Łowca Dusz - Opowiadanie drugie - "Czwarta Reguła" część szósta

Burza, podobnie jak pogrom poniżej, nadeszła niespodziewanie, dużymi krokami. Nim Namir zdążył dostrzec pierwszy błysk i grzmot, świat już rozmył się w deszczu, spłynął w rynsztoki krwią i strugami wody.

- Myślisz, że niebo się wstydzi? - Sylvie zerknęła niespokojnie w posiniaczone burzą nieboskłon. Ciężkie fale chmur przelewały się w górze niczym ocean widziany od spodu. Gryfterka przeskoczyła pomiędzy dwoma dachami z drobną pomocy łowcy i spojrzała na niego pytająco.

Do północnego wejścia na plac dzieliło ich jeszcze zaledwie parę domów – droga okazała się nieco dłuższa niż Zmorniczy zakładał. Stracił już z oczu Daniela i Efrię, Lagos zniknął w momencie, kiedy deszcz zasiąpił widok na dziedzińce i boczne uliczki.

Grzmoty bezskutecznie próbowały zagłuszyć krzyki walczących i umierających elfów, ludzi i krasnoludów, wyciąganych na ulicę dzieci, gwałconych nad zwłokami mężów kobiet. Walki rozprzestrzeniały się szybko. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim dało się słyszeć rytmiczny grzechot zbrój straży miejskiej, która barykadowała prowizorycznie ulice i starała się powstrzymać – zarówno tych, którzy chcieli walczyć jak i tych, którzy próbowali uciec.

- Nie wiem – odpowiedział szczerze, uciekając wzrokiem, przymykając oczy. Miał wrażenie, że po kroplach deszczu biegnie do niego mlask wyrywanego cepem mięsa, syk ustępujących pod ostrzem skóry i mięśni, suchy trzask łamanych kości i pękających chrząstek.

Śmierć szeptała w powietrzu, a on był jedynym, który rozumiał jej słowa.

Ryś otworzył oczy i warknął gardłowo z wnętrza, szykując się na bitkę.

Otrząsnął się i ruszył za Sylvie, która najwyraźniej stwierdziła, że łowca próbuje sobie wyobrazić walkę. Zanotował sobie w pamięci, by wypytać ją o Koena.

- Jakieś rady zanim zejdziemy na dół? - zapytała, kiedy do niej dotruchtał. Przed nimi zostały zaledwie dwa dachy.

- Nie paruj ciosów – rzekł profesjonalista, zerkając na jej czakram. Bawiła się nim, sprawiając, że broń wirowała dookoła palca. Namir zdawał sobie sprawę, że próbuje tym ukoić nerwy, zatrzymał jednak tę uwagę dla siebie. - Uskakuj nie dalej niż pół kroku. Jest zbyt ślisko na długie odskoki. Jeśli trafi ci się cięższy zawodnik, odczekaj, aż uderzy pierwszy, daj mu czas, by sam wytrącił się z równowagi. Raczej nie trafimy na doświadczonych zawodników.

Skinęła głową w milczeniu. Dojrzała coś wyłaniającego się spomiędzy chmur i zamarła na moment w zaskoczeniu, rozchylając lekko usta.

Namir starał się zapamiętać jak krople deszczu spływały po jej wargach. Zdawał sobie sprawę, że powinien ją wysłać z Efrią i Danielem, że sam mógłby pokryć północną dzielnicę do czasu, aż przybędą oddziały reakcyjne straży miejskiej.

Ale nie ufał ani Efrii ani Danielowi na tyle, by powierzyć im bezpieczeństwo Sylvie. Przez chwilę czuł wyrzut do samego siebie, że tak szybko popadł w słabość względem gryfterki – lecz koniec końców chciał ją żywą. Choćby po to, by mogła mu odmówić.

Nawet lata na szlaku nie sprawiły, że wyzbył się swojej głównej wady.

Przywiązywał się do ludzi, którzy mogliby być jego przyjaciółmi.

Kiedy spojrzał w kierunku, gdzie patrzyła Sylvie, zapomniał o czym myślał.

Gigantyczny kształt piął się pomiędzy chmurami niby wycelowany oskarżycielsko w niebo palec upadłego boga. Nawet z tej odległości Namir widział monumentalne schody wijące się dookoła podniebnej budowli niczym wąż.

Wieża, Która Ściąga Burze.

Słynna Vezha, ostatni strażnik galviety.

Spojrzeli po sobie, niemalże przygnieceni ciężarem wydobywającej się z otchłani burzowego morza budowli, prawie tak samo mrocznej, jak niebo za nią. Łowca poczuł na sobie spojrzenie rozbłyskujące zarzewiem piorunów, spojrzenie, które grzmiało w kościach i rozrywało duszę echem.

Bóg tego miasta zjawił się, by zstąpić na pole bitwy na dywanie z błyskawic.

Namir z trudem przeniósł wzrok na Sylvie. Ich oczy spotkały się w milczącym przerażeniu.

- Ruszajmy – szepnął Zmorniczy, niepewny, czy go usłyszała.

Umysł skupił się tylko na jednym.

Walczyć.

 

Przyklęknął przy krawędzi dachu, obserwując walkę zaledwie kilka metrów poniżej. Krasnoludy w tej części zostały zepchnięte do domów, lecz uliczkami biegły już kolejne, niektóre jeszcze w piżamach, jedynie z kilofami, czasem łopatami, rzadko z czymś, co można było nazwać bronią. Ludzie nie mieli tutaj konkurencji, Namir w tłumie ujrzał elfa – ci jednak wydawali się po prostu trzecią stroną w konflikcie, atakowani przez wszystkich.

Łowca czuł ogień w trzewiach, ciepło rozchodziło się po ciele falami, dodając mu sił. Odkąd przyjechał do Vezhy nie mógł uspokoić nerwów, ciągle oglądając się przez ramię, ciągle gotowy do walki. Nie potrafił poczuć się bezpieczny na bazaltowych ulicach Vezhy.

Teraz, kiedy walka w końcu do niego przyszła, poczuł się jakby wrócił do domu. Niepewność odeszła wśród szczęku stali zaledwie parę metrów od niego.

Był tylko spokój. Tylko ryś gotowy do skoku. Tylko oddech zamierający w uderzeniach serca. Ból w miejscu, gdzie miecz Pryme'a przeszył bark swoim mieczem – drobne przypomnienie, by nie bronić tą stroną ciała.

Nie mógł powstrzymać drapieżnego uśmiechu, kiedy dobył miecza.

Był w domu. Był tylko spokój.

 

Sylvie drżała.

Widziała już Koena w walce. Metodyczny, skuteczny, bezbłędny. Raz widziała go w postaci gigantycznego miodożera, kiedy turoń napadł na nich pod Jellemon, jeszcze jak podróżowali razem. Ujrzała już potencjał tkwiący w łowcach dusz – połączenie taktycznego geniuszu z mistrzowskim fechtunkiem.

Lecz Koen zawsze był człowiekiem, nawet kiedy zabijał.

Namir z Nordmaru przypominał bardziej drapieżnika wypuszczonego na żer po długoletniej głodówce. Nie wiedziała, czy to wyobraźnia, czy też gra świateł, lecz miała wrażenie, że jego twarz się zmieniła w zaledwie ułamku sekundy, kiedy się uśmiechnął. Rysy stały się ostre niczym brzytwy, stalowoniebieskie oczy nabrały intensywnego odcienia.

Zacisnęła dłoń nerwowo na czakramie, kiedy odwrócił się w jej stronę. Nie była pewna, czy się na nią rzuci, choć wydawał się opanowany jak nigdy wcześniej.

W niczym nie przypominał człowieka, którego spotkała na ulicy. W niczym nie był Namirem z Nordmaru z gabinetu pana J.

W tej chwili był łowcą dusz.

- Ludzi – wychrypiał.

Nie dał jej odpowiedzieć.

Zeskoczył.

 

Nie potrzebował sobie wyobrażać walki – odnajdywał swój własny porządek w ogarniającym świat chaosie.

Pierwszym był młody chłopak, pewnie przybiegł na jatkę razem z ojcem. Zmorniczy jednym ruchem rozbił jego gardę, ruchem nadgarstka zmienił kierunek miecza, sztych przebił gardło gówniarza.

Ciąć tylko miękkie. Nie stracić płynności.

Ulice spływały deszczem i krwią. Wykorzystał śliską nawierzchnię, zanurkował na kolanie, wykorzystał siłę tarcia, ciął mieczem od dołu, raz, przez brzuch. Mężczyzna, być może ojciec zabitego sekundy temu młodzika, upuścił drewnianą tarczę, Namir porwał ją bez namysłu.

Ktoś krzyknął, ktoś rzucił się z lewej strony, łowca sparował uderzenie tarczą, wykorzystał lukę pod nią, pchnął, palce zadrżały, kiedy ostrze przebiło się przez czyjeś trzewia. Odrzucił od siebie trupa, odgarnął mokre włosy sprzed oczu.

Nie było tutaj miejsca na taktykę, nie było tutaj miejsca na pracę nóg. Wszystko dookoła kotłowało się, na ulicy spoczywały kończyny pokonanych, nie było już stron ani sojuszników – wszyscy zlali się w jedno, kiedy znalazł się w oku huraganu ze stali i śmierci.

Kopniakiem podciął kogoś, kto wziął go za jednego ze swojaków, brodata, zaskoczona twarz mignęła mu sekundę przed tym jak przeciął ją w pół. Ktoś krzyczał, ktoś umierał, ktoś zaatakował od tyłu, Namir uderzeniem tarczy zbił przeciwnika z nóg, świsnął mieczem, jucha prysnęła na kurtkę, spodnie, buty, twarz.

Metaliczny posmak wypełnił usta.

- Morduje naszych! - krzyknął kulawy dziad, uzbrojony jedynie w procę. - Mord...

Starczył jeden ruch ramienia, szybki wyrzut dłoni, nóż rozbłysł, kiedy błyskawica rozcięła niebo i wbił się w czoło starca. Zdążył zwrócić uwagę.

Pół kroku w bok, zostawić nogę, szarżujący bysior potknął się, stracił równowagę, sam nadział się na podstawione ostrze. Nie było czasu wyciągać miecza, Namir puścił rękojeść, sparował uderzenie cepa i w jednym momencie chwycił drugą ręką za łańcuch trzymający broń z drzewcami, pociągnął przeciwnika do siebie, spojrzał jeszcze mu w młode, zaledwie kilkunastoletnie oczy, nim roztrzaskał mu czaszkę rantem tarczy.

Odwrócił się, gotowy do dalszej walki i ujrzał Sylvie stojącą nad dwoma trupami. Mokra od deszczu, pokrwawiona koszula lepiła się do niej. Posłała mu niepewne spojrzenie, jakby nie wiedziała, czy ma się przed nim bronić.

- Przybiegną kolejni! - krzyknęła, podniosła coś z ziemi i rzuciła w jego stronę. Chwycił w locie drzewce, poczuł przeciążenie po jednej stronie, prowizoryczne mocowanie harpunów po obu stronach kostura. Włócznia domowej roboty z dwoma ostrymi ostrzami rybackimi zamocowanymi na krańcach.

Będzie musiała starczyć, jego miecz zniknął gdzieś razem z trupem. Później go znajdzie.

Założył tarczę na plecy niby plecak, chwycił prowizoryczną włócznię oburącz. Sylvie stanęła obok niego, dookoła nich leżały tylko trupy, za nimi mieli jedynie plac, gdzie toczyły się główne walki. Kątem oka dostrzegł twarze krasnoludów w okiennicach zabarykadowanych budynków. Prawie wszystkie nosiły na sobie znaki walki – głównie krew, czasem ranę, czasem wyłupione oko.

Patrzyli na nich z takim samym przerażeniem, jak jeszcze chwilę temu mordowani przez Namira ludzie.

- Będą próbowali uciec. Pewnie pobiegną po więcej swoich – rzekła Sylvie, nim zdała sobie sprawę, co sprowokuje.

Wieszczy skinął tylko głową. Chwycił harpun, wziął rozbieg i rzucił się do środka przez jedyne okno, którego nie zdążyli zabarykadować do końca. Witrażowe szkło posypało się dookoła, taborety i stołki powywracały, stara szafa rąbnęła gwałtownie o podłogę i rozpadła się na części. Nim pierwsze kolorowe odłamki uderzyły o ziemię, zdążył już nabić na ostrze pierwszego krasnoluda, cisnął nożem w drugiego, obrócił się do trzeciego plecami, by sparować uderzenie topora na tarczy.

Był tylko spokój.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Chomik nr.7 04.07.2016
    No nieźle. :v Ale cały rozdział o walce. XD
  • Arysto 04.07.2016
    To źle? :D
  • Chomik nr.7 16.07.2016
    Wiesz, ciężko mi stwierdzić. :/ To takie pytanie, na które odpowiadam zależnie od humoru, pory dnia i tego co jadłem na śniadanie.
  • Chomik nr.7 16.07.2016
    W sumie może i jestem wolny, ale Lagos to moja postać? (Bo Legion).
  • Arysto 17.07.2016
    Nie, Lagos to królik/zając z greckiego ;)
    Kannavaris to Konopia.
  • alfonsyna 04.07.2016
    Mnie tam cały rozdział o walce nie przeszkadza. XD Zdążyłam już polubić Namira w walce - to daje taki bardziej bezpośredni wgląd w inną część jego osoby - tą bardziej "pierwotną" i "nieokiełznaną", nad którą jednak sam musi umieć zapanować. Dodatkowo - obrazowe opisy bardzo wspomagają wyobraźnię w sensie pozytywnym - są "soczyste" i dynamiczne - mnie to, jako czytelnikowi, pasuje i pomaga się zaangażować w sytuację.
    Tylko parę spraw wypiszę:
    "w posiniaczone burzą nieboskłon" - posiniaczony
    "z drobną pomocy łowcy" - pomocą
    "grzechot zbrój straży miejskiej" - tu nie jestem pewna, ale czy to nie powinno być odmienione "zbroi" a nie "zbrój"? Ale być może obie formy są poprawne, aż tak się nie znam, żeby wyrokować. ;)
    "gdzie miecz Pryme'a przeszył bark swoim mieczem" - miecz miał miecz? Chyba się tu trochę zaplątałeś. :D
    Jednakowoż - nadal czytam z przyjemnością, tym razem wręcz rozczarowało mnie, że było tak krótko, spodziewałam się, że będzie dłuższe i jeszcze bardziej rozbudowane... ale nie można mieć wszystkiego. ;)
  • Arysto 05.07.2016
    Dzieki wielkie! :)
    Milo, ze tak czujesz Namira, w koncu cos z niego lepię.

    Błedy poprawie ASAP jak tylko wroce z pracy :)
  • Angela 12.07.2016
    Bardzo dużo opisów, ale opisów bardzo dobrych, tych opisujących walkę, jak i tych dotyczących odczuć i przemyśleń bohatera.
    Choć ten rozdział nie jest moim ulubionym, czytało się szybko i przyjemnie : ) 5
  • Chomik nr.7 04.09.2016
    Kiedy będzie się można spodziewać kolejnej części?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania