Poprzednie częściLuteus I

Luteus VII

Była już późna noc gdy cesarz Aureus wezwał generała Vergota do swoich prywatnych komnat. Generał nie był tym zaskoczony, takie sytuacje były na porządku dziennym od kiedy pamiętał. Nie sądził jednak że spotkanie tej nocy będzie tym, które zapamięta do końca życia. Gwardziści przywitali Vergota na baczność, oznajmiając że cesarz go wyczekuje. Zastał cesarza zamyślonego przy oknie. Twarz miał zmęczoną i posępną. Zdawało się że nie zauważył nawet jego wejścia. Rzadko widywał Aureusa w takim stanie. Zawsze był to człowiek energiczny i zdecydowany. Nigdy nie oddawał się zbędnym refleksjom czy melancholijnym stanom. W tym momencie przypominał bardziej swojego syna.

-Wasza cesarska mość – wypowiedział głośno i wyraźnie Vergot chcąc przywrócić Auruesa do rzeczywistości

Cesarz odwrócił głowę do generała przeszywając go wzrokiem.

-Czas już nadszedł Marcusie. Zwołaj lordów i admirałów. Uderzamy na Halakonie.

-Jak to? Mój Panie nie jesteśmy gotowi…

-Lepszego czas już nie będzie -odrzekł spokojnie Aureus podchodząc do biurka gdzie przygotowane miał jakieś plany.

Wziął je do ręki i począł przeglądać je z największą dokładnością jakby ignorując obecność Vergota. Nastałe milczenie nie wadziło generałowi. Stał jak kołek nie dowierzając temu co zostało przed chwilą powiedziane. Wszystkie wspomnienia z młodości wróciły do niego w jednej chwili.

-Nie wierze że nie myślałeś o tym Marcusie -odezwał się w końcu cesarz – fornirskie psy gryzą między sobą a tylko ich gwarancje uniemożliwiały nam ukończenie dzieła na wyspach.

-Ale Panie oficjalnym spadkobiercą forniskiego tronu nadal pozostaje książe Lars. -mówił gorączkowo Vergot. -Ogłosił że wszystie zoobowiązania Forniru wobec sąsiadów zostaną dotrzymane bez względu na sytuacje. Zapewnienie niepodległości Halakonii to fornirska racja stanu.

-Przecież żądni władzy bracia właśnie spalili mu flote. To oczywiste że nie mogą ruszyć się z kontynentu. -tłumaczył nerwowo cesarz, nie mogąc uwierzyć niechęci Vergota. –A nawet jakby wyrosły im skrzydła to wszystkie jego siły toczą boje z wojskami jego braci. Jak ty tego nie widzisz? -dodał unosząc wściekle głos

-Rozumiem mój panie. W takim razie czym prędzej poczynie wszelkie przygotowania – odpowiedział pokornie generał

Brak pewności w głosie Vergota bardzo irytował Aureusa. Nie rozumiał postawy generała. Był najtwardszym człowiekiem jakiego kiedykolwiek znał. Poza tym to właśnie ostatnia wyprawa na wyspy pozwoliła mu pokazać swoje umiejętności i popchnęła do przodu całą jego wojskową kariere.

-Starzejesz się Marcusie. -powiedział cesarz z dezaprobatą.- Nie poznaje cie. Gdzie ten chłopak który przyodziany ledwie w skórzaną zbroję z mieczem dziadka w ręku rzucał wyzwanie całej Halakonii?

-To było trzydzieści lat temu mój Panie. Mieliśmy więcej sił i mniej siwych włosów. Mimo to nie sprostaliśmy wyzwaniu. Wyruszyłem na wojne z trzema braćmi. Wróciłem sam.

-To nie Halakończycy nas wtedy pokonali Marcusie. Wyspiarze to banda nieokrzesanych dzikusów. Powstrzymali nas sami Bogowie. Nawet my musieliśmy uznać ich wyższość.

-Tego właśnie się obawiam mój panie -Vergot ukłonił się cesarzowi nisko po czym opuścił jego komnate.

Cesarz nie mógł opanować zdziwienia postawą swojego dowódcy. Chodził nerwowo po pokoju rozmyślając nad jej przyczyną. Nie sądził by strach przed jakimiś mitycznymi bóstwami zaburzał Vergotowi obraz rzeczy. Znał go od blisko trzydziestu lat, wiedział że generał nie jest człowiekiem religijnym, podobnie jak on sam. Rozumiał rzecz jasna charakter swoistej traumy jaka dotknęła Vergota po tamtej wyprawie. Była on udziałem wszystkich Velantorczyków. Szybka, zwycięska wojenka którą miała być wyprawa na Halakonie przekształciła się niewyobrażalną narodową tragedię. Jednak nawet to nie mogło złamać ducha człowieka takiego jak Vergot. Być może negatywna postawa generała uwarunkowana jest bardziej przyziemnymi powodami? Od Halakonii zaczęła się cała jego kariera i droga do największych zaszczytów. Jego sukcesy postawiły na nogi cały ród. Generał Vergot ruszył na wojne ze wszystkimi braćmi bo ich ojciec nie był w stanie nawet ich wykarmić. Teraz generał i jego synowie panują nad połową Tasarii a ich majątek przebija nawet ten należący do namiestnika. Osiągnął wszystko na czym mogło zależeć biedakowi. Vergot nie ma już żadnego interesu w narażaniu życia swojego lub swoich bliskich. Myśli ta sfrustrowała cesarza. Miał ochote pozbawić w tym momencie generała wszystkich funkcji i zaszczytów. Aureus zawsze był człowiekiem impulsywnym i porywistym lecz teraz dobrze wiedział że nie może sobie na coś takiego pozwolić.

Jednocześnie niepokoiły go wieści od innych dowódców na temat stanu Velantorskiej armii. Ponoć w wielu jednostkach morale były niskie, nie wspominając już o liczbie chętnych rekrutów która spada z roku na rok. Powoli zaczynał rozumieć że, kiedy on rozmyślał nad odegraniem się na wyspiarzach i utrwalaniem Velantorskiej supremacji w jego narodzie zaszły procesy których w ogóle nie dostrzegał lub dostrzec nie chciał. Przez te wszystkie lata pokoju zdążyło wyrosnąć już całe pokolenie, które nie zaznało wojny ani innych dziejowych zawieruch. Miało już inne cele niż ich ojcowie i dziadowie. Znał te procesy dobrze z lekcji historii. Tak upadały całe państwa i narody. Zaczynało się niewinnie. Zazwyczaj od stopniowej utraty zainteresowania sprawami państwowymi i społecznymi. Ludzie poświęcali się wyłącznie swoim ogniskom domowym i konsumowaniu wygodnego życia. Później przechodziło to w całkowitą niechęć do państwa i jego spraw. Kończyło się na kompletnym rozkładzie struktur i życia społecznego a w konsekwencji na całkowitym upadku. Los ten dotykał nawet największych Imperiów. Aureus wiedział że nie może dać tym procesom dalej płynąć. Jeśli nic z tym nie zrobi jak po śmierci spojrzy w oczy Callacie? Teraz był bardziej niż kiedykolwiek przekonany do wojny. Wierzył że jeśli odniesie sukces, rozbudzi narodowego ducha i wszystko wróci na właściwe tory.

Magnus i Levanna przybili do przystani późną nocą. Była to niezwykle fortunna pora gdyż port był o tej porze całkowicie opustoszały. Od kiedy postawili noge na lądzie wiedzieli, że muszą mieć oczy dookoła głowy. Jakiś czas byli już na morzu, więc wieść o zniknięciu Magnusa musiała już roznieść się po całym świecie. W oddali widać było wznoszące się wśród skał Miasto Voltar oraz słynny kamienny pałac namiestnika. Była to siedziba znajomego Magnusa, Pelagiusa Merusa. Przypomniał sobie zaręczyny i rozmowę z namiestnikiem Etorii. Zrobiło mu się ciężko na sercu. Wszyscy tam muszą być nim zawiedzeni. Wiedział że nie jest godny swego herbu i stanu. Przykre refleksje zostały jednak szybko rozproszone przez konieczność obymślenia planu dalszej podróży.

Voltar i Callatis łączyła jedna z najlepszych dróg w całym kraju – srebrny szlak. Młodzi wiedzieli jednak że nie mogą z niej skorzystać. Trasa ta roiła się od podróżnych. Nawet w przebraniu, Magnus mógłby zostać bardzo łatwo wykryty. Za to co mieli kupili najtańszego konia od jakiegoś szemranego kupca. Nie był to dobry interes ale na żaden inny nie mogli sobie pozwolić. Od długiego czasu nie mieli nic w ustach więc musieli jeszcze zostawić pewną sumę na żywność. Aby zminimalizować ryzyko rozpoznania kupili też najtańszą czarną farbę do włosów. Największym wrogiem Magnusa była jego biała czupryna której nie sposób było pomylić z niczym innym. Po zdobyciu potrzebnego zaopatrzenia ruszyli na bezdroża Etorii. Stary koń poruszał się bardzo powoli. Z trudem utrzymałby jedną osobę, nie wspominając już o dwóch oraz ich ekwipunku.

Trudy podróży rekompensowały wspaniałe widoki. Etoria słynąca z sięgających nieba skał, rwistych potoków i zielonych łąk była jedną z najczęściej uwiecznianych na płótnach Velantorskich prowincji. Levanna, która po raz pierwszy gościła na tej ziemi była zachwycona. Szczególnie podobały jej się wyryte w skałach strażnice. Dopytywała Magnusa o historie każdego zamku czy miasta, które tylko pojawiały się na horyzoncie. Jadąc pewnym malowniczym wąwozem nagle zastał ich zmrok. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, iż był to środek dnia. Levanna z trwogą spojrzała w niebo. Jej oczom ukazało się ogromne stato wiwern szybujących nad wąwozem. Magnus pozostał niewzruszony. Nawet nie zerknął w góre. Sięgnął tylko do torby po nieco chleba i począł go łapczywie jeść. Dziewczyna stale wyrażała swoje zdumienie i podziw. Była przekonana że wiwerny podobno jak inne stare gatunki już dawno wyginęły.

-Są pod ochroną -tłumaczył Magnus. -Dawniej wszyscy masowo je wybijali. Skóra wiwerny była świetnym materiałem. Mój pradziadek bardzo je sobie upodobał i zabronił na nie polować. Dzisiaj za zabicie wiwerny traci się ręce.

Swobodna egzystencja takich stworów była jednak w Luadanie rzadkością. Kiedy tylko ludzie przybyli na nowy kontynent, z miejsca przystąpili do eksterminacji większości żyjących na nim istot. Były często źródłem cennych składników a przede wszystkim zagrażały istnieniu ludzkich osad. Po czasie, kiedy gatunek ludzki zdominował już całkowicie te ziemie, niektóre kraje wzięły pod ochrone część spośród tych stworzeń. Niektóre rody wywodzą od nich swe herby więc czasem otaczają je specjalną opieką. Są to jednak przypadki jednostkowe. Dziś Luadana ledwo przypomina ziemię którą zastali pierwsi ludzcy osadnicy.

Opuściwszy wąwóz, wyjechali tym samym z granic Etorii. Ziemie te należały do Nowego Velantoru. Krainy lasów i dziewiczych puszczy. Była to jedna z najstarszych Velantorskich prowincji, została przyłączona do kraju jeszcze za życia Callaty. Jej nazwa od zawsze wprowadzała w błąd każdego kto nie znał dobrze historii. Tą część Velantoru określano mianem nowej tylko po to by odróżnić ją od pierwotnych granic kraju zwanych też Starym Velantorem który objemował Callatis i okolice.

Po dwóch dniach od opuszczenia wąwozu młodzi zdecydowali się na dłuższy odpoczynek. Rozbili obóz w ruinach jakiejś starej baszty. Gdy tylko zostawili swoje rzeczy Levanna zleciła młodzieńcowi pare drobnych zadań z którymi wiedziała że nawet on sobie poradzi. Sama z kolei ruszyła do małego lasu leżącego nieopodal. Postanowiła upolować jakąś drobną zwierzyne na kolacje nim zrobi się ciemno. Magnus z jednej strony czuł się głupio iż dziewczyna wykonuje za niego wszystkie cięższe prace. Wiedział, że jako mężczyzna powinien wziąć na siebie ciężar tej wyprawy. Z drugiej zaś czuł że sam jest niezdolny niemalże do czegokolwiek co wychodzi poza siedzenie w murach ciepłego pałacu i czytanie książek. Pocieszał się jedynie faktem iż słyszał o specyficznych zasadach panujących w Halakonii. Jest to ponoć nadzywczaj dziwny kraj w którym kobiety i mężczyźni są sobie całkowicie równi. Nie ma żadnych przeszkód by kobieta walczyła, polowała i zarabiała na dom podczas gdy mężczyzna zajmuje się domowym ogniskiem. Wychodzi więc na to że jego nieudolność w typowo męskich sprawach nie była w jej towarzystwie czymś nie do przyjęcia. Popularnym na wyspach było również to iż kobiety były głowami swych rodów. Magnus wiedział że Levanna pochodzi z bardzo znamienitej halakońskiej rodziny gdzie tego rodzaju sytuacja ma obecnie miejsce. Jeszcze w czasie ich wspólnych treningów w Sheedanie, dziewczyna często narzekała na swoją matke która rządzi nimi wszystkimi w sposób nadzwyczaj tyrański. Ponoć matka Levanny nie liczy się w ogóle ze zdaniem ojca i braci a nawet dopuszcza się wobec nich rękoczynów. Zaaranżowała też małżeństwo Levanny z jej przyjacielem lat dziecięcych by tylko podreperować nadszarpnięte finanse rodu. Z trudem pogodziła się z jej przedślubnym wyjazdem. Puściła ją tylko ze względu na wstawiennictwo matrony rodu przyszłego męża. Wszystkie te historie były niezwykle abstrakcyjne dla Velantorczyka lecz zaciekawiły Magnusa na tyle że sam postanowił kiedyś odwiedzić ten kraj i zobaczyć to na własne oczy.

Następne częściLuteus VIII

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania