Poprzednie częściNie bój się, mała Celinko [1/3]

Nie bój się, mała Celinko [3/3]

Pędem zatrzasnęłam za sobą drzwi i w akompaniamencie głośnych kroków siadłam na łóżku. Spojrzałam w lustro; nie wiem, co spodziewałam się ujrzeć. Zobaczyłam dziewczynę w błękitnej sukience z wylewającymi się poza kontury czerwonymi tulipanami.

Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że ubrałam się dzisiaj tak samo jak moja mama. Nawet więcej! Nie wiedziałam, iż mam taką część garderoby idealnie na mnie pasującą. Wyglądałam naprawdę pięknie. Brakowało mi jednak jednej rzeczy do piastowania podium zaraz za grecką Afrodytą.

Cała się trzęsłam. Moje palce dudniły o stalowe obicie łóżka, roznosząc sekwencyjne echo na cały pokój. Feliks, którego nie mogłam utrzymać na kolanach, zeskoczył na parkiet i nastroszył się w stronę drzwiczek.

Dopiero po dobrej minucie zdałam sobie sprawę, jakiego rumoru mogłam narobić, trzaskając za sobą drzwiami i nerwowo tupiąc. Nie chciałam niepotrzebnie denerwować rodziców; w końcu mają tyle rzeczy na głowie…nie, skąd! Nie chciałam mieć z nimi teraz ani krzty kontaktu!

To, co usłyszałam…a co najprawdopodobniej było po prostu efektem najścia na siebie kilku rozbieżnych ze sobą natężeniem dźwięków, dobitnie wygryzło ze mnie ostatnie chęci spędzenia sylwestra na dole.

Mam oczywiście na myśli parter. Za żadne skarby nie zejdę – choćby mnie kusił rozebrany do cna Zac Efron – do nowego miejsca pracy ojca. Istnieje minimalna szansa, że to właśnie z piwnicy dobiegł ten ohydny, niski dźwięk. Przypominał bliżej nieokreślone wycie, jakby wołanie o pomoc…

Nie! Nie mogę o tym dalej pisać. Boże, ale w końcu ma to pomóc wyjaśnić całą sprawę…dobrze, skoro detektyw prosił, to nie będę się wymigiwać. Najwyżej szpakowaty psycholog przepisze mi kilka ekstra dawek alprazolamu.

Nagle usłyszałam charakterystyczne, lekkie kroki na schodach. Czyli jednak mnie usłyszeli, a przynajmniej mama. Mój umysł przeszyła jeszcze większa panika, bowiem zaczęłam brać po uwagę ten najmniej prawdopodobny scenariusz, w który z pewnością musieliby być zamieszani rodzice.

– Hej, Celinko? Mogę wejść? – po trzykrotnym zapukaniu o drzwi nastała chwila ciszy.

Nie odzywałam się. Nie wiedziałam, co mam robić. Chować się? Uciekać? Czy może po prostu przesadzałam, a zmartwiona, kruczowłosa kobieta chciała się po prostu upewnić, czy wszystko ze mną dobrze?

– Wiem, że mnie słyszysz. Wchodzę.

Po skrzypnięciu weszła do pokoju, a gdy ogarnęła do tyłu włosy pomyślałam, że zemdleję. Oglądałam kiedyś stary, japoński horror. Właśnie! Jak to się dziwnie składa, że mój tata pracuje pod skośnookimi, a ja teraz sobie przypominam o tym filmie. Moich myśli nie potrafi opuścić jednak dziwne podobieństwo pomiędzy wychodzącą na czworakach z telewizora postacią a moją mamą; chodzi oczywiście o cielesną zgodność.

Była już blada w takim samym stopniu, co tata. Zauważyła mój przestrach i z niezmiennie kojącym głosem usiadła obok mnie, wtulając moją głowę w swoje piersi.

– O co chodzi, Celinko? – wyszeptała, lecz ja nie miałam odwagi lub też ochoty na jakąkolwiek odpowiedź. – Połóż się, odpocznij. Do wieczora jeszcze trochę czasu. My z tatą również musimy nieco odetchnąć, bo jak sama widzisz, zaczyna rozkładać nas jakieś choróbsko.

Odruchowo ułożyłam się na łóżku. Wzrok wbiłam w sufit; obok mnie migiem wylądował rudzielec, który nie wiadomo gdzie zniknął. Feliks zaczął stroszyć się na mamę, gdy ta opowiadała o tym, jak super spędzimy dzisiejszy wieczór. Kruczowłosa pogłaskała go jednak kilka razy, co zadziałało na kota niezwykle uspokajająco; ułożył się obok mojej głowy i zasnął momentalnie. Poczułam, jak upływa ze mnie wcześniejsze napięcie i emocjonalne rozerwanie.

Słuchałam, jak dużo fajerwerków ma tata w Jeepie, które odpalimy w chwili nastania nowego roku; jak będziemy jeść ostygłe już ciasta i doprawione sałatki; jak wybierzemy za niedługo listę noworocznych utworów.

– Nie bój się, mała Celinko.

Po tych słowach uwolniłam strop od mojego spojrzenia. Rozejrzałam się; nie było nikogo obok mnie. Jak to możliwe? Jeszcze chwilę temu siedziała na skraju łóżka. Gdzie się podziała? Nie dało się wyjść niezauważenie z pokoju. Drzwi skrzypiały, a parkiet zdradzał każdego, kto na nim stawał. Usiadłam na łóżku, a futrzany zwierzak wskoczył mi na kolana.

Nie potrafiłam sobie tego logicznie wytłumaczyć i przestałam o tym myśleć, ponieważ omiatając wzrokiem wnętrze pokoju, zatrzymałam się mimochodem na ściennym zegarze; wskazywał osiemnastą.

Jakim cudem cztery godziny słuchania minęły tak szybko? Mniejsza z tym, w końcu zaraz powinna zacząć się impreza. Ruszyłam w stronę wyjścia, przypominając sobie jednak, jak rozdarta byłam zaledwie kilka godzin temu.

Wtedy za żadne skarby nie odważyłabym się zejść na dół; chciałam chować się i uciekać. A teraz? Zejdę tam i pomogę mamie z resztkami przygotowań; w końcu jeżeli ktoś z gości zjawiłby się, to bez wątpienia dałaby mi znać. Feliksa próbowałam nakłonić za podążaniem moim śladem jego ulubionymi Dreamies, lecz nie dał się skusić. Tak wiec zostawiłam go w pokoju i doszłam do wniosku, że ostatnio ten kocur zachowuje się naprawdę ekstrawagancko.

Jak tylko otworzyłam drzwi, poczułam zapach nie do końca doprawionego, ledwie co wyciągniętego z piekarnika dania; mogły to być żeberka, chociaż nie gustuje w mięsie, wiec mogłam się pomylić. Zbiegłam po schodach prosto do kuchni. Rozejrzałam się w poszukiwaniu zajęcia dla siebie; mama zapewne poszła odpocząć albo pomóc tacie kończyć ponadnormatywną pracę, tak więc chciałam zrobić rodzicom niespodziankę i wyręczyć ich z resztek pozostałych zadań. Tacka ze sporym kawałkiem mięsiwa (był to jednak wielki, pieczony kogut) mocno doprawionym ostrymi przyprawami z bliska zaczęła bez litości penetrować moje receptory węchowe. Nie, przepraszam! To od pozostawionego obok sosu bił ten nieziemsko piekielny zapach. Zastanawiałam się, dlaczego też potrawa została pozostawiona sama sobie w asyście nożycy do krojenia, widelców i talerzy, a rękawice ochronne były niedbale pozostawione pod szklaną tacką do pieczenia, przez co rozgrzały się do tego stopnia, że nie sposób było je wyciągnąć.

Całokształt mięsnej sceny przypominał przerwaną czy też porzuconą czynność. Nie spodobało mi się to; rozumiem zmęczenie mamy, lecz nigdy nie zdarzyło jej się pozostawić niedoprawionej potrawy do wystygnięcia ani zapomnieć o poprawnym odłożeniu rękawic kuchennych.

Nagle na zewnątrz zadudniło; tak jakby zerwała się ostra, śnieżna nawałnica i poczęła bić w zamknięte okiennice z całych sił. Zdawałam sobie sprawę, jak przydatne są w takich momentach zasłony na szyby. Wolałam nie widzieć tego, co się dzieje na zewnątrz i liczyłam tylko, że żaden z domowników nie znajduje się obecnie poza terenem domu; nie widziałam ani nie słyszałam nikogo od dłuższej chwili.

Wtedy musiałam to wykrakać. Wichura na zewnątrz osłabła, a z miejsca, do którego za żadne skarby nie chciałabym się udać, zaczęły dobiegać nerwowe, ludzkie szepty. Ciężko było rozpoznać ich właścicieli, ponieważ po chwili ustąpiły one miejsce ciszy. Nagle poczułam, że coś ociera się o moją nagą łydkę.

Wzdrygnęłam się i aż pisnęłam, zatykając natychmiast usta. Rudzielec potrafił naprawdę zaskoczyć; począł pchać się natarczywie na ręce, tak więc wzięłam go i stwierdziłam, że pójdę spytać mamę, czy mam dokończyć za nią przyrządzanie pozostawionego kurczaka.

Gdy jednak zbliżyłam się na odległość kilku metrów do sporych rozmiarów metalowych drzwi, zamarłam; nawet ścisnęłam odruchowo kota, który chyba cudem nie wydał z siebie jakiegokolwiek odgłosu.

Zauważyłam coś przedziwnego. Szczelina pomiędzy drzwiami a futryną miała blisko trzy centymetry, przez co – przy odpowiednim oświetleniu – rzucała widoczny z mojej perspektywy cień. A to, co zobaczyłam, za żadne skarby nie mogło należeć do osoby mieszkającej pod tym dachem. Wraz z pojawieniem się przedziwnego, karykaturalnego kształtu na panelach klamka w drzwiach poczęła powoli wędrować w dół.

Chciałam wtedy zerwać się i biec do pokoju na piętrze; zdałam sobie jednak sprawę, że to zda się na nic. Co ja wtedy zrobię? Schowam się w swojej szafie z milionem bluzek, dżinsów, sukienek i spódnic? Wskoczę pod łóżko? Przecież przez okno nie dam rady uciec; do ziemi było ponad cztery metry, jedynie zrobiłabym sobie krzywdę.

Nagle – w połowie ruchu potrzebnego do otworzenia drzwi – ktoś trzymający klamkę po drugiej stronie puścił ją i tak jakby rozpłynął się w powietrzu; cień bowiem nie zaczął rozpraszać się wraz z odejściem obiektu, który go generował. On po prostu zniknął, a chrzęst, jaki wydała puszczona nagle klamka do drzwi wybił mnie z otumanienia.

Tak jak wspomniałam kilka stron wcześniej – nie wątpię, że nabawiłam się zaburzonego odbierania bodźców. Bardzo możliwe, że to co widzę, słyszę i czuje jest mocno zniekształcone przez moje de facto oderwanie od zewnętrznego świata.

Z myślą tłumaczącą widziany przeze mnie obraz jako najzwyczajniejsze zwidy podeszłam i trzymając coraz usilniej szamoczącego się kota, zapukałam do drzwi; co jak co, ale nie odważyłabym się zejść tam do środka. Piwnica to ciemne, zimne i ogólnie strasznie miejsce, a ufając – nie wiedzieć czemu wtedy tak mocno – intuicji, spodziewałam się ujrzeć rodziców właśnie tam; aż dziwie się, że tata wybrał właśnie tę kondygnacje domu na nadrabianie zaległości pracowniczych.

Wtedy usłyszałam nerwową rozmowę rodziców. Zdałam sobie sprawę, że wcześniejsze szepty najprawdopodobniej należały do nich; o ile treści uprzednich dywagacji taty i mamy nie potrafiłam rozgryźć, o tyle tym razem było zupełnie inaczej. Przylgnęłam więc do zimnych drzwi i zamknęłam oczy.

– Nie mów, że…

– Jest! Stało się! – przerwał ojciec, szamocząc jakimiś przyrządami.

– Dlaczego dzisiaj? Prosiłam, żebyś to przełożył.

– Na nic by się to nie zdało. Tych ssaków jest coraz mniej w okolicy, a my mieliśmy…

– Wiem! Nie musisz mi przypominać jeszcze raz całego schematu. Nie chodzi mi o rysie. Dobrze wiesz, że ich mięsa mamy pod dostatkiem.

– A o co? – w jego głosie dało się dosłyszeć nutkę irytacji. – Dostaliśmy to, co chcieliśmy. Byle się nie wyrywał i był cicho.

– A będą kolejni?

– Masz na myśli…

– Tak! – głos matki przerodził się pisk; ewidentnie nie mogła poradzić sobie z napływem emocji. – A niby o co innego?!

– Nie drzyj się! Chyba nie chcesz, by…

– Spokojnie, nie ma jej na parterze.

– Skąd wiesz?

W tym momencie dziwną rozmowę pomiędzy rodzicami przerwało coś ohydnie wyjącego; znajomy odgłos został po chwili uciszony cichym ukłuciem czy też uderzeniem, ciężko mi dokładniej określić. Zdałam sobie sprawę, że to właśnie ten dźwięk słyszałam wcześniej dzisiejszego dnia, gdy wracałam do pokoju. Ogarnęła mnie trwoga nie do opisania. Czy oni oprawiają tam rysie? Nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogłoby to być cokolwiek innego i aż teraz wzdrygam się na samą myśl, wiedząc jakie stanowisko w sprawię moich rodziców wystosowały media i policja.

– Widzisz? Budzi się, jak podnosisz głos.

– Dobra. Zajmij się resztą, ja wytrę sukienkę i sprawdzę co z Celiną.

– Pamiętaj, że…

– Wiem – ucięła mu, a jej kroki dało się słyszeć na schodkach prowadzących do wyjścia na parter. – Będzie więcej, niż miało być?

– Nie. Dokładnie tyle, co się umawialiśmy.

Na tym ich rozmowa się ucięła. Gdy odgłos lekkich kroków stał się głośniejszy, oddaliłam się na palcach do kuchni. Feliks wierzgał się tak mocno, że w końcu wyskoczył z moich objęć na podłogę i popędził w stronę drzwiczek dla kota prowadzących na zewnątrz, zostawiając mnie z niemałym przestrachem.

Usłyszałam dźwięk nienaoliwionych zawiasów; utkwiłam wzrok w mięsie, które zdążyło już nieco ostygnąć. Chwilę potem poczułam kojący głos mamy; zdaje mi się, że nie podejrzewała, iż przysłuchiwałam się jej ostatniej rozmowie z tatą. Nie mogłam ukryć swojego strachu, lecz szybko oznajmiłam, że przeszywająca mnie trwoga powstała z powodu Feliksa, który zaginął.

Kruczowłosa dziewczyna przytuliła mnie i wyszeptała, żebyśmy go razem poszukali.

– W końcu co dwie głowy to nie jedna, prawda Celinko? Na pewno nie wiesz gdzie poszedł?

Pokręciłam głową.

– Nie martw się – dostałam całusa w policzek.

Zlękłam się jeszcze bardziej, czując jakby całował mnie wyjęty dopiero z kostnicy trup. Bałam się spojrzeć na mamę, a gdy już to zrobiłam, odetchnęłam z niemałą ulgą. Musiała nałożyć makijaż jakiś czas temu, bowiem kremowy podkład skutecznie przemienił blady odcień twarzy w ciepły beż.

– Chodź za mną. Sprawdzimy, czy nie ma go na górze. Za niedługo przyjdą goście.

Te słowa wzbudziły we mnie niemałą trwogę. Głos mamy przypominał barwą dźwięk wydany przez wspomnianego wcześniej wyjca. Z drugiej strony jednak po chwili znormalniał a ja mogłam zwariować do końca, ponieważ z aparycji i dialogu rodziców nie dało się wyczytać czegoś wielce odbiegające od panujących w naszym domu standardów.

Schodki charakterystycznie zadźwięczały pod wpływem naszych kroków. Czułam zimno bijące od mamy przez sukienkę; zauważyłam, że nosi ona ledwie widoczne ślady bordowej cieczy. Co to mogło być? Już chciałam spytać, lecz wtedy uprzedziła mnie kruczowłosa, otwierając drzwi i sugerując, byśmy najpierw sprawdzili, czy rudzielca nie ma u mnie w pokoju.

Wtedy zdałam sobie sprawę, że ja…sama mam sukienkę niemal identycznie ubarwioną, co ona. Jakim cudem?

– Nie ma go. Ale z niego niegrzeczny kocur. Gdzie się podziałeś? Feliks?! Feliks?!

Siadłam na łóżku, wsłuchując się w nawoływania mamy i jednocześnie zastanawiając się, czy aby na pewno nie mam objawów derealizacji. Wiele na to wskazywało…ostatnie lata, miesiące i dni. Szczególnie właśnie sylwestrowy dzień.

– Może jest pod łóżkiem – oznajmiła, zajmując miejsce obok mnie i schylając się na tyle, by móc objąć wzrokiem przestrzeń pod metalowymi sprężynami. – Eh, tutaj również go nie ma. Nie martw się, Celinko. Znajdziemy go.

Kolejny całus był równie zimny, co poprzedni.

– Połóżmy się chwilę, póki mamy czas przed nadejściem gości.

Wyciągnęliśmy się na łóżku. Mama zaczęła opowiadać o czymś, czego początku kompletnie nie pamiętam; wtopiłam bowiem wzrok w sufit, chcąc odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ja – do jasnej cholery – nie mam schizofrenii czy też innego dziadostwa. W końcu ten szpakowaty facet twierdzi, że wszystko ze mną dobrze, ale ja wtedy czułam, że coś jest nie tak…czułam to! Nie mógł to być mój racjonalizujący sytuację wymysł!

Wsłuchałam się w opowieść mamy; gdy barwa jej głosu na moment przybrała tę dobiegającą z piwnicy, nie wiem sama dlaczego, ale nie przestraszyłam się i nie zareagowałam jakkolwiek. Pozwalałam jej kontynuować o tym, że z tatą wybrali już połowę piosenek na wieczór i moim zadaniem będzie wybrać resztę. Mówiła, że po ustaniu zimny zniesiemy całkowicie zasłony okiennie, ponieważ wtedy zagrożenie ze strony rysi ustanie. Mamy też od wiosny wrócić do naszych starych wycieczek, co rozlało we mnie wewnętrzny gar szczęśliwości.

Usłyszałam kroki na schodach prowadzących na piętro. Czyżby to był tata? Chciałam podnieść głowę, lecz emocjonalny basen bujał się we mnie tak mocno, że nie mogłam poruszyć jakąkolwiek częścią ciała.

Zdobyłam się jedynie na to, by obrócić głowę w stronę drzwi. Pół obrazu zakrywała sylwetka mamy; jej kruczoczarne włosy z końcówkami umoczonymi w bordowej mazi – zauważyłam to dopiero wtedy – gładko leżały na tulipanowej sukience. Jej piersi, niewielkie lecz wystarczające, unosiły się miarowo, raz zezwalając na spojrzenie w stronę otwartych drzwi, raz całkowicie to miejsce zakrywając.

Zdążyłam to zobaczyć zaledwie raz – o ile można mówić o dojrzeniu czegokolwiek prócz moich wyimaginowanych kształtów. Jeżeli to coś było prawdziwe to zarzekam się na własne życie, że żaden człowiek nigdy nie widział takiego okropieństwa. Miało zbliżony wygląd do tego, który przytoczył mi detektyw Konopnicki. Nie będę go tutaj przybliżała, ale wystarczy wyobrazić sobie generatora cienia, który widziałam wcześniej tego dnia, stojąc przed drzwiami do poziomu pod parterem. Wyglądał jak yeti skąpany we krwi; miał twarz rysia i oczy mojego ojca.

– Nie bój się, mała Celinko.

Kolejną rzeczą jaką pamiętam, były wybijające ze snu syreny policyjne. Wszystko wtedy potoczyło się tak szybko, że…aż ciężko mi o tym pisać. Zawinęli rodziców, zabezpieczyli cały dom a mnie umieścili w domu dziecka. Tak teraz siedzę tutaj i kończę przytaczać coś, co zapewne było niemal w całości moim chorym wymysłem. Wiadomo nie od dziś, jak media żerują na ludzkich uczuciach. Jak szukają sensacji. Jak swego rodzaju „kozioł ofiarny” musi być znaleziony.

Dlatego nie wierzę w powszechnie przyjmowane wyjaśnienie Pogromu w Zawrożcu. Nie wierzę w to, by tej nocy, moi rodzice wraz z…tym czymś uczynili tak ohydne rzeczy, niedające objąć się jakimkolwiek rozsądnym rozumowaniem. Myślę, że czytający te słowa będą wiedzieć, co mam na myśli, pisząc „ohydne rzeczy”. To, co czytam – a czego za nic nie pojmuję – jest nawet bardziej niż ohydne!

Jeżeli to wszystko było prawdą – jak sugeruje sam detektyw, szpakowaty psycholog i media – to nie ma dla mnie miejsca na tym świecie. Nie zniosłabym ani jednej minuty życia w świadomości, że takie nieludzkie stworzenia mogą przemierzać człowieczy świat.

W mojej pamięci zachowam kojące, matczyne słowa, które wiele razy przypominały mi, że należy iść przed siebie, nie zważając na negatywne uczucia; że mam się nie bać. Nie bój się, mała Celinko. Nie będę, mamo.

Trzymajcie się z tatą, gdziekolwiek jesteście. Mam nadzieje, że się spotkamy. A nawet jeśli nie, to wiedźcie, że ja wiem, jak było naprawdę – lub chce wierzyć, że tak było.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • MKP ponad rok temu
    Jak można być tak podłym pisarzem, żeby tak nic nie wyjasnić!!??

    Nic nie znalazłem, ale czytałem z takim zaciekawieniem, że nie chciało mi się wnikać w drobnostki.

    Pozdrawiam 5
  • PawelRzeszowiak ponad rok temu
    Doceniam opinię!

    Miłego dnia :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania