Mroczun

Mroczun

 

1

Ognisko strzelało płomieniami wysoko w górę i zdawać się mogło, że wyrzucane iskry zmieniały się w gwiazdy, wklejane niewidzialną ręką olbrzyma w nieskalane, nocne niebo. Wokół ożywczego żaru grzała się grupka wyrostków w wieku między siedem a szesnaście lat, z sędziwym opiekunem na czele. Wszyscy, jak jeden, ubrani w mundury junaków, szczodrze ofiarowanymi przez przedstawicieli partii komunistycznej i zostali skierowani do pomocy w Państwowym Gospodarstwie Rolnym, popularnie w skrócie nazywanymi PGR. Młodzież, była odpadem, sierotami minionej wojny i znajdowała się pod opieką starego wachmistrza, również pozbawionego rodziny. Ciche gremium siedziało opodal szałasu, postawionego między rysującymi się na skraju ciemności, usypanymi z kartofli, dwiema długimi na kilkanaście metrów, pryzmami. Tuż obok stały równo poukładane taczki, grabie, łopaty i inne narzędzia rolnicze.

Ożywczy krąg światła bijący od ogniska sprawiał, że cienie zmęczonych ludzi żyły własnym życiem i harcowały niczym diabły na piekielnej uczcie.

Kilkanaście metrów dalej leniwie płynęła Tuga i chociaż niewidoczna w ciemnościach, wszyscy wyraźnie wyczuwali jej chłodne, nasycone wodą, tchnienie. Rzeka, jakby chciała mieć pewność, że nie zostanie zignorowana, informowała o swoim istnieniu rechotem żab, przekrzykujących się ze świerszczami, ukrytymi w nadbrzeżnych szuwarach.

Obozujący piekli ziemniaki nadziane na zaostrzonych kijkach i tylko od czasu do czasu, któryś rzucał sennie słowo, lub zdanie zwyczajnie puszczane mimo uszu przez resztę obecnych.

– Oj żebym miał moją wędkę – oblizał się chłopak siedzący najbliżej rzeki, kiedy kolejny raz usłyszał charakterystyczny plusk, rybiej płetwy uderzającej o taflę wody. Wizja jedzenia, innego niż ziemniaki, natychmiast wzbudziła zainteresowanie kolegów i wartko zaczęli spozierać po sobie. – Pieczona płoć, albo leszcz z pyrami… Yhmmm! - Rozmarzył się nastolatek.

– A może by tak spróbować zrobić sieć z koszul, jakby je tak powiązać razem, to mogłoby się udać. Bo ja słyszałem, że kiedyś… – Podchwycił inny, lecz nie dane mu było dokończyć.

– Komandos przestań!

– No co?! No, co Dziadku?!

– Za dnia już kombinowałeś i nic nie wskórałeś! Żadnego łażenia wojska po ćmaku nad wodę!

– Ale…

– Jeszcze mi się potopicie!

– Ale Dziadku, my przecież nie jesteśmy wojskiem i ty…

– Powiedziałem! – Stary zdusił pomysł, zanim na dobre wykluł się plan w gorących głowach.

Chłopcy podnieceni myślą nocnych połowów, siedzieli i tylko spoglądali na swojego lidera, nazwanego Komandosem i wymownie wskazując wachmistrza, jak na najgorszego z tyranów. Żaden z niepełnoletnich nie odważył się jednak otwarcie przeciwstawić seniorowi.

– A uważajta coby żerdków nie popalić, bo grule w ogień pójdą i tyle będzie z kolacji. – Odezwał się po kilku minutach weteran wojenny, jakby próbując wybudzić z letargu osowiałą młodzież, przybitą wcześniejszym zakazem.

– Będziemy uważać Dziadku, będziemy.– Smutno odpowiedział młodzian zajmujący miejsce najbliżej opiekuna grupy, a reszta przytaknęła smętnie za nim. – A wiecie, Dziadku, u nas na Podlasiu to myśmy piekli ziemnioki w gorącym popiele? Tatko zawsze je na koniec w resztki żaru rzucali, jak jeszcze… – sierocie zakręciła się łza na wspomnienie ojca i rodzinnych stron.

– Jak ogień przygaśnie to i my wrzucim co więcej, aby zostało na śniadanie. – Rzeczowo i oschle na żołnierski sposób skomentował weteran, odcinając, niczym szablą, dziecko od przykrych wspomnień. – Na teraz pieczemy nadziabane, żeby przed snem głód zaspokoić – tłumaczył, niemal łysy z resztkami siwizny i licznymi bliznami na twarzy i głowie, ex wojak.

Nastolatkowie nazywali opiekuna „Dziadkiem”, choć nie łączyły ich żadne relacje rodzinne, a jedynie zostali oddani pod opiekę starca, aby zebrać plony ze „zdziczałych pól”.

Zdziczałymi polami natomiast określano bezpańskie ziemie, z pozostawionymi po wysiedlanych Niemcach, uprawami.

– Nie przyjechali, a sekretarz obiecywał, że nas zabiorą?! I znów musimy tu nocować. – Martwił się najmłodszy z wyrostków.

– Przyjadą jutro Oluś, przyjadą – zapewnił opiekun. – Wasza… nasza partia – poprawił się spiesznie, lecz mimo to nie zdołał utrzymać salw śmiechu – phi, hi! Kto by pomyślał, że zostanę komunistą! Wiecie przecież, że partia ma ważniejsze rzeczy do roboty, niż tylko zajmowanie się posanacyjnymi gnojkami, ale na pewno nas tu nie zostawią.

– A wy, Dziadku, skąd możecie to wiedzieć?!

– Pewno im się zwyczajnie traktor zepsuł.– Zadumał się wiarus. – Jak narychtują… Tak! Narychtują to przyjadą! – wypalił po chwili rozważań, jednak z pewnością w głosie, która cechować mogła doświadczonego frontowca. – A my przynajmniej skończymy nasze zadanie i z rana wygrzebiemy jeszcze kartofle z pola przy samej wodzie.

– Ale jak nie…

– Przyjadą na pewno! – Dziadek ponownie zaśmiał się pod nosem. – O nas mogliby zapomnieć, ale partia nie zostawi przecież tyle dobra. – Wskazał jedną z ziemniaczanych piramid. – Szczęściem noc pogodna, choć chłodna, ale jeść mamy co… Jak do południa nikogo nie będzie, to ruszymy na piechotę w stronę miasta.

– Pewnie, że nie zostawią kartofli, ale mieli być już przedwczoraj, i później wczoraj, i nawet dziś też nie przyjechali?! – Młodzian spojrzał na migocący w świetle ogniska sterty, ich urobek z trzech ostatnich dni pracy i nagle zmienił temat. – A Dziadku, powiedzielibyście jak to z Mroczunem było? I czemu on zawsze z tymi krukami chadza? I jeszcze jak go poznać? Bo wczoraj o tym nie mówiliście?

– Jak poznać Mroczuna? Hm? Gadają, że jest wyższy o głowę od normalnego człowieka, ale za to chudy jak nieszczęście.

– Nie?!

– Tak! I jeszcze zamiast oczu ma dwie płonące żagwie.

– Nie?! Naprawdę?!

– Ano, że sama prawda. I gadają, że włosy ma z księżycowego blasku, co świecą, kiedy ze złotym sierpem łazi i łby napotkanym biedakom obcina.

– Nie?! Sierpem?!

– Yhym. Choć często też dusi, ale nikt nie wie czemu.

– Taaa?! A kruki?! Jak to z nimi jest?

– A kruki to wiadomo,są mu potrzebne, bo mogą latać pomiędzy światami i mają wstęp nawet do piekła.

– Nie?! Naprawdę?!

– Tak. I niektórzy mówią, że i tam też.– Starzec kciukiem wskazał rozgwieżdżone niebo.

– Jak to? Latają do piekła? Jak? Do nieba też?! – Białka oczu pytającego młodzieńca, jak i reszty chłopców zrobiły się nagle większe. – One tak naprawdę? Mogą?!

– Mówią, że jak Lucyfer zapragnie duszy mu nienależnej, to cichcem posyła kruki, żeby ją Bogu wykradły.

– Nie?! Tak mogą?!

– Tak mówią ludzie,

– Znaczy, Mroczun jest Lucyferem i Złodziejem Dusz co łazi po ziemi?! To jest jedna osoba?

– Jedni tak prawią, ale drudzy… Aj tam! – Stary machnął ręką, jakby ogarniał się od roju atakujących os. – Lepiej nie będę gadał bo znowu nie pozasypiacie i rano robić nie będzie komu!

– Będziemy jutro zapierdzielać!Zobaczycie Dziadku, będziemy, tylko mów dalej…

W jednej chwili powstał tumult piskliwych i mutujących, nastoletnich głosów, aż starzec złapał się za uszy.

– Na litość boską! Cisza! – Kiedy uspokajanie grupy nie dało efektu, w końcu uległ: – No dobra, tylko już przestańcie piać! – Zanim zaczął odczekał chwilę dla zbudowania napięcia. – Dawno to było, bardzo dawno. Za Krzyżaków, albo i może nie… – Ex wojak podrapał się po łysinie. – Nie, to było jeszcze przed Krzyżakami, za naszych pierwszych panów tutaj i zanim jeszcze szkopy nazwali te tereny Prusy Wschodnie, wtedy właśnie przybyli Niemce. Ale to były inne Niemce, jeno szwargotali jakoś tak podobnie do tych od Bismarków, czy Hitlerów. I chociaż nasi gadali na nich właśnie „Niemce”, to i tak wszyscy wiedzieli, że chodziło o obcych z innego świata.

– Z innego świata? Że z piekła?! Jak z tymi krukami od Mroczuna?!

– Oluś jakeś ty durny… – jeden z kilkunastu kolegów nie skończył zdania, gdyż Komandos, starszy i znacznie lepiej zbudowany od reszty gromadki, wszedł mu w słowo:

– Olek, weź koło i pierdolnij się w czoło! I nie odzywaj się młody bo wachmistrz, jak wczoraj, znowu nie skończy opowiadać!

– Wróbel! Komandos! Co to, kurwa jego mać za język?! Ma być spokój! Zrozumieli?! – Dowódca junaków rozejrzał się groźnie po swoich podopiecznych. – Żadnych takich, tych z kołami mi tutaj! A ty Olo, – spojrzał łagodniej na dziecko – jak mam gadać to faktycznie nie mieszaj. Powiem ci prosto i reszcie też, żeby wszyscy zrozumieli, z bardzo daleka przyjechali.

– A z jak bardzo?

– Nie, no, ja go zaraz…

– Cisza mówię! – Dziadek ponownie musiał wykazać się zdolnościami przywódczymi. – Z jak daleka? Hm? Dalej niż z Warszawy, a nawet chyba niż z Moskwy, tylko oni przybyli z zachodu i skończmy na tym. Że co ja to miałem..?

– Ale, dalej niż z Warszawy?! Nie?!Naprawdę?

– Olek, jak cię zdzielę w pustą makówę! – Komandos, uciszany już po dwakroć wstał, najwyraźniej zamierzając zmienić groźbę w czyn.– Jak palnę w nieuczesany i zawszony łeb, to się w końcu zamkniesz!

– Siad! – Pomarszczona ręka wskazała miejsce skąd poderwał się nastolatek i kiedy polecenie zostało spełnione, senior kontynuował opowieść: – Że z innego świata… już mówiłem. A jakże, a jakże! A chodziło mi o tych meliorantów, co mokradła od hrabiów ponadostawali, coby je odwodnili i w użytek wziąwszy pod uprawę sprawili. A te Niemce, Olendry tak jakoś po prawdzie ich nasi zwali, bardzo łebskie a uczone ludziska byli. Czego się nie tkli, rozkwitało i po stokroć włożony grosz rodziło. Czy to browar, czy cegielnia, czy chociażby młyn.

- Nie?!! I młyn też postawili? – Olek, bezpieczny przy Dziadku, nie przejmował się, że przerywając, znowu rozsierdzi kolegów.

- A taaak! – Weteran przez dłuższą chwilę z lubością wpatrywał się w rozdziawione usta publiczności.

- I co? I co dalej?! No mówże Dziadku!

- A to, że nawet rola jakoś lepiej spod ich ręki wychodziła. Uprawy mieli dorodne a zwierzęta gospodarskie zdrowe i dożywiane. Lepiej nawet, mówię wam, od niejednego naszego parobka. Takie to właśnie gospodarze były.

- Jak dorosnę będę Olendrem.

- Olek, tyś głupszy od własnych butów! – Ponownie nie wytrzymał Komandos. – Jesteś Polakiem i zdechniesz jako Polak! Olendry to nacja, prawda Dziadku?!

- A i to pewnie, że prawda.

- Ale ja i tak wiem, że oni pyszne sery robili! Dziadek mi już kiedyś mówił! - Oluś mlasnął znacząco co również pobudziło wyobraźnię kolegów.

– A i pewnie, że mówiłem. Jeszcze jakie. Nasi chłopi to spode łba na Olendrów patrzyli, bo jedno, że zazdrość skręcała od środka, za wszystko co tamci potrafili. Drugie, do naszych kościołów nie chadzali.

– Jak to? Nie chodzili do kościołów, przecież to grzech? – Tym razem Wróbel włączył się w dyskusję. – Jak nawet partia nam zabrania, to my z Komandosem w niedzielę organizujemy ucieczki z sierocińca, żeby z chłopakami choć w świętym miejscu pobyć.

– Ano, ano! Pewnie, że grzech! A melioranty co o nich mówię, to tylko po stodołach te swoje msze, czy co tam inne, uskuteczniali. A przecież wiadomo, że łacniej Bóg w kościele do modlitwy ucha nastawi, gdzie są piękne obrazy i figury świętych porobione złotem stoją, niźli w jakiejś stodole, lubo z przeproszeniem, zasranej oborze, gdzie bydlęta nieczystości pod nogi samemu Panu oddawać by miały.

- Dziadku ale o Mroczunie miałeś mówić? Mówiłeś wczoraj, że wiesz skąd się wziął?

- Ano, że wiem. Jako mój dziad usłyszał od swojego, a tamten od swojego, tak ja wam teraz opowiem. Jak Olendry w onych czasach hardo pracując, ponakopywali rowów, a rur ponaukładali, a jeszcze śluzów i przepustów nabudowali, to tereny co w onym czasie i tysięciach przed, trzęsawiskami i mokradłami zwać można tylko było, przeinaczyły się nagle w czarnoziemy. I mówię wam, tak urodzajne, że w świecie drugiej, podobnie żyznej gleby długo można by szukać, a i tak nie znaleźć!

- Ale skąd ten cały Mroczun? No dziadku?!

- Hola, hola! Co nagle to po diable. Twu! - Starzec splunął i przeżegnał się trwożliwe rozglądając na wszystkie strony i przyciszonym głosem perorował dalej: - Wejdźcie dzieci głębiej w blask ognia i dorzućcie ano jeszcze kilka znacznych polan, – chłopcy śpiesznie przesunęli siedziska i spełnili polecenie starca, jednak ten zamiast kontynuować opowieść wyciągnął z kieszeni scyzoryk i ze stoickim spokojem zaczął obierać osmalonego na ogniu kartofla. – Gorący psubrat! Taki najlepszy, jeszcze tylko soli…

- Dziadku! – Zakrzyczeli wspólnie junacy.

- No co?

- Mroczun?! – wyleciało z kilkunastu gardeł.

- Ciii! – Chłopcy podążyli oczyma w ciemność, za wytrzeszczonym spojrzeniem wachmistrza. – Głośno imienia złego lepiej nie wypowiadać, bo Kruczy Pan, Piastunem, lebo, jako rzekliście synkowie, sam Mroczun, to w istocie jedna i ta sama osoba, co złego moce posiadła i gdy wieczór nadchodzi, łazi po okolicy i szuka nieszczęśników, którymi karmi kruki.

- Jak to? Normalnie tak?! Łazi sobie po okolicy?! Nawet tutaj?! I…? Ale tttak…łazi?

- Ano Olo, zwłaszcza tutaj, mówię przecież. Nie szwędaj się zatem po polach nocami, abyś nie spotkał na swojej drodze Wieczornego Włodarza, a jeśli już go napotkasz, nie patrz mu w oczy, gdzie ogień piekieł tylko zobaczysz, a proś Boga o zratowanie i czym prędzej czmychaj mu z drogi.

- Uciekać przed Włodarzem? A co to znowu za jeden?! – Komandos wyraźnie chciał pokazać, że nie boi się strasznych, ogniskowych opowieści. – Przecież Dziadek tylko tak gada żebyśmy wszyscy robili ze strachu pod siebie! Phi, raz Włodarz, raz Mroczun, cała ta historia się kupy nie trzyma! Mroczunie przybywaj! To ja zabiłem twoje kruki! – wrzasnął nastolatek na całe gardło. – Chłopaki, i co?! Nikogo nie ma! Nie wierzcie Dziadkowi! Ten cały Mroczun to bujda na resorach!

- Boże jedyny! Zamilcz głupi! – Starzec, albo dobrze udawał, albo rzeczywiście przeraził się wezwaniem chłopaka i na długą chwilę ponownie wbił w wzrok w w ciemności. – Danielu, – zaczął, gdy uznał, że nic niepokojącego nie wychynie z mroku – ciebie też zwą Komandos, a wszyscy wiedzą, że o jedną i tą samą osobę chodzi. Jak nie chcesz, to nie wierz w opowieść, ale nie ściągaj złego na siebie i innych. Niewiara nie pomoże, gdy upiora napotkasz. – Wachmistrz ponownie zwrócił się do reszty słuchaczy. – Powiem wam jeszcze skąd się imię Mroczun… Aż ty głupi! – Dziadek pod wpływem impulsu, najwidoczniej zmienił zdanie i chociaż Komandos był poza jego zasięgiem uniósł rękę, jakby chciał go uderzyć. – Nie, no! Koniec bajdurzenia! A rano ruszamy skoro świt! Pies trącał Mroczuna i jego diabły! Nie będziemy ryzykować, pochowamy narzędzia i z brzaskiem ruszamy do miasta!

- Ale dlaczego tak nagle…

- Kilka wiorst stąd, są Diable Pola, choć teraz zalane wodą… Jutro… – Dziadek nagle zamilkł i zastygł w bezruchu wsłuchując się w przybierający na sile powiew zimnego powietrza. – Złe jest blisko! – zgrzytnął półgębkiem, tak by chłopcy nie mogli usłyszeć.

- I co z tymi polami?

- Gdzieś tam jest grób Mroczuna i – wachmistrz, zamyślony i poirytowany do granic możliwości, wskazał na Komandosa – wolałbym żeby przez tego barana się na mnie nie wkurwił! A ten geniusz, debil znaczy, wydarł se mordę i go zwyczajnie zawołał!

- Ale…

- Nie napinaj! – starzec nie pozwolił skończyć Komandosowi – Jeśli przetrwamy noc bez strat, to nie chcę tu zostawać ani chwili dłużej niż to jest konieczne!

- Jak to, bez strat? Co to znaczy? – Mały Olo spojrzał na wachmistrza, rozszerzonymi strachem oczyma.

- Dziadku powiedz im, że tylko…

- Zawrzyj twarz Danielu! – Wrzasnął starzec, jednak szybko się opanował i zwrócił do najmłodszego z grupy. – Tak się tylko w wojsku mówi Olo – powiedział najwyraźniej walcząc z ogarniającą go wściekłością i jednocześnie, jakby planował jedną ze swoich operacji obronnych, po czym dodał: – Srać i szczać tylko parami i nawet wtedy nie oddalać mi się od ognia! – Rzucił stanowczo do grupy.

- Ale…

- Żadnych ale! Koniec demokracji! I najlepiej wytrzymajcie z kiblem do brzasku!

- Z czym? – Olo najwyraźniej nie nadążał za całą sytuacją.

- Jak to – na poły przerażony na poły uradowany końcem pracy spytał inny z junaków – i nie będziemy więcej wykopywać ziemniaków?

- Nie!

- To może idźmy od razu? O północy bylibyśmy w mieście. – Zaproponował rzeczowo Wróbel.

– Nie, – weteran mimo stanowczego sprzeciwu, przez ułamek sekundy rozważał słowa chłopaka – jeśli upiór ma zaatakować to zrobi to w mroku. Dlatego go ludzie tak nazwali bo w ciemnościach u niego siła rośnie. Kupą i przy ognisku, mamy większe szanse…

– Ale przecież to bujda! Dziadku powiedz, że tylko nas stra… – Komandos nie dokończył, gdyż nagle rozległy się krzyki kolegów.

– O Jezu! – Jeden z chłopców złapał się za ucho.

– Ło matulu! – U innego na twarzy nagle pojawiły się krwawiące pręgi.

– Co to było?!

– Tam poleciało…!

– Dziabnął mnie, gnój!

– Bliżej ognia! Cofnąć się do światła! – zagrzmiał wachmistrz, widząc jak skrzydlate cienie pojawiają się i niemal natychmiast znikają poza granicą widzenia. – One nie lubią blasku!

– Co to?! Czemu nas atakuje?!

– A kogoś kurwa przywołał! – W tej chwili zdawało się, że wachmistrz, gdyby mógł skręciłby Komandosowi kark. – Łapać za żagwie i je odpędzać! Tylko nic im nie zróbcie, żeby nie pogorszyć sytuacji!

– To kruki?!

– Kurwa! Geniusz! Machaj debilu jeden!

– Przyleciały po mnie! Ale… ale to przecież oni zaczęli…! Ja tylko jednego kijem trzepnąłem, jak już leżał… Ale… ale, tak niechcący trochę…– mamrotał silnie wystraszony Olo.

– Ale co zaczęli?! Co gadasz mały?! – Starzec mówił i jednocześnie wywijał rozżarzoną końcówką kija. – Olek, co trzepnąłeś kijem?!

- Kru… kruuuu

- Co?! Nie jąkaj się! Gadaj, kurwa, wyraźnie?!

- Kruka - wyszeptał w końcu maluch.

- Kurwa!

- Ja… Ja mówiłem żeby nie rzucać kamieniami w tamte ptaki! A oni… – Olo wskazał na drugą stronę ogniska gdzie pozostali chłopcy walczyli z pojawiającymi się z nikąd, cieniami. – Komandos, on jest naszym generałem i rozkazał z proc salwą w… w… w nie!

- Kurwa! Co wyście odjebali gówniarze?! – Warknął stary, gdy cały zgiełk ucichł i skrzydlate stwory przestały nękać biwakujących. – Na szczęście odleciały, kurwie jedne!

- Nie wrócą?! Nie pozabijają nas?

- Nie… Co…?! – Dziadek spojrzał na roztrzęsionego Ola, po czym na resztę przerażonej grupy. – Nie! Nie pozabijają, spokojnie dziecko, to były tylko… te… no…

- Co? Kruki?!

- Nie… Nie… To były… przecież, te no … nietoperze! Właśnie! To były nietoperze!

- A nie kruki?! A mówiłeś…

- Kruki przecież nie latają nocą, nie bądź niemądry! – Zdecydowanie stwierdził dziadek. – Nietoperze na pewno przyleciały za ćmami, które przyciągnęło ognisko. – Wachmistrz przytulił rozdygotanego malucha. – Za długo tu siedzimy, rano, skoro świt, ruszamy do Tiegen… twu, kurwa nie mogę przywyknąć do nowej nazwy. Ruszymy do Nowego Dworu.

- A ja już też myślałem Dziadku, że to były naprawdę…

- Komandos, ty się już, kurwa,zamknij!

Następne częściMroczun 2 Mroczun 3

Średnia ocena: 4.4  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (17)

  • rozwiazanie rok temu
    Klimatyczna opowieść, niemniej zbyt częsty przerywnik kurwa podważa jakość tekstu. Nie wiem, czy czytałeś Saki „Sredni Vashtar”, masz do niego podobny styl.5. Pozdrawiam ?
  • rozwiązanie z tym przerywnikiem, być może masz rację, będę musiał się temu bliżej przyjrzeć, chociaż, być może w kolejnej części (będzie) naużywanie tego słowa nabierze większego sensu.
    Jesteś pierwszą osobą, która czyta ten tekst i dzieli się odczuciami, za które bardzo dziękuję. Bardzo fajnie, że mam jakiś tam styl, bo mi się ciągle wydaje, że tylko tak sobie klepię :)
    Pozdrawiam serdecznie :)
  • Klimat masz, a i gwara się pojawia, ogólnie dobrze się to czyta. Tak więc mogę z czystym sumieniem dać 5!
  • Bardzo dziękuję!
    Kłaniam się nisko!
  • 00.00 rok temu
    Czasy kiedy tereny poniemieckie były opuszczone i ponownie zasiedlane dotyczą też mojej rodziny. Poniemiecki młyn był kiedyś moim domem. Zawsze była taka zgroza w tych budynkach, jakby nie powinno się w nich być po tamtych lokatorach.
    A straszenie wszystkimi dziwami było metodą wychowawczą, zmory, duchy i inne potwory. ?
    Czy faktycznie nietoperze były skłonne zaatakować, pytam z ciekawości, bo miałam taką średnia przyjemność w ciemni w Zoo jednym nietoperzem przez szybę stanąć twarzą w pysk. ?
    Naturalnie wyszło, spina się z resztą, ale nie tak mocno jak w poprzednich częściach, tak też jest ok. :)
  • 00.00 ze starymi budynkami, które widziały niejedno i w których rozegrało się wiele tragedii zawsze zachodzi prawdopodobieństwo, że coś w nich pozostało, coś czego najmniej byśmy chcieli.
    Czy nietoperze były skłonne zaatakować…? Dobre pytanie?
    Może coś dopiero tu się jeszcze okazać…
    Cieszę się, że jest ok.
    Dzięki za zerknięcie i podzielenie się szeroką gamą odczuć.
    Pozdrawiam ?
  • Charlotte41 rok temu
    Ciekawy kryminał, z nutką historii. Dobrze się czyta. Łap 5 :) Pozdrawiam ?
  • Charlotte41 bardzo dziękuję za przeczytanie i komentarz.
    Pozdrawiam uprzejmie :)
  • Pasja rok temu
    Powróciłeś Maurycy z piekarni w mroczne obszary popegeerowskich historii. Duże, socjalistyczne przedsiębiorstwa rolne stały się własnością państwową i pochłonęły 50% środków z produkcji rolne. Bieda była doskonałym chwytem dla pracownika. Oprócz znikomej pensji otrzymywali mieszkanie, deputaty w postaci mleka i ziemniaków, działki rolne, węgiel i dofinansowania na kolonie, dożywianie dzieci i choinka. Kwitł handel i alkoholizm. Znam te opowieści z rozmów dziadka. Do dzisiaj jeszcze istnieją pozostałości po tych gospodarstwach i tylko wiatr hula po tych ludzkich historiach, nie zawsze szklanych.
    Ty w ten klimat włożyłeś Mroczuna i kruki. Włożyłeś język poniekąd gwara, poniekąd swojski sposób mówienia przerywany przekleństwami. Taki język inny od dzisiejszej nowomowy. Przełożyłeś trud człowieka na zaistnienie.
    Ptaki, a zwłaszcza kruki i nietoperze zawsze wzbudzają strach i zadumanie się.
    No i Święta Rzeka Tuga, ktora rzeka kiedyś odgrywała istotną rolę w gospodarce Żuław Wiślanych. Spokojny, nizinny nurt służył jako dogodny szlak transportowy łączący rolnicze obszary z Nowym Stawem.

    Czy jest to zapowiedź czegoś niewyobrażalnego dla tych młodych chłopców? Czy Dziadek uchroni ich przed Mroczunem - starą przepowiednią nasączoną biedą?

    A melioranty co o mich mówię, - literówka „nich”

    Pozdrawiam serdecznie.
  • Witaj Pasjo
    Ależ piękny komentarz. Albo masz tak wspaniałą wiedzę na temat Żuław i rzeki Tugi, albo chciało Ci się poszperać, jedno i drugie zasługuje na szacunek. Oznacza, że zwracasz uwagę na szczegóły i idąc tym tropem, warto było z mojej strony nieco przyłożyć, aby urealnić czas i miejsce akcji.
    Twoje założenia są niemal w stu procentach trafione poza jednym małym wyjątkiem, myślę o pewnej nieścisłości w pierwszym zdaniu odnośnie piekarni, ale tego nikt nie mógł raczej wiedzieć.
    „ Czy jest to zapowiedź czegoś niewyobrażalnego dla tych młodych chłopców?”
    I jak zawsze stawiasz właściwe pytania.
    Bardzo dziękuję za wizytę i niezmiernie budujący komentarz.
    Kłaniam się nisko :)
  • Dekaos Dondi rok temu
    ML↔Już pierwsze zdanie, ma znamiona stwierdzenia, że coś tu będzie... nie tak. Że coś wisi w powietrzu.
    Później można – jak lubię mówić – widzieć co napisane. Wyobrazić sobie. Rozmowy właściwie pogłębiają
    to co rzekłem, na początku. A pod koniec opka. sytuacja ulega tajemnemu zagęszczeniu. Tym bardziej, że kwestia kruków, dodaje wiadomej symboliki. Jeszcze ów Daniel i to co uczynił... ?
    Dwoma słowami: klimat jest.
    Pozdrawiam?:)
    P.S↔Ostatnio piszę teksty bez użycia zaimka: się. Lepiej brzmią.
    Po pewnym czasie, wchodzą w nawyk, sformułowania "zastępcze" :))
  • Dekaos Dondi czasem można czytać własne teksty w nieskończoność a dopiero, gdy ktoś „z boku” to zrobi, znajdzie rzeczy, o których autor nawet nie wiedział, że tam są (się). Faktycznie trzeba się temu jeszcze przyjrzeć.

    Dzięki DD za przeczytanie i podzielenie się odczuciami i spostrzeżeniami.

    Pozdrawiam :)
  • Dekaos Dondi rok temu
    Maurycy Lesniewski↔Słusznie prawisz z tym "z boku" Podobny efekt, gdy przeczytać po dłuższym czasie, swój tekst. Też widać więcej. Się masz tu: 57 razy.
    Jeżeli raz po raz, daleko od siebie, to jeszcze jakoś...
    Chociaż sądzę, że większości: się →nie razi:~)
    I chyba tekst pokawałkowany, z widocznymi przerwami, też łatwiej czytać?
    W mym odczuciu, rzecz jasna:)
  • Dekaos Dondi rok temu
    P.S↔Następne części przeczytam, gdy wrócę. Wolę z ekranu kompa:)
  • Dekaos Dondi zapraszam :)
  • Akwadar rok temu
    Dobrze prowadzisz fabułę, słowa naprawdę przemawiają. Jest jednak małe ale... Im dalej w tekst, tym więcej drobnych, choć znaczących wpadek:
    "...będzie z kolacji. – Odezwał się..."
    "- Nie napinaj! – starzec nie pozwolił skończyć Komandosowi – Jeśli przetrwamy..."
    "...odcinając, niczym szablą..." - stanowcze NIE przecinkowi!
    "...rzucał sennie słowo, lub zdanie..." - j.w.
    "- Jak to – na poły przerażony na poły uradowany końcem pracy spytał inny z junaków – i nie będziemy więcej wykopywać ziemniaków?" - jakiś znak interpunkcyjny by się przydał pomiędzy dialogiem
    "– Nie, – weteran mimo stanowczego sprzeciwu, przez ułamek sekundy rozważał słowa chłopaka – jeśli upiór ma zaatakować to zrobi to w mroku." - a czemu ma służyć przecinek po "nie"?
    To tak kilka przykładów ;)
  • Akwadar nawet nie śmiałem prosić, abyś tu zajrzał, ale jestem Ci bardzo wdzięczny. Sobie wykombinowałem, że albo będę „odchwaszczał” ten tekst w nieskończoność, albo pójdę w ekologiczną uprawę. Ekologia wygrała :)
    Teraz poważniej, zajmę się wskazaniami, ale bardzo się cieszę, że tekst mimo nienajlepszej jakości technicznej, jakoś tam chyba Ci przypadł do smaku.
    Dzięki za wizytę i wiele wnoszący komentarz!
    Kłaniam się :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania