Ludzie cienie (2) cz.3
Krzyki i jęki umierających.
Zapach krwi i smród ekskrementów.
Stał samotnie pośrodku polany którą zbrukała krew. W jednej ręce trzymał połamaną drewnianą tarczę a w drugiej wyszczerbioną szable z zakrwawionym ostrzem. Oddychał przez usta nie mogąc znieść uciążliwego zapachu śmierci. Nie chce tutaj być myślał.
Skrzypienie uwolniło Ismira od sennego koszmaru. Lord Ismir wyprostował się. Zasnął z głową na biurku kiedy czytał tegoroczne raporty. Strasznie nudne zajęcie od którego niema ucieczki.
–Jeżeli chciałeś mnie zabić to spieprzyłeś przyjacielu –powiedział Lord Ismir do stojącego zanim w cieniu Loki’ ego.
–Jeżeli chciałbym cię zabić już byś nie żył –odparł spokojnie Loki. Cień spokojnie siadł na krześle po drugiej stronie biurka. –Ciężki dzień?
–Nudny –Ismir zabrał się za porządkowanie rozwalonych na biurku papierów . –Nie znoszę zimy. Zawsze wtedy jestem taki senny.
–Życie Lorda jest takie ciężkie –oznajmił z kpiarskim uśmiechem Loki.
–Żebyś wiedział –Ismir złożył papiery na równą kupkę. –Tyle do czytania i podpisywania. Brak mi dni kiedy byłem zwykłem człowiekiem –westchnął Ismir rozkładając się na fotelu. –Jeszcze Lady Ottel zapowiedziała swój przyjazd razem z córkami. Znowu będzie mi chciała którąś wcisnąć.
–To źle? –Loki uniósł jedną brew do góry. –Są całkiem niczego sobie.
–Ale to nieodzowne córeczki Otteli –odparł Ismir tak jakby to wszystko tłumaczyło.
Loki szykował się by coś powiedzieć kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
Cień szybko wstał z krzesła i skrył się za kotarą.
–Wejść –powiedział Ismir kiedy cień się skrył.
Drzwi się otworzyły ze skrzypnięciem i do środka wszedł Broch.
–Panie –Borch wyglądał na śmiertelnie poważnego. – Grupa uzbrojonych bandytów wzięła zakładników i zamknęła się w karczmie.
–Zbierz dwudziestkę ludzi –rozkazał mu natychmiast Ismir wstając z fotela. –Mają czekać uzbrojeni przed bramą.
–Robi się panie –odparł Borch i zniknął zamykając za sobą drzwi.
–Nie znoszę zimy –powiedział sam do siebie Ismir.
Pół godziny później Ismir w ciepłym czarnym wełnianym płaszczu, kunsztownym szyszkowym hełmie na głowie oraz z dwiema szablami obijającymi się o jego uda udał się na dziedziniec przed bramę. Zgodnie z poleceniem czekała tam już dwudziestka uzbrojonych ludzi. Wśród nich była Ymira najlepszy jeździec w kawalerii Ismira a także Artemiz i Zaćmienie. Ymira była wysoką kobietą w średnim wieku świetnie radzącą sobie z buławą i włócznią. Miała krótkie blond włosy, niebieskie oczy i skórę o jasno kremowym odcieniu.
Artemiz i Zaćmienie byli braćmi których Ismir zgarnął z ulicy. Nikt nawet sami bracia nie mogli powiedzieć skąd są. Mieli śnieżnobiałe włosy i jadowicie zielone oczy. Ich ciemnobrązowa skóra dziwnie kontrastowała z kolorem ich oczu i włosów. Do tego byli strasznie niscy. Ich zaletą była ich szybkość i zręcznością jaką się wykazywali w walce. Korzystali w boju z długich jednosiecznych mieczy pozbawionych jelca.
–Na koń –Rozkazał Ismir i nie zatrzymując się wskoczył na trzymanego przez jednego z żołnierzy konia nazywanego Pamięć. Koń był czarny i niski ale silny. Był czystej krwi ogierem stepowym.
Spiął konia i nie czekając na nikogo galopem przejechał przez bramę. Żołnierze byli przyzwyczajeni do takiego zachowania. Wszyscy czym prędzej wspięli się na konie i pogalopowali za swoim panem. Gruba warstwa śniegu zalegająca na drogach utrudniała szybki galop ale Lord Ismir i jego koń Pamięć zdawali się mieć to za nic. Byli tak szybcy że reszta z trudem dotrzymywała im tempa. Pamięć wzbijał do góry wysokie tumany śniegu.
Kiedy wjechali do wisi ujrzeli tłum zebrany wokół małej karczmy. Przed drzwiami budynku stali dwaj rośli mężczyźni z długimi brodami. Jeden z nich dzierżył załadowaną kuszę wycelowaną w dół. Widok dużej grupy zbrojnych nie zrobił na nich wrażenia. Obrzucili ich tylko przelotnym spojrzeniem.
Tłum ludzi rozstąpił się przed Ismir’ em i resztą.
–Ymira –zwrócił się do jadącej obok kobiety. –Weź czterech ludzi i pozaganiaj wszystkich do domów. Rozkaz im się zabarykadować i nie wychodzić dopóki nie rozkaże inaczej.
–Robi się –odparła kobieta wstrzymując konia. –Czarny, Śnieżek, Lowelas i Thor do mnie!
Ismir zatrzymał konia kilka metrów przed karczmą. Gestem ranki przyzwał braci.
–Rozmierzcie ludzi wokół karczmy. –Nakazał im a ci energicznie skinęli głowami następnie biorąc się do roboty.
Ismir tymczasem pochylił się do przodu w siodle i przyjrzał dwójce stojącej na warcie. Bez trudu rozpoznał w nich ludzi Nadritów, ludzi gór którzy kiedyś zamieszkiwali góry Sine. Byli wysocy i dobrze zbudowani co było cechą zamieszkujący ten górski teren na północy królestwa. Ciekawym był widok Nadritów w tych czasach kiedy niemal dziewięćdziesiąt procent tego ludu nie żyło. Winny za to był rozkaz 55 nakazujący pacyfikacje tego ludu. Król wydał ten rozkaz pięć lat temu kiedy to Nadritowie zapragnęli odłączenia od reszty królestwa i nadania statusu niezależnego państwa. Ismir brał w pacyfikacji udział i nie radował go widok tych twardych zawziętych ludzi. Wiedział że jedyne czego mogą chcieć to zemsta.
Max siedział z siostrą w kącie karczmy. Wielkolud nazywany Ulf zabrał mu sztylet i teraz bezczelnie rzeźbił nim w drewnie na jego oczach. Jego własnym sztyletem! Sztyletem który tydzień temu dał mu Loki i kazał dbać o niego jakby od niego zależało życie. A teraz ten wielkolud od tak sobie nim strugał w durnym kawałku drewna pogwizdując wesoło i rzucając szydercze spojrzenia co jakiś czas Max’owi.
Spokojnie nakazywał sobie ukrywając całą swoją złość i odpowiadając na spojrzenia wielkoluda czystą obojętnością. Emocje to zły doradca. Ściskał bez przerwy rękę siostry by dodać jej otuchy. Max choć bał się jak nigdy to radził sobie z tym uczuciem lepiej niż siostra. Siedziała koło niego całą sparaliżowana strachem. W porównaniu do niego ona dobrze pamiętała jak bandyci napadli ich wioskę. Pamiętała dobrze ucieczkę przez las i krzyki. U Max’a te obrazy były zmazane i niewyraźne.
–Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze –szeptał cicho ciągle Zuza jakby to miało w czymś pomóc.
Było mu jej bardzo żal ale nie mógł nic zrobić. Cierpliwość to pierwsza i najważniejsza cnota cienia.
–Przzeepraszam! –zawołał nie wyraźnie jeden starszy pan z drugiego końca sali.
Max spojrzał na niego tak samo jak reszta. Był to niski zgarbiony mężczyzna w czarnym sfatygowany płaszczu który niejedno pewnie przeżył i niejedno widział. Miał zielone załzawione oczy z worami pod oczami i twarz umazaną czymś czarnym. Max’owi wydawał się jakiś dziwny.
–Czego? –warknął groźnie Sting siedzący niedaleko starca.
–PpppPotrzebujeę sie wysickać –powiedział starzec głosem suchym jak piasek.
–Lej wiec tutaj! –zawołał Ulf a następnie się roześmiał a reszta jego towarzyszy mu zawtórowała
–Co tu się dzieje na tyłek Himhildera? –krzyknął groźnie szef całej bandy Wolf pojawiając się nagle za blatem baru.
–Stary cap chce siku –odparł Odin wskazując dłonią na starca. –Wiec powiedzieliśmy by lał tutaj.
–Durnie! –wrzasnął na nich Wolf. Wszyscy w barze skamieniali. –Jesteśmy wojownikami a nie tępymi bandytami. Sting do cholery odłóż ten pieprzony topór i zabierz starego do piwnicy by się wysikał.
–Że co? –Obruszył się Sting rzucając pogardliwe spojrzenie starcowi.
–Aaa mosze ty chłopce pomozes starcowi? –zapyta staruszek wskazują trzęsąca się ranką na Max’a.
Chłopak chciał na początku odmówić nie chcąc zostawiać samemu siostry ale instynkt mówił mu by poszedł ze starcem.
–Niech idzie. Niech naszcza na dole w piwnicy. –zgodził się Wolf a następnie wskazał na Stinga. –Ty natomiast ich będziesz pilnować.
Max spróbował wstać ale Zuza dalej ściskała jego rankę. Chłopak nachylił się do jej ucha.
–Zaraz wrócę –obiecał a następnie delikatnie wyswobodził swoją dłoń. –Przyrzekam.
Udał się do starca manewrując między stolikami. Sting już stał obok trzymając oburęczny topór. Max uprzejmie podał rankę starcowi a ten nadspodziewanie pewnie się jej chwycił przybliżając się do chłopak. Następnie pod strażą ruszyli na zaplecze a potem stromymi schodami zeszli w dół do piwniczki.
–Nie jest ciekawie młody –szepnął mu do ucha starzec zupełnie innym głosem niż wcześniej.
Max powstrzymał zdziwienie.
–Bardzo żeś się postarzał mistrzu –odszepnął chłopak tak cicho by idący za nimi Sting nic nie usłyszał.
Komentarze (24)
Przechodząc do meritum, opowiadanie świetne, jedno z najlepszych chyba.
Zapach krwi i smród ekskrementów.
Nooo, potrafisz pobudzić wyobraźnię.
Ymira była wysoką kobietą w średnim wieku świetnie radzącą sobie z buławą i włócznią.
Wielkolud nazywany Ulf zabrał mu sztylet i teraz bezczelnie rzeźbił nim w drewnie na jego oczach.
Co za obraza, ja bym go z miejsca zamordowała za to. A nie to był czasem nóż kuchenny?
No, to jest pierwszy fragment jakiegoś opowiadania, który mnie zanudził, zazwyczaj bywało znacznie śmieszniej ;/ masz 2 na zachętę, tego się nie spodziewałam
Taka kobita mogłaby robić karierę w najstarszym zawodzie świata...
Wojna, jest jak infekcja wirusowa. Wynalazek szaleńców, tych, którym na życiu nie zależało. Na tych, którzy ją przeżyli, odciska wielkie piętno. ~ Oliver Dagger
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania