, rytmicznej muzyki. Twoje długie ręce szybowały w górze niczym zdane na los nieistniejącego wiatru. Miałaś na sobie obcisłą, granatową sukienkę z dekoltem prawie tak głębokim, że mógłbym zobaczyć każde zaokrąglenie niewielkich, ale apetycznych piersi. A mimo to daleko Ci było do wulgarności – wciąż przecież miałaś w sobie tę delikatność, ten dziewczęcy wdzięk, który sprowadził mnie na manowce. Nigdy się do tego nie przyznałem, ale stałem tak i patrzyłem na Ciebie przez wieczność – po prostu przyglądałem się Twojemu zachowaniu i marzyłem, że kiedyś, w przyszłości dane mi będzie oglądać taki obraz codziennie. Serce biło mi wtedy tak, jak nigdy wcześniej. Myślałem, że zemdleję z natłoku emocji.

Ale Ty mi nie pozwoliłaś, pamiętasz? Znowu pierwsza wykonałaś ruch – zauważyłaś mnie w tym gąszczu o wiele przystojniejszych mężczyzn i uśmiechnęłaś się tak promiennie, że momentalnie poczułem się jak najlepszy mężczyzna na świecie. Przestałem obawiać się czegokolwiek. Byłem panem życia, herosem, władcą przestworzy. Na tą jedną, krótką chwilę byłem wszystkim. A kiedy wreszcie do mnie podeszłaś i mogłem ujrzeć jak olśniewająco piękna jest Twoja twarz, utonąłem na zawsze. Chciałem tylko wpatrywać się w te zielone, zlęknione oczy, pożerać wzrokiem blade poliki, obserwować ruch różowych ust. Poszedłbym na koniec świata, jeśli tego byś właśnie sobie zażyczyła. Zrobiłbym wszystko…

Pisząc o tym wszystkim… Zacierają mi się granice przeszłości i teraźniejszości. Tak bardzo chciałbym powrócić do tamtych chwil, że już nie wiem co jest wspomnieniem, a co jedynie pobożnym życzeniem. Czy naprawdę wtedy dotknęłaś mojego ucha swoimi chłodnymi wargami, gdy tak słodko prosiłaś abyśmy wyszli na zewnątrz? Czy Twój głos rzeczywiście był taki łagodny i kojący? Czy… Czy mnie kochałaś?

Jednego jestem pewien – staliśmy pod tym neonem, paląc różowe papierosy i obserwując całujących się nieopodal spontanicznych kochanków. Byłaś zaintrygowana ich zachłannością. A potem powiedziałaś, żebym Cię dotknął – nie tak łapczywie jak wszyscy inni, nie jak prawdziwy samiec alfa, nie jak natarczywy koleś z Mono, ale jak… ja sam. Wtedy tego nie rozumiałem, ale dziś już wiem, o co Ci chodziło – nie miałem dotykać Twojego ciała, miałem dotknąć Twoją duszę. Czy mi się udało, Margot?

Moja dłoń tylko musnęła Twoje ramię. Niemal od razu pojawiła się tam gęsia skórka. Od tego dotyku zapłonęła mi skóra. Moje palce przeszły dreszcze. Zupełnie jakbym dotykał bram samego piekła. Roześmiałaś się wtedy panicznie – próbowałaś coś ukryć, odwrócić moją uwagę od jakiejś ważnej wskazówki. Wskazówki, która miała mnie ostrzec. Bo przecież byłaś piekłem, prawda?

Przed chwilą wypaliłem, o ironio, ostatniego różowego papierosa. Chyba nigdy więcej nie odważę się na ich zakup. Za wiele wspomnień wiąże się z ich kolorem. Kochałaś wszystko, co słodkie. Szkoda, że sama smakowałaś jedynie goryczą. Nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek napiszę. Cokolwiek. Do Ciebie. Do kogokolwiek.

Czy już ktoś inny czuje na języku Twój gorzki smak? Nie odpowiadaj. Nie chcę wiedzieć.

Z wyrazem bólu,

Twój Charles

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Iskierka 05.10.2016
    W sumie szkoda mi tego faceta. Bo wiem, że napisze.

    Jest kilka błędów interpunkcyjnych (głównie z "jak"). I do czegoś jeszcze miałam się przyczepić, ale nie pamiętam, więc lecę dalej.
  • Ruthie 05.10.2016
    Dziękuję Ci za wszystkie komentarze. Z tym "jak" mam ewidentnie problem, ale dzięki Twoim wyjaśnieniom już troch rozumiem gdzie te przecinki powinny być. Będę starała się wcielić Twoje spostrzeżenia w życie. Jeszcze raz dziękuję!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania