Poprzednie częściLuteus I

Luteus VIII

Przedzierając się przez gęstwiny w poszukiwaniu jakiegoś królika Levanna czuła się nieswojo. Pomimo tego że całe życie spędziła wśród drzew, las od pierwszych chwil wydawał jej się złowrogi. Od kiedy sięgała pamięcią hasała po kniejach i puszczach w samotności. Niekiedy spędzała całe dni wśród drzew. Rośliny i zwierzęta zawsze były jej bliższe niż ludzie. Już jako dziecko wiedziała, że łączy ją z naturą jakaś specyficzna, duchowa więź. Gdy tylko wkraczała w granice nieznanego lasu, łąki czy góry, z miejsca starała się nawiązać z nimi nić porozumienia. W tym miejscu odczuwała jednak coś zgoła innego. Głos natury płynący z lasu zagłuszany był przez jakąś mroczną siłę. Zupełnie tak, jakby to nie natura była tu gospodarzem. Wszystko to niepokoiło Levanne. Mimo to zdecydowała się iść dalej by jak najszybciej wrócić do Magnusa z kolacją.

W pewnym momencie niespodziewanie zerwała się wichura. Korony drzew tańczyły bezwiednie do melodii którą narzucał im wiatr. Słabsze gałęzie nie wytrzymywały tego tempa i zasypywały leśne ścieżki. Levanna ukryła się pod wielkim starym dębem który mimo sędziwego wieku jako jeden z niewielu stawiał dzielny opór wichurze. Dziewczyna zakrywała rękami głowę, bacznie obserwując otoczenie. Porywisty wiatr coraz śmielej wdzierał się do jej uszu. Po chwili nie słyszała już nawet własnych myśli. Z przerażeniem zdała sobie sprawę z tego że to co słyszy dawno już przestało przypominać wiatr. Były to krzyki, wrzaski i ryki. Levanna zamknęła oczy i modliła się do halakońskich bogów o przepędzenie zła które ją nawiedziło. Bóstwa jednak nie odpowiadały a przerażające doznania jedynie się pogłębiały. Czuła dziwny przeszywający chłód ,który wdzierał się prosto do jej serca. Gdy otworzyła oczy nie wierzyła własnym zmysłom. Las tonął we krwi, ścieżki usłane były zwłokami. W powietrzu unosił się odór rozkładu. Dziewczyna wrzasnęła zanosząc się płaczem. Skuliła się pod drzewem przyciskając ręce do oczu tak mocno jak tylko mogła. Mimo to przerażające obrazy wdzierały się do jej umysłu. Widziała stary dąb którym był jej schronieniem. Każda jego gałąź obciążona była ciężarem wisielca. Trupy rozdzierały swoje pętle i schodziły po pniu drzewa prosto do niej. Strach odebrał dziewczynie przytomność.

Gdy się obudziła, panowała już noc. Księżyc w pełni spoglądał na las. Jego światło nie było jednak potrzebne, gdyż wszędzie paliły się pochodnie. Levanna wstawała powoli, czując opór w każdej kończynie. W głowie kręciło jej się niemiłosiernie, czuła że doskwiera jej ciężka gorączka. Widok wszechobecnych pochodni uspokoił ją troche. Znaczyło to przecież, że gdzieś w okolicy znajdzie ludzi i pomoc. Przeszła pare kroków i przypomniała sobie wszystko co widziała. Z trwogą odwróciła się i spojrzała na stary dąb. Tym razem nie wisiało na nim nic prócz liści. Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Przeszła kawałek kiedy jej oczom ukazała się wataha ludzi zgromadzona na leśnej polanie. Słyszała że głośno o czymś rozmawiają ale nie była w stanie dosłyszeć poszczególnych słów. Podeszła bliżej. Byli to w większości muskularni mężczyźni, odziani w proste białe koszule. Twarze mieli ostre i surowe a w rękach dzierżyli siekiery i widły. Jasne stało się dla niej że trafiła w sam środek jakiegoś chłopskiego wiecu. Szczęśliwa wybiegła na polane wołając o pomoc. Nikt jednak nie zwrócił na nią uwagi. Mężczyźni dalej dyskutowali ze sobą żarliwie. Mówili szybko używając jakiegoś velantorskiego dialektu który byłby ledwo zrozumiały dla rodzimych użytkowników języka, co dopiero dla obcokrajowców.

-Cisza! Cisza!!– wrzasnął jeden z mężczyzn. Dyscyplina grupy była imponująca bo już po drugim powtórzeniu, zażarte dysputy ucichły na tyle, że było słychać nocny śpiew cykad.

-Rex – zwrócił się do tęgiego chłopa trzymającego młot wielkości człowieka – Nie mamy czasu. Trzeba decydować.

Rex kiwnął głową aprobująco. Zacisnął dłoń na swej broni i wyszedł przed tłum. Twarz miał posępną i zaciętą.

-Bracia! -huknął – Nie ma już miejsca na białe flagi. Jeśli teraz rzucimy broń nie wrócimy do naszych rodzin. Okryjemy hańbą naszych ojców, żony i dzieci gdy będą wieszać nas jednego po drugim wzdłuż drogi do Callatis. Rzuciliśmy wyzwanie całemu światu. W zamian za to musimy zapłacić najwyższą cene. Jeśli raz jeszcze rzucimy nasze ciała i serca do walki, zapiszemy się w historii na zawsze. Echo naszych czynów pójdzie w pokolenia a kiedyś inni piewcy wolności pójdą naszym śladem.

Przemówienie wyraźnie podniosło morale wszystkich zgromadzonych. Chłopi wiwatowali i zagrzewali się nawzajem do walki. Levanna widziała w ich oczach szał i determinacje. Wiedziała że ci ludzie nie cofną się przed niczym. Jednak nawet pomimo wszechobcnego ferworu, dziwiło ją bardzo że nikt nie zwraca na nią uwagi. Właściwie zachowywali się tak jakby jej nie widzieli. Może ignorowali ją celowo? Nie miała pojęcia co właściwie się dzieje ale czuła że sprawa jest tak wielka iż nie godzi jej się dalej przeszkadzać. Ponadto jeśli będzie zbyt nachalna tłum oszalałych chłopów mógł być dla niej niebezpieczny z wielu powodów. Dziewczyna zaczęła wycofywać się powoli i ostrożnie. Trudno jednak było zrobić to z gracją gdyż Levanna potykała się o własne nogi. Cały czas cierpiała na zawroty głowy. Gorączka również jej nie oszczędzała, coraz bardziej dając się we znaki z każdą upływającą minutą. Była całkowicie wycieńczona kiedy udało jej się dotrzeć na skraj lasu. Szczęśliwa minęła ostatnie drzewa, przeszła kawałek łąki i padła bezwiednie na trawe.

Wtem w okolicy zrobił się straszliwy rumor. Levanna miała wrażenie że rozpoczyna się trzęsienie ziemi. Kiedy podniosła głowę zobaczyła dziesiątki lub nawet setki metalowych butów zmierzających w jej kierunku. Dziewczyna wstała gwałtownie słaniając się na nogach. Jej oczom ukazali się Velantorscy żołnierze w czarnych płytowych zbrojach. Zamknięte hełmy zakrywały ich twarze a na prostokątnych tarczach widniał dumny symbol srebrnego gryfa. Przypominali bardziej terakotowe figury niż ludzi. Serce skoczyło Levannie do krtani. Skoro zebrało się ich tu aż tylu prawdopodobnie znaleźli już Magnusa. Nim zdążyła jednak zareagować pierwszy szereg piechurów minął ją bez słowa. Obejrzała się za nim z niedowierzaniem lecz w tej chwili drugi postąpił identycznie. Dziewczyna nie miała czasu nawet zebrać myśli.

-Stać!! – rozległ się surowy okrzyk jeźdźca który cwałem okrążał pochód żołnierzy. Po złotych zdobieniach zbroi i hełmie z pióropuszem Levanna rozpoznała w nim dowódce. Większą uwage przykuwał jednak jego wierzchowiec. Był to piękny kasztanowy rumak. Levanna od zawsze słyszała legendy o pięknie velantorskich koni ale pierwszy raz dane było jej ujrzeć to na własne oczy. Widząc iż, żołnierze nie reagują, dowódca powtórzył komende raz jeszcze zdzierając sobie gardło. Dopiero wtedy każda kolumna zatrzymała się posłusznie. Po chwili rozległa się niezrozumiała dla dziewczyny komenda a piechurzy postawili swoje ciężkie tarcze na ziemi. Bacznie obserwowali las który znajdował się kilkadziesiąt metrów przed nimi.

-Panie generale – zwrócił się do dowódcy jeden z oficerów -Powinniśmy ruszać. Tasaryjczycy już weszli do lasu. Zgniotą niedobitków i okrzykną się pogromcami powstania. A to my zagoniliśmy tu tych zasrańców!

-Nie -odparł surowo dowódca. -Czekać na sygnał. Nie wiemy co może nas czekać w tym lesie.

W tym momencie nie wiadomo skąd nadbiegł młody żołnierz, przyodziany w skórzaną zbroję. Twarz miał wyczerpaną długodystansowym sprintem w pełnym rynsztunku.

-Panie generale!! -powiedział załamanym głosem dopadając do konia dowódcy. - Larus Tarius, piąty pułk rozpoznawczy. Tasaryjczycy rozbici!! Weszli do zachodniej części lasu…wpadli w zasadzke. Wróg ustawił łuczników na drzewach. Wystrzelali ich jak kaczki! Teraz jest ich za mało żeby nawet utrzymać pozycje…proszą was o wsparcie.

-Oczywiście że ich wspomożemy -odrzekł spokojnie dowódca – Oddział czwarty i piąty! Ruszać! Gdy żołnierze rozpoczęli wymarsz dowódca podjechał do owego niecierpliwego oficera który dowodził jednym z oddelegowanych do pomocy oddziałów.

-Widzi Pan Kapitanie? Chwała dla każdego. -uśmiechnął się zgryźliwie. -Oby tylko za te chwałe nie przyszło Panu zapłacić najwyższej ceny.

Oficer obrzucił dowódce nienawistnym spojrzeniem i ruszył za swoim oddziałem.

Levanna przyglądała się całej sytuacji jak zaczarowana. Nie wiedziałaco się dzieje i dlaczego nikt nie przejmuje się jej osobą. Cieszyła się jednak że obecność tak wielu żołnierzy jest podyktowana tłumieniem jakiejś lokalnej ruchawki a nie zdemaskowaniem Magnusa. Zebrała ostatnie siły i udała się czym prędzej do obozu by opowiedzieć młodzieńcowi to niezwykłe zajście.

Tymczasem Magnus, zaniepokojony nieobecnością towarzyszki nie mógł znaleźć sobie miejsca. Dziewczyna nie wracała od wielu godzin a miała być w obozie jeszcze przed zachodem słońca. Ulga której doświadczył kiedy w końcu ją ujrzał była nie do opisania. Widząc że dziewczyna stąpa nierówno, podbiegł do niej i natychmiast chwycił jej ramie.

-Gdzieś ty była?! Martwiłem się tyle godzin. Co się stało?

-Magnusie ty mnie widzisz! -rzekła rozpromieniona Levanna

-O czym ty mówisz? Pewnie że widze. Powiedz co się dzieje? -widząc że dziewczyna nie jest w najlepszej kondycji młodzieniec przyłożył rękę do jej głowy. Żar który poczuł na jej czole mógł spowodować oparzenie.

-Na litość Callaty -huknął młodzieniec obejmując Levanne mocniej. -Masz gorączke!

-Jakiś urok…chłopi, żołnierze….nikt mnie nie widział – wybełkotała Levanna

-Majaczysz!!

Młodzieniec czuł że z każdą sekundą coraz bardziej opiera się na jego ciele. Wziął ją na ręce i przeniósł do śpiwora. Kiedy przygotowywał ciepłą herbatę Levanna przebudziła się i poprosiła go do siebie.

-Magnusie – wymamrotała – na polanach nieopodal zgromadziła się cała armia. Coś dzieje się w lesie. Nieważne. W każdej chwili mogą tu dotrzeć. Są tam jacyś ważni dowódcy którzy być może będą w stanie cie rozpoznać. Musimy stąd uciekać.

Młodzieniec nie dawał wiary słowom Levanny. Widział że jego towarzyszka jest w katastrofalnym stanie. W Sheedanie uczył się pilnie medycyny i wiedział że takie majaczenie jest charakterystyczne dla ciężkiej gorączki. Tego typu halucynacje poprzedzają decydujące uderzenie gorączki które zazwyczaj kończy się śmiercią. Przypomniał sobie że niedaleko stąd jest karczma, którą mijali po drodze. Pójście tam było ryzykowne ale bardziej od swojego szczęścia cenił sobie życie przyjaciółki. Załadował ją czym prędzej na konia i ruszył po pomoc.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania