Nie ma takich grzechów, za które nie można odpokutować - rozdział. 2

- 222. Piętro -

 

Abigail Williams kochała rzeczy piękne. Kochała urodziwych mężczyzn, romantyczną muzykę i wszystko, co należało do niej. Dla niej nawet w wymarłych korytarzach Gehenny, było coś, co przywoływało uśmiech. Przymykała oczy, gdy ciepły blask latarni, odbijał się od kolorowych cegieł. Skakała, gdy bruk pod jej bucikami, błyskał z każdym krokiem i zaglądała do pustych domostw, które były zaledwie ozdobami.

 

Gehenna była na pokaz, zaledwie miejscem licytacji, wyścigu szczurów. Jej pozycja względem Piekielnej otchłani nie posiadała żadnej wartości.

 

222. było tylko punktem przetrwania.

 

Abigail żyła dla brawury, dla tej szukającej oklasków panny, taka perfidna pustość nie mogła przejść płazem. Jednak tym razem odpuściła, głównie dla tego, że czuła na sobie miliony spojrzeń. Zakręciła się delikatnie, spoglądając w nieboskłon, pełen fałszywych gwiazd.

 

Występ już się zaczął. Performance, od którego zależało jej dalsze życie. Stukała paznokciami o głuche cegły, gdy ekscytacja odurzała ją, z każdym krokiem.

 

Scena, która elegancko wysunęła się z gromady atrap, przewinęła się w jej wspomnieniach. Nie raz kroczyła po podobnej, wirowała, skakała i śmiała się, ku uciesze mało interesującej widowni. Lecz teraz było inaczej. Dreszcze przebiegające po odkrytych ramionach, wręcz obdzierały ją ze skóry, a gorąc rozpalający się w podbrzuszu, wznosił oblubienice na wyżyny ekstazy

 

Pragnęła, rozebrać cały swój byt, na części pierwsze i ukazać swoje wnętrzności, temu kto odważy się spojrzeć.

 

W końcu czym była jak nie Gwiazdą Salem!

 

Dla Piekła była nikim. Duszą wybraną z tysięcy samobójców w chwytającym za szyje kaprysie, nową krwią. Lecz dla jakże potężnych Demonów, obserwujących jej najmniejsze gesty. Połysk włosów, kokieterny uśmiech bądź krzyżyk dyndający wesoło na uchu. Była idealnie wyważonym towarem. Kobietą, która mogła być użyta w każdym celu. Jej piękno, świeciło się jak gwiazda na nieboskłonie pełnym Aniołów. Dla nich wyglądała by dobrze, nawet na krucyfiksie.

 

Mimo ich łaknienia, Demony nie miały żadnego wyboru, jak obserwować poczynania czystszej od najlepszej metamfetaminy kobiety. W ich oczach, była zaledwie nieosiągalnym światłem, którego będą mogli dotknąć, tylko gdy staną się godni w oczach Piekła.

 

A Abigail Williams, była oczywiście pewna swojej godności, skocznym krokiem ruszyła, ku arenie, a jej młodzieńcza twarzyczka, odbijała się wdzięcznie w dębowych deskach. Te otoczone jaskrawą kurtyną, która wznosiła się pięć metrów ku gwiazdom, zakańczając tour czterema maskami. Czysto aktorskie pogrążone w czterech ludzkich humorach, obserwowały Abigail zza pustych oczu.

 

Żyła tańcem, oklaskami i teatralnym żargonem. Czym było życie jak nie sztuką, którą miała okazje napisać po raz drugi. Klasnęła więc i weszła po dębowych schodkach, prosto na środek sceny. Wytrzepała sukienkę z kurzu, ukłoniła się nisko i głośno rozgrzała widownie.

 

- Gorąco witam was wszystkich, na jedynym w swoim rodzaju, występie na 222. Piętrze! - zastepowała z wigorem, zwracając się do gwiazd - Możecie być świadkami wschodzącej Gwiazdy Salem, Abigail Williams! - wsłuchała się w głuchą ciszę, udając, że słyszy oklaski i wyciągając dłoń do góry rozpoczęła pokaz – Let the Show Begin!

 

Wtem w całej Gehennie rozbrzmiał Waltz Wiedeński. Jego dostojne nuty, odbijały się od pustych ścian i kolorowego bruku. Melodia, przechodziła przez światła latarni i witrażowe okna, by zgrabnie zatrząść duszą Abigail, która wstrzymała powietrze, w głębokim zachwycie. Był zagrany idealnie.

 

Dziękuję ci o drogie Piekło - uśmiechnęła się życzliwie - zakręć się ze mną, w rytm tańca śmierci.

 

Wpadła w ramiona iluzjonistycznego partnera. Jej dłonie dygotały w ekscytacji, policzki zaróżowiły się, a nogi rwały się do tańca. W metronometrycznym rytmie, poruszała się sensualnie, obejmując powietrze z podnieceniem. Wirowała z czarującym chichotem, który wzrastał z coraz większą ilością obrotów.

 

Piekło zwiększało obroty, a Abigail oczywiście, przyjęła to wyzwanie pełnymi pożądania ruchami.

 

Każdy kto ją wtedy zobaczył, mógł porównać ją do wielu rzeczy. Do białej damy, Nimfy czy nawet Sukkuba. Loki ostentacyjnie przylepione do zgorączkowanego czoła. Dziewiczy krzyżyk, bujający się niczym huśtawka. Palce czule wichrujące, niewidzialną sylwetkę, a to wszystko zwieńczone, błyszczącymi ślepiami.

 

Zielone niczym koniczyny, spoglądały z pewnym szaleństwem, bądź nawet schorowaną miłością, w partnera, z którym tańczyła, w szaleńczym rytmie. Ciało do ciała, oddech do oddechu. Ona nie tańczyła z nikim innym niż z samą personifikacją Piekła.

 

Abigail nie mogła się wypalić. Mimo zgorączkowanego ciała i wizji, wypełnionej ciemnymi mroczkami, nie przestawała, nęcąco się poruszać. Uważała, że jako gwiazda nie mogła się wypalić. Wgryzła się w usta, byle by nie stracić przytomności. Wrząca wręcz ciecz, wytrysnęła z czerwonych warg, dodając dramatyzmu całej scenie. Była pewna, że dosięgnęła Nieba, jednak zachłannie, wyciągała dłonie dalej.

 

Dalej i dalej, aż do kompletnie innej atmosfery. Mroczki rozbłysły żółtymi światłami, a Waltz uległ zagłuszeniu, jakby orkiestra grała go między falami. Abigail była pewna, że znalazła się pod wodą. Topiła się.

 

- Abigail, spójrz na mnie.

 

222. Piętro, uległo zatrzymaniu. Muzyka ucichła, a ciekawskie spojrzenia, były zmuszone się wycofać. Demon właśnie zstąpił z fałszywego nieboskłonu, by złączyć dłonie, z jego drogą sługą.

 

Demon wytarł kciukiem krew z warg swej panienki i uśmiechnął się pieszczotliwie, wpatrując się w rozchylone usta i rumiane lico kobiety.

 

Abigail nie mogła uwierzyć, że tak urodziwa persona stanęła przed jej oczyma. Wyglądał jak personifikacja Erosa i Agape w jednym ciele. Zapierał dech w piersiach.

 

- Me miano to Azazel, a teraz - uśmiechnął się czarująco - zatańcz ze mną, to rozkaz.

 

Abigail z przyjemnością, przyjęłaby owy rozkaz i rzuciła się w rytm, czystego bluesa. Jednak jej nogi, zamieniły się morską pianę, nie pozwalając na najmniejszy ruch. Dla Demona to jednak nie było problemem. Z zadowoleniem, złapał ją za talię i podniósł na wysokość, swoich druzgocząco głębokich oczu. Zakręcił się dziko, poruszając w nierównomiernym rytmie, gdy z ust, wyniósł coś, co mogło przypominać wiele gatunków muzycznych na raz.

 

- Nie mogę być w Niebie - pomyślała Abigail – W końcu grzechem jest być piękniejszym od samego Boga.

 

Upuściła głowę w burzę loków mężczyzny, te unosiły się niczym macki dzikich meduz. Białe jak perły z fiołkowymi pasmami, paraliżowały ofiarę gotową spojrzeć. Wtuliła się w nie, delektując się jedwabiem ich dotyku. Jej ciekawość jednak, nie pozwoliła na taki manewr i wróciła odważnie, do twarzy Demona. Ciemna skóra, rozświetlona gwiazdozbiorem jasnych piegów, które niczym mapa prowadziły do głęboko niebieskich oczu, chociaż raczej oka. Oka, które chłonęło wszystkie myśli, błyszcząc się drapieżnie.

 

Abigail uznała jednak, że jeszcze nie czas by ofiarowała się w pełni. Złapała za lazuryczne różki, wystające z loków i zanurzyła się w walce spojrzeń, bez strachu o utonięcie. Azazel, czuł jak jej drżące dłonie, delikatnie masują jego rogi, a wzrok ląduje na niewidomym oku.

 

Uważał, że jego nowa panienka była rozkoszna. Ciekawska, ponętna i do tego zdolna. Był pewien, że jeszcze kilka chwil, a Stygmaty, ozdobią to delikatne ciało, pokazując całemu Piekłu, kto króluję w jego bramach. W końcu był królem, nikim więcej, nikim mniej.

 

Nie mógł wytrzymać, na samą tą myśl. Uśmiechnął się jak baranek i jednym ruchem włożył szczupłe palce w oczodół kobiety. Kręcił i kręcił, aż zobaczył swe odbicie w krwawych łzach, swej panienki, która zapadła w sen pełen bólu i przyjemności.

 

Piekło złączyło tą dwójkę czarną nicią przeznaczenia. I tylko ono, będzie potrafiło ją rozłączyć.

 

- ???. Piętro. -

 

Domeny są tworzone na wzór Pięter. Mimo to nie są klasyfikowane jako jedne z nich. Są zaledwie pomieszczeniami znajdującymi się w innej sferze egzystencji. Kwaterami Demonów, lecz zarazem ich celami. Są uzależniające w swojej jednopokojowej oprawie.

 

Abigail obudziła się właśnie w jednej z nich.

 

Otworzyła oczy z głuchym jękiem, wędrując dłonią ku oczodołowi. Zauważyła, że jej oko wydawało się być na swoim miejscu, co przyznała z pewną ulgą. Mimo wszystko preferowała oglądanie świata w pełnej krasie. Ta myśl skierowała ją ku temu, że jej Pan, był w połowie ślepy. Jednak u niego taka skaza, wydawała się czymś, co nie mogło być zmienione.

 

Zaczęła powoli sortować wszystkie nowe bodźce.

 

Drugą dłonią poczuła coś miękkiego, zaczęła ślepo sięgać dookoła zauważając, że leży na puszystej wykładzinie. Podniosła się na łokciu i poczuła, jak zmartwychwstaje. Każdy wdech napierał na jej żebra w nierównym rytmie.

 

Domena - swego rodzaju przestronne pomieszczenie – Zamiast ścian posiadało gigantyczne akwaria, pełne błyszczących się meduz. Te poruszały się powoli, prezentując swoje śmiercionośne, wielometrowe parzydełka. Abigail wyciągnęła rękę, chcąc poczuć zimną taflę szkła. Nie zauważyła nawet kiedy jej palce przeszły przez niewidzialną barierę, a ręka znalazła się w środku zbiornika. Sięgnęła głębiej, napawając się uczuciem ciśnienia napierającego na kruchą kończynę.

 

- Niesamowite - szepnęła pod nosem.

 

Sama dziewczyna nie potrafiła pływać, jednak oblizała usta na myśl, że mogłaby się zaplątać w tych rażących niczym bat, mackach i udusić się w ciemnej otchłani. Przyjemna to była wizja, jednak została zagłuszona przez nagły trzask drewna, który radośnie skwierczał w kominku. Ten otoczony baldachimem kwiatów, stał na końcu pomieszczenia. Owe kwiaty, wyrastały z wody, obwieszając pokój pękami glicynii i rozmarynu. Ich woń była nadzwyczaj odurzająca. Dziewica kichnęła, gdy zapach zakręcił jej w nosie.

 

Kontynuując obserwację Abigail podniosła się i powoli powędrowała w głąb pomieszczenia. Oglądając go zauważyła, że mimo spektaklu ekstrawagancji i królewskiego odczucia, nie mogła z niego wyczytać żadnej osobowości. Żadnych książek, jedzenia, ani nawet łoża. Wyjątkiem był mały stolik z fioletowymi różami.

 

Mogła być pewna jednego, to miejsce, było od teraz jej domem. Jej i jej Pana. Pozostało jej czekać na jego powrót. Było to coś czego dziewczyna nienawidziła, jednak ten jeden raz, mogła puścić to płazem jako sługa.

 

- Drogi Azazelu, wróć szybko - wyszeptała, zamykając oczy.

 

Kładąc się na wykładzinie przymknęła oczy, nie zdając sobie sprawy, że zaraz jej dusza się zakrztusi.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania