Poprzednie częściMroczun

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Mroczun 3

Obóz, przynajmniej na miarę możliwości, był dobrze zabezpieczony i nikt nie mógł znienacka zaatakować grupy junaków, dowodzonej przez wachmistrza. Dziadkowi, chociaż minęła już północ, wciąż jednak doskwierało nieznośne uczucie, że jest obserwowany. Jego skóra działała jak radar wyławiający z ciemności niewidoczne, a raczej jak sądził wachmistrz, nieistniejące zagrożenia. Starzec się zwyczajnie bał, stał się zakładnikiem legendy której nie zdążył wypowiedzieć do końca i zdawał sobie z tego sprawę. Nie obawiał się o siebie, o tych kilka lat, które mu zostały, lecz o chłopców, którzy zostali mu powierzeni, a z którymi nawiązał bardzo silną więź emocjonalną.

Ukradkiem, tak aby podopieczni nie widzieli, na krańcach obozowiska, jak uczyła go babka, rozłożył dary dla Mroczuna, po dwa pieczone ziemniaki i po kawałku drogocennej kiełbasy. I chociaż historie o Kruczym Panu zawsze traktował bardziej jak bajki, dla spokoju sumienia wypowiedział również pradawne reguły odczyniające, dawno zmarłej nestorki rodu, mające zapewnić mu ochronę i trzymać złe moce z dala od obozowiska. Przecież kiełbasę, myślał, mógł zabrać rano, przed samym wymarszem.

Mimo stosowania wszystkich trików jakie znał, masowania, obmywania karku chłodną wodą i temu podobnych sztuczek, aż po babcine czary, ciągle miał wrażenie, że grzbiet jeżył mu się jak u kota, atakowanego przez rozwścieczone psy.

Widocznie, kombinował, przez te wszystkie lata wojennych zawieruch stał się nadwrażliwy i wystarczył głupi incydent, żeby stracił zdrowy rozsądek. No cóż, teraz, wszystko czego chciał, to bezpiecznie wrócić z chłopcami do domu i nie zamierzał przy tym dopuścić, aby któremuś przydarzyło się jeszcze coś przykrego. Osobiście przemył i opatrzył rany, oraz otarcia podopiecznych po ataku nietoperzy. „Żaden z gnojów nawet nie pisnął.” Pomyślał z niemałą dumą starzec. „Widno, im cięższe czasy, tym ludzie wykuwają się twardsi.”

Dziadek leżąc w swoim posłaniu widział obydwa ogniska i stróżujących tam chłopców. Nie miał zegarka, ale z położenia, zabarwionego szkarłatem Księżyca, wywnioskował, że do świtu została godzina, najwyżej dwie. W duchu obiecał sobie, że już nigdy, nikomu nie opowie głupiej historii Olendra, który, aby uzyskać nadzwyczajne moce, zaprzedał się demonom. Dobrze, że nie zdążył chlapnąć chłopcom, że wedle legendy, Mroczun zbiera siły przed atakiem pochłaniając księżycowy blask.

„Co za bzdura! Że też ludzie muszą zawsze przypisywać zjawiskom atmosferycznym, nadnaturalne własności!”

Wachmistrz zostawił na chwilę swoje rozmyślania i zerknął ponownie na jedno, potem na drugie ognisko. Wystawione straże czuwały, a z wnętrza szałasu dobiegały przyciszone odgłosy rozmów. Wiedział, że młodzi, tak jak on, nie zasną już tej nocy. Nie potrzebował wróżki, aby zgadnąć temat ich dyskursu. Nietoperze. On sam również nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego. Żeby gacki, czy, nawet przyjmując mroczny scenariusz legendy, że były to kruki, takie zwierzęta nie atakują ludzi! Zwłaszcza głośnej grupy i do tego zgromadzonej przy ognisku.

Ostatnie dni i wieczór dały się weteranowi we znaki. Oczy coraz bardziej ciążyły, aż oddalone postacie i płomienie zaczęły się rozmywać. W jednej chwili wszystko ucichło i nawet te wredne świerszcze znad rzeki zamilkły. Dziadek mógłby przysiąc, że słyszy trzask zamarzającej trawy, która jak za sprawą magii zrobiła się biała od szronu. „Dziwne na samym początku września?” Pomyślał i naciągnął gruby koc pod brodę. Po chwili ciepło, niczym wąż w raju, zaczęło oplatać jego ciało. „Nie mogę zasnąć.” Ledwo odegnał jedne senne zwały, a na umysł zsuwała się kolejna lawina cieni. „Możesz, zrobiłeś wszystko jak trzeba." Uspokajała Dziadka przyjazna myśl, która mościła sobie miejsce w jego umyśle, wraz z rozlewającym się błogim poczuciem spełnionego obowiązku. „Jesteś bezpieczny, ja o ciebie zadbam. Śpij.” „Ale…” „Śpij.”

Gdy powieki opadły, bez powodzenia próbował je ponownie otworzyć. Nawet, gdy usłyszał odgłos złamanej gałązki, później kolejny. I choć jego alarm zadziałał, szamotał się uwięziony w dziwacznym półśnie, aż noc rozerwał krzyk!

– Dziadku…!

Chłopcy wzywali pomocy! Kiedy w końcu już miał otwierać oczy i zerwać się do walki, błysnęło mu tylko to cholerne karmazynowe światło Księżyca. Poczuł uderzenie, które rozbiło świat na miliony atomów i na powrót wtrąciło go w ciemność.

– Nie mogę…– Dziadek ziewnął przeciągle, czując ból głowy jak po biesiadzie z nierozcieńczonym bimbrem. – Zasnąłem! Kurwa jego mać! – syknął wściekły na siebie.

Rozejrzał się i zobaczył otoczenie z dziwnej perspektywy. Wszystko pulsowało zabarwione odcieniem czerwieni i wydawało się, że świat stanął do góry nogami. Obóz nieśmiało oświetlały pierwsze, poranne promienie krwisto czerwonego Słońca, wciąż mieszając się z resztkami nocy. Ogniska ledwo dymiły a wokół nie było widać żywej duszy . – Ot strażnicy, kuźwa, ich mać! – Spróbował wstać, lecz ciało odmówiło mu posłuszeństwa. – Co jest…!– Szarpnął się i zrozumiał, że został związany, wtedy dotarło również do Dziadka, że krzyki chłopców i nocny atak, nie były snem. – Myśl, nie panikuj! – Strofował sam siebie.

Ktokolwiek go spętał na pewno wciąż znajdował się w pobliżu. Pytanie, gdzie i ilu? Jak uzbrojeni i czego chcą?

– Chłopcy! – półgłosem zawołam w kierunku szałasu. – Jest tam kto?!

Cisza, zdawać się mogło, że wszyscy włączając okoliczne świerszcze i żaby zostali wymordowani. Dopiero po chwili ze wschodniej strony obozowiska doleciał cichy, melodyjny, basowy szum, przypominający pomruk wzbierające nawałnicy.

Dziadek zignorował nieznane dźwięki, jego priorytetem było oswobodzenie się z więzów. Jeszcze raz zlustrował koczowisko. Szałas w kilku miejscach został poważnie uszkodzony, niczym ul, do którego wdarł się niedźwiedź. „Tylko na Żuławach nie ma niedźwiedzi!” Myśli coraz prędzej przebiegały przez starą głowę. Odchylił się w końcu próbując dostrzec nadgarstki. Ręce miał zbielałe i związane na poły zbutwiały powrozem, jednak na tyle silnym, że nie mógł go rozerwać. Wystarczyłby kamień, myślał, lub, daj Boże, jakieś ostrze, a przeciął by pęta w mgnieniu oka. Scyzoryk! Leżąc na brzuchu, czuł wyraźnie jego owalny kształt w kieszeni spodni. Jeśli napastnicy byli na tyle nieroztropni, że nawet nie zadali sobie trudu, aby go obszukać, oznaczało to, że wciąż mógł ocalić podopiecznych.

– No teraz ja was… – Szeptał z nienawiścią wachmistrz, gdy po dłuższych zmaganiach wydobył scyzoryk i przeciął pęta.

Chwycił motykę i z nożem w jednym, oraz ważąc gracę w drugim ręku jak maczugę, zbliżył się do szałasu.

– Chłopcy? – wyszeptał i zanim zajrzał do środka wyczuł woń, zwiastun śmierci. Pamiętał ten zapach zmieszany z dymem, niedopalonym prochem strzelniczym, krzykami konających ludzi i koni. I chociaż teraz panowała grobowa cisza, wiedział że metaliczno-mdła słodkawa woń krwi zawsze zwiastowała najgorsze.

– Komandos… kurwa… dziecko! – Mimo że Dziadek mógł się spodziewać co zobaczy, widok niemal rozszarpanego na strzępy Daniela sprawił, że zachwiał się i świat zawirował mu w oczach. Oparł cały ciężar ciała na motyce i tylko to uratowało go przed upadkiem.

Chłopak wpatrywał się w wachmistrza szeroko otwartymi, martwymi oczami.

Z potężnej rany gardła, która obficie zbryzgała, na wpół już zakrzepłą krwią korpus chłopca, można było dostrzec biel kości kręgosłupa. Mocno poraniona głowa biedaka została niemal odrąbana. Prawa ręka Komandosa znajdowała się pod nienaturalnie dziwnym kątem tuż obok reszty ciała i jak zauważył Dziadek, trzymała się tylko na resztkach materiału bluzy. Lewa natomiast, zupełnie odcięta, leżała około metra w głęb szałasu. Daniel przed śmiercią próbował walczyć i musiał bronić się z całych sił, czym zapewne rozwścieczył napastników.

Wachmistrz oderwał w końcu wzrok od zamordowanego nastolatka, szok i żal, które w pierwszej chwili niemal powaliły ex żołnierza, zaczęły wypierać furia oraz gniew.

– Pozabijam… – nie zdążył wysyczeć swojej groźby bo zrozumiał, że ciągle ma szansę odnaleźć resztę grupy. – Oj Danielku, Danielku… To moja wina. – Zaszlochał, przykucnął i zamknął chłopcu oczy. – Ty sam nie dałeś rady… Przepraszam dziecko. – W następnej chwili otarł twarz rękawem. – Ja ich znajdę! – U wachmistrza włączył się wyrachowany i tłumiący emocje, tryb myślenia wojskowego. – Najpierw żywi, potem polegli – szeptał starą maksymę swojego oddziału. – Wrócę do ciebie. – Mówiąc to dotknął jeszcze na odchodne piersi nastolatka, wtedy dłoń starca zapadła się jakby trafił w próżnię. Niepewnie odsłonił połę marynarki.

– Jezuniu! Skurwiele zabrali ci nawet serce?! – zaskomlał jak bity i niezdolny do obrony pies, gdy zobaczył wyrwę po lewej stronie odsłoniętego korpusu Daniela.

Tego było zbyt wiele, nawet dla kogoś kto przeżył kilka wojen, brał udział w kilkunastu bitwach i widział już niemal całe zła tego świata. „Nie okalecza się zwłok… nie dzieciaków!” Tłukło się w głowie starca. Ci którzy zabili Daniela i uprowadzili resztę grupy musieli za to zapłacić. Zapłacić życiem! Musieli umrzeć zanim to dziwacznie posrane, niemal brunatne Słońce wzejdzie na dobre!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • rozwiazanie rok temu
    Szkoda Daniele, pozostała jedynie nadzieja w doświadczonym Wachmistrzu. Pozdrawiam.
  • rozwiazanie jak to mówią nadzieja zawsze umiera ostatnia… Sam jestem ciekawy jak to pójdzie dalej?
    Bardzo dziękuję, że jesteś.
    Pozdrawiam
  • 00.00 rok temu
    Straszne co się wydarzyło, zostaje jednak trop, za którym się chce iść, sprawiedliwość, która powinna się odbyć.
  • 00.00 sprawiedliwość jest przereklamowana ?
    Z drugiej strony taki ex żołnierz to praktycznie morderca na usługach rządu, tego czy innego, może jeszcze…
    Dzięki za obecność i komentarz :)
  • Dekaos Dondi rok temu
    Maurycy Lesniewski↔Bardzo taki "namacalny tekst" w sensie sformułowań. Pomimo smutnej treści, zaciekawił jeszcze bardziej. I tu od początku, można wyczuć, aurę czegoś, nieuchronnego.
    Pozdrawiam?
  • Dekaos Dondi dzięki za dobre słowo :)
    Kłaniam się :)
  • Pasja rok temu
    Noc jednak ma swoje prawa i dlatego sen nadchodzi znienacka. Jest doskonałym polem do zaatakowania.
    "stał się zakładnikiem legendy której nie zdążył wypowiedzieć do końca i zdawał sobie z tego sprawę. Nie obawiał się o siebie, o tych kilka lat, które mu zostały, lecz o chłopców, którzy zostali mu powierzeni, a z którymi nawiązał bardzo silną więź emocjonalną/... często tak bywa, że wiążemy sie z pewnymi historiami opowiedzianymi przez naszych przodkow. Niby nie wierzymy, a jednak gdzieś z tyłu głowy czujemy strach. No i ta babka, nestorka rodu. Empatyczny dziadunio i bardzo troskliwy.
    Brak zegarka i określenie czasu za pomocą księżyca - ciekawe, ale do tej pory można pewne wartości odszukać w zjawiskach przyrodniczych.
    Daniel zabity, inni chłopcy porwani i to serce wydarte - może jacyś handlarze organami?

    Zostawiasz nam rozżalonego starca i niewiadome jutro.

    Pozdrawiam
  • Łukaszenkow rok temu
    Piękny przepełniony wrażliwością komentarz z pasją, dotknęłaś mego serca
  • Bardzo dziękuję Pasjo za wnikliwe spostrzeżenia i odczucia, oraz za podzielenie się nimi w Twoim komentarzu.
    Pozdrawiam uprzejmie :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania