Maidu. Ucieczka Kojota - Runda 1: Przeklęty pion

I wtedy Kojot stanął na szczycie wzgórza i spojrzał na zniszczoną przez powódź krainę. Wygrał, ale miał świadomość, że jego tryumf jest chwilowy.

 

To nie był jeszcze koniec gry, mimo że była ona już rozsądzona. Do oficjalnego ogłoszenia zwycięzcy została jeszcze jedna runda. Runda, w której Shauna rozpaczliwie starała się podjąć jakikolwiek ruch mogący pomóc wybronić jej się ze złej sytuacji. Kości nie kłamały: trzy oczka. Po jednym na każdej ścianie. Nie chciała pogodzić się z przegraną. Za bardzo kochała grę w Maidu. Zajęcie drugiego było nie do zaakceptowania, gdy stawką był tytuł mistrza hrabstwa San Fransisco.

- Dobra! - zawołała z entuzjazmem.

Trudno było wykryć, czy był prawdziwy, czy jedynie taki na pokaz.

- Wystawiam nowego piona, Gryzoń-Gladiator! Jedno pole do przodu!

Na wirtualnej planszy pojawiło się stworzonko przypominające chomika z japońskiej bajki "Hamtaro" w nieco przydużym hełmie.

Przeciwnik, William, obdarował ją chłodnym spojrzeniem. Nie rozumiał strategii dziewczyny. Co zyskiwała poprzez wystawienie nowego piona pod sam koniec pojedynku? Czy naprawdę nic lepszego nie przyszło jej do głowy? Tonący brzytwy się chwyta? Najbardziej jednak zastanawiało go jakim cudem ktoś taki jak Shauna dotarł do finałowej walki. Łut szczęścia?

- Kończmy pojedynek - oznajmił i wydał polecenie ataku swojemu pionowi.

Bestia zniszczyła ostatni punkt życia oponentki. W jednej chwili pionek-chomik jak i pozostałe bezwartościowe przedmioty po stronie dziewczyny zniknęły. Sędzia ogłosił zwycięstwo Williama Catberna.

 

***

 

Jenny wyłączyła telewizor, ale jeszcze przez moment spoglądała na ciemniejący ekran. Myślała o finałowej rozgrywce. Co ona zrobiłaby na miejscu tamtej dziewczyny? Poradziłaby sobie lepiej? Możliwe. Ba, z pewnością! Na ławie przed nią znajdowały się piony do gry w Maidu.

- Ta dziewczyna nie powinna przejść eliminacji. William ją rozniósł - doszła do wniosku.

Błędy jakie popełniła Shauna były oczywiste dla Jenny. Sama nigdy nie dopuściłaby do utraty dwóch punktów życia na samym starcie. Zwycięzca turnieju nie był rewelacyjnym graczem i wygrał w dużej mierze dzięki błędom konkurentki.

- A ty znowu oglądasz te walki? - rozległo się.

Jenny intuicyjnie stanęła na baczność.

- Cześć - przywitała się stojąca w progu dziewczyna.

- Ach, to ty, Haley - odetchnęła z ulgą.

- A kogo się spodziewałaś? - zaśmiała się, wchodząc do mieszkania.

"Natręta" - chciała odpowiedzieć, ale powstrzymała się wzruszając wyłącznie ramionami.

Haley przeszła przez niewielką wnękę połączoną z pokojem gościnnym i bez najmniejszego skrępowania zajęła miejsce na kanapie obok gospodyni.

- Rozumiem grać w Maidu - kontynuowała - ale oglądać rozgrywki w telewizji?

- Skąd wiesz, że oglądałam? - spytała z zaciekawieniem.

Na twarzy Haley pojawił się uśmiech:

- "Nie przeszkadzać! Oglądam finały Maidu" - zacytowała wywieszkę znalezioną na drzwiach wejściowych. - Jeśli nie chciałaś, żeby ktoś ci przeszkadzał wystarczyło nie zostawiać drzwi otwartych na oścież - pouczyła ją.

Jenny momentami odpływała na punkcie swojej ukochanej planszówki i dlatego bardzo ceniła sobie przyjaźń z Haley, która nigdy nie krytykowała jej zainteresowań. Oczywiście, nie rozumiała fenomenu gry, ale to wcale nie przeszkadzało im w przyjaźni. Dziewczyny znały się od piaskownicy i już wtedy zawiązała się między nimi niemalże siostrzana więź. Jenny poznała Maidu dzięki chłopakowi, z którym spotykała się w ogólniaku. Zakochanie minęło, ale zainteresowanie grą planszową pozostało do dzisiaj, pomimo skończonych dwudziestu dwóch lat. Haley stąpała twardo po ziemi. W tym roku rozpoczęła naukę w szkole prawniczej i to było jej priorytetem, a fenomen Maidu był dla niej czymś niezrozumiałym.

Planszówka jak planszówka - mówiła, spoglądając na pole gry podzielone na kilkadziesiąt mniejszych kwadratów, trzy kostki oraz stertę figurek oznaczonych różnymi symbolami.

- W moim boksie brakuje jakiegoś piona - doszła do wniosku.

- Po co je wyciągnęłaś? - spytała, sięgając po jedną z figurek.

- Chciałam złożyć z nich jakiś sensowny skład. Taki, który mógłby wygrać turniej hrabstwa.

- Ta jest ładna - rzuciła od niechcenia, ale już po chwili żałowała, że nie ugryzła się w język, gdyż Jenny zaczęła wykład o tym, że pion-Pustułka jest wyłącznie dobry do rund końcowych, w których wiele zależy od szczęścia, a mniej od umiejętności, zaś ona sama potrzebuje zbudować mocniejszą ofensywę.

- Kup sobie nowe pionki w sklepie - udało jej się przerwać słowotok przyjaciółki.

Jenny przewróciła oczami. Dla Haley wszystko było takie proste. Takie oczywiste. To był fatalny pomysł. W Los Angeles był tylko jeden sklep z akcesoriami do gry w Maidu. I jak na złość prowadził go "natręt", o którego istnieniu Jenny wolała zapomnieć. Vincent (tak nazywał się "natręt") był sympatycznym człowiekiem. Zawsze był miły dla niej. Miły do tego stopnia, że wkurwiał ją niemiłosiernie. Z jakiegoś powodu uznał, że on i Jenny są sobie "przeznaczeni" i koniec. Ilekroć Jenny zaglądała do sklepu ten zaczynał jakiś bełkot o budowaniu związku, wspólnym mieszkaniu, przedstawianiu rodziców i tym podobnych bzdurach.

- Chłopie, daj mi spokój - mówiła poirytowana.

- Moja mama chce cię poznać - odpowiadał.

I tak w kółko Macieju. Jednak wizyta w sklepie była nieunikniona.

 

***

 

Dobytek Vincenta znajdował się na granicy z plażą, na której Jenny latem pracowała jako ratownik. To właśnie w okresie letnim najciężej było unikać "natręta". Sam sklepik był niewielkich rozmiarów jak na jedyny specjalizujący się w branży. Witryny zdobiły piony kolekcjonerskie oraz plakaty informujące o aktualnych rabatach i promocjach. Wewnątrz znajdowały się trzy długie regały zapełnione najróżniejszymi akcesoriami. Panował spory ruch, większość kupujących miała naście lat, ale zdarzali się również starsi, co trochę zaskoczyło Haley, która dotąd uważała swoją przyjaciółkę za seniorkę wśród graczy. Miejsce nie różniło się od przeciętnego sklepu. Na moment zawiesiła oko na plakacie informującym o turnieju organizowanym przez korporację TECH. Jenny wydawała się o wiele bardziej niespokojna: na głowę zarzuciła kaptur, założyła ciemne okulary i niczym szpieg przemknęła do najbliższego regału, a wszystko po to, aby nie zauważył jej stojący za ladą Vincent.

- Jest mój promyk, Jennifer! - zawołał sprzedawca.

Był to na tyle niedyskretny okrzyk, że większość klientów tłocząca się przy kasie obejrzała się na zawstydzoną Jenny i zdezorientowaną Haley. Sprzedawca przeskoczył przez ladę i podbiegł do dziewczyny. Nim ta zdążyła zareagować złapał ją za dłoń i ucałował.

- Czym mogę służyć mojej kochanej? - zapytał, wpatrując się w jej szare oczy.

- Przestań - powiedziała, wyrywając dłoń z uścisku.

- Mówiłam, że nie jestem żadną kochaną.

- Taka bojowa i słodka...

Przyglądająca się scence z boku Haley postanowiła wtrącić się:

- Jestem Haley.

- Wreszcie poznaję twoją przyjaciółkę, słodka - oznajmił tryumfalnie.

- Koleś... - mruknęła.

- Masz jakieś ciekawe piony?

- Wojownicy, wyposażenie... Czego zapragniesz, Jennuś.

- Jennuś? - powtórzyła Haley próbując zachować powagę.

- Nic nie mów - upomniała ją.

- Specjalnie odłożyłem dla ciebie pion Kupidyna.

- Kupidyn to poziom niebieski, a mój skład to zielony i... - wyjaśniła, nie wyczuwając aluzji sprzedawcy.

- A może ma pan Kojota? - do sprzedawcy zagadał jakiś chłopiec.

- Nie, nawet nie znam takiego piona - odparł po chwili namysłu.

- Może chodzi ci o wilka? Albo dingo?

- Pewnie chodzi mu o legendarnego Kojota - do rozmowy włączył się stojący przy kasie okularnik.

- Co to za legendarny kojot? - zaciekawiła się Jenny.

- Mówi się, że wiele lat temu pewien chłopak zlecił wykonanie piona o postaci kojota - opowiadał okularnik. - We wnętrzu figurki zamknięto demona destrukcji i to dzięki niemu ten gracz stał się jednym z siedmiu najpotężniejszych graczy Maidu.

- A po sukcesie w turnieju ten gracz wyrzucił "przeklęty" pion, gdzieś na obrzeżach Los Angeles - dokończył ktoś inny.

- Nie mówicie, że wasz fandom ma własne legendy miejskie - skwitowała historię z uśmiechem Haley.

- Widziałem Kojota w Skid Row - dodał ktoś inny, tym samym pobudzając dyskusję.

- Nikt nie jest w stanie znaleźć przeklętego piona. Czeka na gracza, który będzie równie silny jak jego poprzedni właściciel - wtrącił okularnik.

- Objawił się znajomemu mojego kuzyna!

- Większych bajek to w życiu nie słyszałam - stwierdziła Haley.

Jednak nikt, łącznie z Jenny, nie słuchał jej racjonalnego toku myślenia.

- Zagrajmy! - zaproponował niespodziewanie Vincent.

- Wreszcie gadasz z sensem - odparła Jenny.

- Jak przegrasz to umówisz się ze mną na randkę.

- Niech ci będzie - odparła z dużo mniejszą ekscytacją. - Ale jeśli ja wygram mam rabat na wszystkie figurki.

Temat przeklętego piona zszedł na boczny tor.

Haley usiadła na krzesełku obok sędziego, którym zgodził się zostać okularnik.

- Wyjaśnisz mi zasady - poprosiła dziewczyna nie odrywając wzroku od przygotowującej się do gry przyjaciółki.

- Jedna runda to dwa ruchy: twój i oponenta. Ruchem może być rzut kośćmi, albo przesunięcie piona. Jeśli chodzi o rzut kośćmi to możesz rzucać jedną, dwiema lub trzema, ale zwykle używa się trzech, bo wtedy masz większą szansę, że trafisz we właściwą liczbę oczek - wyjaśnił na wstępie.

Dalsze etapy gry objaśniał na przykładzie pojedynku Jenny i Vincenta:

- Pierwszy rzut kośćmi nie jest liczony jako ruch. Liczba oczek na kostkach mówi jakich pionów możesz użyć. Masz figury wojowników, czyli te, które się poruszają po planszy i one oznaczają oczka od jeden do cztery. Wszelkie uzbrojenia oraz dodatkowe przedmioty to oczka pięć i sześć - kontynuował, co chwila śledząc kolejne zmiany na planszy.

- Gdy sprowadzisz na pole wszystkie piony jakich potrzebujesz oczka na kostce mówią o jaką liczbę możesz przesunąć wojownika.

- Rozumiem - przytaknęła.

- A gdzie jest meta?

- Gra się skończy, gdy zniszczysz trzy punkty przeciwnika. Cała zabawa polega na tym, aby odkryć pola, na których są one ukryte.

Pomimo wyjaśnienia zasad Haley w dalszym ciągu nie widziała niczego zabawnego w Maidu.

- Trzy, cztery i jeden. Przywołuję piony Latarnik oraz Smoczy książę - oznajmiła Jenny.

Walka była dla niej o tyle łatwa, że Vincent odsłaniał pola, które powinien chronić. Latarnik bez trudu zniszczył "trzy życia" przeciwnika, a przy okazji wyeliminował z gry wszystkie jego piony.

- Jenny jesteś doskonała - skomplementował ją na koniec przegrany.

- Właśnie!

- Dlaczego nie grasz w turniejach!

- No wiecie... - zaczęła tłumaczyć się nerwowo. - Turnieje to już wyższa szkoła jazdy, a ja...

- Za miesiąc odbędzie się Turniej różnych światów organizowany przez TECH - przeczytał z plakatu okularnik. - Mogłabyś się zgłosić. Jenny nie odpowiedziała. Nie wiedzieć czemu myślami wróciła do przeklętej figurki.

 

***

 

Wysoki biurowiec miał około czterdziestu pięter wysokości. Gabinet dyrektora, pana dyrektora, właściciela korporacji TECH znajdował się na ostatnim piętrze. On sam nigdy nie liczył, które to dokładnie piętro. Wsiadał do prywatnej windy, wciskał guzik i już po chwili był w swoim biurze.Tyson Freich miał trzydzieści trzy lata. Był mężem, ojcem, ale przede wszystkim głową rodziny zarządzającą ogromnym majątkiem. Kończył przeglądać dokumenty, gdy do jego biura wbiegła Carol, a tuż za nią jego sekretarka.

- Przepraszam - zawołała nerwowo dziewczyna. - Mówiłam, że jest pan zajęty, ale...

Tyson ze spokojem odłożył wszystkie dokumenty na bok i spojrzał, najpierw na podwładną, a potem na Carol. W końcu oznajmił:

- W porządku. To moja siostra.

Po tej informacji sekretarkę ścięło z nóg. Nie miała pojęcia, kim była awanturująca się przed gabinetem kobieta. Nie miała pojęcia, że starała się wyprosić współwłaścicielkę TECH, czyli praktycznie własną szefową.

- Proszę nas zostawić - dodał.

Spokojnie opuściła gabinet zostawiając rodzeństwo. Dopiero po jej wyjściu Carol zajęła miejsce naprzeciwko brata. Poza blatem biurka dzieliła ich ogromna różnica wieku. Tyson był młodszy od niej o szesnaście lat. I właśnie te szesnaście lat mogło być powodem, dla którego tak źle się dogadywali. Kiedy on srał jeszcze w pieluchy Carol zdawała egzaminy do najlepszego liceum w kraju.

- Miła wizyta - stwierdził.

Nie odpowiedziała.

- A może jednak niemiła - zmienił zdanie.

Twarz Carol pokryła się zmarszczkami w grymasie złości.

- Wyjaśnisz, co to? - spytała, sięgając do torebki po tablet.

Na ekranie urządzenia widniał plakat reklamujący turniej Maidu organizowany przez korporację TECH.

- Zakupiliśmy kilka fabryk produkujących pionki do tej gry. Turniej to taka promocja - wyjaśnił, oddając tablet.

Zmarszczki Carol nabrały na sile. Teraz przypominały rozchodzące się po wodzie fale.

- Promocja to reklamówka w telewizji, a nie organizacja kosztownego turnieju z wysoką nagrodą pieniężną. Gdy poczuła przewagę nad bratem kontynuowała wywód:

- TECH zajmuje się technologiami przyszłości. Stawiamy na rozwój, na przydatny rozwój. Dlatego wspieramy placówki naukowe, przemysł, inwestujemy w wynalazki. Naszym celem jest tworzenie, a nie reklamowanie gier dla dzieci.

Tyson wysłuchał jej, po czym ze spokojem uderzył palcem w medalik przypięty do marynarki. Carol odruchowo spojrzała na srebrną broszkę kształtem przypominającą głowę kojota. Był to herb ich rodziny, a także symbol korporacji. Niczym insygnia władzy od pokoleń przechodziło z ojca na syna.

- Szanuję naszą historię i dlatego właśnie zostałem głową rodziny - oznajmił. - Mam zamiar odnaleźć Kojota.

- Przestań - syknęła.

- Nasza rodzina zbudowała swoją pozycję dzięki jego pomocy - kontynuował półszeptem, jakby obawiając się, że ktoś ich podsłuchuje. - Przez naszego ojca Kojot odszedł, a TECH walczy o przetrwanie.

- W jednym się z tobą zgodzę - weszła mu w słowo. - To wina naszego ojca. Całe życie dokonywał złych wyborów zawodowych i... rodzinnych.

- Carol... - jęknął, ściągając okulary. - Rozwiódł się z twoją matką, a potem poznał moją. Tak czasem się dzieje. Chcesz, czy nie... Jesteśmy rodzeństwem i byłbym szczęśliwy, gdybyś przynajmniej nie traktowała mnie jak wroga. Oboje nosimy nazwisko Freich, oboje znamy historię tej rodziny i co najważniejsze oboje w nią wierzymy. Wierzysz, że Kojot istnieje, prawda?

Wierzyła, chociaż nie chciała się do tego przyznać, ale dla Tysona jej milczenie było równoznaczne z potwierdzeniem.

- Wiesz dobrze, że Kojot pojawi się na turnieju, jeśli zorganizuje go nasza rodzina.

- I co dalej?

- Podejrzewam, że spróbuje nas oszukać i przyjmie postać gracza. Nie byle jakiego gracza, a doskonałego. Tak go wyśledzimy i na powrót zniewolimy.

- Nonsens - skwitowała.

- Nie będę się z tobą kłócił - odparł. - Turniej Maidu odbędzie się za miesiąc, a ja odzyskam największego sprzymierzeńca naszej rodziny.

- Jeśli naprawdę wierzysz, że Kojot pojawi się na turnieju to ja też wezmę w nim udział - niespodziewanie zmieniła zdanie.

- Ty? - zdziwił się. - Potrafisz chociaż grać w Maidu?

- Kiedyś potrafiłam i to całkiem nieźle. Gdzieś jeszcze powinnam mieć swoje stare piony do gry - zapewniła.

Gdy spotkanie z siostrą dobiegło końca Tyson podniósł słuchawkę telefonu i z pamięci wybrał numer.

- Dzień dobry, panie J.

- Dzień dobry, panie T.F - odpowiedział serdecznie rozmówca.

- Chciałbym się spotkać.

- Mam dla pana wspaniałe wieści. Dotarłem do człowieka, który przed wieloma laty wykonał przeklęty pion.

- Doskonale... Czyli wszystko układa się zgodnie z planem.

 

***

 

Dochodziła siódma. Słońce powoli chowało się za blaszanymi dachami. Jenny pierwszy raz w życiu znalazła się w tej części miasta. Skid Row nie wydawało jej się przyjazne, ale chciała musiała się przekonać. Przekonać - pomyślała. To było zbyt duże słowo. Nie wierzyła w legendy o przeklętym pionie, który pojawia się w Skid Row pod postacią kojota. Z resztą... Jak to brzmiało? To była bzdura, ale nawet z pełnym przekonaniem o bzdurności tej bzdury chciała się "przekonać".

W dłoni ścisnęła swój ulubiony pion - Latarnika. Był on niczym szczęśliwy amulet dodający jej odwagi. I wtedy to się stało. Jakieś pięć metrów przed nią na ulicę wybiegł pies, a przynajmniej tak się jej wydawało w pierwszej chwili. Zwierzę utkwiło swój wzrok w dziewczynie na kilka sekund, po czym ostrożnie wycofało się w głąb uliczki. Nie potrafiła tego wyjaśnić. Pod wpływem jakiegoś impulsu ruszyła za nim niczym Alicja za białym królikiem. Tyle że jej królik miał żółtoszarą sierść i był bardziej psem niż królikiem. Nie musiała go ścigać. Pies zatrzymał się na podwórzu, jakby czekając na nią. Zawył. Skowyt brzmiał jak rozpaczliwy krzyk, który przyprawiał o dreszcze. Był głośny i nieprzyjemny do tego stopnia, że Jenny musiała zatkać sobie uszy. Hałas nasilał się. Dziewczyna czuła jak podwórze zaczyna falować. Wtedy straciła równowagę. Zacisnęła powieki. Zapadła cisza. Ostrożnie otworzyła oczy i podniosła się do pozycji siedzącej. Po psie nie było śladu. Na jej dłoni zaś spoczywały dwa piony: Latarnik oraz jeszcze jeden, którego nigdy wcześniej nie widziała - przypominał psa.

- Kojot... - wyszeptała.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Anonim 01.11.2015
    Szczurze, jestem pod ogromnym wrażeniem twojej historii, jeśli wymyśliłeś sam tą grę, jestem zachwycona! Cieszę się, że dałeś mi znać pod moim opowiadaniem i do ciebie zerknęłam. Czytałam z zapartym tchem, historia wciągnęła mnie bezwzględnie. Nawet jeśli nie opisywałeś tutaj dużo emocji czułam je na sobie i potrafiłam zrozumieć. Ja nie wiem co powiedzieć, fabuła, pomysł mnie zachwyca.
    Niestety nie znam się bardzo na interpunkcji, nie wiem także, czy wszystkie zdania masz poprawnie sformowane, niemniej jednak na teraźniejszy mój poziom niczego nie zauważyłam.
    Tak potwornie żałuję, że muszę iść spać i nie dowiem się, cóż to nasza główna bohaterka zrobi. Kojot objawił się jej, czyli w wielkim turnieju TECH weźmie udział.
    Ubawiłam się tą sceną w sklepie, biedna Jenny, ja też bym ograniczała widzenia z owym osobnikiem płci męskiej.
    Co do korporacji TECH, jestem ciekawa, jaką wielką tajemnicę ukrywają, no i oczywiście, jak potoczą się dalsze losy bohaterów
    Zasłużona piątka :) !
  • Szczur 02.11.2015
    Dzięki. Cieszę się, że się podobało.
  • Po przeczytaniu stwierdzam, że masz słabe dialogi. Czyta się je ociężale, brnie się bardzo powoli, co nie chętnie nastawia na dalsze czytanie. Opisy masz na duży plus.
    Co do historii na razie mnie nie zaciekawiła, ale masz potencjał. Dam 4

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania