Nie ma takich grzechów, za które nie można odpokutować - rozdział. 4

Azazel o Abrahamie:

 

‘’Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę Zakonu! Wyobrażasz sobie, że nie pozwolili mi pójść z moją ukochaną Abigail na rozmowę przed jej zleceniem!?’’

 

Co ty powiesz?

 

‘’Przeklęci tchórze, nawet nic nie zrobiłem temu obrzydliwemu bezimiennemu szkodnikowi, hmm- powinien być wdzięczny, że ktoś taki jak ja pojawił się przed nim i dodał koloru jego marnej egzystencji!’’

 

Rozumiem, rozumiem..., ale może wróćmy do pytania. Co sądzisz o Abrahamie Paulitious’ie?

 

‘’Jej usta były takie miękkie, musiałem się powstrzymać przed rozerwaniem jej na strzępy, hehe- hmmm? Jakim Abrahamie?’’

 

 

‘’A! Mówisz o Żniwiarzu! Widziałem go ostatnio kilka wieków temu, nie mów, że dalej tam stacjonuję? Tak, tak... co, o nim sądzę? Nie lubię go.’’

 

Kto by się spodziewał.

 

‘’Słyszałem to obrzydliwy lisie - Co, mogę poradzić ten typ przyprawia mnie o ciarki. Ciągle tylko ględzi i ględzi, że mam w sobie za dużo żółci, powinien czasami wyjść z tego ohydnego piętra.’’

 

 

‘’Nie patrz się tak na mnie! Pamiętaj, że w zamian za kilka plotek, wisisz mi przysługę... tak, tak wiem, że nie jesteś tani. A, ty dobrze wiesz, że nie mogę wejść na tamto piętro.’’

 

Jak na setki innych.

 

‘’Ryj. Ciesz się, że jesteś jednym z Nieskończonych, tak to bym na ciebie napluł... więc, więc Abraham Paulitious... na jego temat walają się paskudne plotki.’’

 

‘’Na przykład, że stoi za brutalnym morderstwem pięciu Zakapturzonych z górnej półki, bez żadnych konsekwencji.’’

 

‘’Że, pod swoją maską, kryję się albo przystojna twarz, lico samego Szatana... albo ja. Rozumiesz? Jaki idiota, wpadł na taki głupi pomysł. Ja!? Takim ponurakiem? Nie wytrzymałbym ani sekundy z tym typem. Sama myśl, że jako pierwszy zobaczył, Abigail tuż po jej śmierci, doprowadza mnie do szału! Jaka urocza musiała być cała połamana. Szczęśliwy drań. Aż mnie skręca z zazdrości.’’

 

 

‘’Dobra, dobra, już wracam do tematu, nie patrz tak na mnie. Słyszałeś legendę, która wyjaśnia, dlaczego każdy Zakapturzony, przed zleceniem musi wrócić na 1. Piętro?’’

 

- 1. Piętro. Pamiętnik Starego Subiekta -

 

Poprzez klaustrofobiczne ściany przepływał delikatny szum wody z groteskowej konewki.

 

Zmodyfikowana czaszka wylewała z siebie łzy na błazeński ogród. Oczywiście, podlewanie tego samowystarczalnego, mięsożernego organizmu, jakim było porośnięte kwiatami biuro, było w pełni bezużyteczne. Jednak dla ponurego mężczyzny, była to niewyobrażalna rozrywka.

 

Od wieków owa plątanina kwiatów, nie przestawała go zadziwiać. Rośliny, które nie miały prawa ze sobą współistnieć, żyły w idealnej symbiozie.

 

Podobało mu się to, przypominało mu jego dawne życie i momenty, w których próbował łączyć ze sobą rzeczy, które nigdy nie powinny być ze sobą połączone.

 

Jak zgorzele w ludzkim gardle, zardzewiałe pręty w nadgarstkach albo tytuł doktora postawiony przed jego imieniem.

 

Chociaż tym właśnie był Doktorem, chociaż samozwańczym, oprócz tego uważał siebie za męczennika, który nie zasługiwał na jakąkolwiek przyjemność. Było to oczywiście paradoksem, gdyż wiele rzeczy sprawiało mu uciechę, jak podlewanie kwiatów.

 

Dla niego kwiaty były czymś w rodzaju remedium na jego psychozę, dawały mu szczęście, ale sprawiały mu ból.

 

Głównie dlatego, że był obrzydliwym masochistą.

 

Nie takim pokroju Abigail oczywiście, tylko masochistą z dodatkowymi krokami.

 

W końcu, kwiaty odbierały mu życie od wieków. Gdy ciernie, zaplatały bolesne wzory, wokół jego płuc.

 

- tysiąc dwieście maków na prawej ścianie - powtarzał pociesznie – trzysta storczyków za moimi plecami, dwadzieścia tysięcy stokrotek na biurku, jedna ucięta dłoń w przeciągu pięciu metrów - uśmiechnął się - jedna krwiożercza orchidea, wolno przeżuwająca słodkie mięso zakażonego - mamrotał wesoło - jeden niemile widziany Zakapturzony w przeciągu dziesięciu metrów.

 

- Słyszałem to plugawy Żniwiarzu - odpowiedział mężczyzna, który miał towarzyszyć Abigail na jej pierwszym zleceniu.

 

- Edgarze znamy się tyle, że powinieneś chociaż nazywać mnie po imieniu.

 

- Tyle to tylko dwadzieścia lat - odrzekł stanowczo – a twojego imienia... nie pamiętam!

 

Powiedział to z taką pewnością, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.

 

Abraham tylko pokręcił głową, czym zadźwięczały mu dzwoneczki maski.

 

Mężczyzna o imieniu Edgar wpatrywał się z obrzydzeniem w Żniwiarza, który szarymi dłońmi w skórzanych rękawiczkach głaskał krwiożercze kwiaty z nieprzyzwoitym uśmiechem na ustach.

 

- Który to już żałosny kretyn w tym tygodniu? - zapytał się Edgar, nie ukrywając niechęci do ‘’żałosnego kretyna’’ jak i do Abrahama.

 

- Piąty. Jak zwykle jest ich więcej niż kandydatów na Zakaptu-

 

- Pewnie cieszysz się z tego powodu, fałszywy doktorze.

 

- Mówiłem ci, że przerywanie innym to twój zły nawyk - rzekł, spokojnie – czemu miałbym się cieszyć z kogoś tak pełnego flegmy i czarnej żółci? - odpowiedział, jednak na ustach wyrósł mu zdradliwy uśmiech - był cały zapłakany, a jego tors tylko trząsł się gorzej niż osika - rozpoczął swoją pseudo-lekarską tyradę, na co Edgar tylko przewrócił oczami.

 

- Tylko płakał i płakał, że tak naprawdę nie chciał umrzeć, ale na samym końcu poślizgnął się na własnych wymiocinach. Darł się gorzej niż człowiek, któremu włożyłem skolopendrę do gardła i zszyłem usta - pokręcił maską - a gdy już miałem mu powiedzieć, że nie ma innego wyboru jak zamienić się w proch to zaczął iść oblepiony w moją stronę, no powiedz, co miałem innego zrobić.

 

Czasami do Piekła trafiał inny rodzaj samobójcy. Byli oni osobnikami, którzy pożałowali swojej śmierci w momencie nadchodzącego końca. Abraham brzydził się ich z całego serca, nie lubił histeryków i zakażonych.

 

Jedyne dusze jakie tolerował to jednostki pogodne i ekscentryczne (jak Abigail), nieszkodliwe dla jego komfortu (jak Edgar) bądź zwłoki (jak ukochana siostra).

 

Dlatego w momencie, gdy zhisteryzowany mężczyzna wstąpił w jego przestrzeń osobistą (która, zaczynała się w zasięgu siedmiu metrów od Żniwiarza) Abraham nie miał innego wyboru, jak wykorzystać swój przywilej i go zwyczajnie zabić.

 

- Jesteś zwyczajnie obrzydliwy.

 

- Słyszałem to już Edgarze i dobrze wiesz, że nie jesteś ode mnie le-

 

- Co, sądzisz o tej Avigail Billiams?

 

Abraham tylko pokręcił głową, na następne przerwanie własnej wypowiedzi – Abigail Williams. Jest interesująca.

 

- Twoja opinia jest dla mnie mało wiarygodna.

 

- To się nie pytaj - westchnął Żniwiarz na tępą, lecz szczerą odpowiedź swego kolegi.

 

Edgar był specyficzny, niektórzy mogli go nazwać recydywistą. Mimo to pomiędzy twarzami Zakapturzonych, którzy pojawiali się i umierali gorzej niż muchy, to że żył już od dwudziestu lat, było imponujące. Dziwne, wręcz niepoprawne, ale mimo swojej nieciekawej osobowości, był kompetentny w pracy jako Zakapturzony.

 

- Mógłbyś chociaż postarać się zapamiętać imię tej dziewczyny, czuję w kościach, że przeżyję trochę dłużej niż inni.

 

TIK. TAK. TIK. TAK. TIK. TAK. TIK. TAK. TIK. TAK. TIK. TAK.

 

- Nie interesuję mnie twoja opinia Żniwiarzu. Obchodzi mnie tylko, co zobaczę na własne oko - powiedział pokazując na swoją w połowie rozpadającą się twarz.

 

Mówiąc rozpadającą, mówię dosłownie, gdyż jego facjata przypominała wpół rozbity wazon.

 

- Rób to, co musisz i wyślij mnie na 8. piętro. - Hohenheim.

 

Abraham gładkim ruchem wyrzucił konewkę w głąb biura i wytrzepał się z niewidzialnych drobinek prochu. Zdjął jedną z rękawiczek, ukazując chorobliwie szarą skórę i delikatnie otworzył usta.

 

Z precyzją godną doktora, włożył rękę do gardła, wyłamując sobie bark. Przechodząc przez wiązkę nerwów, tkanek i tabunów krwinek, dotarł do swoich płuc.

 

Widok był horrendalnie groteskowy, gdy delikatna figura Żniwiarza wykręciła się w rytm odgłosu łamanych kości.

 

Szybkim ruchem wydobył ze swojego narządu, pojedynczy pąk maku i powoli doprowadził się do poprzedniego stanu. Nastawił swój bark i wykaszlał niepotrzebne płyny.

 

- Nieważne, ile razy na to patrzę i tak jest to odpychające - rzekł Edgar.

 

- To samo mam, gdy patrzę na ciebie Edgarze - odbił Abraham, rzucając do niego pojedynczym kwiatem – mam nadzieję, że gdy następnym razem ciebie zobaczę będziesz zwłokami, mój przyjacielu. Don’t Stop Singing.

 

Z tymi słowami mężczyzna zniknął, pozostawiając Żniwiarza w upragnionej samotności.

 

- Hohenheim, co?... paskudnie słodkie miejsce - uśmiechnął się nieprzyzwoicie – ile bym dał, by zrobić sekcję na Wampirze.

 

Tym sposobem, z łatwością wyszukał wcześniej porzuconą konewkę i powrócił do podlewania kwiatów, narzędziem bez dna.

 

- dwa tysiące pięćset czterdzieści trzy koniczyny na lewej ścianie - powtarzał pociesznie – pięć pąków lotosu na suficie, dziewięć maków na moich płucach- kontynuował wesoło - i jedna Gwiazda Salem, dokładnie siedem metrów ode mnie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania